Okazało się, że dzień po najeździe Bezdziennych, Arcykapłan Erwin z rodu Melancholijnych Pustkowi wraz z Kapłanką Przewodnią Loaną z matki Inn, przechadzali się po slumsach i tam trafili na nieprzytomnego młodzieńca, dla którego wezwali pomoc. Zostawili go na parę dni, a teraz przybyli, żeby sprawdzić jak młody Lerdis się trzymał.
I Vay był skłonny w to uwierzyć, ponieważ była to tylko bardzo skrócona wersja tego, co sam zdołał wydedukować, a także tego co przez cały czas kiełkowało w jego głowie w postaci kolejnych znaków zapytania. O Arcykapłanie słyszał już wielokrotnie, jednak szczególnie zapadły mu w pamięci to słowa Ivo “Erwin to dusigrosz i plotkara jakich mało. Wie wszystko, ale szmata nic nie zrobi za darmo!”, a jednak Merith wraz z milczącą Loaną pomogli mu… Idąc tym tropem, fioletowooki musiał wiedzieć o przejęciu Verdisów i skojarzyć, że co jak co, ale mali bandyci nie okaleczali w ten sposób przypadkowych podlotków. Innymi słowy, skąpy Arcykapłan najpierw celowo uratował wyrzutka po Verdisach, a potem dał mu najdroższą rzecz do jakiej Lerdis kiedykolwiek się w ogóle zbliżył. Dlaczego? Czy Merith wiedział coś na temat innych wyrzutków? Jaki miał plan? Jednak Erwin cały czas grał, a Vay nie mając innego pomysłu po prostu spełniał jego oczekiwania i cały czas tańczył do rytmu.
Na początku było mu ciężko się poruszać, był wszak cały obolały, a nos odłączony od użyteczności, jednak ból nigdy nie był wrogiem tego szczeniaka. Wraz z każdym pokonanym metrem, młode ciało rozciągało się coraz bardziej, a mózg pracował szybciej, tak jak był do tego przyzwyczajony. Zawsze zaalarmowany i skupiony i ani dni letargu, ani niepełnosprawność nie wpłynęły na tak silnie zakorzenione przyzwyczajenia.
– I gdzie pójdziesz jak już wyjdziesz ze szpitala, Vay? – zagadnął Arcykapłan z tym swoim firmowym, delikatnym jak muśniecie kwietnego płatka uśmiechem, gdy skończył opowiadać o rosnących w okolicy drzewach.
Przechadzali się w ten sposób już dłuższą chwilę, kręcąc kółka po Centrum. Zakapturzony młodzieniec rzucił okiem na basiora, a następnie na snującą się obok waderę, która przez cały czas obserwowała. Zaskakująco szybko się przyzwyczaił do jej obecności.
– Nie mam pojęcia – odparł szczerze – Nie znam dobrze tego miejsca.
– Pewnie nie jesteś stąd, prawda? – spytał starszy, na co otrzymał potwierdzenie w postaci szybkiego skinięcia głową przez podlotka – To w porządku, znajdziemy ci jakieś godne warunki. Mam już nawet pomysł. Posługujesz się telekinezą?
Kolejne potwierdzające kiwnięcie, ledwo widoczne spod za dużego kaptura..
– Znakomicie.
Jednak to nie był ten dzień, w którym Ros miał przekonać się w jaki sposób spędzi następne półtorej roku swojego życia. Spacer za to był miłą odmianą dla młodego wilka i pomimo nieufności względem Arcykapłana i jego milczącej towarzyszki, Lerdis nie mógł zaprzeczyć że ich prezent wywarł na nim zaskakująco silne wrażenie. Kim by nie byli, naprawdę ta dwójka uratowała jego życie i zdecydowała się mu pomóc, więc intensywnie zastanawiał się co dalej mógł z tym faktem zrobić…
Wiele następnych dni spędził w łóżku i obserwował zachowania wilków z zewnątrz dla zabicia nudy. Ich podejście do chorych, do starszych, do szczeniąt, do silniejszych i do słabszych. Obserwował reakcje i słuchał wymienianych zdań, porównując je do tego, co widział wśród gangsterów. Z jednej strony oba te środowiska nie różniły się między sobą aż tak, a z drugiej strony były od siebie skrajnie różne. W tym otwartym świecie wszyscy byli jakoś tak bardziej… ekspresyjni, jakby nieograniczeni, co bardzo zaintrygowało młodego wilka. Wcale nie traktowali lekarzy z żadnym namaszczeniem, a przynajmniej nie wszyscy. Praktycznie każdy zdawał się stać na równi, oprócz tego jednego basiora… Tak więc gdy któregoś dnia na salę znów wszedł Arcykapłan Erwin z rodu Melancholijnych Pustkowi, Vay bez wahania podniósł się i przywitał się z tym dziwnym filantropem. Poruszał się już naturalniej, nieco bardziej przyzwyczajony do braku oka. Miał to wątpliwe szczęście, że stracił oko a nie łapy, chociaż gdyby ktoś zapytał go o zdanie, nie wahałby się wymienić nogi za utracony narząd.
– Błogosławionego dnia, Arcykapłanie – rzucił, pochylając głowę ku wilkowi wyższemu rangą.
– Dzień dobry Vay. Niechaj wspaniała Lecaishi ma cię w swojej opiece – odparł większy basior z ciepłem, chociaż nieco zmarszczone brwi wskazywały na rozbawienie tak niespodziewanym patosem ze strony młodego mafiozy. Przez chwilę nawet zaczął się zastanawiać, czy Vay w ogóle znał znaczenie słów które opuściły jego pysk, ponieważ wystarczyło jedno spojrzenie białego oka gdy tylko wybrzmiało imię stwórczyni, by Erwin przekonał się, że to dziecko w życiu niewiele o bogach słyszało. Ten jednak odchrząknął lekko, na powrót się prostując, zupełnie nieprzejęty tym dziwnym pierdoleniem. Po prostu zapamiętał, że wcześniej inni wielokrotnie witali się w ten sposób z tym konkretnym basiorem, więc zrobił to samo.
– Dobrze wyglądasz i samopoczucie chyba też już w lepszym stanie. Masz ochotę się przespacerować?
Przez chwilę błękitny wilk chciał skomentować ten rzekomo “dobry wygląd” za pomocą paru przykrych słów związanych z dziurą w jego głowie, jednak powstrzymał się i tylko odwrócił łeb z niezadowoleniem. Nie miał ochoty poruszać tego tematu, więc od razu złapał się następnego.
– Możemy iść. – i nie zwlekając, skierował się ze skonsternowaną miną ku wyjściu jako pierwszy.
Pogoda na zewnątrz była przyjemna, niezbyt chłodna i pozbawiona chmur. Ros już przymykał powieki, jednak nim wiszące wysoko słońce zdołało skrzywdzić srebrne oko swoim blaskiem, na głowie już wylądował mu potężny kaptur ograniczający widzenie.
– Nie podoba ci się prezent? – zapytał Arcykapłan, wyrównując krok z wilczkiem.
Oboje przedarli się przez wrota szpitala, po czym Lalikron zrzucił kaptur z głowy nieco zbyt gwałtownie, przez co materiał zsunął się na bok. Mimo iż nie widział co dzieje się po jego lewej, automatycznie chciał złapać płaszcz zębami by uchronić go przed upadkiem na ziemię. W efekcie tylko nimi kłapnął, a całą sytuację znów uratował biały basior, narzucając płaszcz z powrotem na grzbiet młodzieńca.
– Czekaj, pomogę ci – Arcykapłan zrobił dwa większe kroki i stanął przed niższym wilczkiem, po czym szybko chwycił telekinezą obie poły płaszcza i błyskawicznie zapiął go na szarawej piersi guzikiem przypominającym ozdobny kamień w kolorze spokojnego oceanu. Ignorując wiercący wzrok, Arcykapłan przechylił nieco głowę i poprawił odzienie na plecach, by lepiej leżało.
– Dlaczego?
– Hm?
– Dlaczego pomagasz?
Erwin zrobiwszy co miał zrobić, odsunął się i przefrunął fioletowymi ślepiami po pysku Rosa – tam gdzie było oko, i tam gdzie go nie było, jakby dobierał w głowie słowa.
– Jestem Arcykapłanem, to naturalne, że chcę pomagać wilkom w potrzebie. Jesteś w całkowicie nowej sytuacji, poza tym jesteś też bardzo młody, Vay – uśmiechnął się pogodnie i tym razem to on ruszył jako pierwszy, nadając ich podróży cel. Lerdis nie opierał się, pozwalając się prowadzić – Ponadto to ja odnalazłem cię rannego. Brońcie bogowie, oczywiście nie wymagam od ciebie niczego w zamian, po prostu… Chciałbym, aby ułożyło ci się w życiu. Każdy z nas ma potencjał do robienia dużych rzeczy, a w tobie widzę go naprawdę wiele.
Ros nie miał odwagi wyrównywać kroku z basiorem po usłyszeniu takich słów. Był zagubiony, kiedy wspomnienia z przeszłości mieszały się z tym, co przeżywał w tamtym momencie. Z jednej strony podobne słowa padające z ust całkowicie obcego wilka były nienaturalne, zaś z drugiej, gdy temat dotyczący wartości tego szczenięcia wypływał w towarzystwie Ivo lub innych wilków z gangu, jedyne słowa jakie wyryły się w pamięci Rosa nawiązywały do jego aparycji.
“Dlaczego cię uratowałem? Ponieważ wyglądałeś jak taki mały lisek”,
“Haha, przecież wiadomo, że szef trzyma go tak blisko siebie bo wygląda jak pluszak. Sam chciałbym taką maskotkę”,
“Ciekawe czy kopiesz tak samo mocno jak gryziesz, zwierzaku”.
Negatywnie lub pozytywnie ale to zawsze był jego wygląd; budowa, jego długie nogi, wielkie uszy, długa szyja. To zawsze musiały być te oczy.
Czym więc było to, co Arcykapłan nazwał czymś więcej?
Zacisnął boleśnie szczękę i podniósł nieco głowę, zdawszy sobie sprawę, że drugi basior cały czas do niego mówił, zarejestrował też nagle wszechobecny hałas. Zastrzygł lewym uchem, gdy mózg przypomniał sobie, że nie widzi co dzieje się z drugiej storny. Poczuł nagły niepokój, jakby coś z tamtej strony go omijało, więc wykonał szeroki łuk pyskiem by dodać sobie poczucia bezpieczeństwa. Nie zauważył kiedy dookoła zrobiło się tak tłoczno. Weszli na rynek… prawdopodobnie tak to się nazywało. Były stanowiska, były wilki, był chaos.
– … Myślę, że dogadacie się bez większych problemów i…
– Błogosławionego dnia, Arcykapłanie Erwinie! – zawołała jakaś staruszka, przerywając Merithowi – Czy jutro odbędzie się nabożeństwo w ofierze bogini Lecashi? Bo okazało się, że moja prawnusia jest brzemienna i koniecznie trzeba..!
Vay nagle wycofał się jeszcze bardziej, teraz stając już tuż przy zadzie dorosłego basiora. Pieprzona starucha zaszła go od prawej, a przecież tam miał cholerne oko! Dał się zaskoczyć w ten sposób! Stulił uszy i jeszcze bardziej zakrył się pod kapturem, czekając aż jego przewodnik skończy pogadankę i łaskawie wróci do ich spaceru. Poczuł lekkie oburzenie takim przebiegiem wydarzeń, podbite jeszcze bardziej przez dyskomfort spowodowany niepełnosprawnością. Obejrzał się za siebie, mierząc mniej więcej odległość od szpitala, jednak… Znów spojrzał na odwróconego tyłem Erwina, który wysłuchiwał cierpliwie co stara prukwa miała mu do powiedzenia i wiedział, że nie powinien odchodzić bez wyraźnego pozwolenia. Więc zawiedziony przycupnął niemal pod samym ogonem Arcykapłana i pochylił łeb, przypominając z wierzchu wieszak na przeogromny płaszcz. Przez pierwsze chwile jeszcze przeszło mu przez myśl, że rozmowa wilków może rzeczywiście dotyczyła jakiegoś istotnego tematu, jednak kiedy wsłuchał się w jej treść, już po minucie miał dość. Starucha na zmianę nawijała o swoich dolegliwościach i o swojej rodzinie, w międzyczasie zadając pytania, na które sama sobie odpowiadała, traktując pojedyncze wtrącenia i śmieszki Erwina za prawdziwą rozmowę. Nim w końcu Arcykapłan na powrót zdołał zawołać jego imię, młody basior zdołał wkurwić się z pięć razy, a do samego przedstawiciela bogów na ziemi podchodziły kolejne wilki i każdy musiał mu opowiedzieć coś od siebie, tak jakby to miało kogokolwiek obchodzić. Już dawno zdążył się ułożyć na brzuchu i oczekiwał.
– Vay? Usnąłeś tam?
Erwin ewidentnie się poruszył, co lalikron poznał po tym, że gruby, ciężki ogon ześlizgnął się z jego grzbietu. Teatralnie więc ziewnął i podniósł się na długie nogi, odchylając kaptur.
– Chyba tak – bąknął, przeciągając się – To była… długa rozmowa. O niczym.
Sivarius przechylił lekko głowę.
– Dlaczego nie przeszedłeś się po stanowiskach skoro tak się nudziłeś? Albo nie wróciłeś do szpitala? – spytał z zaskoczeniem, jednak w jego głosie nie było cienia wyrzutu. Samo zaskoczenie – Chociaż masz rację, w zasadzie to ja powinienem cię przeprosić, skoro to ja cię wyciągnąłem na zewnątrz.
Na delikatnym pysku srebrnookiego pojawiło się skrzywienie na samą myśl, że jest przepraszany. W zasadzie to pojawił się tam też prześwit rumieńców zażenowania, ponieważ nie potrafił odpowiedzieć na zadane pytania.
– Nie sądziłem, że można tak długo rozmawiać – bąknął wymijająco.
– Ciężko oczekiwać od innych, że będą cię słuchać, podczas kiedy ty nie słuchasz ich – odparł basior z przepraszającym uśmiechem – Ta starsza wadera, która podeszła jako pierwsza jest bardzo wierząca i rodzinna, jednak samotna… z pewnych względów.
Rzucił młodszemu spojrzenie, które tamten przejął i udawał że nie wyczuwa żadnego podtekstu. Wcale się nie dziwił, że była samotna i kapłan najwyraźniej również nie.
– Ale taki to już urok tego wieku. Wilki w twoim wieku jeszcze o tym nie myślą, a dla wilków w moim wieku jest już za późno – zaśmiał się dźwięcznie.
Tym razem młody wilk rzeczywiście nie zrozumiał co Arcykapłan miał na myśli, a jednak nie czuł potrzeby aby pytać. Basior wyglądał jakby był w kwiecie wieku, a już tak bardzo ich od siebie odróżniał? Z drugiej strony, był Arcykapłanem…
– Gdzie idziemy? – rzucił, spychając temat rozmowy na zupełnie inny tor.
– Hm? Mówiłem przecież, do garbarza. Nie słuchałeś?
Lalikron pochylił łeb i zmarszczył brwi. No tak, przecież był wtedy zajęty myśleniem o gangu… Przez chwilę mrowiło go aby zapytać Sivariusa czy w innych szpitalach nie pojawiły się większe ilości rannych lub czy straże nie znajdowały ciał, jednak ostatecznie powstrzymał się. To nie był pierwszy raz gdy miał ochotę dowiedzieć się czegoś o swoich poprzednich towarzyszach, jednak za każdym razem ta chęć znikała równie błyskawicznie, jak tylko się pojawiała. Prawda była taka, że jeśli ktoś przeżył to albo się ukrywał albo był zdrajcą. Jeśli ktoś przeżył i się ukrywał, to Ros i tak by go nie odnalazł. Jeśli ktoś przeżył jako zdrajca, tam też nie miałby czego szukać. Gdyby jednak chciał kogoś znaleźć… przez jego głowę nie przewijał się ani jeden wilczy pysk, za którym młodzieniec mógłby zatęsknić.
Ivo? Ivo był martwy. Czasem nocami Vay widział jego bure futro brudne od krwi i piasku, wytrzeszczone, zamglone oczy, z których wypływały strużki krwi na skutek uderzenia w tył głowy. Wciskany w ziemię przez potężnego basiora Xynth jeszcze żył gdy wadera tej samej rasy co jej partner zdzierała mu skórę od potylicy w przód, kierując się do czoła, wyrywając zębami uszy, w końcu policzki i tak dalej, i tak dalej. Powoli, krwawo skórując łeb tego zmiksowanego verdisa niezdolnego do reakcji. Nie były to najstraszliwsze koszmary jakie Ros miewał w życiu, a raczej… prowokowały do przemyśleń. Najbardziej uciążliwa była jedna myśl – czy podczas całego tego bestialskiego aktu Ivo był już nieprzytomny i nie czuł bólu, czy to uderzenie spowodowało jedynie paraliż?
– … Znów mnie nie słuchasz, prawda?
Lerdis został szturchnięty. Zadrżał, mrugając w zaskoczeniu.
– Nie – wypalił od razu zgodnie z prawdą, rozglądając się.
– Słuchaj, a zostaniesz wysłuchany – westchnął Arcykapłan, wyraźnie wyprzedzając towarzysza – Wysłuchany moja dupa – dodał wielokrotnie ciszej.
Zaskoczony lalikron uniósł brwi aż pod niebo, jednak zaraz przyspieszył, by nie zostać w tyle.
– Co Arcykapłan powiedział? – spytał w konsternacji.
– Hm? – fiołkowe oczy zalśniły złośliwie, a jednak na pysku pojawił się wyłącznie łagodny uśmiech – Nic, nic, nuciłem sobie pod nosem. Zaraz będziemy u garbarza, chcę ci go przedstawić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz