Nagle przed oczami zaczęło się coś ruszać. Potrząsnęłam głową, jak zawsze robię w takich momentach, ale to był zły pomysł. Zawroty i mdłości wróciły. Udało mi się jednak zapanować nad torsjami.
– Czy wszystko w porządku pani? – zapytała Xeva. Jej oczy były nieco zatroskane oraz lekko zaniepokojone.
– Tak… – wydusiłam z siebie, nadal walcząc z torsjami, które jednak nie odpuściły. Przełknęłam gorzką i lekko kwaśną ślinę. – Po prostu się zamyśliłam… Wzięłam kilka głębokich wdechów, mając nadzieję, że mój żołądek w końcu się opanuje. Na razie się zgodził na uspokojenie.
– Nie mam zamiaru nikomu mówić o Twoich roślinach ani ich… właściwościach. Tylko mam pewną… prośbę… Jeśli nie chcesz, nie musisz tego robić! I tak nie powiem! – Im dalej w las, tym gorzej… Z początku miałam po prostu zapytać, ale jakimś cudem z moich ust wypłynął potok chaotycznych zdań. Być może dalej jestem pod wpływem tych ziół? – pomyślałam. Nie lubiłam określenia narkotyk, ponieważ tutaj w ogóle on nie pasował… Znaczy pasował, gramatycznie, lecz to słowo było po prostu zbyt… mocne. Nieadekwatne.
Nie jestem zwolenniczką używek, zwłaszcza takich, jednak patrząc teraz z drugiej strony… Te rośliny są niezwykłe a ich właściwości można by było wykorzystać w medycynie na przykład z walką z chorobami psychicznymi lub kojąc ból bez obciążania organizmu. Jeśli chodzi o prawdziwenarkotyki jestem ich zagorzałą przeciwniczką. Wielu już przyjmowałam, którzy postanowili mocniej zadurzyć się w narkotycznym haju… I niemal tylu samu pacjentów straciłam.
Znowu przed oczami pojawiła się latająca, brązowa plama. Zamrugałam kilka razy.
– Znowu zamyślona Pani? – zapytała Xeva. Westchnęłam.
Ja i moje marzycielstwo…
– Tak… Chodzi o to… – zaczęłam nieśmiało. – …czy mogłabyś opowiedzieć mi o swoich ziołach…? Z początku wilczyca nie dała nic po sobie poznać lecz po kilku chwilach jej pyszczek zaczął się rozszerzać w szerokim uśmiechu a jej oczy zalśniły światłem wesołych iskierek. Niespodziewanie zaczęła ona wszędzie skakać, zupełnie jak wcześniej gdy powiedziałam jej, że może zostać swoje rośliny ze sobą. Wolała radosnym głosem w swoim języku. Wodziłam za nią wzrokiem dopóki znowu nie dopadły mnie mdłości. Przyłożyłam łapę do ust, znowu próbując zapobiec rzyganiu. Znowu się udało ale pytanie brzmiało ile jeszcze będzie trwał ten stan i szczęście w kwestii puszczania pawia. Xeva nagle się zatrzymała się i wtuliła swój pyszczek w moje futro. Czułam, że się rumienię…
– Od czego zaczynać będziemy, moja Pani? – zapytała przez moją sierść wadera. Jeszcze bardziej się zaczerwieniłam.
– A… eee… ja…
Ona natomiast zeszła na dół i po chwili wróciła z doniczką pewnego bujnego, zielonego krzewu o soczystych, żółtych kwiatach, których było zaledwie kilka.
– Drzewko te pochodzi z oko…
– Proszę o wybaczenie… ale miałam nadzieję, że opowiesz mi o swoich roślinach podczas drogi.
Xeva zamrugała kilka razy i nagle krzyknęła.
– Pani ma rację! Mam jechać z Pani po skarb! – Po czym ponownie zniknęła, zostawiając mnie z atrakcyjną rośliną niedaleko mnie. Gdy gospodyni była na parterze, ja się przyglądałam tajemniczemu krzewowi.
Miał takie znajome liście…
Nagle weszła Xeva mając na sobie ciemnobrązową skórzaną torbę, która miała swoje najlepsze lata miała już za sobą… Mimo to nadal spełniała swoją funkcję. Dodatkowo zauważyłam kilka sznurów koralików wiszących na jej zapięciu.
– Gotowa do drogi jestem! – oznajmiła wesoło.
– A ja za chwilę będę! – Również podekscytowanym tonem odpowiedziałam. – Chodźmy do mnie. Szybko się spakuje i możemy ruszać już zaraz.
– …gdzie ona się scho… Aha! – wyjęłam głowę zza biurka, trzymając w zębach specjalne pióro do pisania, podobnie jak mój stary notes którego szukałam od dawien dawna. Wrzuciłam te rzeczy do swojej torby, niedawno kupionej. Ta była szarawa, lśniła nowością o była bardziej pojemna ale w życiu nie zamienię starą torbę na inny model, mimo że młodszy okaz był bardziej pojemny.
Jakiś czas temu brat przysłał mi pewien przedmiot, twierdząc, że to amulet chroniący przed złymi czarami i zapewniający bezpieczną drogę. Zawiesiłam sobie go przez torbę, chcąc, aby ta niepozorna rzecz mi towarzyszyła. Xeva stała w przedpokoju, czekając na mnie. Widać było, że nie wie jak ma się zachować, tak więc stała i grzecznie czekała. Jeszcze raz sprawdziłam swoją torbę oraz drugą torbę, która była apteczką. Wolę mieć zapas leków przy sobie… – pomyślałam. I znowu jeszcze raz sprawdziłam. Potem upewniłam się że zamknęłam mieszkanie na cztery spusty.
– Chyba mamy wszystko… – powiedziałam, po czym zaczęłam szukać w torbie mapy. Zaniepokoiłam się. Nie mogłam jej znaleźć…
– Tego szukasz, pani? – zapytała Xeva.
– Tak… – odetchnęłam. – Dziękuję… Xeva kiwnęłam głową.
– Ruszać w drogę czas! – zawołała, po czym zaczęłyśmy swoją podróż na Południe…
<Xeva? Pierwszą przeszkodę zostawiam Tobie.>
Słowa: 813= 46 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz