Przez chwilę milczałem. Nie widziałem problemu w “długiej podróży”, jednak kiedy przerzuciłem wzrokiem po mojej jaskini, zdałem sobie, że chociaż minęło kilka dni, zaniedbałem swoje obowiązki. Gdyby ponownie się zgodził na odprowadzenie, przypadkiem doszedłbym do Centrum, potem on by mógł mnie odprowadzić… koniec końców zatoczyliśmy błędne koło i wiecznie każdy z nas towarzyszyłby drugiemu w powrocie do domu, nie spędzając w swoim dłuższej chwili.
- Tak, masz rację - przyznałem, po czym do niego podszedłem i pomogłem mu chociaż nałożyć te dwie torby, pełne ziół. Pomyśleć, ile taki medyk ma obowiązków i ile może mu się ich namnożyć, jeśli cokolwiek stanie się z zapasami.
- Dziękuje – powiedział, kiedy poprawiłem ostatnią torbę, aby było mu dość wygodnie. Delikatnie się uśmiechnąłem.
- Więc do zobaczenia – powiedziałem odsuwając się kawałek.
- Odwiedź mnie kiedy będzie w mieście – zaproponował, odwzajemniając uśmiech. Ja skinąłem głową.
- I vice versa – dodałem. Pożegnawszy się, obserwowałem, jak jasnobrązowy, króciutki ogonek znika mi z oczu, kiedy samiec wyszedł z jaskini. Ruszył do domu, a ja ponownie rozejrzałem się po swoim. Należało go sprzątnąć, złapać coś na obiad i poszukać szczeniaka do pilnowania. Tyle pracy…
~*~
Minęły dwa tygodnie, odkąd poznałem Lawrenca. Nie widziałem dotąd medyka, nie miałem potrzeby pójścia do Centrum, a pewnie i on miał masę zajęć na głowie, jako lekarz. Aktualnie zajmowałem się trzema, słodkimi szczeniakami, których rodzice musieli wyjechać w delegację do przeciwległego dystryktu. Nie chcieli zabierać ze sobą potomstwa, ponieważ tam także musieli by znaleźć im nianię, a ja byłem już na miejscu. Po za tym dzieci mnie znały, więc bez większego marudzenia, zgodziły się u mnie zamieszkać. Prócz nich, opiekowałem się także innymi maluchami i przyłapałem się na dość dziwnej rzeczy: kiedy miałem czas wolny i pozwalałem moim myślom odpływać gdzieś w świat, zawsze gdzieś tam za mgła pojawiała się sylwetka dużego, brązowego basiora, z torbami roślin. Potem na nowo, po kilka razy wspominałem te spędzone chwile, cicho się śmiejąc do siebie na niektórych momentach. Nie byłem towarzyskim wilkiem, a jednak teraz czułem, że z chęcią bym spędził z nim czas, tym bardziej po tak długim niewidzeniu się. Może czas wpaść do Centrum? Tylko pod jakim pretekstem… w końcu nie będę mówił, że to on był powodem mego przyjazdu.
Okazało się, że wymyślanie powodu do odwiedzenia Lawrenca, było dość trudne i za każdym razem, gdy wpadałem na jakiś pomysł i byłem gotów już ruszać w drogę, nagle cały plan wydawał się kompletnie bezsensowny, a moje wymówki naciągane. W końcu mając dość samego siebie oraz korzystając z czasu wolnego, jaki posiadałem w tym tygodniu, zabrałem torbę, kilka monet i ruszyłem do Centrum, z myślą, że kupię Coś. Tym cośkiem mogły być warzywa, owoce lub jakieś inne bzdety. Po prostu nie chciałem, aby wilk wiedział, że poszedłem do miasta tylko po to, by go odwiedzić. Po za tym nie miałem też pewności, czy akurat ma czas wolny, a jeśli właśnie zajmował się chorymi pacjentami? Albo gdzieś wyjechał? A może w Centrum zapanowała okropna choroba i teraz mają epidemię, w której Lawrence jest koniecznie potrzebny?
Zaczynam świrować.
<Lawrence?>
Słowa: 493
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz