Asmoday nigdy nie interesował się Podziemiem Królestwa. Oczywiście, korzystał z przeróżnych usług, jakie oferowało Podziemie i niektórzy nawet zdawali się go już rozpoznawać w pewnych otoczeniach. I tam również nie cieszył się zbyt dobrą reputacją. Nawet wśród przestępców i wyrzutków uchodził za potwora lub wariata. Nigdy również nie próbował dołączyć do żadnej watahy i nikt nie próbował go zagłębiać w żadną z nich.
Obecnie jednak zdawało się, że sam los zdecydował się go wciągnąć.
Uzyskanie szczegółowych informacji na temat największej watahy w Królestwie nie było specjalnie ciężkie. Zdawali się niespecjalnie kryć ze swoimi poczynaniami, ale też nie mieli powodów, jako że prawo w tajemniczy sposób ich nie obowiązywało.
Jak się okazało, Xynth, przez którego najpewniej rozpoczęły się te całe podchody, był kimś w rodzaju doradcy, prawej ręki. I służył on nikomu innemu, jak jednookiemu basiorowi o białej sierści, z którym spierał się na temat dwójki szczeniaków, które rozwaliły mu sprzęt. Asmoday już teraz powoli zaczął rozumieć, dlaczego Lerdis wydał mu się tak...specyficzny. Rzeczywiście miał w sobie coś, co malowało go na dobrego przywódcę, nie mówiąc o tej dziwnej mocy, którą udało mu się wpłynąć na ciało basiora.
Pokusa, aby popełnić jakieś zuchwałe głupstwo i wypowiedzieć wojnę Krwistym była ogromna. Zwyczajnie z ciekawości, aby przetestować ich umiejętności i oczywiście swoje własne. Jednak nieważne, jak długo o tym myślał, w żadnym ze scenariuszy nie udało mu się wygrać, przynajmniej nie z obecnym asortymentem i ilością pomocników. Ciekawiło go jak daleko mógł zajść bez zaogniania konfliktu. W końcu nic złego nie mogło wyniknąć z małych gierek, prawda?
Uzyskanie szczegółowych informacji na temat największej watahy w Królestwie nie było specjalnie ciężkie. Zdawali się niespecjalnie kryć ze swoimi poczynaniami, ale też nie mieli powodów, jako że prawo w tajemniczy sposób ich nie obowiązywało.
Jak się okazało, Xynth, przez którego najpewniej rozpoczęły się te całe podchody, był kimś w rodzaju doradcy, prawej ręki. I służył on nikomu innemu, jak jednookiemu basiorowi o białej sierści, z którym spierał się na temat dwójki szczeniaków, które rozwaliły mu sprzęt. Asmoday już teraz powoli zaczął rozumieć, dlaczego Lerdis wydał mu się tak...specyficzny. Rzeczywiście miał w sobie coś, co malowało go na dobrego przywódcę, nie mówiąc o tej dziwnej mocy, którą udało mu się wpłynąć na ciało basiora.
Pokusa, aby popełnić jakieś zuchwałe głupstwo i wypowiedzieć wojnę Krwistym była ogromna. Zwyczajnie z ciekawości, aby przetestować ich umiejętności i oczywiście swoje własne. Jednak nieważne, jak długo o tym myślał, w żadnym ze scenariuszy nie udało mu się wygrać, przynajmniej nie z obecnym asortymentem i ilością pomocników. Ciekawiło go jak daleko mógł zajść bez zaogniania konfliktu. W końcu nic złego nie mogło wyniknąć z małych gierek, prawda?
Przewrócił oczami i westchnął, zatrzymując się w ciemnościach. Oglądając się przez ramię nie dostrzegł nikogo, jednak wiedział, że jakiś inny wilk kręci się wokół niego. Czuł czyiś wzrok na swoim karku od dobrych kilkunastu minut, niezależnie ile razy skręcał, czy znikał za budynkami.
— Czuję twój smród, psie — warknął w nicość, powoli rozglądając się po okolicy.
Zza zakrętu wyłonił się biały basior okryty futrem. Zatrzymał się na tyle jednego z domów, ciepłe światło promieniujące z okien rozświetlały jego sylwetkę wcześniej schowaną w cieniach. Asmoday zamruczał zadowolony, po czym pojawił się przed jednookim, zanim ten zdążył chociaż mrugnąć. Jednak nawet kiedy stali zaledwie kilka centymetrów od siebie, biały basior nawet się nie poruszył. Dalej stał dumnie, z wypiętą piersią oraz chłodnym spojrzeniem, nie pokazując po sobie nawet śladu dyskomfortu, czy strachu.
— Nie sądziłem, że jeszcze raz stanę z tobą twarzą w twarz — mruknął czarny basior.
— Co masz na myśli? — jednooki uniósł łeb, patrząc większemu wilkowi w oczy.
— Założyłem, że się za bardzo mnie boisz, patrząc na to, jak bardzo ukrywasz się za swoimi wilkami, Przywódco Białe.
Tytuł brzmiał w ustach Asmodaya jak obelga, kiedy spłynął z jego języka i od razu sprawił, że wilk skrzywił się, jakby z odrazą. Nieco przekręcił łeb, uważnie analizując każdy skrawek pyska mniejszego basiora, wyszukując jakiejkolwiek reakcji. Drgnienia mięśnia, skrzywienia, zmiany w jego oczach. Uśmiechnął się, gdy dostrzegł błysk w jego oku, jednak nie potrafił jeszcze rozszyfrować, czym był on spowodowany.
— Przestań mi wchodzić w drogę. Nie mam czasu na takich jak ty. — Lerdis zmarszczył brwi.
— Gdybyś nie miał czasu na takich jak ja, to nie wysyłałbyś swoich wilków dla jakiejś błahej zemsty — czarny basior parsknął pod nosem. — Jeszcze raz zobaczę jednego pierdolonego Krwistego na moim terenie to zamiast zesranych tchórzy będziecie zbierać truchła. Albo przynajmniej to, co z nich zostanie.
— Czy ty mi grozisz?
Na pysku Asmodaya pojawiło się przesadzone zdziwienie, oczywiście, fałszywe. Odsuwając się kilka kroków, opuścił łeb w najmocniej przesadzonym ukłonie, jaki był w stanie wykonać.
— Oh, oczywiście, że nie, Białe. Jakże bym śmiał.
— Nasi wrogowie nie kończą dobrze. Nie wyglądasz na idiotę, więc pewnie jesteś tego świadomy.
— A ty nie wyglądasz na tchórza, ale pozory mylą.
Z tymi słowami na języku czarny basior wtopił się w cień i przeskoczył w półmrok kilka metrów dalej. Zniknąwszy z pola widzenia jednookiego zwrócił się w jedynie sobie znanym kierunku i zniknął w ciemnościach nocy, nie zostawiając po sobie nawet śladu.
<Ros?>
Słowa: 649 = 38 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz