Chrupanie. Denerwujące, nieustępliwe, czasem przeradzające się w dłuższe chrobotanie, a czasem nawet w akompaniamencie innych, podobnych do pisków, dźwięków. Niby ciche, niepozorne, mało zwracające na siebie uwagę, ale wszystkie tak samo irytujące. Na dłuższą metę nie do zniesienia. I znów, i znów. Tak w kółko.
Lys i Tin nie mogły spać. Przewalały się już któryś raz na inny bok, w inną pozycję, ale przestały liczyć. Wzdychały co chwilę teatralnie, nadmiernie akcentując swoją utratę humoru, jakby w nadziei, że to jakoś pomoże. Oczywiście nie niosło to za sobą żadnych rezultatów. Powierciły się ostatnią, krótką chwilę, starając się zignorować powód ich negatywnych emocji.
To był błąd. Nie miały pojęcia, dlaczego tak znikome hałasy tak bardzo im przeszkadzały. Przecież już nie raz bywało gorzej, na zewnątrz mogła huczeć burza albo gnały wichry i nigdy nie miały z tym problemu. A tutaj proszę, byle szuranie całkiem wyprowadziło je z równowagi. Miały wrażenie, że prawie nie spały tej nocy. Odbiło się to w kolejnych godzinach na nogach, bo czego tylko się nie podjęły, kończyło się fiaskiem. Nie mogły się skupić na normalnym funkcjonowaniu, nie szło im ani polowanie, ani żadne prace, które chciały tego dnia wykonać. Jedna, wielka porażka. Oby tylko sytuacja ta okazała się jednorazowe.
Och, jak złudna potrafiła być nadzieja. Jak to mówili? Matką głupich. Racja, stuprocentowa racja.
Nie trzeba chyba dopowiadać, że hałasy wcale nie zniknęły. Ba, wręcz nasiliły się. Dziewczyny były prawie pewne, że było to jakieś żywe stworzenie, nieproszony lokator, ale chyba będą musiały same to sprawdzić.
No, a może jeszcze uda im się zasnąć…
Szur, szur, szur.
– Nie wytrzymam – stęknęła żałośnie któraś z nich, z rezygnacją podnosząc się z posłania.
Wychodząc na spotkanie z zimną nocą, kiedy mróz buchnął im w nos, poczuły narastającą złość. Stanęły kilka kroków przed wejściem do swojej nory, w lekkim rozkroku, niczym lew broniący własnego terenu. Niechże ten, kto śmiał zakłócać im sen, okaże się pokorny, bo inaczej marnie skończy.
Na pierwszy rzut oka nie widać było nic. Tylko biały śnieg, poprzetykany konarami starszych lub młodszych drzew, czyli to, co zawsze. Nawet dźwięki na chwilę ustały, jakby wyczuwały nadchodzące niebezpieczeństwo. Cisza. Jak makiem zasiał. Nawet wadery wstrzymały oddech, wsłuchując się w milknący szum wiatru. Nawet on bał się odezwać.
– O nie, my się nie poddamy – brzmiały, jakby wyzywały do walki samych bogów.
A miało to znaczyć tylko tyle, co "no pokaż się, mały gnojku". Obróciły się na pięcie, z zamiarem obejścia domu dookoła.
I wtedy znikąd wyskoczyło dziwne stworzenie, z nienormalnie długimi brwiami i brodą.
– Jaki brzydal! – wyrwało im się, a cudaczny zwierz prawie wbiegł im pod nogi.
Przestraszył się, ewidentnie. Czmychnął, zanim zdążyły się mu na dobre przyjrzeć. Czy to on był źródłem nieznośnych dźwięków? Jeśli tak, oby nie wracał. Zmarszczyły brwi, puszczając ostatnie spojrzenie na ślady, jakie za sobą zostawił.
Ku ogromnej uldze zarówno Lys, jak i Tin, hałasy nie powtórzyły się i znów mogły normalnie się wyspać. Cudowne uczucie. Myślały, że już wszystko wróci do dawnej rutyny, a samo to zdarzenie pójdzie niedługo w zapomnienie. Ale, jak na przekór, krótko trwało ich szczęście. Już kolejnego zmroku szuranie znów zawitało do ich uszu. Pomyślały, że bestia była zuchwała, wracając tutaj tak szybko. Chociaż mogły przewidzieć, że przypadkowe spotkanie nie załatwi sprawy.
Jednak tym razem ich irytacja wręcz się spotęgowała. Połączenie złości i niewyspania z pewnością nie były niczym dobrym. Z groźnym grymasem wyszły na poszukiwania hałaśliwego stwora. Czuły, że jeśli wpadnie w ich łapy, to będą musiały powstrzymać się, żeby go nie rozszarpać. Nie chciały tego, to nie było właściwe rozwiązanie i doskonale o tym wiedziały. Nie warto było igrać z dobrym snem wilczyc, naprawdę.
Znów natknęły się na niego praktycznie przypadkiem. Pojawiał się znikąd, chował się nie wiadomo gdzie, a problemów robił tyle, że głowa mała.
– Tu jesteś – zaczęły, zanim znów rzucił się do ucieczki – grubo przesadziłeś!
Scenariusz kroków zwierza powtórzył się – i tym razem chciał po prostu odbiec, uznając to za najlepsze wyjście. Tym razem jednak dziewczyny nie odpuściły tak łatwo. Ruszyły w demonstracyjną pogoń, jak ciężki, pewny siebie myśliwy, szczekając nawet i wyjąc. Wszystko, żeby podwoić wrażenie strasznej i groźnej. Tak bardzo miały dość mocnego chrobotania, w końcu mogły dać upust emocjom.
Wyhamowały, zdyszane, uznawszy, że tego już wystarczy.
– I nam tu nie wracaj! – zawołały jeszcze, choć wątpiły, żeby było to konieczne.
Wracając, odnalazły jeszcze kryjówkę, w której prawdopodobnie przebywał denerwujący monahr. Zniszczyły ją bez litości. Zakopały, podeptały, przysypały śniegiem, a gdyby nie miały wcale kultury, to i by nawet napluły. Takie były zirytowane, o.
Lepiej, żeby nikt już im nie przeszkadzał w wyspaniu się.
Nagroda: 5 punktów do wzroku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz