czwartek, 12 stycznia 2023

Od Rosa, CD. Asmodaya

Oblepiony śniegiem wyglądał jak wielki, masywny bałwan, a jednak dookoła nie było ani jednej osoby, która ośmieliłaby się z tego żartować. Gdy przekraczał korytarze, mijając kolejne odnogi i komnaty, wyraz jego pyska odstraszał innych do tego stopnia, że pojedyncze wilki schodziły z jego drogi, obawiając się… w zasadzie, to sami nie wiedzieli przed czym był to strach, jednak działało. Działało nawet jeśli Lerdis nie używał ani grama swoich mocy.

Gdy trafił do docelowej komnaty, która była jego gabinetem, zamknął za sobą drzwi z głośnym trzaśnięciem i usiadł za elegancko zdobionym, ciemnym biurkiem. Przez chwilę patrzył z najczystszą, najszczerszą beznamiętnością w pusty blat, a potem ułożył na nim czoło i ciężko westchnął, przymykając jedyne oko. Znaczna część śnieżnej warstwy zdążyła stopineć po drodze przez katakumby, jednak te najgrubsze, najbardziej przylepiaste grudy dopiero po czasie zaczęły się poddawać, od razu wsiąkając między zewnętrzne elementy okrywy włosowej wilka. Drążyły sobie korytarze między zlepionymi kosmykami, mieszając się i rozcieńczając krew zaległą na jego prawym boku. 


Mair. Kei. Feran.


Nawet nie wiedział jak te trzy postacie wyglądały, a jednak miał wrażenie, że w rozmywających się wyobrażeniach, które jego mózg zbudował ze wspomnień rozszarpanych ciał, znał ich dokładnie. Oh, jak mylne było to wrażenie, i jak bardzo boleśnie był tego świadom… 

Niemal usnął w tej niegodnej pozycji, nawiedzany przez trzy mary, już był blisko drugiej strony, gdy zorientował się, że na zewnątrz jego biura rozbrzmiewała głośna kłótnia. Ktoś chwycił za klamkę, a Ros w ostatnim momencie wyprostował się i przybrał  poważną minę, jakby przez cały ten czas nie usypiał, a wręcz oczekiwał tego, kto jako jedyny pozwalał sobie na wchodzenie bez pukania. Ikaharu jednak tylko rzucił wzrokiem na Lerdisa, nim zrobił dłuższy krok i bezpardonowo zamknął drzwi przed rozgorączkowanym tłumem, na który składała się zaskczona Gra, zmartwiony Truce i zdezorientowany Bisigal. Cała trójka ledwo mignęła jednookiemu, nim Xynth zamknął ich obu w gabinecie.

Białe przełknął ślinę i lekko pochylił się w przód.

– A tym co? – warknął nisko, kierując wzrok na doradcę. Nim dostał odpowiedź, drugi wilk musiał podejść i pobieżnie ocenić stan Rosa, który tylko bardziej się zmarszczył z niezadowoleniem. Odwracając wzrok, dopiero zauważył u boku czarnowłosego wiadro z wodą i szmatę w środku.

– Nic ci nie jest..? Nie czuję twojej krwi...

Rozeźlony Białe prychnął, czując na policzku oddech doradcy.

– Bo to nie jest moja krew… 

– O co poszło?

Białe pokrótce opowiedział towarzyszowi całe zajście, włącznie ze spotkaniem, które miało miejsce parę godzin wcześniej, a także opisał widok piwnicy. Nie ominął też kwestii rzuconej groźby.

– Nieźle dostał w dupę, więc podejrzewam, że mamy trochę czasu zanim przyjdzie się mścić, ale na litość boską, mam go dość – zakończył monolog dosadnym fuknięciem.

Ikaharu od dłuższej chwili próbował zetrzeć z jego pyska krwawą łzę za pomocą szmatki i jakiegoś ziołowego mydła, jednak po minie można było poznać, że to nie było tak łatwe jak mogłoby się wydawać. Mimo wszystko słuchał w skupieniu każdego zdania.

– Przekażę naszym żeby mieli oczy dookoła głowy.

– Tak zrób. Typ potrafi zrobić rzeźnię, choć ta potyczka mogłaby się dla niego skończyć dużo gorzej, gdyby… gdybym nie powstrzymał naszych wilków.

Ikaharu odsunął się na moment i zlustrował pysk jednookiego, jakby próbując odczytać z niej jakieś emocje. Znalazł tam jednak tylko czystą złość. Na języku miał wiele pytań, które chciałby zadać, lecz uznał tę porę za nieodpowiednią.


Następne dni zdawały się być spokojne. Względnie. Na następny dzień od masakry odbył się pogrzeb resztek zebranych przez Rosa. Basior nie został zaproszony i wcale mu to nie przeszkadzało, bo nie był ani ich rodziną, ani osobą, która powinna mieć wyrzuty sumienia za ich lekkomyślne zachowanie. Miał zresztą inny problem, którym okazały się być rozprzestrzeniające plotki, odnoszące się do tego, że dowódca nie pozwolił swoim podwładnym odebrać zadośćuczynienia za zmarłych. Wielki Xynth zwiał na oczach nie tylko Krwistych ale i Zbłądzonych niezdolny do walki i nikt nie potrafił zrozumieć tej decyzji. Zresztą całe zajście było tylko ogniwem zapalnym dla tej gadatliwej plagi, prawdziwe pytanie brzmiało: dlaczego Ros jeszcze nie podrzucił martwego ciała tego bydlaka gdzieś w góry? Oczywiście większość gangu miała to wszystko gdzieś lub trzymała się stanowiska, że dowódca wiedział co robił, jednak drugiej części wcale to nie przekonywało. Słusznie lub nie. Ros sam nie wiedział, dlaczego ich powstrzymał, co sprawiało mu tym więcej frustracji, gdy tylko stykał się z kolejnymi zainteresowanymi spojrzeniami. Czy tak kurczowe trzymanie się tego, żeby nie zabijać wilków niezwiązanym z mafią było logiczne? Nie mniej jednak był jedyną osobą, która ośmieliła się mu zadać to pytanie. Trwał więc w takim stanie względnego opanowania. Do pewnego dnia, Białe był już nawet całkiem przekonany, że podążenie za swoją intuicją i okazanie przeciwnikowi litości przyniesie mu korzyści.

Cóż, później zaczął tego żałować. 


Zaczęło się od listu z zaproszeniem na nabożeństwo, na które wilk nie mógł odmówić. Szczególnie, że termin przypadał na “natychmiast”. Cóż, jako pobożny gangster, Ros nie mógł odmówić. Zostawił wszystko w łapach swoich doradców i ruszył, jednak nie w kierunku świątyni w Centrum, a do tej stojącej na granicy z Dystryktem Pierwszym - największej, najbardziej zdobionej świątyni, a przy tym najlepiej chronionej, zarezerwowanej wyłącznie dla kracji, wilków najbliższych rodzinie królewskiej, oraz samych władców. Pod zasłoną nocy Lerdis okryty swoim płaszczem skinął głową do dwójki strażników podlegających Arcykapłanowi, postawionych w tym miejscu specjalnie na tę okazję, i szybko czmychnął do środka wejściem od tyłu. Pod osłoną nocy nie musiał im się przyglądać, ani oni jemu. Całe miejsce otoczone było magiczną barierą, postawioną przez jednego z nich i nie było szansy aby ktoś obcy mógłby się zakraść niepostrzeżenie do środka. Tym bardziej, że w okolicy nie było żadnej ceremonii, nabożeństwa, ani innych tego rodzaju wydarzeń, a Ros był jedyną osobą, która miała się tu pojawić. Wbrew pozorom, było to najbezpieczniejsze miejsce na spotkania. 

Nie marnując czasu wszedł w boczny korytarz, a z niego wskoczył na schody tak znajome, że nawet na ślepo dał radę przenieść się na górę. Tam już były zapalone pochodnie. Niespiesznie obrał za cel komnatę Arcykapłana, po czym bezpardonowo do niej wszedł, popychając ogromne, bogato zdobione wrota, poruszające się na zawiasach zaskakująco lekko. Rozejrzawszy się, zdał sobie sprawę, że był sam, więc postanowił usiąść przed zabudowanym jasną skałą kominkiem, a wzrok wlepił w ogromny obraz przedstawiającym Silvarię. Przyglądając mu się, cierpliwie czekał na nadejście gospodarza. Znał to dzieło niemal na pamięć, podobnie jak umeblowanie tego pokoju, które nic się nie zmieniło od ponad pięciu lat. Po lewej stronie wilka były eleganckie wrota, które prowadziły na korytarz; to stamtąd nadszedł. Umieszczone były na kamiennej ścianie, której chłód neutralizowany był przez ciągnące się od sufitu granatowe zasłony, zdobione srebrem i złotem. Całkiem po prawej były te same zasłony, jednakże te skrywały za sobą malowniczy pejzaż zatopionego w śniegu Królestwa Północy, już uśpionego o tej porze doby. Ros zawsze lubił wgapiać się w te okna, były ogromne na pół ściany. Szczególnie dobrze wspominał, jak za pierwszym razem usiedli przed nimi z Arcykapłanem na szarych, materiałowych pufach oddzielonych od siebie przez stolik tego samego koloru i rozmawiali, pijąc herbatę. Choć był to jeden z najmniej interesujących momentów w jego życiu, nigdy później już nie poczuł takiego bezpieczeństwa. 

Tymczasem za jego plecami  stało okrągłe, zabawnie ogromne jak na jednego wilka łoże na ośmiu nóżkach, otoczone białym, półprzezroczystym baldachimem. Nad głową jednookiego wisiał też magiczny żyrandol, lecz ten w odróżnieniu od legowiska był zabawnie mały.

Drzwi otworzyły się, a fioletowe ślepia wierciły się w gościa. Białe również zwrócił wzrok na wilka i uśmiechnął się promiennie, z nerwowo kiwającym się na boki ogonem. Arcykapłan od początku nie wyglądał na równie zadowolonego tym spotkaniem, wręcz był zły, jednak po chwili westchnął, a na jego pysk wyszło zmęczenie. Gdy wyższy od niego basior chciał zbliżyć się w przywitaniu, Merith zatrzymał go w miejscu kiwnięciem łapy.

– Masz kłopoty, Vay. 

Uśmiech zamarł na pysku jednookiego, jednak ten udając niewzruszonego posłusznie zrobił krok w tył i usiadł.

– Ja zawsze mam kłopoty, Erwin. Wiedziałem, że nie zapraszasz mnie w celu wypicia wspólnie herbatki, ale mógłbyś chociaż poudawać, że cieszy cię mój widok. Dawno mnie nie zapr… 

Arcykapłan pokręcił głową, a jego fiołkowe oczy utkwiły w podłodze. Lerdis poczuł ukłucie niepokoju i urwał. 

– Nie będę przeciągał, ktoś spalił dom Lothaina i wiem, że wiesz kto to zrobił. 

Wzrok fioletowookiego wilka wbił się w pysk tego drugiego, który za chwilę poczuł, jak coś z tyłu czaszki wwierca mu się w mózg. 

– Aah! - zajęczał, dramatycznie pochylając się w przód i chwytając za bolące miejsce – Przestań, nawet nie miałem okazji skłamać! 

– Musiałem się upewnić, że to ty – dumny Merith zasiadł przy stoliku – I że mam rację. Przez ciebie niewinny starzec stracił dom. Jak do tego doszło, Dowódco Białe? 

Dowódca Białe odnosił wrażenie, że ostatnimi czasy ten tytuł padał wyłącznie w ironicznym tonie i wcale mu się to nie podobało. Rozmasował potylicę łapą i zastanawiał się nad odpowiedzią. Najpierw próbował przetrawić kluczowe słowa, które padły. Najpierw musiał w ogóle przetrawić tę informację. Musiał przefiltrować swoje myśli. W końcu wyprostował się i spoważniał, a cała jego sylwetka nabrała zupełnie innego wyrazu, porzucając chęć na zaczepki gdzieś w tyle.

– Czy coś mu się stało?

Przez cały ten czas Erwin zdążył wygodnie rozsiąść się na pufie i wbić fiołkowe spojrzenie w Vaya, obserwując go z nienazwanym wyrazem na pysku. Pomimo myląco młodego wyglądu, choćby Ros próbował zdominować w rozmowie mniejszego wilka, w tych jego oczach zawsze spotykał jakąś dojrzałość, która w ułamek sekundy sprowadzała go do parteru i znów czuł się jak głupie szczenię. Nie mógł więc nic na to poradzić, że musiał odwrócić łeb prosto na kominek, w którym tańczyły niewzruszone płomienie opowiadające swoje własne historie. Erwin zabrał głos. 

– Lothain przyszedł do mnie nad ranem tego dnia, aby się wyżalić. Dzięki bogom cały i zdrowy. Opowiedział o czymś, co zbudziło go ze snu swoim wtargnięciem. Zaczęło wszystko demolować, a na końcu pozostawiło pozdrowienia, rzekomo, od ciebie i podpaliło dom. Niestety, tak się złożyło, że Lothain nie pamięta żadnych cech charakterystycznych napastnika. Nieprawdopodobne, prawda? Takie cywilizowane królestwo, a tu ktoś przeprowadza atak na biednego emeryta… Lothain nie ma z tobą kontaktu, więc obiecałem, że oczywiście przekażę ci wiadomość, a tymczasem zapewniłem mu nocleg u jednej z wiernych. 

Ros wpatrywał się w ogień w milczeniu. Czuł, jakby z każdym kolejnym zdaniem gorąc z płomieni przechodził na jego ciało, pobudzając w nim niezwykłe wkurwienie. 

– I co mi powiesz?

Prowokujący ton łaciatego wilka na nowo przebił umysł jednookiego jak strzała. Ten spojrzał na starszego wilka, a jego głowa jakby nieco się uspokoiła, choć ciało własnowolnie wstało i zaczęło kręcić kółka po wolnej przestrzeni między kominkiem a łożem. Potrzebował jeszcze chwili. Wiedział, że czerwonooki Xynth będzie się mścił i wbrew pozorom, przeczuwał że ten atak zostanie skierowany już w niego, a nie w gang… a wciąż niczego z tym nie zrobił.

– Kupię Lothainowi dom w Centrum, tam będzie bezpieczniejszy… i postawię jakąś ochronę na najbliższy czas – rzucił w przestrzeń, marszcząc brwi – Liczyłem, że w spokoju Dystryktu II będzie mu lepiej… Ale szlag, Centrum to Centrum. Nie zasłużył na to, co go spotkało. 

– A tak długo udawało ci się trzymać z daleka niewinne wilki z twojej przeszłości, od tych zaangażowanych w twoje teraźniejsze sprawy, Vay. Naprawdę myślałem, że staremu się już nie oberwie – Arcykapłan w zamyśleniem postukał łapą w stolik, a następnie odchylił lekko zasłonę i wyjrzał kątem oka przez okno. 

Ros w końcu się zatrzymał.

– Potrzebuję o nim informacji.

Kapłan parsknął z nieoczekiwanym rozbawieniem, nadal szukając czegoś po drugiej stronie szyby.

– Informacje nie są tanie, wiesz o tym.

– A ty wiesz, że dam ci co zechcesz.

Ros zasiadł na pufie, jednak Arcykapłan zdawał się być niezainteresowany negocjacjami do tego stopnia, że Lerdis stracił cierpliwość. Położył przednie łapy na szarym stoliku i podniósł się, a następnie wyciągnął na parę centymetrów w przód, by z tej pozycji móc złapać łapą za odwrócony od niego policzek i przyciągnąć do siebie. 

– Wiem, że wiesz.

Zadziałało. Przynajmniej częściowo, bo mniejszy basior zaraz westchnął i odtrącił od siebie ten delikatny gest, lecz przynajmniej usiadł przodem do jednookiego, który na powrót rozsiadł się na swoim miejscu. Merith przymknął oczy i zmarszczył brwi.

– Ma na imię Asmoday, pochodzi z rodu w Dystrykcie III, jednak został wydziedziczony za dziwactwa. Dostał się na uczelnię, miał predyspozycje do zostania znakomitym Uczonym, jednak stamtąd też został wyrzucony z powodu pewnego incydentu, jeśli można to tak nazwać - w dużym skrócie, podobno brutalnie zamordował czwórkę swoich towarzyszy, jednak nigdy niczego mu nie udowodniono – wilk obrócił łeb z wyraźnym niesmakiem, jakby sama informacja o podobnym socjopacie chodzącym bezkarnie po tej samej ziemi, powodowała u niego odruch wymiotny – Minęło tyle czasu, że teraz chodzi o tym temacie więcej plotek niż faktów, a najbardziej zaangażowane w tę sprawę wilki nie chcą wypuścić pary z pysków. Wcale im się zresztą nie dziwię, ten rzekomy “brak dowodów” śmierdzi na kilometr. Ośmieszyli się, a teraz udają, że nigdy nic się nie stało.

Kapłan pokręcił łbem, a Ros posłusznie milczał, choć jego brwi były równie mocno ściągnięte, co te drugiego wilka.

– Tak czy inaczej trafił do polutii, jednak nie porzucił swoich celów, jakie by nie były. Miał po drodze kilka spotkań z podziemnymi organizacjami lekarzy, jednakże aktualnie wszyscy trzymają go na dystans. Ostatecznie zagnieździł się w podziemnych laboratoriach. Są to tak stare konstrukcje, że wielu uznaje je wyłącznie za herezje o jakichś tam starożytnych bogach. Nie powiem ci co trzyma w środku, bo nie mam dostępu do takich informacji, a nie będę  udawał przed Koroną, że nagle zacząłem się interesować wiedzą, o której najstarsi kapłani brzydzą się opowiadać.

Lerdis skinął głową, zgadzając się z tym podejściem. Erwin miałby za dużo pieprzenia się ze zdobyciem informacji, które najprawdopodobniej nawet by się nikomu do niczego dobrego nie przydały. Ukryte księgi i zwoje były ukryte z jakiegoś powodu, nawet jeśli znaczna ich część pochodziła z czasów, w których aktualny język jeszcze nie istniał. 

– A coś bardziej o nim? Żywioł, albo z kim pracuje?

– Za czasów uczelnianych wiadomo było, że może wtopić się w cień, poza tym niewiele. Co do jego towarzyszy…


W ciągu godziny, Lerdis dowiedział się o życiu ogromnego wilka rasy Xynth więcej informacji, niż wiedział o swoich realnych przeciwnikach z wrogich mafii, a to było naprawdę coś. Zorientował się też szybko, że duży problem stanowiły jego dwa podnóżki z mocami umysłowymi, ponieważ choć Ros wierzył, że mógłby na spokojnie poradzić sobie z jednym z nich, na przykład wyeliminowałby niebezpiecznego dowódcę, tak bójka pozostałych trzech wilków umysłowych bez blokerów mogłaby się skończyć naprawdę… nieprzewidywalnie. 


– A teraz w zamian powiedz, jak doszło do tej sytuacji.

Teraz to jednooki odetchnął i spojrzał gdzieś w górę, z miejsca zirytowany, że musi po raz kolejny odtwarzać w głowie wszystkie wydarzenia związane z tym dziwnym mutantem. Jednak zrobił to bez problemu i choć był przyzwyczajony do tego, że zazwyczaj wymienianie informacji z Erwinem działało na takiej zasadzie, że Ros coś mówił, a drugi wilk odpowiadał “no wiem/no widziałem/no słyszałem”, tak tym razem zdawał się wyjątkowo niezorientowany, choć oczywiście słyszał o bójce w karczmie i związanym z tym zamknięciem znanego inwestora z zagranicy w pierdlu. 

W końcu oboje zamilkli, zerkając to na siebie, to gdzieś w bok, zbierając myśli. Pierwszy odezwał się Erwin.

– I co teraz zrobisz?

– Przede wszystkim odetnę całkowicie mój gang od tego psychola. Oni nie mają z tym nic wspólnego i tylko gadają jak stare przekupy, a ja muszę dbać o to, żeby się nie rozpraszali zanadto.

Vay był pewny swych słów, jednak białowłosy nie wyglądał, jakby zadowoliła go ta odpowiedź. Zmarszczył brwi i kwaśno się uśmiechnął

– Dlaczego tak komplikujesz… i ryzykujesz? Mógłbyś załatwić to dużo szybciej. Pozbyć się obawy, że Asmoday znów zagrozi tobie albo komuś niewinnemu. 

Młodszy z wilków odpowiedział uśmiechem, jednak dużo łagodniejszym.

– Ponieważ, mój drogi Erwinie, zabicie go czyimiś łapami byłoby zbyt łatwe. Zdałem sobie właśnie z tego sprawę. 

– Ech, Vay…

jednak młody basior tylko parsknął lekkodusznie.

– Nie patrz tak na mnie, to nie ja zacząłem.

– Planujesz się mścić?

– Nie będę się mścić. To nie będzie zemsta. Ta sytuacja już wyszła poza mszczenie się. Teraz to już będzie tylko przyjemność.

– Zawsze lubiłeś, kiedy inni się o ciebie martwili – wyrzucił Erwin z irytacją 

– A ty nigdy nie lubiłeś pokazywać, że ci zależy – odbił piłeczkę Ros, wystawiając język z rozbawieniem. Erwin nie był jednak w stanie wypluć z siebie, że on wcale nie żartował, więc zamiast tego wzruszył ramionami – Zresztą, niczego konkretnego nie zaplanowałem. 

– Nie lekceważ go, bo twoja impulsywność w końcu cię pożre.

Lerdis już na to nie odpowiedział. Miał za dużo oleju w głowie, żeby z tym dyskutować, bo oczywiście, że Arcykapłan miał rację, jednak kiedy basior już podjął decyzję… ciężko było mu się całkowicie odwrócić od niej plecami. W końcu wstał z pufy i rozciągnął grzbiet pod bacznym spojrzeniem łaciatego.

– A ciebie gdzie znowu niesie? – wymamrotał

– Załatwię Lothainowi jakieś bezpieczniejsze mieszkanie i od razu obstawię paroma oczami. 

– Chyba żartujesz, jest środek nocy. Urzędy teraz nie działają, a normalne wilki śpią. 

– Nie mam w zwyczaju żartować, zresztą noc nie jest długa, a  wcześniej muszę jeszcze iść po szczeniaki i odprowadzić je na obrzeża. Załatwiłem im trening u Zerdinów, korzystając z tego jak dobrą nauczycielką jest Travka… i z tego jak dużą słabością mnie daży… z jakiegoś powodu – basior zawahał się – Tak czy inaczej muszę je zostawić dopóki nie przybiorą trochę na masie mięśniowej, a sam nie mam teraz dla nich czasu.

Erwin zmarszczył brwi z nonszalancją.

– I że niby ja cię tak wychowałem?

– Nie, ale intuicja mi mówi, że wszyscy dobrze na tym wyjdziemy. 

Ros stał już przed drzwiami z głupkowatym uśmiechem na ryjku, a Erwin wzdychał boleśnie, opierając czoło na łapie. Choćby chciał, musiał zaakceptować fakt, że ten młody wilk już dawno wyszedł spod jego kontroli i choć czasem zachowywał się nieadekwatnie do swojego wieku, w obliczu dowodzenia gangiem Krwistych wiedział jak powinien działać. Erwin nigdy nie był w gangu, nawet przez myśl mu to nie przeszło i nie wyobrażał sobie jak musiało to wyglądać całkiem od środka. Lubił swoje bezpieczne, piastowane długimi już latami miejsce po prawej stronie społeczeństwa, jednak Ros był inny. Kiedy ten młody, jednooki mafioza przed kilkoma latami, bez najmniejszego zawahania, rzucił się w wir wydarzeń prowadzących go na sam szczyt Watahy, Arcykapłan mógł już tylko stanąć z boku i traktować jak równego sobie.


– Muszę iść, Erwin. Dziękuję za informacje… Spotkajmy się niedługo, zgoda?

Merith podniósł się i skinął głową, a przed jego oczami na jeden moment, ułamek sekundy, zamiast tego silnego, dojrzałego wilka, stanęło szczenię o wyglądzie koźlęcia, o groteskowo długich nogach i szpecących je bliznach. Teraz te same blizny dodawały mu czegoś dzikiego i niebezpiecznego, a błysk w pojedynczym oku pasował tam jak ulał. 

– Dbaj o siebie, Vay. I uważaj.

Lerdis również skinął w pożegnaniu, złapał telekinezą za rzucony na podłogę płaszcz i zniknął za progiem, gnając w tylko sobie znanym kierunku.


<Asmoday? Łap odrobinę pierdololololo coby akcja nie szła zbyt szybko xd>


Słowa: 3070 = 404 KŁ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics