Wilcza czarownica.
Te dwa słowa chodziły mi już od kilku dni po głowie, nie dając spokoju. To sformułowanie... Użyła go przy mnie Temira, II Przywódca Frakcji Dystryktu II, a jednocześnie bardzo szanowana w Królestwie uczona, która postanowiła zająć się badaniem pewnego miejsca w Dystrykcie IV. Które, tak się składa, odkryła moja przybrana córka.
I tak, dokładnie, zgadliście - czułam się w związku z tym w obowiązku zagłębić się w sprawę. To znaczy, głównie to mną kierowało, kiedy kilka tygodni temu zgodziłam się pomóc Temirze przy zebraniu próbek, po które w innym wypadku zostałaby wysłana Ash, a ona raczej kiepsko zniosła swoją pierwszą wizytę w tamtym miejscu. Była za mało doświadczona, a jednocześnie zbyt potężna w sprawach astralnych, żeby bez szwanku przeżyć wizytę w tak... nawiedzonym miejscu.
A teraz to samej wiedzy, że z tamtym miejscem coś jest nie tak, doszła historia mieszkającego na samym krańcu Doliny Widm basiora i ta wzmianka o wilczej czarownicy. Przerażenie Temiry. Głos w mojej głowie, gdy ułamałam gałązkę tego dziwnego drzewa, w które kiedyś trafił piorun...
Gwałtownie potrząsnęłam głową, bo znowu ogarnęło mnie to dziwne uczucie obcej obecności w głowie. Zatrzymałam się gwałtownie, rozejrzałam szybko po mijających mnie wilkach, ale nie dostrzegłam nikogo podejrzanego. Musiało mi się tylko wydawać... Co nie zmieniało faktu, że to zdanie, które pojawiało się jak mantra, gdy tylko pomyślałam o tym nieszczęsnym drzewie, wczepiło się w moje myśli jak rzep w ogon i nie chciało puścić. Do tego dochodziły obrazy, głosy... niczym ziarno, zasiane w mojej głowie, które z czasem zaczyna kiełkować, rosnąć, by nabrać konkretnych kształtów.
O co chodzi z tą wilczą czarownicą?
Właśnie w tej sprawie szłam teraz do biblioteki pałacowej. Potrzebowałam książki... albo lepiej całego ich stosu. Jednak w pamięci miałam pozycję, którą kiedyś znalazłam podczas przeszukiwania biblioteki. Zapomniana, zakurzona, opisująca wiele czarno-magicznych istot oraz rytuałów, opatrzona licznymi rycinami, luźnymi notatkami autora na marginesach... Całkiem prawdopodobne, że znajdę tam jakieś informacje na interesujący mnie temat. Wcześniej trzeba będzie jednak przekonać Fena, żeby pozwolił mi ją zabrać do siebie. Ewentualnie będę zmuszona do spędzenia nocy w bibliotece. W sumie, tak będzie prawdopodobnie szybciej, bo działając pod presją czasu mam większą motywację. W domu pewnie po kilku stronach rzuciłabym książkę gdzieś w kąt, przez co przejrzenie jej zajęłoby mi miesiąc, zamiast kilku godzin. A, prawdę mówiąc, im więcej dowiem się w jak najkrótszym czasie, tym lepiej, bo te obce myśli związane z tamtym miejscem w Dolinie Widm, które zostały mi zaszczepione, gdy się tam znalazłam, stawały się coraz bardziej natrętne... Jakby chciały, żebym zgłębiła tajemnicę tego miejsca.
Dziwne było to, że Ash dotychczas nie skarżyła się na podobne objawy... Od czego to mogło zależeć...?
Jednak nie miałam zbyt wiele czasu, by się tym teraz zajmować. To znaczy... niby miałam go sporo, nie miałam dzisiaj innych zadań, był to dla mnie w zasadzie dzień wolny. Niemniej to dziwne przeczucie, swego rodzaju nacisk na myśli, z każdą chwilą stawał się coraz bardziej upierdliwy. Coś jak próbująca mnie do czegoś przekonać Ash. Potrafiła być pod tym względem nieznośna...
W końcu dotarłam do biblioteki pałacowej. Skinęłam uprzejmie głową bibliotekarzowi oraz dwóm jego pomocnikom, którzy akurat kręcili się przy wejściu. Ale żaden z nich nie był Fenem.
- Em... przepraszam? - zaczęłam cicho, podchodząc do drobnego basiora ubranego w specjalny strój pracownika biblioteki. - Wiesz może, gdzie znajdę Fena...?
- Pewnie porządkuje zbiory czarnomagiczne. Jak zwykle - wzruszył ramionami, rzucając mi tylko krótkie spojrzenie, by zaraz wrócić do przeglądania woluminów na półce, przed którą stał.
Cóż, rozmowność większości pracujących tu wilków nigdy nie powalała, ale ten to już w ogóle się nie popisał. Niemniej nie było sensu się tym przejmować - niektórzy tacy po prostu byli. Skierowałam się więc, rzucając do basiora krótkie "dziękuję", na niższe piętra biblioteki. Tam, gdzie podobno miałam znaleźć Fena i prawdopodobnie książkę, której potrzebowałam.
Kilkanaście minut kluczenia między regałami później nie znalazłam ani Fena, ani książki, co było dość frustrujące, jednak nie na tyle, bym miała się poddać. Tak, chyba można powiedzieć, że byłam zdesperowana, ale w sumie, czemu się dziwić? Sytuacja, w której się nieopatrznie znalazłam była wystarczająco popierdolona, bym zaczęła się nią porządnie martwić i by zdrowy rozsądek zaczął podpowiadać mi, bym nieco zagęściła ruchy.
Kolejne kilkanaście mi nut później nadal nigdzie nie widziałam zaprzyjaźnionego basiora. Znalazłam za to książkę. Leżała sobie, jak gdyby nigdy nic, na stoliku przy fotelu ustawionym tu, by odwiedzające bibliotekę wilki mogły wygodnie zagłębić się w lekturę książek tak starych, że pamiętały jeszcze rządy smoków... No dobra, może trochę przesadziłam. Ale generalnie chodzi o to, że zapomniany wolumin, który znalazłam jakiś czas temu zupełnym przypadkiem nie powinien leżeć tak... na widoku. Po prostu na środku stołu. Jakby na mnie czekał, mówił "przeczytaj mnie"...
- Spero?
Podskoczyłam wystraszona, w powietrzu obracając się o sto osiemdziesiąt stopni. Moim oczom natychmiast ukazał się pomocnik bibliotekarza, Fen. Uśmiechnęłam się z ulgą na jego widok.
- Heeej - zaćwierkałam. - Właśnie cię szukałam. Chciałbyś mi może wypożyczyć...
- Ten brulion? - wskazał ruchem głowy na stolik za mną. Spojrzałam na niego pytająco. - Patrzysz na niego dość intensywnie od dobrej chwili - wzruszył ramionami. - Niestety, ale nie można go wynieść. I wiem, że u ciebie by nie zniknął, ale mimo wszystko. Zasad wypożyczania rękopisów nie mogę nagiąć, wybacz - uśmiechnął się smutno i poklepał mnie po głowie. Zrobiłam udawanie obrażoną minę, na co się tylko roześmiał. - No już, już, nie denerwuj się. Możesz tu z nią posiedzieć, akurat z nią mniej więcej skończyłem.
Nie trzeba mi było powtarzać.
~*~
Spędziłam w bibliotece resztę dnia. I nawet jeszcze część nocy, na szczęście jednak Fen w swej łaskawości zgodził się na mnie poczekać i przyjąć na siebie obowiązek zamknięcia biblioteki na noc, dzięki czemu nie musiałam wybierać między spaniem w bibliotece a przerwaniem moich badań i wznowieniem ich rano. Kiedy ja z właściwą sobie zapalczywością przerzucałam kolejne kartki starego rękopisu, Fen zajął się aktualizowaniem księgozbioru, bo, jak wytłumaczył, i tak miał z tym zaległości.
A jakie informacje znalazłam w książce? O wilczej czarownicy niewiele poza jakimiś wzmiankami, jednak tyle wystarczyło, by poważnie się zaniepokoić. Czarownice w znaczący sposób różniły się od magów. Ich magia pochodziła z sił natury, podobnie jak nasza, jednak większość stosowanych przez magów zaklęć naginała przyrodę do swojej woli. Czarownice działały trochę inaczej, ich magia była bardziej nieposkromiona, ona była żywiołem, z którym były powiązane, nie tylko pochodziła z niego. Nie nadawały się do rzucania misternych zaklęć, bardziej takich zakończonych wielkim bum. No i klątwy...
Tak, w rzucaniu klątw były doskonałe.
Jeszcze, żeby tego było mało, ich klątwy bardzo rzadko były zwyczajne, w znaczeniu - schematyczne, całkiem proste do odczynienia. Każda jedna czarownica miała inny styl rzucania klątw, każda miała inną genezę, jednak większość z nich była bezpośrednio powiązana z czarownicą. Co znaczyło, że nie dało się jej zdjąć, dopóki rzucająca ją czarownica żyła.
Nie wiedziałam, czym było to dziwne drzewo w Dolinie Widm, z bijącym zaraz pod korą sercem. Jednak jeśli tamten basior mówił prawdę, w okolicy żyła kiedyś czarownica. Bardzo potężna czarownica, która za wszelką cenę chciała zdobyć nieśmiertelność...
No cóż, generalnie wiadomo, jak podobne ambicje zawsze się kończą. Niestety nie triumfem śmiałka bawiącego się w boga.
Jeśli ta historia Wilczej Czarownicy z Doliny Mgieł faktycznie w okół tej nieśmiertelności się kręciła... Nie mogła mieć szczęśliwego zakończenia. Dolina Widm... Szepczące Wzgórze... Jaka jest ich prawdziwa historia? Dlaczego Próba Śniegu zawiodła Ashayę właśnie tam...?
I nagle coś zrozumiałam. Ta kolorowooka wadera... znalazłam ją samą w Strefie Wykluczenia. Nikogo nie było w pobliżu. Ani śladu obecności kogoś innego. I mała wadera pośród tego wszystkiego. Która nigdy nie powiedziała mi, ani jak się tam znalazła, ani skąd się wzięła. Co tak naprawdę o niej wiedziałam?
Zatrzasnęłam gwałtownie brulion, za co zaraz zostałam zwymyślana przez siedzącego obok Fena. Zignorowałam to jednak, wbiłam za to oczy w basiora i wyszeptałam głucho:
- Kim, do kurwy, jest tak właściwie Ashaya?
Słowa: 1272
Nagroda: 2 punkty inteligencji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz