„Wstajemy”. Jej głowa wydostała się spod wielu koców, leżących na jej plecach. Jej pysk powoli
rozwarł się, ukazując rząd błyszczących i ostrych kłów. Biała sierść, przyozdobiona paroma tylko
łatkami była całkowicie zmierzwiona po jakże przyjemnej nocy. Była sama. Jak ostatnimi czasy
zawsze. Ale Oda w końcu przywykła do nieustannej ciszy. Jej łapy stanęły na twardym drewnie
pokrywającym podłogę ciasnego mieszkania. A jak ciasnego? Otóż. Wadera, gdyby rozłożyła swoje
jedno skrzydło stojąc pod jedną ze ścian, przycisnęła by jego czubek do ściany naprzeciw. Jednak nie
było się temu co dziwić. Mieszkała zaraz obok rynku. Wejście do budynku było schowane w jednym z
wielu odnóży odchodzących od głównego placu. Zawsze ciemne, często niebezpieczne i schowane
budynki. Zabrane z widoku. Zaletą było, że Oda miała stosunkowo niedaleko do pracy. Los pozwolił
jej, mieć chociaż jedną ładną rzecz w życiu, ponieważ wnętrze było zupełnie inne od zewnętrza.
Dobre, porządne łóżku, zawsze zakryte kocami i poduszkami. Pomieszczenie miało też parę
zadbanych mebelków. Z porządkiem było zupełnie inaczej. Oda nie była w stanie utrzymać porządku
w swoim małym gniazdku. Do tej pory nie przywykła do posiadania stałego miejsca zamieszkania. Jej
rzeczy i ewentualne, ciepłe szale i chusty leżały w torbie, stojąc przy drzwiach. Kocyki zawsze miała na
zapasie, umieszczone zaraz obok. Prawie całe swoje życie przemieszczała się od jaskini do jaskini, od
polany do lasu i jeszcze dalej. Dlatego kurz pokrywał większość płaszczyzn mieszkania. Oda
zwyczajnie była gotowa ruszyć w drogę, jak jeszcze niedawno robiła.
Poranki bywały dla niej brutalne, chociaż i tak pewnie było lepiej niż u jej sąsiadów Przemiła rodzinka,
aczkolwiek mieszkająca w piątkę w tak małym pomieszczeniu. Trójka dzieci i rodzice. Cóż. Los czasem
bywa brutalny. Jej łapa sięgnęła po okulary, które zaraz założyła na nos. Odkąd przybyła do centrum
komfort jej życia poprawił się znacznie. Otrzymała te szkliste cudeńka i nagle świat przestał być tylko
rozmytym obrazem. Nabrał kształtów, konturów. I nawet jeśli te małe cacka na cienkich oprawkach,
parowały i zamarzały nieustannie, Oda gotowa była siedzieć i chuchać na nie byleby widzieć. W końcu
zawdzięcza im swoją pasję, normalne życie i pracę. Tak więc poprawiając je na nosie wyszła z
mieszkanka. To zamknięte zostało porzucone na kolejne godziny, a kto wie, może znowu na całe dnie.
Biały mieszaniec nie należał do tego rodzaju pracoholików, którzy robią to aby robić. Nie, nie. Nauka
była jej pasją. Cudem dostała pracę wśród największych zbiorów ksiąg tego królestwa, wiec mogła z
niego korzystać. Nie należało to do najprostszych zadań, nie w ciągu dnia. Nocą niewiele osób
zjawiało się w progach zakurzonego dziedzictwa Królestwa. Wtedy mogła czytać. Światła świec
leniwie otaczające zatęchłe karty kolejnych książek, pożeranych przez zasłonięte za szkłem oczy, było
największą przyjemnością w jej życiu, odkąd porzuciła rodzinne grono. Czytanie i wiedza dawały jej
słodkie poczucie komfortu.
Jej długie łapy szybko i zgrabnie przemierzały jeszcze śpiące zaułki. Centrum bywało czasami zaspane,
zwłaszcza kiedy słonce ledwo wychylało swoje oblicze ponad horyzont. Delikatny wiatr przebierał
między jej bielusią sierścią, łaskocząc delikatnie. Im bliżej głównej drogi się zbliżała tym żywiej się
robiło. Wilki wystawiały swoje codzienne stanowiska. Chleb, bułki, może nawet mięso i masło
sprzedawali od samego ranka po zachody słońca. Jej łapy przemknęły pomiędzy futrami obcych jej
stworzeń. Jedno ocierało się w tłoku o drugie, jednak główna ulica była najbardziej wydajną ścieżką.
Przynajmniej dla jej kościstych nóg.
W parę, może paręnaście, minut była na miejscu. Jej słodka, słodka praca. Zapach starych ksiąg i
kurzu otoczył jej zmysły kiedy wkroczyła przez drzwi do ciepłego wnętrza biblioteki. Skrzypiąca
podłoga z otwartymi ramionami przywitała jej ciężar wesoło przygrywając tylko sobie znane nuty.
Cisza oczarowała jej zaspany umysł, a powieki automatycznie zrobiły się zaskakująco ociężałe. Jednak
praca należała do najprzyjemniejszych jakie mogła dostać. „Wygrała życie” jak to śmiali się jej
sąsiedzi. Z grzeczności nie śmiała zaprzeczyć. Chociaż było w tym ziarenko prawdy, gdyż kim mogłaby
zostać, gdyby nie otrzymała ciepłego miejsca tutaj, w kącie przy małym biureczku, pośród kartek i
karteluszek. Pod okiem regałów pnących się na metry ku niebu, zakańczając pod malowanym
sufitem. Wielkie okna i ogromne kopuły wpuszczały tu mnóstwo światła dziennego działając niczym
reflektory dla małego teatru kurzyków tańczących w powietrzu. Niesamowity bal wrzał wokół, a z
każdym krokiem i uważniejszym wzrokiem malował się szybciej i piękniej. Oda odetchnęła, gdyż ten
widok codziennie wprowadzał uśmiech na jej pyszczek. Minęła paru pracowników albo uczonych, nie
przyglądając im się za bardzo.
A właściwie jak udało jej się zagrzać miejsce w tak cudownej rzeczywistości? Otóż cudem zjawiła się
w dobrym miejscu i dobrej porze. Młoda, może trochę głupia, gdyż zaufała obcemu bez większej
refleksji, podążyła za nim. I została zastępstwem starej jak „świat” bibliotekarki, która może dość
miała już kurzu i książek. Taki oto sposób. Na szczęściarza. Cuda się zdarzają, prawda? Niekoniecznie,
ale to kwestia wiary, a w tą Oda nie raczyła zagłębiać łap za głęboko. Jej krok żwawo podążył do
stanowiska pracy, gdzie rozgościła się. Ogon zarzuciła przez łapy, owijając się nim jak prywatnym
kocem. Zaczęła się jej zmiana, jakkolwiek by to nazwać.
Cisza.
Przewróciła następną kartkę, zanurzona po koniuszki uszu w lekturze. Mimo to poczuła jak przed
biurkiem staje osoba. Powoli, łapą, zamknęła książkę. Zachowywała przy tym ogromną ostrożność,
gdyż ta była wyjątkowo stara i zdawała się być krucha, na tyle aby rozsypać się od gwałtowniejszego
ruchu. Dlatego też odłożyła ją ręcznie. Nie ufała swoim umiejętnościom telekinetycznym na tyle aby
przewracać nimi kartki w tak cennym egzemplarzu.
— W czym mogę ci pomóc? — spytała zdejmując okulary z nosa i przecierając je ściereczką.
Niewyraźny obraz warknął cicho coś niezrozumiałego.
—Głośniej jeśli można. To biblioteka, ale szeptem się nie porozumiemy. — ustawiła oprawki stabilnie
na ich miejscu i zmierzyła wzrokiem przybysza. Ten ze skrzywieniem na psyku odwzajemnił
spojrzenie.
—Szukam tej pozycji — mała karteczka została położona na blacie biurka. Oda przeczytała ją i zadarła
głowę do góry z zastanowieniu. Pracowała tu już na tyle długo aby wiedzieć co gdzie jest. Mniej
więcej.
— Powinna być w dziale z historią. —
—Ale jej tam nie ma. — wilk przewrócił oczyma. Oda za to odetchnęła ciężko. Wyplątała się z ogona i
ruszyła. Poszukiwania czas zacząć, czyż nie. Powoli, piętro po piętrze szła obok regałów rzucając na
nie tylko okiem. Całe to zbiorowisko miało swój własny wyjątkowy układ i należało go szanować.
Odkładać księgi na ich miejsce. Biała wadera przecierała ogonem drogę za sobą. Wilk, który był tak
przekonany, że nie znajdą nic w miejscu do którego zmierzają, narzekał coś za jej plecami. Nie bardzo
zwracała na to uwagę zatopiona we własnych myślach. W końcu stanęła przebierając łapkami
pomiędzy książkami.
—Nie ma tu.. Więc… —
— A nie mów… — jednak nie zdążył skończyć. Podmuch delikatnego wiatru wepchnął chmurkę kurzu
do jego dróg oddechowych wymuszając kaszel. Oda z tym swoim jednym, nieszczęsnym skrzydłem
rozłożonym na całą szerokość przeskoczyła na drugą stronę pięterka, które w tym miejscu zawijało się
w literę U. A po co nadrabiać drogi jak można wykorzystać swoje umiejętności, czyż nie?
—Mam, proszę bardzo. — wyjęła pożądany tytuł spomiędzy reszty ksiąg. Ruszyła w kierunku zejścia.
Książka została przekazana w ręce towarzysza tej wielkiej przygody, imię spisane, dokumenty
sporządzone. Wszystko wedle protokołów, świętych i nienaruszonych zasad. Oda odetchnęła. Dzień
zapowiadał się wyśmienicie, gdyż w końcu mogła czytać sobie dalej. Powoli wgłębiała się w lekturę.
Cisza jak makiem zasiał.
Przyszło i do końca pracy. Noc zapadła. Mdłe światło świecy zamkniętej w szklanej kopule
rozwarstwiało się na kartach kolejnej książki jaką Oda chwyciła w swoje łapy. Leniwie spisała tytuł i
wbiła go do odpowiedniej książki, spisu, a następnie odłożyła na kupkę po swojej prawej. I tak kolejna
i kolejną. Leniwie i powoli, jak każdego wieczoru, dodawała i porządkowała asortyment. W końcu
wieczór, a właściwie noc, była najlepszym do tego momentem. Półmrok nadawał tajemniczego
klimatu, wilki wyszły, zmuszone przez późną porę lub samą Odę. W końcu to miejsce miało tez swoje
godziny otwarcia, zamknięcia. Bibliotekarz też musiał spać, chociaż patrząc na waderę, nie zawsze się
to sprawdzało. Jednak takie momenty dobrze było wykorzystać na uzupełnianie regałów o zdobycze i
opróżnianie z ksiąg „bezużytecznych”. Żal jej było spisywać księgi na straty, jednak niektórym należała
się już emerytura od czytania, gdyż rozsypywały się lub nie miały w sobie ani jednej litery od ilości lat
jakie musiały przetrwać. Inne z kolei szyły wyłącznie do odrestaurowania, a i tak musiały zostać
spisane. Z tego pomieszczenia nie mogła zaginąć jedna nawet pozycja. Przynajmniej nie z tych
najważniejszych. Oda przełożyła kolejną książkę, podpisując ją w dokumentach jako „do złożenia w
całość”, gdyż okładka w jaką ta została wyposażona wypuszczała kartki ze swojego uścisku. I kiedy
przenosiła ją w powietrzu na jej nowe miejsce, czyli tymczasowo z dala od wilczych łap, jeden z
cennych zapisanych papierów wydostał się na wolność. W nawyku papieru popłynął z podmuchami
przeciągu otwartego okna, lądując na podłodze parę metrów dalej. Oda odetchnęła. Odłożyła
tomiszcze i wstała. Nie miała zamiaru ryzykować, że przypadkiem przerwie element całości, a z tak
daleka było to możliwe, gdyż nieco zmęczona, nie była w stanie skupić się za dobrze. Skrzypienie
zakłóciło spokój panujący w pomieszczeniu. Samica poczuła się nieswojo, jakby regały i księgi
burczały na nią za tą jakże okrutną pobudkę ze słodkiego snu. Podniosła kartkę delikatnie wsuwając
ją między pióra swojego skrzydła. Wtedy też drzwi zadrżały niespokojnie, aby powoli rozchylić się.
Mętne światło wpadło do środka, przebudzając na nowo bal kurzu. Oda postawiła uszy i
wyprostowała się dla „lepszego” pierwszego wrażenia. Jej brwi ściągnęły się w grymasie
niezadowolenia. W jej duszy odezwał się stereotyp prawdziwej bibliotekarki. Łapa instynktownie
poprawiła okulary na nosie, język cmoknął o zęby. Obcy ostrożnie wkroczył do wnętra, rozglądając
się.
—Zamknięte. Inwentaryzacja. — Oda wypowiedziała te słowa tonem tak obojętnym, że sama
usłyszała jak odbija się od ścian i wraca do niej próbując ją utulić do snu. Może była już za bardzo
zmęczona, a może to dlatego, że milczała prawie cały dzień. Jednak, pomimo niegroźnych intencji jej
jakże wysoka osobliwość zdołała przestraszyć przybysza. Szkło uderzyło o ziemię tłukąc się, ogień
zgasł przy zetknięciu się z takim impetem z posadzką. Ciemność nagle ogarnęła ich oboje. —
Cholibka. — prychnęła. Jej łapy posunęły po drewnie, a to zanuciło do rytmu swoim skrzekotem. —
Nie ruszaj się ani na krok bo będziesz niesiony do szpitala jak nawbijasz sobie szkła do łap. — odłożyła
cenną kartkę na jej miejsce i sięgnęła po coś miotłopodobnego, aby wrócić do niespodziewanego
gościa zamarłego w wejściu. Należało uwolnić go z tej szklanej pułapki. — Taki cenny surowiec
marnować. — mruknęła zamiatając kawałki obudowy na świeczkę ubrudzone woskiem i osmolone od
użytkowania. — Czego ty tu szukasz tak w ogóle? — burknęła dość agresywnie. Jej spokojny wieczór
został zaburzony. Jej słodka rutyna poszła się … Nie ważne. Jej oko łypnęło na przybysza, który pod
tym kątem był jedynie plamą rozmazanego koloru. Nadal zamiatając zamilkła czekając na jakąkolwiek
wymówkę od drugiej strony.
<Ktoś?>
Słowa: 1743= 133 KŁ
Zaklepane przez Ametrine
OdpowiedzUsuń