Czekamy na ich ruch.
Miałam ochotę sarknąć coś w rodzaju "Ta, jasne, może jeszcze poczekajmy, aż rozszarpią nam gardła". Powstrzymałam się jednak. W głębi duszy wiedziałam, że Aarved ma rację. Lepiej było nie atakować. Odwlec to wszystko jak najbardziej w czasie... Poza tym, nie będą mogli się wykpić, że to my ich zaatakowaliśmy. Będziemy się tylko bronić. Gdy zajdzie taka potrzeba.
Bo że zajdzie, nie miałam najmniejszych wątpliwości.
- Będziesz się jeszcze zasłaniał taką wątłą waderą? - zakpił jeden z porywaczy, postępując krok do przodu. - Co ona może mi niby zrobić? - zarechotał, co zaraz podchwycił jego kolega. Zjeżyłam się odruchowo, zaraz się jednak zreflektowałam widząc, że Aarved przesuwa się nieco, by mnie zasłonić. Nie byłam bezbronna, nie byłam ofiarą... już nie. I nigdy więcej nie zamierzałam do tego wracać.
- Może odgryźć ci ucho - powiedziałam słodko. Tak słodko i nieadekwatnie do słów, które wypowiedziałam, że aż sama siebie się wystraszyłam, nie wspominając już o Aarvedzie, który drgnął tak, jakby tylko cudem powstrzymał się od podskoczenia. No tak... nie dało się ukryć, że wyglądałam niepozornie, szczególnie w porównaniu z rosłymi basiorami. Jakbym się postarała, mogłabym się im przeczołgać pod brzuchami. Kiedyś by mnie taka ich przewaga nade mną przeraziła... Teraz już nie robiła na mnie wrażenia.
- Mała warczy - zarechotał ten drugi, klepiąc łapą w bok swojego towarzysza, jakby usłyszał przedni żart. - Ciekawe, czy gryźć też potrafi.
Rzuciłabym się wtedy na nich, gdyby nie łapa Aarveda, którą basior postawił mi na drodze, by mnie powstrzymać.
- Nie daj się sprowokować - mruknął, nie spuszczając wzroku z przeciwników. - Dokładnie o to im chodzi. Nie pozwól się zmanipulować.
Trzęsłam się cała z wściekłości. Każdy mięsień w moim małym ciele był napięty do granic wytrzymałości, gotowy do skoku. Wystarczyłby najmniejszy ruch z ich strony...
I wtedy poczułam gromadzącą się wokół nas magię.
- Uważaj! - syknęłam, uderzając całym ciałem w bok Aarveda, mając nadzieję na wytrącenie go z równowagi i przesunięcie, choćby delikatne, w bok. Udało się, basior, nie spodziewając się takiego ruchu z mojej strony, stracił równowagę i runął w śnieg, zaledwie kawałek dalej, ale tyle starczyło. Przeskoczyłam zgrabnie nad nim, lądując pod drugiej jego stronie akurat w momencie, gdy tam, gdzie staliśmy, zacisnęły się macki magii, które przywołał jeden z obcych wilków. Widziałam, jak krzywi się, niezadowolony.
- Co ty... - w głosie zbierającego się z ziemi Aarveda słyszałam z trudem tłumioną wściekłość. Ewidentnie nie wiedział, co się przed chwilą stało, z resztą, jeśli nie znał się na rzeczy, nie miał prawa wyczuć tych specyficznych drgań powietrza. O poruszeniu w świecie astralnym nie wspominając.
- Używają magii - mruknęłam, nachylając się nad uchem basiora. - Dość... skomplikowanej - przełknęłam ciężko ślinę. Mieliśmy przesrane.
Mimo to w żadnym wypadku nie zamierzałam się poddać. Co z tego, że znali zaklęcia czarnej magii, których nie używa się na co dzień? Też takie znałam. Nie byłam pierwszym lepszym wilkiem z łapanki, ciśniętym w sam środek pojedynku na magiczne zdolności. Radziłam sobie z potężniejszymi przeciwnikami. Ta dwójka nawet do pięt nie dorastała Magowi, dodatkowo nie mieli pojęcia, co potrafię. Popełnili błąd ignorując mnie i nie biorąc pod uwagę, że z mojej strony może im grozić jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
Jeśli zdecydują się na bardziej zdecydowany atak, będą musieli przypłacić to krwią.
Podczas gdy Aarved zbierał się ze śniegu, jeden z basiorów, ten drugi, nie czarujący, przygotował się do skoku. Zadziałałam instynktownie.
Przyłożyłam łapę, którą wcześniej musiałam rozciąć dla Ash, a po której wciąż spływała powolnym strumieniem krew, na boku Aarveda. Tam, gdzie aktualnie sięgałam. Na jasnej sierści odbił się krwawy ślad mojej łapy. Szybko wymamrotałam zaklęcie... I w sumie tylko tyle zdążyłam zrobić, bo przeciwnik już rzucił się na towarzyszącego mi basiora.
Odskoczyłam gwałtownie w bok, gdy dwa basiory przetoczyły się po śniegu w akompaniamencie warknięć i kłapnięć zębów. Widziałam, jak obcy basior zamierza się, by zacisnąć zęby na gardle Aarveda... i wtedy natrafia na niewidzialną przeszkodę.
Cofnął gwałtownie pysk, wręcz odskoczył od przeciwnika, patrząc na wojownika z czymś na kształt szczerego szoku. Który jednak nie trwał długo. Zaraz znowu obydwa wilki zwarły się w walce.
Nie miałam jednak czasu na dalsze obserwowanie ich zmagań. Okazało się, że mam ważniejszy problem na głowie.
- Witaj, mała - warknął drugi z porywaczy, tuż nad moją głową. Skuliłam się odruchowo. - Skubana potrafisz czarować, co? Bariera... Nieładnie. To już chyba oszukiwanie...
Nie pozwoliłam mu kontynuować tego monologu. Odwróciłam się w miejscu, wyprowadzając przy okazji kopnięcie w pysk basiora, wytrącając go tym z równowagi... Potem kłapnęłam zębami w okolicach jego ucha. Trafiłam, nadszarpując delikatną tkankę. Poczułam w pysku metaliczny posmak krwi. Basior zamarł, dotykając z niedowierzaniem rannej małżowiny...
- Suko - warknął, gdy na łapie odjętej od niej dostrzegł krew. Po czym przestał się ze mną pitolić.
Uderzył we mnie łapą z taką siłą, że odleciałam dobry kawałek w bok. Gdybym nie trafiła w zaspę śnieżną, wręcz zatapiając się w miękkim puchu, upadek prawdopodobnie skończyłby się przynajmniej jednym połamanym żebrem.
- Próbujesz gryźć, co? - słyszałam, jak przeciwnik się zbliża. Jego przyspieszony z wściekłości i bólu oddech był coraz bliżej, a ja nic nie widziałam przez otaczający mnie śnieg, nie wiedziałam, jak mogłabym mu teraz uciec...
Nagle zostałam złapana niewidzialnymi mackami magii i wyszarpnięta z zaspy. Zawisłam na moment z metr nad ziemią, nim ponownie na nią opadłam, tym razem już na ubitej zmarzniętej ziemi. Z mojego pyska wyrwał się bezwiedny jęk bólu.
Słyszałam zbliżające się do mnie kroki. Słyszałam sapanie basiora, ale też... odgłos szamotaniny. Aarved. Cholera. Nie mógł odnieść obrażeń od zębów i pazurów przeciwnika, zadbałam o to, tylko... czy przeciwnik na pewno nie wie, jak to zaklęcie obejść? Czy mojemu towarzyszowi na pewno nic nie jest...?
Prawdopodobnie ta właśnie myśli aktywowała moją umiejętność, nad którą w głównej mierze nie panowałam Te wątpliwości i to, że wilk, któremu uszkodziłam ucho, już się nade mną pochylał...
Przeskoczyłam. Lądując tuż przy parze szamoczących się wilków. I, nie zastanawiając się dwa razy, uderzyłam jedną łapą w ziemię, przywołując jeden z moich żywiołów. Od miejsca, w którym kończyna spotkała się z podłożem, natychmiast rozeszła się fala lodu, docierając do łap porywacza, unieruchamiając go tym samym i dając Aarvedowi szansę na odsapnięcie. Dopóki kolega mag nie pomoże mu się uwolnić. O ile dobrze myślałam, że tylko jeden z nich zna się na magii, bo równie dobrze mogło być tak, że obydwoje...
Nie zastanawiając się jednak nad tym dłużej, niż to było konieczne, wykorzystałam jeszcze resztki przewagi nad porywaczami wynikającej z zaskoczenia, że od tak, po prostu, zniknęłam i pojawiłam się kawałek dalej. Rzuciłam się do basiora walczącego wcześniej z Aarvedem, który teraz zaskoczony patrzył na swoje łapy przymrożone do ziemi. I zacisnęłam mu zęby na szyi.
<Aarved?>
Słowa: 1070
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz