Quigley przycisnął delikatnie łapą małe stworzenie, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch. Czy tak bezbronna istota ma prawo bytu w otaczającym go świecie? Na każdym kroku czyha na nią śmierć. Siarczyste mrozy, ostre kły drapieżników, skąpa ilość zasobów. Poluzował uchwyt, patrząc jak puchata kulka znika z jego pola widzenia w popłochu. Może i zwierzę jest wątłe, ale nie musi kończyć żywota z łap tego konkretnego basiora. Wilk przycupnął, przyglądając się zachodzącemu słońcu, które powoli, centymetr po centymetrze, odbierało blask okolicom Ulove. Samotność wpędzała go w przyjemną melancholię. Delikatny wiatr rozwiewał Quigleyowi futro. Basiorowi przez chwilę w głowie pojawiła się myśl, że musi teraz wyglądać niezwykle majestatycznie - wywołało to niewielki uśmiech na jego pysku. Tak się jednak zasiedział, że zaczął doskwierać mu nieprzyjemny chłód, nadchodzący wraz z nocą. Postanowił więc ruszyć do lasu świerkowego, położonego w dole polany. Z każdą minutą drzewa stawały się coraz większe. Wydawało się, że złośliwie próbują pokazać swoją większość, sprawiają że czujesz się bezbronny i bezsilny. Wilk widząc coraz wyraźniej skromnie usytuowane wejście do lasu, zaczął mieć coraz większe wątpliwości czy powinien tam wchodzić. Co prawda słońce nie zdążyło zajść do końca, ale ciemność bijąca z tego miejsca była co najmniej niepokojąca. Lasy w ciągu dnia potrafią być naprawdę nieprzewidywalne, więc kto wie co zgotować mu mogą pod osłoną nocy? Decyzja zapadła dość szybko. Bezpieczniej będzie iść wzdłuż lasu. Wtedy otwierają nam się dwa spojrzenia - wgłąb lasu oraz na część prowadzącą w górę polany. Quigley przymknął delikatnie oczy, wsłuchując się w melodyjny szum lasu. Z każdym jego krokiem śnieg subtelnie skrzypiał. Był on tak delikatny i puszysty, że zostawiał na łapach wilka zmysłowe wzorki. Co jakiś czas dało się usłyszeń przeróżne dźwięki. Trzepotanie skrzydeł i krzyk ptaków dochodzące z lasu to dla basiora melodia można powiedzieć wybitna. Tak jak lubił dźwięk kopyt bądź małych łapek sunących po śniegu, tak dźwięki wydawane przez ptaki były dla niego czymś zaiste niezwykłym. Z tego błogiego stanu wyciągnął go huk. W mgnieniu oka ścieżka jaką basior sobie obrał, zmieniła swój pierwotny stan. Ogromne drzewo padło przed nim, robiąc tym niezwykły bałagan. Gdy emocje zdążyły nieco opaść, wilk otrzepał się ze śniegu jaki zafundowała mu spadająca kłoda. Podszedł ostrożnie do miejsca zdarzenia, w celu zbadania zaistniałej sytuacji. Rozejrzał się dookoła z nadzieją zauważenia czegoś istotnego, jednak na marne. Drzewo jak leżało, tak leży i nic nie wskazywało na to, by ktoś szczególny za tym stał. Podczas dokładnych oględzin drzewa, nagle zaczęły rozlegać się podobne hałasy, dochodzące z różnych stron. Quigley zwrócił się do sporego kawałka drewna.
- To jakiś bunt drzew, czy co? Nie widzę tu nic podejrzanego. To niebezpieczne tak sobie spadać, gdy robi się ciemno. Od takich staroci jak wy, spodziewałbym się trochę rozsądniejszych czynów. - wypowiedział te słowa z mocno wyczuwalną pretensją, rzucając w kierunku bala pogardliwe spojrzenie. Już otwierał pysk by zbesztać go jeszcze bardziej, gdy usłyszał kolejne dźwięki sugerujące walące się drzewa, przeplecione z czyimś krzykiem. Jedyne więc co zrobił, to skinął głową na pożegnanie i zaczął kierować się ostrożnie w stronę hałasów. Narastał w nim coraz większy niepokój, gdy w oddali zaczęły zarysowywać się coraz to dokładniejsze detale. Gdy wilk był już dosłownie parę susów od jednego z wielu otaczających go powalonych drzew, niepokój w jego duszy osiągnął maksymalną skalę. Jego oczom ukazał się wilk, którego dopadła jedna z kłód. Postać najwyraźniej basiora zauważyła. Dyskretne kiełki mieniły się w świetle bijącym od jej jasnych, czerwonych oczu. Quigley się zawahał. Pomagając poszkodowanemu, może wiele ryzykować. Jeśli ma złe zamiary, może się to dla niego źle skończyć. Jednak zostawienie kogoś w potrzebie byłoby dla niego gorszym rozwiązaniem. Stwierdził więc, że może zrobić wyjątek i wykazać się nieco heroiczną postawą. Nic nie mówiąc, zbliżył się do postaci. Udało mu się zauważyć, że dobrze zbudowane ciało było w nienaruszonym stanie. Jedynym problemem była zaklinowana łapa. Basior obszedł drzewo i zaczął delikatnie je podkopywać. Trzeba przyznać - był nieco niezadowolony, ponieważ brudził sobie tym łapy. Oczywiście nie mógł dać po sobie tego poznać, jednak brud bardzo mu doskwierał. Kto wie ile czasu minie, zanim będzie mógł się wyczyścić? Co jeśli po dłuższym czasie jego futro na łapach przestanie być tak miłe w dotyku? Z jego narcyzowych rozważań wybił go dźwięk szurania. Wilk się wydostał, próbując odejść nieco na bok. Quigley zareagował dość szybko, momentalnie znajdując się obok uciekiniera, który okazał się waderą. Dostrzegł wtedy, że jej ciało pokrywają zarówno łuski jak i futro. Miał wrażenie, że wygląda to bardzo majestatycznie i jednocześnie jest w tym coś wulgarnego.
- Bardzo przepraszam jeśli damę wystraszyłem. Nie zjawiłem się by krzywdzić, lecz by udzielać pomocy. - Mówiąc te słowa ujął delikatnie łapę wilczycy, wyciągając ze swojej torby flakonik oraz kawałek szmatki. Nasączył materiał substancją i owinął nim zranioną łapę. Na koniec przyłożył swoją łapę do rany, używając białej magii. Po tym akcie postanowił kontynuować - Kontuzja powinna już zniknąć, jednak kończyna może przez jakiś czas być słabsza. Myślę, że dwa tygodnie wystarczą na powrót do pierwotnego stanu. Dama pozwoli, że się przedstawię. Na imię mi Quigley.
- Dziękuję, jestem Shan. - Powiedziała cicho po dłuższej chwili ciszy. Tym słowom towarzyszył niepokojący basiora uśmiech. Wyraźnie było czuć, że wadera nie do końca mu ufa. Nikt jednak nie zdążył ponownie zabrać głosu, ponieważ kolejne drzewo zamierzało runąć. Basior widząc ogromny kawał drewna lecący na nich, objął błyskawicznie waderę, tworząc niewidzialną barierę. Było czuć jak ogromny masyw odbił się od niej, upadając obok.
- Zalecam opuszczenie tego miejsca. Jeśli dama pozwoli, zabiorę nas do mojej jaskini, gdzie jest bezpiecznie. Mam tam przeróżne zioła, które damę ogrzeją i dodadzą nieco sił. - Powiedział, dostrzegając kątem oka zakrwawione białe futro, które należało do osobnika spotkanego wcześniej na polanie. Najwidoczniej ten osobnik nie miał prawa bytu.
<Calypso?>
Słowa: 925
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz