sobota, 5 lutego 2022

Od Xevy, CD. Ametrine

 Xeva spędziła cały dzień w domu, rozdzielając swój czas między opiekę nad roślinami, próbami naprawienia schodów, przetykaniem komina, a uzupełnianiem raportów z badania liczebności populacji pewnego niewielkiego gryzonia na terenach lasu Darminasa. 
Jakże więc wielkie było jej zdziwienie, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Z początku myślała, że to Pensri, więc z podskokiem oderwała się od swojej pracy, jednak gdy podeszła do progu, poczuła obcy zapach. Przeszył ją dreszczyk emocji. Ktoś nowy! Nieznajomy! Cóż ciekawego przyniesie jego obecność?
Już miała pchnąć skrzydło drzwi, jednak zamarła w ostatniej chwili. Rzuciła się w tył, wpadając na doniczkę z ziemią, którą przygotowała do przesadzenia jednego ze swoich drzewek, i zaczęła gorączkowo zbierać rozrzucone po podłodze papiery, pióra, minerały i atlasy botaniczne. 
- Ja zaraz otwierać! Ja chwilkę potrzebuję! - krzyknęła, zbierając zakurzone, stare pufy i gwałtownie układając je wokół niskiego stolika na krótkich nogach. Podbiegła do drzwi, trzymając wiadro z brudną wodą i szmatami, po czym z wielkim uśmiechem nacisnęła klamkę i gwałtownie popchnęła drewno w przód.
Jasna wadera podskoczyła, gdy skrzydło drzwiowe śmignęło przed nią z hukiem. Jej oczom ukazała się wysoka wilczyca z bujną grzywą. Łaciaty nos pokryty był atramentem, a różowe akcenty na pysku zostały przyćmione przez kurz.  Sierść była potargana, a łapy - mokre i ubłocone. Wzrok jednak najbardziej przyciągał pysk rozciągnięty w szczerym uśmiechu, który sprawiał, że można było poczuć się najważniejszą osobą na świecie. Jasnoróżowe oczy świeciły czystą radością i ciekawością, a długie uszy zadrżały z podniecenia, kiedy odkrywczyni przesunęła wzrokiem po nieznajomej.
- Gość! Gość! Ja gościa mam! - wykrzyknęła Xeva. Przeskoczyła z łapy na łapę, a jej długi ogon zafalował intensywnie w tyle, rozsypując na około rozsypaną ziemię. - Ja do środka proszę! Ja zaraz przygotuję jedzenie i picie też przygotuję!
Ametrine weszła powoli do pomieszczenia, przechodząc nad czarnym szlakiem pyłu.  Ujrzała niewielki pokój o wysokim suficie pogrążony w półmroku, który rozpraszały świeczki porozstawiane niedbale po meblach oraz promienie słońca wpadające przez zniszczone okna zabite deskami. Do nosa samicy dostał się mocny, piżmowy zapach kadzideł. Po prawej stronie ciągnęły się mocno zaniedbane schody prowadzące na piętro. Balustrada była obdarta i przekrzywiona, a deski na stopniach - pęknięte i wyłamane. Środek pomieszczenia zajmował niski stół z czterema pocerowanymi pufami wokół. Pod nim położony został dywan, który kiedyś zdobiły jasno-brązowe szlaczki. Teraz wszystko zlało się ze sobą, przez co wyglądał jak prostokąt wycięty ze zmatowiałego, szaro-brązowego futra. Z tyłu pokoju czaiła się niewielka kuchnia, teraz wyglądająca jak pobojowisko wojny na papier i suszone rośliny. Jej ściany ozdobione zostały plecionkami z suszonej trawy w osobliwe, egzotyczne wzory.
Tak jak większość domów w Królestwie, mieszkanie Xevy nie miało bieżącej wody. Ametrine zauważyła dużą, metalową balię wypełnioną wodą służącą do gotowania lub sprzątania. Na drugim końcu rzędu mocno podniszczonych blatów znajdowało się drewniane wiaderko z metalową obręczą służące za śmietnik. Na przeciw niewielkiego paleniska, na którym Teneriska zawiesiła czajnik z wodą na herbatę, znajdowała się klapka w podłodze prowadząca do podziemnej piwniczki - prawdopodobnie służącej za lodówkę. 
Najbardziej jednak w oczy rzucały się wszechobecne rośliny. Doniczki zwisały z sufitu podwieszone na grubych, metalowych kółkach za pomocą zaplatanych sznurków, stały w rogach pokoju, a także zostały zwieszone na potężnej, drucianej strukturze na jednej z dużych ścian. Większości z nich Ametrine nie widziała w swoim życiu, ba! nawet ich nie rozpoznawała. Z jakiegoś jednak powodu wśród tych pięknych, egzotycznych roślin, krzewów oraz kwiatów, w grubej, glinianej doniczce umieszczonej w kącie kuchni znajdowała się potężna pęka ostu. Najwyraźniej bardzo dobrze powodziło jej się u wadery, ponieważ  kwitła potężnymi, fioletowo-różowymi kwiatami z wielu kolczastych pędów.
- Ja bardzo przepraszam, ja nie wiedziałam, że ty pani przyjdziesz! Ja herbaty mogę dać, mięso też mam... Kacze łapki mam jak chcesz! O, trochę sadła się znajdzie też, co chcesz, mi mów! - paplała Xeva, krzątając się chaotycznie po kuchni, zostawiając ślady ubłoconych łap na drewnianej podłodze. Uważała jednak, żeby nie nastąpić na żadną kartkę papieru lub ususzoną roślinkę. Zanurkowała pod zwisającymi kiściami przypominającymi kształtem bluszcz, ale o kolorze jadowitej jasnej zieleni, a skrzydlata wadera dopiero teraz dostrzegła, że piegowata samica trzyma telekinezą dwie małe, płaskie czarki. Nawet nie zauważyła, skąd ona je wytrzasnęła. 
Odkrywczyni postawiła naczynia na stole, uprzednio zgarniając łapą papiery, zwierzątka z trawy oraz niedokończone plecionki. Otwarty atlas roślin Królestwa upadł z pacnięciem na podłogę, ale Xeva nawet tego nie zauważyła. 
- Ty pani siadaj, ja zaraz herbatę podam. A jedzenie ty pani chcesz?
- Um, ja... Nie, dziękuję - odparła lekarka, spoczywając na pufie.
Mimo tego na stole błyskawicznie pojawiła się miseczka kaczych łapek. 
Xeva zalała wrzątkiem suszone zioła w miseczkach i poczekała, aż osad opadnie do specjalnego wyżłobienia w glinie, aby następnie przykryć je idealnie pasującym do wgłębienia metalowym kółkiem z siatki. Klapnęła z westchnięciem naprzeciwko nowej towarzyszki, dysząc radośnie i nastawiła wprzód długie uszy, najwyraźniej oczekując, że pozna powód tej nieoczekiwanej wizyty. 
- Więc tak... - zaczęła niepewnie Ametrine nieco oszołomiona tym powitaniem. - Zwę się Ametrine z rodu Antilis i przybyłam do pani, pani Xevo...
- Hy! - zachłysnęła się powietrzem odkrywczyni, jakby właśnie dostrzegła najstraszniejszego ducha. - Ty pani skrzydła masz! Ja tak zajęta byłam, że nawet nie zauważyłam!
I zanim medyczka zdążyła coś powiedzieć, Teneriska zerwała się z miejsca i podskoczyła do niej, wsuwając nos między pióra.
- Ty pani rozłożyć je możesz?
I znów wykonała teatralny wdech, kiedy samica rozłożyła nieco skrzydła. Oczy zaświeciły jej w promieniach słońca wpadających przez porozbijane okna, kiedy wpatrywała się w długie pióra.
- One... one przepiękne są... - wyszeptała, a następnie dodała kilka nieznanych Ametrine słów: - Rakazuth a'mera... Jelape ha estere zuri.
- Pani Xevo - zaczęła znów Ametrine, a piegowata otrząsnęła się.
- Tak, tak! Sprawy, biznes! Tak, tak, ty pani mów, po co przychodzisz! 
I tak szybko, jak znalazła się przy nieznajomej, klapnęła z powrotem na swoją pufę. 
- Została mi przekazana tajemnicza wiadomość w butelce. Pytałam o jej treść na uniwersytecie i wśród znajomych, ale nikt nie był w stanie powiedzieć mi, czego ona dotyczy. Skierowano mnie do pani. Czy mogłaby mi pani pomóc?
I wyłożyła pokiereszowaną kartkę papieru, na której widniały tajemnicze zawijasy, na blat.
Xeva wzięła parę łyków z płaskiej czarki, oblizała się i chwyciła świstek telekinezą. Momentalnie oczy jej zaświeciły ciepłym blaskiem, uszy się obniżyły, a na pysk wstąpił uśmiech.
- To rakaneri.
- Co to znaczy?
- Alfabet teneriski. W moim języku ,,rakaneri" matczyne znaki oznacza. ,,Rakatyr" to ,,matczyny język" i tak na wyspie nasz język nazywamy - wyjaśniła i przymknęła oczy, wyraźnie wzruszona. - Ja przepraszam, ja... Ja dawno rakaneri nie widziałam i rakatyr nie czytałam. 
I zamilkła, wyraźnie powstrzymując łzy.  Po chwili jednak odetchnęła i zabrała się za odszyfrowywanie słów zamazanych przez czas i słoną wodę. Wraz z postępem w czytaniu na jej pysk wracało ledwo powstrzymywane podniecenie, ciekawość i zadziorny błysk w oku. W końcu dotarła do końca listu, odetchnęła (bo wstrzymywała oddech) i, trzesąc się z ekscytacji, rzuciła:
- To opis miejsca skarbu jest. 
 
<Ametrine?> 
Słowa: 1104 = 75 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics