Aarved chciał zaprotestować, ale jedynie westchnął. Chyba za bardzo się pospieszył z kontynuowaniem śledztwa.
- Wydaje mi się, że masz rację - odparł. - Niedługo jednak będę mógł wyjść, tak przynajmniej twierdzą medycy.
- To dobre wieści, prawda? - zapytał z uśmiechem kot. Aarved spojrzał na drugiego wojownika.
- Oczywiście, że tak. Zamierzam pójść do dowództwa i opowiedzieć im o tej całej sytuacji. Chcę cię prosić, abyś wybrał się tam razem ze mną.
- Z przyjemnością - odparł Valerian.
- A potem pójdziemy przeszukać tamto miejsce - kontynuował swoje planowanie rogacz.
- Nie uważasz, że powinniśmy najpierw zapytać jakiegoś twojego przełożonego?
- No tak, oczywiście, że to zrobimy. - Ved spojrzał na lwa podejrzliwie. Czemu powiedział ,,twojego", a nie ,,naszego"? Przecież już jakiś czas mu powiedział, że też służy w wojsku.
- Jak myślisz, dopuszczą mnie do śledztwa?
- Dlaczego mieliby tego nie zrobić?
- Ach, nie mówiłem ci jeszcze. Jestem zwiadowcą - odparł lew. - A wydaje mi się, że rzadko takie niebezpieczne sprawy badają osoby spoza wojska. Chyba że się mylę?
Zielonooki patrzył na znajomego z szokiem w oczach, który z każdym kolejnym słowem lwa stawał się coraz bardziej wyraźny. W głowie zaświeciła mu się lampka. Może Valerian nie był wojownikiem? Zmarszczył brwi i zasępił się. Przecież doskonale pamiętał, jak opowiadał mu o swoich treningach, dowódcy i misjach! A może to był tylko sen? Tylko dlaczego zapamiętał to tak wyraźnie? Wilk potrząsnął głową.
- Coś nie tak? - zaniepokoił się lew. Aarved spojrzał na niego uważnie.
- Powiedz mi proszę, czy pytałem cię już o stanowisko?
- Co? Przed chwilą powiedziałem, że jeszcze ci o tym nie mówiłem. - Niebieskie oczy zmrużyły się podejrzliwie. - Dobrze się czujesz? Może zawołać pielęgniarkę?
- Nie, nie rób tego. Mam problemy z pamięcią. Myślałem, że jesteś wojownikiem - zaczął tłumaczyć się cętkowany osobnik, nadal mocno skonsternowany.
- Nie, daleko mi do takowego - zaśmiał się mieszaniec.
- Przepraszam - mruknął wilk, nie mogąc nic więcej wykrztusić. Czuł na swoim ciele niespokojny wzrok gościa. Poczucie niepokoju, wywołane przez to fałszywe wspomnienie, nie chciało go opuścić. Może coś mu się przesłyszało, jak lew go niósł? Sam nie wiedział, ale postanowił zignorować złe przeczucia i skupić się znowu na głównym temacie. Przynajmniej na razie. Spojrzenie lwa go krępowało. Nie chciał, aby myślał, że jest słaby i potrzebuje pomocy lub, co było jeszcze gorsze, litości, dlatego ukrył swoje obawy.
- Nie szkodzi - powiedział kot. - Szczerze mówiąc, chętnie poszukam z tobą tej bestii, brzmi to jak dobra zabawa. Oczywiście jeśli dowództwo na to pozwoli.
Zielonooki zmarszczył brwi, zdziwiony błahością powodów, które skłoniły towarzysza do podjęcia takiej, a nie innej decyzji, ale postanowił pozostawić ową wypowiedź bez komentarza.
Samce porozmawiały jeszcze przez chwilę, ustalając szczegóły następnego spotkania, ale pielęgniarka przerwała im ciekawą dyskusję i wygoniła Valeriana z pokoju.
Gdy drzwi zatrzasnęły się za białym, znikającym w korytarzu ogonem, Aarved westchnął i opadł na poduszki. Zauważył, że jego sąsiadka, wadera, która padła ofiarą tego samego stwora, przygląda mu się z konsternacją. Podniósł głowę.
- Przepraszam panią bardzo, gorzej się pani poczuła?
- Nie, nie, dziękuję, ale... My się jeszcze chyba nie poznaliśmy? Musiał pan przybyć, kiedy spałam. Proszę, aby mi pan wybaczył mój brak manier, nazywam się Xincella z rodu Fallal. A pan?
Rogacz spojrzał na nią z niemałym zdumieniem. Przez chwilę myślał, że wilczyca robi sobie z niego żarty. Po jej twarzy poznał jednak, że wyraźnie była zaskoczona i mówiła szczerze. ,,Ale... jak?", pomyślał wojownik. ,,Przecież rozmawialiśmy ze sobą dosłownie godzinę temu!".
- Jestem Aarved, wojownik lądowy - odparł z wymuszonym uśmiechem, którym nieudolnie próbował zamaskować swoją konsternację. - Bardzo miło mi panią poznać.
Resztę popołudnia spędzili na uprzejmej dyskusji ze sobą nawzajem. Basior jeszcze raz opowiedział sąsiadce o swoim wypadku i wysłuchał jej egzaltowanej opowieści o swoim przeżyciu, mimo że znał ją już na pamięć. W końcu jednak rozmowa się urwała i wilki do końca pobytu rogatego w szpitalu nie nawiązały już dłuższego kontaktu ze sobą, ograniczając się jedynie do wymiany kilku grzecznościowych zwrotów.
Dwa dni później, gdy już w pełni wypoczęty Aarved i jak zawsze tryskający pozytywną energią kot składali zeznania w gabinecie przełożonego, umysł zielonookiego basiora znów skupił się na polowaniu na potwora. Nie opuścił go jednak niepokój i dziwne poczucie dyskomfortu. Z jakiegoś powodu nie potrafił przestać myśleć o tych dziwnych zdarzeniach związanych zarówno z pamięcią jego, jak i sąsiadki ze szpitalnej sali.
Przełożony udzielił im zgody na przeszukanie miejsca wydarzeń. Widać było, że informacje o trwających napadach na obywateli Królestwa bardzo go niepokoją. Obiecał poprosić o wydanie zarządzenia zabraniającego wchodzenie szczeniakom do lasów bez opieki, jak i dołożyć wszelkich starań, aby bestię pochwycić. Zobowiązał się też zlecić uświadomienie społeczeństwa o niebezpieczeństwie czającym się między drzewami.
Usatysfakcjonowany tą odpowiedzią Ved pożegnał się z przełożonym i wyszedł razem ze swoim towarzyszem z biura.
- Kierunek las? - zapytał Valerian. Wilk kiwnął głową.
- Tylko miej się na baczności - rzekł basior, ruszając żwawym krokiem na zachód. - I nie patrz temu czemuś w oczy - dodał, czując, jak w gardle rośnie mu gula.
- Czyli jednak coś pamiętasz? - ucieszył się biały samiec.
- Jedną rzecz. - Wojownik przełknął z trudem ślinę. - Przerażające, mlecznobiałe ślepia, które śnią mi się po nocach. Cokolwiek się stanie, nie patrz na to.
- Jasne - przytaknął lew.
W końcu doszli do celu. Aarved dostrzegł dziurę, do której wpadła poprzednia ofiara. Nie pamiętał jednak tego miejsca. Gdyby nie Valerian, który zatrzymał się przy linii drzew, basior poszedłby dalej.
- To tutaj? - spytał wojownik. Kot rozejrzał się
- Tak, ciebie znalazłem nieco dalej. Chodźmy tam.
Wilk bez słowa ruszył za towarzyszem. Oba samce weszły na polanę leśną. Za ich plecami prześwitywało słońce przedzierające się przez płytką warstwę drzew, która odgradzała poszukiwaczy od nieszczęsnego dołu.
Rogacz rozejrzał się z niedowierzaniem. Lew rzeczywiście mówił prawdę. Miejsce to wyglądało tak, jakby nigdy nie było świadkiem żadnej walki. Ptaki ćwierkały w wiecznie zielonych gałęziach, a śnieg leżący na zamarzniętej ziemi błyszczał w promieniach gwiazdy na nieboskłonie, przypominając dywan stworzony z drogocennych kryształków. Sceneria sprawiała wrażenie wyjątkowo delikatnej i otoczonej przez niezmącony niczym spokój - zupełnie jakby nikt nie walczył wśród tych drzew o życie.
- Dobra, rozdzielmy się - powiedział Aarved, nieco zbity z tropu. Kot kiwnął mu głową i skierował się na prawo, co spowodowało, że wojownik poszedł w lewo. Zaczął oglądać pnie sosen i kamienie, szukając jakichkolwiek śladów pazurów czy zębów. Czegokolwiek, co mogłoby skierować ich na właściwy trop. Z każdą mijającą na bezcelowym poszukiwaniu minutą, basior coraz bardziej tracił nadzieję na znalezienie śladów. Bestia rozpłynęła się w powietrzu. Powodowało to nie tylko frustrację, ale też niepokój i przerażenie. Jeśli nie da się go wytropić, a ofiary nie pamiętają spotkania z nią, to jak, na bogów, mają ją powstrzymać?
Nagle jednak zatrzymał się. Coś przykuło jego oko. Z początku nie wiedział, co zwróciło jego uwagę, potem jednak zdał sobie sprawę, że był to dziwny błysk na korze jednego ze świerków. Podszedł bliżej, ostrożnie zbliżając się do czarnej cieszy, która wypełniała zagłębienie w drewnie. Była gęsta i lśniła niczym rtęć - jednak o wiele ciemniejsza od niej, kolorem przypominała smołę. Stał przez chwilę jakiś metr od niej, po czym uważnie przybliżył do drzewa swój pysk, gotów w każdym momencie odskoczyć. Zauważył, że na powierzchni dziwnej substancji pojawiły się niewielkie kolce. Przypominały mu reakcję ferrafluidu na magnes, z tym że ta dziwna rzecz ciągnęła najwyraźniej do jego ciała. Gdy się odsunął, wypustki zniknęły.
- Val... - zaczął, odwracając się, tylko po to, aby ujrzeć, jak lew wywraca się na prostej drodze.
- Szlag! - krzyknął biały samiec. Aarved pobiegł do niego.
- Valerian? Co ty wyprawiasz? - zapytał zaskoczony wojownik. Kot spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Potknąłem się o coś - odparł zszokowany zwiadowca, przewracając się na bok, aby spojrzeć za siebie.
- Ale nic tu nie ma - zielonooki wypowiedział głośno to, co im obu chodziło po głowie.
- Na pewno jest. Poczułem to.
I zanim Ved zdążył zaprotestować, jasnooki poderwał się z ziemi i zaczął macać przestrzeń przed sobą. Wilk patrzył na niego z dziwny, grymasem na pysku, zastanawiając się, co jego towarzyszowi się stało, ale jednocześnie czując narastającą ciekawość. W końcu przeszukująca powietrze kocia kończyna zatrzymała się nagle. Valerian spojrzał na cętkowanego osobnika spojrzeniem ,,a nie mówiłem?".
- Chodź, zobacz. To drewno.
Aarved natychmiast znalazł się koło niego. Położył swoją kończynę obok łapy towarzysza. Rzeczywiście, poczuł chropowatą powierzchnię pnia drzewa.
- Iluzja - mruknął wojownik, gładząc niewidzialną korę. - Ktoś musiał zakryć miejsce walki. Pewnie gdybyśmy się uparli, znaleźlibyśmy pniak, z którego to się oberwało.
- To musiała być ta bestia - powiedział Valerian. - Nikt inny nie zdążyłby tu przyjść.
- Masz rację. Poza tym, muszę ci coś pokazać. Znalazłem ślady, których temu potworowi nie udało się zakryć.
<Valerian?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz