[UWAGA quest zawiera makabryczne sceny]
Dzisiaj stwierdziłem, że się rozerwę. A mówiąc "rozerwę się" mam na myśli polowanie. Znaczy, nie byłem w tym jakiś mega dobry, jednak sama pogoń za zwierzyną dawała dużo radości. Szedłem więc lasem z nosem przy ziemi. Zapachy zalewały mój nos ze wszystkich stron. Zapach ziemi i świerków był dominujący. Tłumił większość zapachów. Po chwili wyczułem nikły, jednak świeży zapach królika. Oblizałem się mimowolnie. Zacząłem podążać tropem, (być może) mojego przyszłego posiłku. W końcu zapach stał się silniejszy. Przyspieszyłem kroku. Jak dobrze, że dzisiaj nie wziąłem wisiorków i dzwonków. Tylko by mi przeszkadzały. Gdy usłyszałem szelest w krzakach, przypadłem do ziemi i powoli się czołgając, schowałem się za kamieniem. Tak jak się spodziewałem, wyszedł z nich królik. Na moje szczęście, wiatr wiał w moją stronę, więc ofiara nie miała szans zorientować się, że coś jest nie tak. Podniosłem powoli łeb nad głaz. W tem królik obrócił głowę w moją stronę i rzucił się do ucieczki. Wyskoczyłem zza mojej kryjówki i pognałem za nim. Podczas tej jakże szalonej gonitwy, nie zauważyłem, że krajobraz się zmienia. Piękna, zielona trawa z każdym metrem stawała się coraz ciemniejsza. Pnie stawały się coraz grubsze a ptaki milkły. Im dłużej biegłem, tym moja ofiara coraz bardziej się oddalała. W końcu całkowicie zniknął mi z pola widzenia. Usiadłem zmęczony, gdyż nie byłem przyzwyczajony do tak długich biegów. Moja aktywność fizyczna, ograniczała się do spacerów na rynek. Dyszałem ciężko. Dopiero teraz zorientowałem się, że jestem w ogóle innym lesie niż wcześniej. Ten był bardziej mroczny i przerażający. Drzewa były ogromne i ich korony zasłaniały niebo, tak, że panował tu półmrok. Gdzieniegdzie stały spore głazy. Nie było tu praktycznie żadnych krzaków czy roślin innych niż trawa. Przełknąłem ślinę i wstałem. Nie ukrywałem, że czułem strach. Te miejsce miało taką strasznie dziwną i przerażającą aurę. Nawet głupi wyczułby, że coś jest nie tak. Po raz drugi przełknąłem ślinę i ruszyłem przed siebie. Coś mi mówiło, że nie mogę tu zostać. Obróciłem się i ruszyłem w kierunku, z którego przynajmniej mi się wydawało, przyszedłem. Szedłem powoli, omijając kamienie i dziury. Mimo iż, szedłem w kierunku wyjścia, w lesie robiło się coraz ciemniej. Temperatura również spadła. Z każdym wydychanym przeze mnie powietrzem, przy moim pysku tworzyła się chmurka pary. To nie było normalne. Powoli zaczynałem panikować, a tym samym przyspieszać. Po chwili trafiłem do punktu wyjścia. To była dokładnie ta sama polana co wcześniej, tylko było tu mroczniej! Normalny las tak nie działa! Tylko w sumie, ten nie był normalny. Pnie drzew były grube a korony gęste i poplątane o siebie jak jakiś baldachim z liści. Nie było tu ani żywej duszy (Oprócz mnie oczywiście). Nie śpiewał żaden ptak. Nawet nie było tutaj żadnych robaczków, motyli czy jakichkolwiek owadów. Nawet komary, które w lasach występowały tak często, jak ryby w jeziorze, nie pakowały mi się do uszu i nosa! Nagle coś skoczyło na mnie od tyłu i mnie powaliło.
— Ktoś Ty?! — Warknął, a ja zorientowałem się, że to tylko jakiś wilk. Z jednej strony cieszyłem się, że to nie jest jakiś potwór i, że nie jestem sam w tym obskurnym lesie, ale z drugiej strony przybysz mógł mieć złe zamiary.
— Na pewno nie chcę zrobić Ci krzywdy, to raz. — Zacząłem, a gdy poczułem, że ucisk zelżał kontynuowałem.
— A dwa, tylko zabłądziłem i szukam wyjścia —
— Hym… Chyba mogę Ci ufać — Mruknął nieznajomy, po czym wstał ze mnie. Stanąłem na wszystkich czterech łapach i otrzepałem się z kurzu, który zgromadził się na mojej sierści podczas upadku.
— Nie musiałeś od razu się na mnie rzucać, wystarczyło grzecznie podejść i zapytać — Powiedziałem mierząc wilka spojrzeniem. Był dość duży, miał spore spiczaste uszy i długi ogon, składający się głównie z piór. Jego sierść była koloru granatowego, miejscami przechodzącego w czerń. Jego oczy były dziwnie białe, no, ale cóż: Żyjemy w świecie, gdzie występują kryształowe jaszczurki i żyjące szkielety.
— Wolałem być ostrożniejszy, nie wiem przecież co kryje się w tym okropnym miejscu — Rzekł wzdrygając się. W tym momencie przyznałbym mu rację, rzeczywiście było tu okropnie.
— Moje imię to Keir — Powiedział skłaniając się nisko. To chyba był rodzaj przywitania. Trochę dziwne, jednak nie chciałem go urazić.
— A Ty to? — Spytał patrząc na mnie przeszywającym wzrokiem.
— Hauro — Odparłem, również się skłaniając. Gdy się wyprostowałem, mina Keira wyrażała zadowolenie.
— Skąd jesteś? — Zapytałem siadając.
— Nie jestem z Królestwa jeśli o to Ci chodzi. Jestem samotnym wilkiem i podróżuję. — Powiedział.
— Ciekawe — Pokiwałem głową wstając. Miło się gadało, jednak nie mogłem tu zostać. Musiałem wrócić do domu.
— Wybierasz się gdzieś? — Spytał Keir również wstając.
— Muszę odszukać wyjście z tego lasu. — Odparłem odwracając się.
— Pomogę Ci! Również szukam wyjścia, a razem będzie nam raźniej! — Krzyknął podbiegają do mnie i trącając mnie w bark. Szliśmy więc razem w poszukiwaniu wyjścia, gdy nagle dostrzegłem coś w korze. Przerywając naszą pogawędkę podszedłem do drzewa i przyjrzałem się dziwnemu znalezisku. Oddech ugrzązł mi w piersi, gdy zdałem sobie sprawę co to jest.
— Co tam znalazłeś? — Zapytał Keir wesoło, podchodząc do mnie. Cały jego dobry humor uleciał, gdy zobaczył to co ja. W korę była wrośnięta łapa wilka. Spojrzałem na kolejny pień. W nim również była jakaś cząstka wilka. Podtruchtałem do częściowo wrośniętego pyska wilka. Jego oczy powoli przesunęły się na mnie a jego pysk rozchylił się.
— Uciekajcie… — Wychrypiał a ja upadłem do tyłu. W jednej chwili wstałem i rzuciłem się do biegu. Po chwili u mojego boku zjawił się Kair. Po chwili biegu, która wydawała się wręcz wiecznością, zatrzymaliśmy się zdyszani.
— Co… CO TO U LICHA BYŁO?! — Wrzasnął spłoszony Keir. Zanim jednak zdążył wykrzyczeć kolejne przekleństwa, zatkałem mu pysk łapą.
— Jeśli możesz, łaskawie się zamknij. — Powiedział tonem ostrzejszym niż zamierzałem. — Ktoś, albo coś, jest tutaj i nie jest to przyjazne. — Dodałem odstawiając łapę z powrotem na ziemię.
— A Ty niby skąd to wiesz, co? Może to Ty zwabiasz tu wilki i to Ty powsadzałeś je w te drzewa? — Warknął pusząc futro.
— Tak to na pewno ja i jestem tak dobrym aktorem, że tylko udaję, że się boję i to wszystko tylko jedna wielka gra dla mojej uciechy. — Od Warknąłem mu wstając.
— O! Dokładnie tak! Dokładnie! — On również wstał. Miałem ochotę porządnie przyłożyć w ten jego durnowaty pysk, aby się ogarnął. Jednak nie mogłem tego zrobić, jeśli nie chciałem zostać sam.
— To nie byłem ja, jeśli miałbym Cię zabić już dawno bym to zrobił, nie jestem kimś kto lubi patrzeć na cierpienie innych. Więc jeśli łaska, ogarnij się i nie rób ze mnie nie wiadomo jak złego wilka. — Powiedziałem a Keir zamyślił się.
— No w sumie racja. — Przyznał po chwili ze skruchą.
— Przepraszam — Dodał po chwili.
— Ja też przepraszam. — Powiedziałem i wymijając go ruszyłem przed siebie. Już miałem zawołać mojego towarzysza, żeby się pośpieszył, gdy usłyszałem głos mrożący krew w żyłach. Najpierw coś, albo bardziej ktoś wydarł się z bólu w niebogłosy. Ten ów wrzask nagle się przerwał i w całym lesie zapadła złowroga cisza.
— A nie mówiłem? — Szepnąłem gdy Keir do mnie podszedł.
— Tu coś jest i ewidentnie chce nas zabić. — Dodałem. Mój towarzysz spojrzał na mnie i… i rozpłakał się jak małe dziecko.
Położyłem po sobie uszy i spróbowałem go uspokoić.
— Cicho! Cicho no! Zaraz nas zdradzisz i oboje zaraz umrzemy! — Syknąłem cicho.
— Ale i tak umrzemy!— Zawył. — Już wolę się poddać! Nie ma po co walczyć, skoro i tak później umrzemy! — W sumie miał rację. Ogarnął mnie smutek i wola walki również.
— Jednak nie możemy się poddać! Jeśli mam umrzeć to tylko podczas walki! Nie jestem królikiem, który czeka sobie spokojnie na śmierć z łap łowcy, będę walczył do ostatniej kropli krwi!— Powiedziałem tupiąc łapą. Gdy jednak Keir się nie uspokoił, złapałem leżący nieopodal kawałek kory i wsadziłem mu ją do pyska. Zgodnie z oczekiwaniami, wilk zamknął się i przestał ryczeć.
— Jesteś chłop czy baba? — Spytałem.
— No chłop — Powiedział trochę nie wyraźnie przez trzymaną w pysku korę.
— To nie rycz i nie zachowuj się jak dziecko! — Powiedziałem a pysk mojego towarzysza spoważniał.
— O to chodziło. — Pochwaliłem go i Kair wstał.
— Wyjmiesz mi to z pyska? — Zapytał i po chwili kora leżała w pojedynczych krzakach. Już mieliśmy iść dalej, gdy stało się coś, czego ani ja, ani Kair się nie spodziewaliśmy. Coś wielkiego i czarnego wypadło z krzaków i uderzyło w bok drugiego wilka, zwalając go z nóg. Nim zdążyłem cokolwiek uczynić, również wylądowałem na ziemi. Już drugi raz tego dnia! Wielki Stwór złapał mnie za kark i zaczął szarpać mną na wszystkie strony. Musiałem przyznać, że nie było to najprzyjemniejsze uczucie. Gdy kły wielkiej istoty zacisnęły się bardziej na mojej szyi, wrzasnąłem mimowolnie. Kair już miał rzucić się do ucieczki gdy wrzasnąłem do niego:
— Pomógłbyś mi! — Granatowy wilk odwrócił się i po chwili namysłu skoczył mi na ratunek. Na całe szczęście. Wgryzł się w bok bestii, a ta wydając dziwne bulgoczące odgłosy puściła mnie i wygięła szyję, aby zaatakować Keira. Gdy upadłem na ziemię, poczułem jak pęka mi żebro. Przed oczami zatańczyły mi mroczki. Szybko jednak wstałem i mrugając, pozbyłem się ich. Ignorując ból, za pomocą jednej z bardziej przydatnych mocy, podniosłem kamień i rzuciłem nim prosto w obskurną mordę stwora, która już miała chwycić Keira w długie zęby.
— Biegnij! — Krzyknąłem i po chwili razem z moim przyjacielem biegliśmy jak najdalej od stwora. Teraz liczyła się każda sekunda. Gdy w końcu przestaliśmy słyszeć przeraźliwe bulgotanie tej ohydnej szkarady, upadliśmy na ziemię zmęczeni i przestraszeni.
— Nic Ci nie jest? — Zapytał dysząc Kair.
— Oprócz tego, że chyba mam złamane żebro to nie. — Mruknąłem. Mimo iż moja wiedza na temat zwierząt była ogromna, nie wiedziałem co to jest. Nie pasowało do opisu żadnego znanego mi zwierzęcia.
— I trochę, bardzo krwawię z karku, ale mniejsza z tym — Mimo bólu wstałem.
— Jeśli chcemy jeszcze chwilę pożyć, lepiej się stąd wynośmy. Ta bestia, wie, że tu jesteśmy, więc lepiej być w ciągłym ruchu. — Powiedziałem machając ogonem.
— Hauro… Tylko, że ja już nie chcę uciekać. Nie mamy już tutaj szans, umrzemy tutaj. —
Powiedział smutno, a ja wykorzystując podzielność uwagi, skupiłem się na czymś, co zwisało z drzew.
— Podziwiam Twój upór i chęć walki, jednak ja mam dość uciekania przed śmiercią. Nie ważne co mi powiesz, zostaję tutaj. —
— Keir…—
— Nie zmienię zdania. —
— Ale nie o to chodzi… Tu wiszą ciała.— Powiedział z zaciśniętym gardłem. Wilcze ciała zwisały przyczepione bluszczem do gałęzi. Większość miała albo wydłubane oczy, albo rozdarty brzuch, z którego wysypały się wnętrzności. Niektóre miały również obcięte kończyny albo ogony. Keir poderwał się z miejsca i podszedł kilka kroków do przodu. Gdy wdepnął w coś miękkiego, co okazało się po chwili kupką jelit, wilk pisnął jak mała dziewczynka i schował się za mną.
— Co… Co tu się stało? — Zapytał przełykając ślinę.
— Pytasz się niewłaściwego wilka, mój drogi. — Odparłem.
— Nie mam pojęcia, jednak jest to straszne. — Dodałem zamykając oczy i odwracając się na pięcie.
— Chyba naprawdę nie mamy szans tu przeżyć. — Zacząłem iść przed siebie, byle jak najdalej od tego strasznego widoku. Byłem taki głupi, że nie otworzyłem oczu.
— Hauro! Uważaj! — Wrzasnął mój kompan, jednak ja już znalazłem się w szponach monstrum. “Już po mnie” przeleciało mi przez myśl. Nie miałem po co walczyć. Skoro przez ostatnią… godzinę? Może dwie? Nie mogłem znaleźć wyjścia, już się nie uda. Znowu zamknąłem oczy, a po chwili potwór cisnął mną o drzewo. Usłyszałem tupot łap Keira. Uciekł. W sumie to nie miał już po co. Potwór dopadnie go i tak i tak. Potwór opadł na cztery łapy i machając kolczastym ogonem podszedł do mnie. Złapał mój ogon w dwa szpony i podniósł mnie na wysokość swoich oczu. Następnie, bez ostrzeżenia (No bo po co miałby to robić, nie? Dla niego i tak jestem tylko zabawką lub obiadem) przebił mnie na wylot ogonem. Zachłysnąłem się krwią, która zaczęła wypływać z mojego pyska. Odkaszlnąłem ją. Krew kapała na stwora i barwiła jego… łuski? Pióra? Sierść? Czymkolwiek był pokryty, właśnie ten materiał pokryła ta szkarłatna ciecz, której właścicielem byłem ja. Potwór złapał mnie w swoje okropne zębiska i zaczął po raz drugi tego jakże szalonego dnia, machać na wszystkie strony. Jak przez mgłę czułem, jak jego kły przebijają moje ciało. W uszach mi dzwoniło, a przed oczami miałem ciemność. Czułem, że Śmierć tylko czeka, żeby zabrać moją duszę. Po chwili głucho uderzyłem w ziemię. “Mogłem zostać dzisiaj w domu.” Pomyślałem. Po chwili poczułem, jak cały ból znika. W końcu przyszła upragniona śmierć. Nic już nie czułem, jednak wiedziałem, że ja również zawisnę na drzewie, jak tamte wilki. To było pewne.
Nagroda: 400 łusek, 15 punktów do szybkości
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz