Wszystko szło tak ładnie i gładko,
dlaczego nie mogło więc tak zostać? Najpierw, zanim zrozumieć, co się w
ogóle stało, postanowiły znaleźć Vallieanę, którą zupełnie straciły z
oczu. Desperacko.
– Vallieana! – pisnęły zmartwione.
Ich
głowa kilka razy obróciła się we wszystkich możliwych kierunkach, na
tyle, na ile zakres jej ruchu im na to pozwalał. Postawiły kilka kroków,
praktycznie dreptając w kółko, właściwie tak szybko, że nie były się w
stanie skupić na żadnym konkretnym szczególe. Zwolniły więc, biorąc
głęboki wdech. Spojrzały jeszcze raz pod swoje futrzaste łapy. A potem
dookoła, zahaczając wzrokiem o wszystkie drzewa, jakie rosły w pobliżu.
Prawie się zaplątały we własne nogi, w ostatniej chwili z powrotem
łapiąc równowagę.
To przecież nie mogło być aż takie trudne…
–
Valli? No weź, schowałaś się gdzieś? – dobrze wiedziały, że to raczej
nie był możliwy scenariusz – nie mogłaś tak nagle zniknąć! – jęknęły
wręcz płaczliwie.
Tin zaczynała się stresować, co
odczuwała też Lys. Rozbiegane oczy już nie wiedziały, gdzie spocząć.
Oddech im przyspieszył, a kończyny zaczęły jakby drżeć. Albo im się
wydawało? Już nic nie wiedziały. Jak to się mogło w ogóle stać?
I
wtedy omal nie stanęło im serce. Gdy nagle na ich pyszczku wręcz po
prostu zmaterializowała się niewielka łasiczka, bo nie zorientowały się
nawet, kiedy ta wspinała się po ich ciele, z ich krtani wyrwał się
zaskoczony krzyk. Zwierzątko wyglądało zupełnie tak, jakby ściągnąć
skórę z Vallieany i naciągnąć tak, żeby pasowała na gronostaja. W
dodatku nawet imię miała takie samo…
Zaraz…
– Vallieana?!
Myślały,
że już wcześniej nic nie rozumiały, ale teraz było jeszcze gorzej.
Starały się skupić na tym, co Valli-gronostaj próbowała im przekazać.
– Naszyjnik? – powtórzyły głucho, żeby lepiej to przetrawić – oh tak, tak, już! Gdzie on jest?
Pokiwały
energicznie głową, zaraz jednak opamiętały się, widząc, że
już-nie-wadera prawie przez to spadła. Złote tęczówki powędrowały torem
wskazanym przez malutką łapkę. Zmrużyły powieki odrobinę, aż zauważyły w
białym puchu niewielkie wgłębienie. Zaraz pokierowały prędko swoje
kroki właśnie tam, trochę chaotycznie, ale pokierowały. Ich nos
zanurkował w śniegu, a przy okazji Valli mogła swobodnie zeskoczyć z ich
kufy. Ostrożnie chwyciły zagubiony naszyjnik w zęby, potem zakładając
go na niewielką szyję. Był trochę za duży… No nic! Ważniejsze sprawy się
działy. Przestąpiły nerwowo z łapy na łapę.
– O co chodzi? Jak to się stało? Dlaczego? Dlaczego gronostaj? Jak ci pomóc? Naprawić? – Tin wyrzuciła z pyszczka lawinę pytań.
Jakby liczyła, że Vallieana wie więcej od niej, jakkolwiek byłoby to możliwe.
<Vall?>
Słowa: 400 = 25 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz