Nieufność do każdego obcego i dopiero poznanego osobnika była niczym cecha wrodzona – nie ważne jak bardzo byś się starał, nie pozbędziesz się tego. Przez moją głowę przeszła myśl, że może jest coś nie tak z tym lekarstwem, jednak szybko rozgoniłem te bezsensowne myśli, zważając na kilka istotnych faktów; Lawrence był medykiem, pomaga choremu, które wcześniej uratował i, znowu to powtórzę, jest medykiem. Nim jednak zabrałem się za lekarstwo, usłyszałem hałas. Zerknąłem w stronę basiora, który właśnie zaglądał do magazynu. Podszedłem do niego, słysząc jego niezadowolenie. Zerknąłem mu przez łapę, schylając łeb i zobaczyłem, jak wszystko leżało na podłodze: nie tylko rośliny, ale i półka.
- Co się stało? - usłyszeliśmy głos z drugiego pomieszczenia. Medyk wyszedł do pacjenta, który także słyszał hałas i wyjaśnił mu, że nic, czym musiałby się martwić. W tym czasie ja wszedłem do środka magazynu, a kiedy samiec wrócił, położyłem po sobie uszy. Głupio mi było, że wszedłem tutaj bez jego pozwolenia, ale chciałem bardziej przyjrzeć się sytuacji. Lawrence nie wyglądał, jakby mu to przeszkadzało, dlatego się nie odezwałem.
- Nie wygląda to tak źle – powiedziałem po krótkiej chwili ciszy, w której wilk przegrzebywał zapasy. Westchnął zrezygnowany i usiadł. Współczułem mu, zbieranie tego wszystkiego zabrało mu pewnie masę czasu.
- Półka to jedno, ale te rośliny… ciężko je znaleźć pod śniegiem – spojrzałem na leżącą przede mną zieleń. Korzenie, liście, kwiaty… kompletnie nie znałem się na ziołach czy leczeniu, dlatego wszystko to było dla mnie o prostu zielskiem; ale jakim skutecznym zielskiem. Wszystko wyglądało prawie tak samo, ale gdyby samiec dokładnie mi wyjaśnił, po czym poznać konkretną rośliną i gdzie najczęściej rośnie, na pewno bym ją znalazł.
- Pomogę ci – zaoferowałem kierując na niego wzrok. Basior się lekko zdziwił i uśmiechnął się delikatnie kręcąc głową. „Też bym odmówił komuś, kto się na tym nie zna”. Jednak tym razem miałem silne uczucie, że powinienem pomóc.
- Nie musisz, to moja praca – wzruszyłem ramionami.
- I tak powinienem wracać do siebie, więc może znajdziemy coś przy okazji po drodze? - wyjaśniłem, wpadając na to w tej chwili. Co mi tak zależało?
- Czyli mam cię odprowadzić? - zapytał, co mnie lekko speszyło. Nie o to mi chodziło, a jednak basior tak to zrozumiał, poczułem się trochę głupio.
- Jak chcesz… znaczy się – nabrałem powietrza w płuca, bo prawie zapomniałem, co mówiłem. - Za lekarstwo pomogę ci coś znaleźć – Lawrence przez chwilę milczał, znowu przyglądając się swoim zmarnowanym zapasom, aż w końcu skinął głową. Ulżyło mi, tym bardziej, że nie miałem czym mu zapłacić za zioła.
- No dobrze, jeśli nie będzie ci to przeszkadzać – pokręciłem głową.
- Lubię pomagać – basior się uśmiechnął, po czym wstał. - Jeśli chcesz, możemy zaraz ruszać. Mamy cały dzień – medyk pokiwał głową. Wyszliśmy z magazynu.
- Co się stało? - usłyszeliśmy głos z drugiego pomieszczenia. Medyk wyszedł do pacjenta, który także słyszał hałas i wyjaśnił mu, że nic, czym musiałby się martwić. W tym czasie ja wszedłem do środka magazynu, a kiedy samiec wrócił, położyłem po sobie uszy. Głupio mi było, że wszedłem tutaj bez jego pozwolenia, ale chciałem bardziej przyjrzeć się sytuacji. Lawrence nie wyglądał, jakby mu to przeszkadzało, dlatego się nie odezwałem.
- Nie wygląda to tak źle – powiedziałem po krótkiej chwili ciszy, w której wilk przegrzebywał zapasy. Westchnął zrezygnowany i usiadł. Współczułem mu, zbieranie tego wszystkiego zabrało mu pewnie masę czasu.
- Półka to jedno, ale te rośliny… ciężko je znaleźć pod śniegiem – spojrzałem na leżącą przede mną zieleń. Korzenie, liście, kwiaty… kompletnie nie znałem się na ziołach czy leczeniu, dlatego wszystko to było dla mnie o prostu zielskiem; ale jakim skutecznym zielskiem. Wszystko wyglądało prawie tak samo, ale gdyby samiec dokładnie mi wyjaśnił, po czym poznać konkretną rośliną i gdzie najczęściej rośnie, na pewno bym ją znalazł.
- Pomogę ci – zaoferowałem kierując na niego wzrok. Basior się lekko zdziwił i uśmiechnął się delikatnie kręcąc głową. „Też bym odmówił komuś, kto się na tym nie zna”. Jednak tym razem miałem silne uczucie, że powinienem pomóc.
- Nie musisz, to moja praca – wzruszyłem ramionami.
- I tak powinienem wracać do siebie, więc może znajdziemy coś przy okazji po drodze? - wyjaśniłem, wpadając na to w tej chwili. Co mi tak zależało?
- Czyli mam cię odprowadzić? - zapytał, co mnie lekko speszyło. Nie o to mi chodziło, a jednak basior tak to zrozumiał, poczułem się trochę głupio.
- Jak chcesz… znaczy się – nabrałem powietrza w płuca, bo prawie zapomniałem, co mówiłem. - Za lekarstwo pomogę ci coś znaleźć – Lawrence przez chwilę milczał, znowu przyglądając się swoim zmarnowanym zapasom, aż w końcu skinął głową. Ulżyło mi, tym bardziej, że nie miałem czym mu zapłacić za zioła.
- No dobrze, jeśli nie będzie ci to przeszkadzać – pokręciłem głową.
- Lubię pomagać – basior się uśmiechnął, po czym wstał. - Jeśli chcesz, możemy zaraz ruszać. Mamy cały dzień – medyk pokiwał głową. Wyszliśmy z magazynu.
<Lawrence?>
Słowa: 437
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz