Poranek należał do tych podejrzanie przyjemnych. Od kilku dni męczyły mnie burze śnieżne - ciągły opór, przez który nie mogłem latać, oraz codzienne odśnieżanie mojej jaskini dały mi wycisk. Czułem z tego przyjemność - niestety, mój organizm nie popierał tego entuzjazmu. Chciałem więcej niż mogłem, co skończyło się dla mnie czymś niespodziewanym.
W końcu, pogoda zaczęła się uspokajać. Ba, nawet słoneczko wyszło. To był idealny dzień żeby się trochę wyciszyć, odpocząć. Cel? Lodowy kanion. Tam było idealne miejsce żeby trochę rozciągnąć łapy i rozruszać skrzydła.
Wyruszyłem po śniadaniu, dosyć wcześnie jak na to że spałem ledwie godzinę.
Z uśmiechem na pysku podziwiałem calutką trasę, którą w większości pokonałem pieszo. Dopiero po dotarciu na wyższą półkę lodową, przygotowałem się do skoku. W zamyśle było, żeby opadając, wbić się w powietrze na ostatnią chwilę -ot, przyzwyczajenie. Brakowało mi tej adrenaliny.
- No to hop- wziąłem głęboki oddech, czując w płucach przyjemne, mroźne powietrze. Odbiłem się od podłoża, pozwalając żeby wiatr poniósł mnie gdzie tylko zechce. W jednym momencie, poczułem ostry ból, a w drugim nie czułem nic. nie mogłem poruszać skrzydłem, jakby nagle przestało działać. Byłem gotowy na zderzenie - ale nie na ostry głaz ukryty pod pokrywą śnieżną. Odbiłem się od niego i wylądowałem kilka metrów dalej. Zawrót głowy przyprawił mnie o mdłości. Rozchwianym spojrzeniem powędrowałem na skałę. Ona, jak i "ścieżka" mojego lądowania były umazane krwią. Nie rozumiałem, co się właściwie stało. Chwile zajęło mi otrząśnięcie się. Ku mojemu zdziwieniu, czucie w prawym skrzydle nie powróciło, a ostry ból łapy uniemożliwiał mi zrobienie choćby kroku. Tyle czasu radziłem sobie sam, że byłem wręcz przekonany że do wesela się zagoi. A skrzydło? Byłem przekonany że to zwykłe zmęczenie tak na mnie działa. Resztę drogi spędziłem na powolnym marszu do domu.
~*~
Minęły prawie dwa tygodnie - jadłem to, co kupiłem w centrum, gdyż nie miałem sił polować. Choć ból ciągnął się za mną przez moje wszystkie nocne zmiany w pracy, nie dawałem po sobie poznać że coś jest nie tak. Czucie w skrzydle powracało i odchodziło, ale na szczęście nie byłem zmuszony ich używać.
W drodze do sklepu, zastanawiałem się co kupić. Rzadko kupowałem coś innego niż surowe mięso. Jestem tradycjonalistą, co zrobić.
Gdy już wyszedłem ze sklepu z siatą pełną mięsa. starałem się rozłożyć ciężar tak, żeby nie przeciążać łapy. Dodatkowo, zakupiłem medykamenty, które teoretycznie pomogą w gojeniu się rany i dodadzą mi siły. Cóż, chyba przedobrzyłem z dobrą passą, bo w momencie zamyślenia, zderzyłem się z czymś puchatym, co odbiło mnie trochę w przód. Poczułem przeszywający ból, który starałem się stłumić zaciskając kły. Powoli wstałem, machając lewym skrzydłem. Prawe niestety odmówiło działania. Otrzepałem się, gdy usłyszałem aksamitny, lekko zdyszany głos. Moim oczom ukazały się w pierwszej kolejności dużej rozpiętości skrzydła. Szczerze, były imponujące. Wyglądały jak najmilsza poduszka na jakiej można zasnąć. Posiadaczką, jak dało się zauważyć, była Wadera której wzrok poczułem na sobie od razu jak tylko uniosła głowę. Na chwilę zapomniałem o dyskomforcie, dzięki czemu zdołałem w miarę normalnie odpowiedzieć. To było mimo wszystko na nic, bo rana i tak została przez nią dostrzeżona. Jej spostrzeżenie, jak bardzo nie chciałem przyznać, było trafne.
- Ja...- Wyjąkałem, nieco zdziwiony tym...zmartwieniem?- Wszystko w porządku. - Zdobyłem się na najszczerszy uśmiech na jaki było mnie stać. Zmartwione oczy wadery, wędrowały po łapie, jakby analizując jej stan dokładniej. Niepostrzeżenie, a przynajmniej taki miałem zamiar, schowałem ją pod płaszczem. Zebrałem zakupy, dziękując za chęć pomocy, po czym odwróciłem się, trochę zbyt gwałtownie. Niefortunnie, łapa załamała się pode mną, a próba złapania równowagi nie wyszła. Osunąłem się na bok, a nieznajoma w ekspresowym czasie znalazła się tuż przy mnie, pomagając mi wstać. - Nie trzeba, dam radę. Głupie łapy, potykam się na prostej drodze.
- Medyka próbujesz oszukać?- Zmarszczyła brwi, ciepło się uśmiechając.- To wygląda NAPRAWDĘ poważnie, um...- Zacięła się.
- Artem. Jak mówiłem, zagoi się.- Starałem się przekonać, lecz była zbyt zajęta przeglądaniem się mojemu skrzydłu. Oprócz blizn, jedno z większych piór wydawało się być złamane. - Nawet tego nie poczułem.- Skomentowałem na głos. Kolejna wpadka.
<Ametrine? Wyduszone najlepiej jak się da, prosto z serduszka>
Słowa:652 = 38 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz