Gdy dotarłem do miasta, zauważyłem plakaty, informujące o Święcie Jedności. Słabo znałem się na tradycjach i kulturze, ponieważ większości nie obchodziłem – nie miałem z kim, a samotne świętowanie było bardziej dołujące, niż kłótnia z kimś bliskim. Przeczytałem krótką informację, że za dwa dni ma się odbyć uroczystość. Dwa dni to nie dużo, łatwiej chyba by było tu już zostać. Ruszyłem na rynek.
Szczęście było po mojej stronie, ponieważ spotkałem tu Lawrenca. Co ważniejsze, zaproponował wspólne wzięcie udziału w święcie. Uśmiechnąłem się w duszy szeroko i niekontrolowanie zacząłem machać ogonem niczym radosny pies.
- Z wielką chęcią – powiedziałem spokojnie i w tym samym momencie ktoś stanął mi na ogonie. Szybko go skuliłem i odwróciłem się do ogromnego, czarnego basiora z rogami. Przyglądał mi się uważniej, przez chwilę morderczym spojrzeniem, a gdy przeniósł wzrok na moje poroża, jego mina złagodniała. Wymamrotał coś w stylu „przepraszam” i poszedł dalej.
- To Haider – usłyszałem obok głos medyka.
- Znasz go? - spojrzałem na towarzysza, z początkowy strach zniknął. Nie mam pojęcia czy wywołała go jego postura, czy te oczy. Lawrence pokiwał głową.
- Był raz u mnie, złapał łapę. Nie ważne, zjemy coś? - zaproponował, na co się zgodziłem.
Spędziłem z nim czas do końca dnia. Po małych zakupach ziół poszliśmy coś zjeść. Opowiadaliśmy sobie, co nam się przytrafiło w ciągu tych kilkunastu tygodni, a kiedy nadszedł wieczór, musiałem wrócić do siebie. Chociaż basior zaproponował, abym u niego nocował, skoro i tak miałem tu wrócić za dwa dni na święto, nie mogłem się zgodzić, ponieważ następnego dnia miałem się zająć szczeniakiem. Lawrence to zrozumiał, dlatego wróciłem do siebie. Jednak po drodze, kiedy właśnie skręcałem, aby wyjść z bramy, wpadłem na kogoś. Był to ten sam, duży, czarny wilk, co poprzednio. Cofnąłem się i starałem się nie złapać z nim kontakty wzrokowego, chociaż tym razem nie wyglądał na złego, a wręcz przeciwnie. Zapomniałem, co mnie tak wystraszyło.
- Dość późno jak na wychodzenie z miasta – zauważył. Mówił niskim głosem.
- Wracam do domu – wyjaśniłem i go wyminąłem. Basior nagle znalazł się obok mnie i zaczął iść przy mnie.
- Gdzie mieszkasz?
- Nie muszę ci tego mówić – zmarszczył brwi, po czym rozłożyłem skrzydła.
- Czemu tak ostro? Tylko pytałem – rzuciłem mu przelotne spojrzenie, po czym wzleciałem w niebo. Spokojnie wróciłem do mojego dystryktu.
Kiedy nadeszło Święto Jedności, wróciłem do centrum. Umówiłem się z Lawrencem na targu, dlatego od razu się tam skierowałem. Byłem tym wszystkim podekscytowany i uważnie obserwowałem wystrój miasta, kiedy na kogoś wpadłem. Jak na złość, znowu był to ten wilk.
- To dziwne, że za każdym razem się o mnie obijasz – powiedział rozbawiony i pomógł mi wstać jednym, mocnym chwytem za kark.
- Dzięki – wymruczałem. - I nie robię tego specjalnie – dodałem. Miałem go wyminąć, ale zagrodził mi drogę.
- Nie zdążyłem się wczoraj przedstawić, chociaż pewnie medyk to już zrobił – lekko się uśmiechał, a oczy niebezpiecznie błyszczały. Byłem od niego jakieś trzy, a może nawet cztery razy mniejszy. Basior bardziej przypominał niedźwiedzia niż wilka, z mojej perspektywy.
- Tak, zrobił – przytaknąłem.
- No a ty? Jak się nazywasz? - odsunąłem się kawałek, gdyż był zdecydowanie za blisko.
- Pandora – odrzekłem i się rozejrzałem. W oddali zobaczyłem posturę znajomego mi wilka.
- Ładnie i niebezpiecznie, jak ta Puszka – zerknąłem na niego i pokiwałem głową. „Idealnie zgadłeś”, pomyślałem zirytowany. Nienawidziłem, kiedy ktoś porównywał moje imię do plagi egipskiej.
- Tak. Wybacz, ale się z kimś umówiłem – po tych słowach pobiegłem w kierunku medyka, który nadchodził od strony fontanny. Stanąłem przed nim.
- Cześć Lawrence – uśmiechnąłem się lekko na jego widok.
<Lawrence?>
Słowa: 565
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz