Prawo. Lewo. Prawo, prawo. Szybki sprint w kierunku
najbliższego straganu, a następnie gwałtowny skręt w uliczkę obok. Nie powiem –
przeciskanie się wśród tłumu drepczących w bliżej nieokreślonym kierunku wilków
nie należało do najłatwiejszych zadań. Niestety, wychodząc rankiem z domu nie
pomyślałam o tym, że wracanie środkiem miasta w godzinie szczytu nie zapowiada
się zbyt przyjemnie. Mimo swoich usilnych starań, co chwilę nieumyślnie
wpadałam na kogoś, jednocześnie potykając się o własne nogi. Całości zdecydowanie
nie ułatwiała drobna skórzana torba. Wewnątrz niosłam bowiem zakupione przed
chwilą szklane kałamarze. Wizja gęstego, czarnego atramentu rozlewającego się
po wnętrzu mojej jedynej sakiewki skutecznie zachęcała mnie do możliwie
ostrożnego omijania zgromadzonego na targu tłumu.
- Przepraszam –
rzuciłam nieśmiało w kierunku potrąconej przeze mnie pary starszych wader,
szybko wymijając idącego przodem basiora. Jedynym, o czym myślałam w tamtym
momencie, było wydostanie się z tej niewygodnej sytuacji. Ulga, jaką poczułam,
gdy zeszłam z głównego traktu targu, kierując się w stronę lasu, był nie do
opisania. Momentalnie przyśpieszyłam, poganiając samą siebie wizją spokojnej
przechadzki wśród absolutnej ciszy, która po kilku godzinach spędzonych w samym
centrum miasta zdawała się być czysta abstrakcją.
Gdy znajdowałam się zaledwie kilka metrów od granicy lasu,
usłyszałam cichy szelest trawy. Po chwili upadłam, całkowicie tracąc równowagę
w chwili starcie z ciężarem wilka, który zaszedł mnie od tyłu. W pierwszym
odruchu zamarłam. Oprawca bez słowa wyjaśnienia zwolnił lekko nacisk, tym samym
pozwalając mi na swobodne obrócenie się na grzbiet. Następnie oparł swoje łapy
na moich żebrach, przyszpilając mnie do ziemi. Pierwszym, co zauważyłam tuz po
szybkim zbadaniu sytuacji, było wypisane na jego pysku zaskoczenie. Dopiero
później zwróciłam uwagę na to, że istotą przyciskającą mnie do ziemi nie jest
wilk a… lew? A przynajmniej lwio-podobna hybryda wilka, spoglądająca na mnie ze
zmieszaniem.
- Jesteś
wilkiem czy lisem? – spytał, nachylając się bliżej. W pewnym momencie jego pysk
znalazł się na tyle blisko, że byłam w stanie wyczuć muskający moje futro
oddech drapieżnika. Dosłownie czułam, jak każdy cal mojego ciała sztywnieje ze
strachu.
- W-wilkiem? – odparłam bez
przekonania, odruchowo zasłaniając łapami wystawioną na ewentualny atak krtań.
Samiec widocznie nie był zachwycony moją odpowiedzią, słysząc wyczuwalne w mym
głosie wahanie. – Słuchaj, naprawdę nie mam przy sobie nic wartościowego –
wydukałam. - Proszę, puść mnie, a ja nikomu o niczym nie powiem i szybko
potruchtam sobie do domku, jak gdyby nic nigdy się nie stało.
Samiec po raz kolejny zbadał mnie wzrokiem, patrząc na mnie
jak na idiotkę.
- Czy
ja wyglądam na kogoś, kto chciałby… cholera – mruknął wilk, ostrożnie
osłabiając nacisk swoich łap. – Ujmę to inaczej…
Otóż nie tym razem. Gdy tylko poczułam odrobinę luzu
pomiędzy swoim ciałem a ziemią, szybko wywinęłam się spod basiora, następnie
ruszając biegiem w kierunku lasu. Wilk najwidoczniej potrzebował chwili żeby
zrozumieć co tak właściwie miało miejsce, ponieważ ruszył w pościg za mną
dopiero po dłuższej chwili. Z ulgą przyjęłam fakt, że był on znacznie
wolniejszy ode mnie. Zdawałam sobie jednak sprawę z niskiej wydolności swojego
organizmu – po kilku minutach szybszego biegu najpewniej opadłabym z sił,
stając się banalną do złapania i rozszarpania ofiarą. Basior natomiast
widocznie przeważał nade mną pod tym względem. Nie widząc lepszej opcji, po
chwili biegu zatrzymałam się przy jednym z drzew, niezgrabnie wdrapując się na
jedna z niższych gałęzi. Mając na uwadze wzrost basiora, szybko przeskoczyłam
na wyższą gałąź stojącego obok dębu, po czym w panice przycisnęłam się do jego
pnia. Gdy po chwili usłyszałam kroki zbliżającego się do mojej kryjówki
drapieżnika, nerwowo wstrzymałam oddech.
<Valerian?>
Słowa: 564
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz