Dość szybko przekonałam się, że mój towarzysz podróży nie należy do najbardziej rozgadanych. Postanowiłam się tym jednak jakoś szczególnie nie przejmować i, nie tyle ignorować to, co starać się przyjąć do wiadomości. Nie każdy musiał być rozmowny, prawda? Lubiłam rozmawiać, ale potrafiłam nie być napastliwa. Na dłuższą metę się to nie sprawdzało wręcz osiągało się efekt odwrotny od zamierzonego, a ja nie miałam zamiaru zniechęcać do siebie basiora już na początku podróży. Bądźmy szczerzy, to nie miało sensu.
Po kilku godzinach podróży dostrzegliśmy na horyzoncie wystające z ziemi lodowe kolce, rozświetlone od środka jakimś nadnaturalnym światłem. Dotarliśmy do Lśniących Iglic. Zwolniłam nieco, co natychmiast przykuło uwagę basiora.
- Idziemy za szybko? - zapytał, również zwalniając. Pokręciłam jednak powoli głową.
- Nie, jest w porządku, tylko... - błądziłam wzrokiem po iglicach, starając się zwiększyć czułość swojej magii na działania obcych sił, czy jakkolwiek chciałoby się je nazwać. Nie była to w każdym razie magia, nie taka zwyczajna. Ale coś, jakaś niezbadana jeszcze siła powodowała nieprzewidywalne wynurzanie się iglic spod ziemi. To miejsce dla nieuważnego podróżnika mogło stać się jego grobem. - Nie mogę wyczuć tego miejsca - powiedziałam cicho. - Nie lubię tędy chodzić, bo nigdy nie wiadomo, czy jakiś lodowy kolec nie postanowi sobie wyrosnąć spod ziemi akurat w momencie, gdy będzie się tamtędy przechodziło.
Jastes rozejrzał się po okolicy, potem przeniósł wzrok na mnie... i znowu gdzieś w przestrzeń.
- Jeszcze nigdy żadna iglica nie wyrosła spod ziemi, gdy tędy przechodziłem - powiedział basior spokojnie, ruszając powoli przed siebie i oglądając się, czy za nim idę. Mamrocząc pod nosem kilka zagranicznych przekleństw, które podsłuchałam u Spero, której z kolei udzieliło się to od Lysandraktóry niby był tylko jej przyjacielem, ale jednak wszyscy, poza tą dwójką, wiedzieli, że w rzeczywistości są dla siebie czymś więcej, ruszyłam niepewnie za basiorem.
- Bo nie miałeś ze sobą wilka, który wręcz przyciąga do siebie magiczne anomalie - mruknęłam, jednak tak cicho, że basior tego nie usłyszał, szczególnie, że wiał całkiem silny wiatr, który skutecznie utrudniał komunikację. A nawet jeśli usłyszał, to nie dał tego po sobie poznać, po prostu szedł dalej.
Po chwili znowu obydwoje przeszliśmy do truchtu. Automatycznie, pchana jakimś przeczuciem, po kilku minutach przyspieszyłam kroku. Jastes wyglądał na lekko zaskoczonego tym, jakie tempo nadałam, ale bez słowa protestu przyspieszył, a po chwili wręcz mnie wyprzedził. Widać było, że długi bieg nie był dla niego problemem, ze resztą, przecież był posłańcem, czemu więc tu się dziwić.
Cały czas starałam się pozostawić swoją magię wrażliwą na wszelkie zmiany, odstępstwa od normy. Jasne, mało prawdopodobne, żeby z ziemi nagle wyrosła cała seria lodowych iglic, która uniemożliwiłaby któremuś z nas jakąkolwiek reakcję, próbę odskoczenia czy cokolwiek, żeby uchronić się przed nadzianiem na ostry, lodowy kolec. Mimo to ich wyrastanie z ziemi było niebezpieczne, bo poruszały ląd, wywołując w zasadzie trzęsienie ziemi, poszczególne płaty podłoża osuwały się lub wynosiły w górę, aż kolec nie przestawał rosnąć...
Właśnie w czasie tych rozważań, na których skupiłam się nieco za bardzo, niż powinnam w zaistniałej sytuacji, gdzie miałam przecież kontrolować cały czas, czy w pobliżu nie wystąpią zaraz jakieś dziwne anomalie... poczułam, jak ziemia pod moimi łapami się trzęsie.
- Cholera, Jastes, uważaj! - krzyknęłam, zapominając o uprzejmości podczas zwracania się do basiora i odskakując gwałtownie w bok, gdy fragment ziemi, na której stałam, zaczął się przechylać. No jasne, gdzie indziej, jak nie pod moimi łapami miała wyrosnąć kolejna iglica? To było do przewidzenia.
Jestes był zaledwie kilka kroków ode mnie, na tej samej płycie. Widocznie zaskoczony, nie zdołał jednak wystarczająco szybko zareagować... zachwiał się. Ale nie upadł. Gdy tylko odzyskał równowagę, również odskoczył od miejsca, z którego zaczęła wyłaniać się iglica.
Już chciałam odetchnąć z ulgą, nie było mi to jednak dane. Bo gdy tylko nad powierzchnią ziemi pojawił się czubek lodowego szpikulca, poczułam kolejne wstrząsy, które tym razem omal nie zwaliły mnie z nóg.
- Biegniemy! - krzyknęłam do basiora, którego oddzielała ode mnie wyrastająca iglica. Musieliśmy się pospieszyć, jeśli nie chcieliśmy zakończyć naszej podróży, zanim na dobre się zaczęła.
Cholerne zdolności magiczne, które na inne rodzaje magii działają jak magnes...
Jastes rozejrzał się po okolicy, potem przeniósł wzrok na mnie... i znowu gdzieś w przestrzeń.
- Jeszcze nigdy żadna iglica nie wyrosła spod ziemi, gdy tędy przechodziłem - powiedział basior spokojnie, ruszając powoli przed siebie i oglądając się, czy za nim idę. Mamrocząc pod nosem kilka zagranicznych przekleństw, które podsłuchałam u Spero, której z kolei udzieliło się to od Lysandra
- Bo nie miałeś ze sobą wilka, który wręcz przyciąga do siebie magiczne anomalie - mruknęłam, jednak tak cicho, że basior tego nie usłyszał, szczególnie, że wiał całkiem silny wiatr, który skutecznie utrudniał komunikację. A nawet jeśli usłyszał, to nie dał tego po sobie poznać, po prostu szedł dalej.
Po chwili znowu obydwoje przeszliśmy do truchtu. Automatycznie, pchana jakimś przeczuciem, po kilku minutach przyspieszyłam kroku. Jastes wyglądał na lekko zaskoczonego tym, jakie tempo nadałam, ale bez słowa protestu przyspieszył, a po chwili wręcz mnie wyprzedził. Widać było, że długi bieg nie był dla niego problemem, ze resztą, przecież był posłańcem, czemu więc tu się dziwić.
Cały czas starałam się pozostawić swoją magię wrażliwą na wszelkie zmiany, odstępstwa od normy. Jasne, mało prawdopodobne, żeby z ziemi nagle wyrosła cała seria lodowych iglic, która uniemożliwiłaby któremuś z nas jakąkolwiek reakcję, próbę odskoczenia czy cokolwiek, żeby uchronić się przed nadzianiem na ostry, lodowy kolec. Mimo to ich wyrastanie z ziemi było niebezpieczne, bo poruszały ląd, wywołując w zasadzie trzęsienie ziemi, poszczególne płaty podłoża osuwały się lub wynosiły w górę, aż kolec nie przestawał rosnąć...
Właśnie w czasie tych rozważań, na których skupiłam się nieco za bardzo, niż powinnam w zaistniałej sytuacji, gdzie miałam przecież kontrolować cały czas, czy w pobliżu nie wystąpią zaraz jakieś dziwne anomalie... poczułam, jak ziemia pod moimi łapami się trzęsie.
- Cholera, Jastes, uważaj! - krzyknęłam, zapominając o uprzejmości podczas zwracania się do basiora i odskakując gwałtownie w bok, gdy fragment ziemi, na której stałam, zaczął się przechylać. No jasne, gdzie indziej, jak nie pod moimi łapami miała wyrosnąć kolejna iglica? To było do przewidzenia.
Jestes był zaledwie kilka kroków ode mnie, na tej samej płycie. Widocznie zaskoczony, nie zdołał jednak wystarczająco szybko zareagować... zachwiał się. Ale nie upadł. Gdy tylko odzyskał równowagę, również odskoczył od miejsca, z którego zaczęła wyłaniać się iglica.
Już chciałam odetchnąć z ulgą, nie było mi to jednak dane. Bo gdy tylko nad powierzchnią ziemi pojawił się czubek lodowego szpikulca, poczułam kolejne wstrząsy, które tym razem omal nie zwaliły mnie z nóg.
- Biegniemy! - krzyknęłam do basiora, którego oddzielała ode mnie wyrastająca iglica. Musieliśmy się pospieszyć, jeśli nie chcieliśmy zakończyć naszej podróży, zanim na dobre się zaczęła.
Cholerne zdolności magiczne, które na inne rodzaje magii działają jak magnes...
<Jastes?>
Słowa: 660
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz