Laboratoria posiadały zaawansowane systemy obronne, które miały za zadanie chronić całą zawartość podziemi. Nie tylko przed intruzami i wtarciami, lecz również przed tymi samymi przedmiotami i substancjami, które były tam przechowywane. Asmoday pracował z nadzwyczaj wrażliwymi materiałami i maszynami, momentami wystarczył nawet mocniejszy oddech czy zbyt szybki ruch, by spowodować ogromną tragedię.
Jednak nawet tak rozbudowane struktury czasami zawodziły. Wystarczyło małe potknięcie, przeoczenie, malutki detal, który nie został przewidziany przez kod. Blokada jednych z drzwi wejściowych spowodowała, że system nie wykrył malutkiej fiolki wypełnionej zielonkawym płynem, która wtoczyła się przez niedomknięte wrota.
Gdy tylko tajemnicza fiolka zetknęła się z przeszkodą w dalszej części korytarza, w powietrze wyciekł gaz, nadzwyczaj szybko roznosząc się po całych laboratoriach przez system wentylacji. Dopiero gdy odgłos pierwszej eksplozji dotarł do ich uszu, system obronny zorientował się, że coś jest nie tak. Natychmiast całe zasilanie wyłączyło się, przechodząc w tryb awaryjny, jedynie czerwone, migające światło pozwalało dostrzec cokolwiek w całkowitych ciemnościach. Skonsternowane wilki niemal straciły grunt pod nogami, gdy wybuch zatrząsł całą strukturą.
Gdy tylko szykowali się do pobiegnięcia w stronę hałasu, rozległ się kolejny wybuch, a później szereg huków, gdy segmenty korytarzy zaczęły stopniowo zatrzaskiwać się, jak kolejne płytki upadającego domino. Niedługo później zostali zatrzaśnięci w centralnej części pracowni, z głośnym wyciem alarmu dręczącym ich uszy i migającą czerwoną poświatą, jednak na całe szczęście, nie było słychać już żadnej dalszej eksplozji.
- Kurwa, co to było?- warknął Asmoday, od razu zerkając na Benaresa, stojącego kilka kroków dalej.
Nigdzie nie widział Edena, jednak po chwili z ulgą dostrzegł drżącą kulę czarnego futra, która niezauważalnie wbiegła mu wcześniej między nogi i schowała się pod jego ciałem.
Z westchnięciem rozczarowania przewrócił oczami, jednak zaczął gładzić głowę pomocnika swoją łapą, by go uspokoić. Pod jego dotykiem Eden rozluźnił się i przestał się trząść, po czym spojrzał z wdzięcznością na większego basiora, mrucząc ciche "Przepraszam".
- Korytarz od IV Dystryktu, druga w korytarzu od III- powiadomił Benares, ostrożnie podchodząc do zamkniętych drzwi.
- To niemożliwe, by coś tam wybuchło samo z siebie- mruknął Asmoday.
Omijając Edena pod swoimi łapami, skierował się na wyższą część pokoju, od razu zaczynając majstrować przy ogromnej, rozciągającej się na kilka metrów maszynie. Stanowiła ona swego rodzaju centrum dowodzenia, choć na razie musiał wszystkiego domyślać się na ślepo. Gdyby tylko był w stanie jakoś przechwycić obraz i ujrzeć go przed swoimi oczami w czasie rzeczywistym...
Na oślep wcisnął łapą dwa guziki. To spowodowało wyssanie całego powietrza ze wspomnianych przez Benaresa korytarzy, razem z ewentualną dodatkową zawartością, jak przypadkowo trucizna, czy opary, które mogły się wydobyć z przechowywanych w magazynach substancji, jeśli cokolwiek zostało uszkodzone w wybuchu. Później, stukając pazurem w czytnik nad jednym przełącznikiem, upewnił się, że system sam domyślił się, by wymienić wyssane powietrze.
Na szczęście, w tamtych częściach nie znajdowało się nic wyjątkowo wartościowego, o ile pamięć go nie myliła. Jedynie kilka gabinetów i składzików, których zawartość potencjalnie byłby w stanie wypełnić, choć będzie to kosztować dużo pracy i przede wszystkim, pieniędzy.
Materiały były drogie, szczególnie jeśli potrzebował te najwyższej jakości lub importowane spoza Królestwa. Nie wszystko, co często wykorzystywał w pracy było łatwo dostępne, czy możliwe do znalezienia na własną rękę.
Oczywiście, nigdy nie bał się posuwać do rabunku czy napaści na handlarzy. To jednak bardzo często bywało kłopotliwe, bo ciężkie do zdobycia towary często były mocno chronione przez specjalnie zatrudnionych strażników. Czarny rynek również nie był w stanie oferować wszystkiego. A zarówno pierwsza, jak i druga opcja potencjalnie mogła ponownie sprowadzić na niego wymiar prawa. Potrafił się dobrze ukryć, jednak nie na tyle dobrze by uciec przed wzrokiem całego Królestwa.
Nie byli aż w takim finansowym dołku, by nie mieć co włożyć do pyska, jednak na pewno nie byli w stanie pozwolić sobie na bezmyślne marnowanie drogich wyrobów.
- Wasza dwójka sprawdza III, ja sprawdzę IV. W razie czego krzyczeć. Intruzów zabić- rozkazał Asmoday.
Łapiąc w zęby specjalną dźwignię, pociągnął ją w dół. Zasilanie od razu wróciło do laboratorium, a wycie syreny ustało. Jego pomocnicy bez zwlekania podbiegli do odpowiedniego korytarza. Benares uderzył łapą w duży guzik po prawej stronie metalowych drzwi, by rozsunęły się przed nimi. Ostrożnie ruszyli w głąb tunelu, kolejne lampy zapalały się, oświecając ich drogę. Większość systemów oświetlania polegających na prądzie była aktywowana ruchem, by oszczędzać jego pobieranie. Ostatecznie generatory też miały ograniczone możliwości, tym bardziej, gdy działały na oparach, pozbawione głównego źródła wytwarzania energii.
Drzwi otworzyły się przed nim, gdy ruszył wzdłuż korytarza. Dźwięk pazurów uderzających momentami w metalową płytę odbijał się echem po pustej przestrzeni. Oglądał się ostrożnie wokół siebie, nieustannie węsząc i szukając znaków czyjejś obecności. W końcu musiał stworzyć jakiś system, który w porównaniu z obecnym, rzeczywiście coś dawał. Po dziś dzień pamiętał majestatyczną maszynę, którą ujrzał po raz pierwszy, gdy postawił nogę w tych podziemiach. Tą, którą sam musiał zniszczyć, by uratować swoje życie. Nigdy nie przestał żałować decyzji, którą podjął mierząc się ze strachem. Gdyby udało mu się ją uwięzić czy zwyczajnie zdezaktywować, mógłby przeprowadzić na niej dokładne badania i dowiedzieć się czym różniła się od reszty. Była jedyną, która działała, jedyną, która rzeczywiście była w stanie coś osiągnąć.
W zamyśleniu niemal nie zauważył fiolki, którą przez przypadek uderzył. Dopiero gdy usłyszał odgłos szkła toczącego się po podłożu, zerknął w dół. Była ona niewielka, może miała z dziesięć centymetrów długości. Górna i dolna część wykonane były z metalu, prawdopodobnie żelaza, a cały środek z nadzwyczaj kruchego szkła, które rozpadało się przy każdym zetknięciu z jakąkolwiek przeszkodą.
- DO MNIE!- ryknął wzdłuż korytarza.
Jak na zawołanie, od razu gdzieś dalej usłyszał odgłos pędzących do niego wilków, gdy ich łapy uderzały o metalowe blachy. Właśnie to lubił w nich najbardziej. Nie pytali, nie czekali, jedynie wykonywali jego rozkazy bez mrugnięcia. Ich bezzwłoczne reakcje na polecenia były jednak tylko jego zasługą. Nie mógł ryzykować posiadaniem pomocników, którzy mogliby potencjalnie zniszczyć jego plany, sprzedać o nim informacje czy go zdradzić. Dlatego nie dość, że byli jego wiernymi wyznawcami i czcili go jak swojego boga, to nie mieli możliwości nawet się mu sprzeciwić czy wątpić w jego plany. Ich umysły były specjalnie podporządkowane, by byli idealnymi niewolnikami, narzędziami do wykonywania jego woli.
Gdy tylko stanęli przed nim, od razu pokazał im szklaną fiolkę, którą znalazł na ziemi.
- To na pewno nie należy do nas, prawda?- spytał, zaciekawiony obracając ją i przyglądając się z każdej strony.
- Nie - potwierdził Eden, przejmując naczynie.
- Ktoś musiał to podrzucić, kto ostatni patrolował ten korytarz?- Asmoday zerknął na swoich pomagierów.
- Ja - Benares uniósł łapę.- Pewnie niecałe pół godziny temu, jeśli dobrze myślę.
- Czyli jeżeli ktoś to podrzucił, to wciąż powinien być w okolicy- czerwonooki oblizał zęby.
Jeszcze raz rozglądnął się uważnie po korytarzu, po czym westchnął, gdy nie znalazł nic prócz rozbitych kawałków szkła.
- Zbadajcie fiolkę. Co w niej było, kto takie produkuje, chcę wiedzieć wszystko, co się da. Idę zbadać sytuację na zewnątrz, w międzyczasie bądźcie ostrożni. W wolnym czasie spiszcie raport co zostało uszkodzone- dodał.- Jeśli nie wrócę za pół godziny, zacznijcie mnie szukać.
- Uważaj na siebie- Eden spojrzał na niego z prośbą w swoich dużych, niebieskich oczach.
Asmoday skinął głową, po czym obrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. Gdy tylko ujrzał drzwi wyjściowe, od razu zauważył, że coś było nie tak. Nie były całkowicie domknięte, między dwoma płytami znajdowała się mała szpara, przez którą najwidoczniej ktoś musiał wtoczyć fiolkę. Zmarszczył brwi, uderzając łapą w przycisk otwierający wrota. Było to nadzwyczaj dziwne, rzadko zdarzały się takie awarie czy przeoczenia. Musiało pojawić się jakieś zwarcie czy błąd w systemie, jeśli były w takim stanie.
Potrząsnął głową, nie miał teraz czasu na analizę sytuacji. Miał szansę odnaleźć wilka odpowiedzialnego za całą sytuację i na pewno nie był w stanie porzucić jej w celu badania głupich drzwi. Upewnił się jedynie, że tym razem zamknęły się za nim w całości i wybiegł przed siebie.
Ktoś musiał mieć to zaplanowane. Na pewno nie był to losowy wilk, który natknął się na drzwi przez przypadek, bo raczej nie znał nikogo, kto swobodnie nosił przy sobie fiolki z dziwnymi substancjami. Nie mógł też pomyśleć o żadnym przeciwniku, który byłby w stanie znaleźć wrota i podrzucić flakonik. Chyba że...
Kurwa.
Oczywiście, że musiały być to Ślepaki. Tylko oni wcześniej węszyli w okolicy, niewykluczone, że natknęli się na wejście. Na pewno mieli też dostęp do takich pierdół, znalezienie substancji wybuchowej z ich dojściami musiało być proste jak bułka z masłem. Jego pierwszym instynktem powinno być połączenie ich z tą całą sytuacją, tym bardziej że był już pewien o istnieniu konfliktu. Nie był pewien jak to działało, gdyby podchodzili do tego poważnie, to już dawno byłby pewnie martwy. Chyba że Przywódca Białe podchodził do ich wojny personalnie.
Jego przypuszczenie było jak zazwyczaj nieomylne, bo po kilkunastu minutach szybkiego biegu, dojrzał w odległości trójkę wilków. Od razu rozpoznał jednego z nich, bo odziany był w ten głupi płaszcz, który oczywiście dawno wyszedł z mody, a na dodatek zapewne przesiąkł smrodem krwi i Bogowie jeszcze wiedzą czego.
Z durnym uśmiechem na pysku od razu przyspieszył, by ich dogonić. Pokonanie trzech wilków mogło być nieco kłopotliwe, jednak nie bał się grać brudno. I w końcu miał okazję rzeczywiście odwdzięczyć się Rosowi za jego zagrywki. Na samą myśl o zanurzeniu kłów w ciele jednookiego i poczuciu jego krwi na języku, jego ciało zadrżało.
Jego obecność została dosyć szybko wyczuta, bo Białe nagle zatrzymał się i zerknął za siebie przez ramię. Nawet nie mrugnął, gdy dostrzegł gnającego na nich stwora, czerwone ślepia błyszczące w refleksie zachodzącego słońca. Szybko warknął coś do swoich podwładnych, co sprawiło, że od razu odskoczyli w tył jak poparzeni. Czarny basior wybił się, rzucając się na mniejszego z głębokim, niskim warknięciem bulgoczącym w jego gardle. Reakcja Rosa była wręcz natychmiastowa, gdy zaparł się całym ciałem, by tylko nie zostać przewróconym przez giganta. Po szybkim zderzeniu się ciałami oba wilki odskoczyły od siebie, od razu przywierając do gruntu, jakby w każdej chwili gotowe by rzucić się na przeciwnika i rozszarpać mu gardło.
Asmoday wpatrywał się wściekle w srebrzystą tęczówkę, jeżąc się na całym ciele i obnażając zęby. Żaden jego mięsień nawet nie drgnął, a atmosfera między dwoma wilkami była tak gęsta, że można by było zawiesić w niej siekierę. Po kilku oddechach, które zdawały się przeciągać wieczność, czarny basior znowu wyskoczył. Stojąc na samych tylnych łapach od razu spotkał się z twardą ścianą w postaci ciała jednookiego, po czym od razu zaczął kąsać i wierzgać, nawet nie zastanawiając się gdzie wbijają się jego zęby. W kakofonii warknięć i pisków, kły i pazury raz po raz raniły ich ciała, wyrywane kłębki sierści unosiły się w powietrzu, świeża, szkarłatna krew splamiła czysty śnieg. Im więcej słodkiej, ciepłej posoki spływało jego gardłem, tym dzikszy się stawał, oślepiony furią i żądzą mordu. Przez to stawał się jednak bardziej niechlujny i niestabilny, co dało Rosowi możliwość przewrócenia go na ziemię, by od razu wbić zęby w jego krtań. Machając ogromnymi łapskami w końcu udało mu się wyrwać z morderczego uścisku szczęk białego basiora, jednak gdy tylko odepchnął napastnika, pozostała dwójka Ślepaków od razu dorwała się do jego ciała, kąsając jego nogi, które rozpaczliwie kopały i wierzgały, gdy basior próbował wstać.
- ZOSTAW- ryknął Ros, jego niski, zachrypnięty głos niemal zjeżył sierść na karku czerwonookiego.
Wilki posłusznie odsunęły się, kuląc pod siebie ogony i skomląc pod wściekłym spojrzeniem swojego dowódcy. Asmoday wykorzystał tę okazję, by się podnieść i z nowo znalezioną ekscytacją, ponownie rzucić się na jednookiego.
Traktował to bardziej jako zabawę, niż coś, co mogło mu rzeczywiście zaszkodzić. Zdawał sobie sprawę z tego, że poniósł duże rany i pewnie będzie musiał spędzić najbliższe dni przykuty do łóżka, jednak nie przejmował się tym. Adrenalina buzująca w jego żyłach sprawiała mu tyle radości i satysfakcji, że nawet gdzieś między kolejnymi kęsami zaczął się śmiać. Jeszcze lepsze było obserwowanie, jak jego przeciwnik powoli traci siły, a jego kolejne ugryzienia stawały się na tyle słabe, że jego kły ledwo były w stanie przebić skórę większego wilka.
Ros z pewnością był wprawiony w walce, w starciu z normalnym przeciwnikiem już dawno by wygrał. Każdy jego ruch był przemyślany i wykalkulowany, skupiał się na taktycznych miejscach, starając się zimmobilizować przeciwnika. Jednak nawet on nie był w stanie złamać większego od siebie berserkera, którego żaden cios czy ugryzienie zdawało się nie przejmować.
W końcu jednooki został powalony na ziemię, a ogromne, pokryte czarną sierścią cielsko wbiło go w grunt, więżąc go między nogami. Jedna z masywnych łap stała na jego ogonie, każdy gwałtowniejszy ruch jedynie sprawiał mu ból. Wszelkie próby wyszarpania się z uścisku kończyły się porażką, więc został zmuszony do bezwładnego leżenia na grzbiecie, machając na oślep łapami, by odsunąć od siebie kościsty pysk. Asmoday patrzył na niego z góry, ogień płonął w jego karmazynowych oczach, gdy nieodgadniony przechylił łeb, opierając głowę na jednej z łap, które odpychały go od przeciwnika. Oboje byli w opłakanym stanie, posoka sączyła się ze świeżych ran i otwartego pyska czarnego basiora, opadając ciężkimi kroplami na sierść jednookiego, plamiąc ją jeszcze mocniej.
Warknięcie mniejszego wilka zostało uwięzione w jego gardle, gdy masywne łapsko nadepnęło na jego szyję, niemal miażdżąc mu krtań.
- Czy to naprawdę wszystko, co możesz mi zaoferować?- wydyszał Asmoday, z wyraźnym rozczarowaniem w głosie.
Zbliżył swój pysk bliżej, zawieszając go zaledwie kilka centymetrów od głowy rywala. Ich gorące, zmęczone oddechy mieszały się, unosząc się parą w zimnym powietrzu. Jednooki nagle splunął, gęsta mieszanina śliny i krwi wylądowała na czarnej sierści. Asmoday zamruczał niczym kot i rozdziawił swoje ogromne szczęki, jakby zaraz miał odgryźć całą głowę mniejszego wilka.
Wtedy jakaś dziwna, obca siła szarpnęła olbrzymem w tył z taką siłą, że niemal stracił równowagę. Ros zerwał się na nogi i natychmiast odskoczył, szczerząc kły i małymi kroczkami się wycofując. Asmoday z satysfakcją zbliżył się na nowo, ostrzegawczo kłapiąc ogromnymi zębiskami, trzask jego szczęk rozniósł się echem po pustej polanie.
Jednooki nie dał się jednak zastraszyć, na drżących kończynach wyprostował się i zmusił do uśmiechu, jakby wcale właśnie nie uciekał.
- To jeszcze nie koniec!- ostrzegł z dumą, zanim jego ciałem nie wstrzęsła fala kaszlu, którą usiłował zdusić.
- Och, na samą myśl drżę ze strachu- Asmoday oblizał zęby, szczerząc zbrudzone krwią zębiska.
Czarny wilk patrzył jak Ros wycofuje się ze swoimi pomocnikami, bez ruchu stojąc w miejscu i przyglądając się im szyderczo.
Dopiero gdy cała trójka zniknęła w ciemnościach nocy, pozwolił sobie na rozluźnienie.
Kurwa, nie jest dobrze.
Ciągnąc za sobą ciężkie łapy, ruszył w stronę swoich laboratoriów, licząc na to, że jego pomagierzy już czekają gdzieś w okolicy. Szczerze, cały ten konflikt ze Ślepakami mógł się zakończyć dla niego tragicznie i uświadomił to sobie już kilka nocy temu. Obawiał się jednak, że teraz było już za późno by się wycofać.
<Ros?>
Słowa: 2398 = 165 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz