Podczas pobytu na rynku tego pamiętnego dnia, w którym poznała Xevę, a także kupiła bransoletę dla Jastesa, postanowiła również wybrać coś dla innych. Lista wilków, którym chciałaby coś podarować była długa. No, może nie aż tak długa, ponieważ nie miała wielu wilków z którymi byłaby w wystarczająco bliskich relacjach aby myśleć o nich podczas świąt… zaś z innymi mogłoby to być niezręczne. Tak więc krążyła po targu i się rozglądała.
Co dla Adrila?
Zielarka podeszła do stoiska, na którym dostrzegła szklane pojemniki. W jej głowie pojawiła się wizja ozdób, które można byłoby stworzyć poprzez połączenie podobnego naczynia z różnymi roślinami.
- To akurat jest proste - stwierdziła, decydując się na niedotykanie delikatnych przedmiotów - Alkohol. Jego ulubioną nalewkę z pędów sosny.
Niematerialny basior głośniej wypuścił powietrze nosem z rozbawienia, a przynajmniej tak to zabrzmiało, ponieważ niezależnie od wszystkiego, on nosa nie posiadał. Nie rozwodząc się nad tym dłużej, Valliena zakupiła u tego sprzedawcy kilka naczyń w skomplikowanych kształtach, mniejszych i większych, które następnie ostrożnie wpakowała do własnej zielarskiej torby.
Tym razem już naprawdę obawiała się własnej nieporadności, w związku z czym kupienie prezentu dla Adrila pozostawiła na inny dzień, wszak Święto Wielkiego Obdarowywania trwało cały tydzień.
- I chwała bogom za to - westchnęła, opuszczając teren Centrum.
Gdy wróciła do własnego mieszkania, rozpakowała rzeczy i od razu skupiła się na naczyniach, nie mogąc się powstrzymać przed wykorzystaniem ich tu i teraz. Do jednych wsadzała rośliny i grzyby w celach czysto dekoracyjnych (szczególnie te świecące!), do innych pakowała gotowe napary o ciekawszej barwie, a jeszcze inne wypełniała aromatycznym suszem - resztę schowała do szafki, zadowolona produktywnym dniem. Zdążyła zapomnieć o nieudanym prezencie, który nigdy nie trafił do łap tego wilka, który miał go otrzymać. Pomyślała że następnego dnia uda się do Jastesa i da mu prezent, a potem załatwi alkohol dla byłego opiekuna. Z Aarvedem nie musiała się śpieszyć, jakoś to będzie…
Odetchnęła i usiadła na najwyższym piętrze swojej jaskini, ciesząc się tak dobrze znajomym zapachem ziół i delikatnym światłem świecących grzybów na ścianie.
Kozy na horyzoncie.
I spokój zniknął niczym bańka mydlana wraz z rogami, które wplątały się w kurtynę z roślin, będącą najbardziej charakterystycznym wyznacznikiem jakiegoś życia w okolicy. Zielarka oczywiście natychmiast zerwała się do pomocy znajomym waderom, aby potem zaprosić je do środka i ugościć jak należy. Lys i Tin weszły, zasiadły i standardowo poprosiły o maść na popękane opuszki, chwaląc się, że tym razem przyniosły zapłatę. Bez zbędnego przedłużania zielarka wzięła się za przygotowanie lekarstwa, a w międzyczasie któraś z sióstr zdążyła wychwalić słoiczek z fluorescencyjnymi grzybami za wszystkie czasy. I chociaż za maść zapłaciły, skoro już tak się pochwaliły że mają, to świecące naczynie dostały w prezencie od serduszka, z instrukcją, by co jakiś czas je naświetlać nad ogniem lub na słońcu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz