W głowie cały czas mi dzwoniło a przed oczami miałam ciemne plamki. Musiałam się bardzo skupić, żeby zrozumieć co Xeva do mnie mówi. Musiałam mocno oberwać…
Czułam, jak cienka strużka ciepłej i lepkiej krwi spływa po moim czole, lecz nie przejmowałam się tym w żadnym stopniu.
Ważniejsza była teraz Xeva.
– Boli Cię jak bierzesz wdech? – zapytałam, wstając powoli. Zakręciło mi się w głowie, przez co prawie straciłam równowagę, ale zdołałam się utrzymać na nogach.
Temeryjka przytaknęła.
szur szur
Podniosłam głowę zbyt gwałtownie, chcąc namierzyć źródło hałasu, ale głowa mi eksplodowała. Przed oczami rozlała się ciemność a ból przeszył czaszkę. Zacisnęłam mocno zarówno powieki jak i szczękę. Poczułam smak metaliczny smak w pysku. Starałam się nie wydać z siebie żadnego dźwięku, by nie niepokoić Xevę bardziej niż to jest konieczne.
Powoli wypuściłam powietrze z płuc i ostrożnie uchyliłam powieki. Czekoladowa wilczyca przytaknęła cicho. Patrzyła na mnie z lekkim niepokojem i większą ilością troski, lecz nic nie powiedziała.
Bycie lekarzem wiąże się z jedną cechą - nie cierpię być pacjentem.
– Mogę zobaczyć? – zapytałam czysto zawodowo. Pierwsza sprawa to kwestia dobrego zachowania. Niby głupie pytanie ale dosyć ważne, ponieważ wiem (nie z własnego doświadczenia szczęśliwie), że dla niektórych to podchodzi pod paragraf takie dotykanie bez pytania. Druga kwestia to sama kwestia dotyku. Pracowałam z wieloma wilkami, głównie z tymi, które mają tak zwaną trudną przeszłość. Dla znacznej większości z nich dotyk to powrót do przeszłości; otwarcie starych ran, które mimo zagojenia dają o sobie znać.
Najważniejszy jest dla mnie komfort pacjenta. Parafrazując do mojej wcześniejszej wypowiedzi - czyli nie mój.
Gdy wilczyca zdjęła swój płaszcz, czy też kubrak, zaczęłam delikatnie dotykać klatkę piersiową Xevy, wyostrzając swoje zmysły, głównie dotyk oraz słuch. Ciężko oddychała oraz gołym okiem mogłam zobaczyć prawdopodobne miejsce urazu. Zanim dotknęłam tą okolice przyłożyłam swoje ucho (z racji braku posiadania przy sobie stetoskopu) i zaczęłam analizować jej oddech.
Nie brzmiał najlepiej, ale słyszało się gorsze. Nagle delikatna sierść teneryjki uniosła się, strosząc włos.
– Zimno Ci?
– Ale trochę tylko, przejmować się nie musisz…
– Muszę, bo to bardzo ważne – poprawiłam ją, po czym skupiłam się na stworzeniu niedużego, wielkości małego arbuza, kryształu a następnie stworzenie coś w rodzaju więzi z nim, aby mógł czerpać moją moc a on przekształcił ją w energię cieplną.
Gdy kryształ rósł, Xeva nie mogła oderwać oczu od procesu jego tworzenia. Już miałam mówić, że to nic takiego, kiedy w ostatniej chwili przypomniałam sobie o fakcie pochodzenia mojej towarzyszki.
Może akurat na ich wyspach nie ma żywiołu kryształu?
Kryształ tuż po narodzinach miał przezroczystą barwę, ale po nadaniu mu zadania i mocy zmienił barwę na półprzezroczyste kolory zachodzącego słońca.
Oraz oczywiście zaczął dawać ciepło.
Xeva usiadła blisko przy krysztale, aby czerpać z niego ciepło, pozwalając na dalsze badanie. Odetchnęła ciężko, ale z niejaką ulgą.
szur szur
Znowu ten dźwięk! Nie było go dłuższą chwilę i miałam nadzieję, że cokolwiek go wydaje już poszło sobie dalej… Ale niestety tak nie było. Martwiło mnie to, ponieważ mogło to być potencjalne zagrożenie. Ćwiczyłam walkę w różnych sytuacjach, jednak znam swoje ograniczenia i nie jestem stanie powiedzieć czy jestem gotowa do potencjalnej walki. Dzwonki powoli milkły jednak dalej czułam jakbym robiła kilkanaście beczek w powietrzu pod rząd. Xeva również nie wygląda najlepiej a, niestety, podejrzewam dosyć spory problem związany z jej żebrem lub (mam nadzieję że nie) żebrami.
Zanim wróciłam z powrotem do klatki piersiowej Xevy zadałam jej kilka innych pytań – czy coś jeszcze ją boli, czy nie ma mdłości, dzwonienia w uszach, uczucia dezorientacji (które niestety u mnie występuje), czy jest w stanie utrzymać równowagę i chodzić normalnie. Szczęśliwie wszystkie pytania wypadły dobrze – poza nieszczęsnym upadkiem na bok nic więcej jej nie doskwiera.
szur szur
Z jednej strony chciałam, i to bardzo, zignorować ten dźwięk, ale z drugiej strony moja intuicja mi na to nie pozwalała. Po plecach przeszedł mi delikatny prąd, przez co lekko nastroszyłam sierść na grzbiecie. Nie wiem czy to z chłodu, który odczuwałam już w mniejszym stopniu ale nadal, czy bardziej z powodu przeczucia.
Oby nie z powodu tego drugiego… – pomyślałam.
– Może Cię zaboleć – ostrzegłam, ale po chwili dodałam – postaram się to zrobić szybko ale będę musiała wyczuć co się tam dzieje, dobrze?
– Dobrze… – powiedziała Xeva, po czym ponownie zdjęła swój kubrak.
Ustawiła się bokiem do mnie, odsłaniając lewy bok. Pomimo gęstej acz krótkiej sierści widać było czerwień pod skórą wilczycy. Niedobrze…
Delikatnie odsunęłam włosy, co spotkało się z cichym sykiem ze strony Xevy. Nawet najmniejszy dotyk sprawiał jej ból, co oznacza, że spory obszar tkanek dostał i to mocno.
– Teraz może bardzo zaboleć… – powiedziałam i dotknęłam zaczerwienionej skóry, żeby zobaczyć jak wygląda sprawa z żebrami. Xeva wytrzymała kilka sekund, po czym odskoczyła jak poparzona, lecz mi to wsytarczyło.
Co najmniej dwa złamane… Mam nadzieję, że nie zrobi się jej odma opłucna…
– I… co…? – zapytała czekoladowa wilczyca między swoimi oddechami.
– Dwa żebra są złamane i jest dość spory krwiak podskórny…
szur szur
– To źle czy… bardzo… źle?
– Krwiak się wchłonie w ciągu kilku dni, żebra będą potrzebowały więcej czasu do zrośnięcia się…
Teneryjka położyła uszy do głowy, a na jej twarzy zawitał wyraz smutku i… zawiedzenia?
– W porządku? – zapytałam, ale nagle mój ból głowy z niemal zerowego poziomu skoczył na prawie setny. Aż mi się ciemno zrobiło, ale jakimś cudem utrzymałam się na nogach. Xeva najwyraźniej to zauważyła.
– Ami, w porządku wszystko? – zapytała lekko wystraszona, niemal przeskakując dzielący nas niewielki dystans.
– Tak… tylko trochę mocno uderzyłam się w głowę i tak trochę boli… – zaśmiałam się niemrawo. Nie wiedziałam dlaczego, ale się zaśmiałam.
Nagle pojawiło się kolejne szuranie, tym razem głośniejsze, po czym kilka dziwnych dźwięków i plusk wody.
Następnie usłyszałyśmy coś, czego się nie spodziewaliśmy.
Głos.
– Hop hooop, jest tam kto?
– Tak! – krzyknęłyśmy obydwie jednocześnie.
– Jak wyście się tam dostali?! – zapytał żartobliwym tonem wilk.
– Przecież nie specjalnie! – odszczeknęłam mu.
Nieznajomy się zaśmiał, po czym zaczął się zastanawiać głośno, mamrocząc coś pod nosem.
– No dobra, chyba wiem jak was wydostać z tej dziury!
Spojrzałyśmy na siebie po czym zaczęłyśmy się wsłuchiwać w plan naszego tajemniczego “wybawiciela”.
<Xeva?>
Słowa: 985 = 55 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz