- Tak właściwie to jak chcesz, żebym ich nastraszył? –
usłyszałam w odpowiedzi pytający ton basiora. Moim spostrzeżeniom nie umknął
również fakt, że dotychczas idący potulnie za mną samiec teraz znajdował się na
równi ze mną. W dalszym ciągu zachowywał jednak bezpieczną odległość, co
przyjęłam z ulgą.
- Cóż…
widzisz, kwestia tych przemiłych osobników jest dość skomplikowana – odparłam.
– Teoretycznie rzecz biorąc, wiszę im pieniądze. I to dość sporo. W praktyce
nie mam zamiaru ich oddawać.
Wypowiadając te słowa, czułam, jak wzrok basiora dosłownie
wżera się w tył mojej głowy. Jego kroki stopniowo zwalniały, aby ostatecznie
zupełnie stanąć.
- Nie
mama zamiaru pomagać ci w terroryzowaniu lisów. Potrzebuje informacji, ale nie
cudzym kosztem – prychnął z niezadowoleniem samiec, rzucając mi wyzywające
spojrzenie. – Mam zamiar złapać lisich złodziei, ale nie przy pomocy wilczego
złodzieja.
- To
nie wygląda aż tak źle, jak brzmi w teorii. Chodź, wytłumaczę ci w drodze. Nie
mam zamiaru robić postoju po środku niczego – powiedziałam, po czym ruszyłam
dalej przed siebie. Gdy usłyszałam ciężkie kroki basiora wlokące się za mną,
kontynuowałam. – Widzisz, często grywam z nimi w karty. Głównie dlatego, że
żaden szanujący się wilk nie podejmie się wyzwania karcianego od kogoś, kto
wygląda na lisa. Nawet, jeśli w rzeczywistości nim nie jest. Tym dwóm natomiast
gatunek przeciwnika zwyczajnie zwisa – tłumaczyłam. Gdy wijąca się przed nami
ścieżka powoli zaczęła przyjmować znajomy kształt, zwolniłam, żeby zdążyć
odpowiedzieć basiorowi całość zanim dojdziemy do celu. – Ogólnie rzecz biorąc,
kantują jak cholera. Ja naturalnie nie jestem całkowicie czysta pod tym
względem, przy czym robię to z klasą. Oni za to są oczywiści. Przy ostatniej
rozgrywce, jaką razem z nimi prowadziłam, orżnęli mnie w tak banalny sposób, że
szkoda opowiadać. Wytknęłam im wszystkie kanty tej gry i powiedziałam, że nie
mam zamiaru oddawać im tego, co wygrali przez oszustwo. Oni natomiast
stwierdzili, że dopóki nie otrzymają pieniędzy, nie mam życia w ich wiosce.
Przez chwilę wędrowaliśmy w całkowitej ciszy, w trakcie
której mój towarzysz analizował moją opowieść. Ja za to skupiłam się na bacznym
badaniu szlaku – byliśmy już bowiem bardzo blisko lisiej osady, a to mogło
oznaczać napotkanie na swojej drodze jednego z patroli. O ile moja obecność
dałoby się wytłumaczyć w jakikolwiek sposób, z moim dużym kolegom mógłby być
mały problem.
-
Dobrze, a jaka w tym wszystkim jest moja rola? – spytał po chwili basior.
-
Poczekasz przy obrzeżach wioski. Ja w tym czasie pójdę do Informatorki, od
której postaram się coś wyciągnąć. Założę się, że w międzyczasie kilku kapusiów
zdąży na mnie donieść. Moi „przyjaciele od kart” znają się z dość rozpoznawalną
na tym terenie szychą… ZARAZ – momentalnie stanęłam, powoli uświadamiając sobie
jak bardzo beznadziejny był mój poprzedni plan, w połączeniu z tym, co mogliśmy
zrobić w zamian. Basior stanął w milczeniu, z widocznym zmieszaniem czekając na
moje dalsze tłumaczenia.
-
Zapomnijmy o Informatorce. Kto może mieć największą wiedzę o lisim półświatku,
jak nie lisi mafioso?
- Chyba nie chcesz pakować się w sam środek gangu?
-
Jestem spontaniczna, ale nie głupia. Posłuchaj – wystarczy, że wejdę do miasta,
a już będę miała na karku gości od długu karcianego. Dla przypomnienia –
dobrych kolegów tutejszej grupy przestępczej. Wystarczy, że zwabię ich na
obrzeża osady. Z twoją pomocą możemy ich unieruchomić i przepytać! Ty masz
informacje, oni robią pod siebie ze strachu przed kolosalnym lwo-wilku i w
efekcie ja mam spokój. Wszyscy kończą zadowoleni, każdy ma to co chciał.
Rozchodzimy się do domów i zapominamy o całej sytuacji. No, przynajmniej ja
zapominam, bo ty dalej szukasz złodzieja.
<Valerian?>
Słowa: 563
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz