Aarved wpadł zdyszany do swojej jaskini. Powoli zaczynało robić się ciemno i zbliżał się pokaz magów, który mieli zaprezentować obywatelom barierę, dlatego basior nie rzucił się od razu na swoje posłanie, aby zasnąć, rozgoryczony tamtym długim, przepełnionym radością, niepokojem i smutkiem dniem. Chciał zobaczyć kopułę. Co roku to robił - nawet jeśli nie pojawiał się na rynku, a unikał tego jak mógł, odkąd Lordan zaczął kwalifikować się do straży przy tym wydarzeniu. Miał w zwyczaju rozpalać ogień w mieszkaniu, otwierać drzwi, w których się kładł razem z jakimiś resztkami z poprzednich posiłków, najczęściej były to kości. No, chyba że akurat nie miał już nic, nawet ostatnich skrawków.
Tak zrobił też i tego razu. Ułożył się na dworze ze szczątkami sarniego udźca i patrzył, jak gwiazdy pojawiają się na nieboskłonie.
Pamiętał, jak ojciec zabierał jego i Lordana na Święto Jedności. Aarved czuł, że nie był zachwycony jego obecnością, ale nigdy nie powiedział tego wprost. Miał wtedy niespełna rok. Asmodeus kupił jemu i bratu drogie udka egzotycznych ptaków, które nazywały się świerzbojkami tropikalnymi. Były pieczone na rożnie i podawane z gęstym, ostrym sosem. Młodemu basiorowi niezbyt smakowały, podobnie jak drugiemu szczeniakowi. On odłożył jedzenie po paru gryzach - rogacz nie odważył się tego zrobić. Miałby za duże wyrzuty sumienia w stosunku do rodziciela. Jadł swoją porcję i powstrzymywał łzy, bo wiedział, że kupienie mu jedzenia to była jedynie przykrywka, która miała zatuszować oczywisty fakt, że cętkowany maluch nie należał do tej rodziny.
Po kilku minutach wrócił ojciec. Zapytał ich, czy im smakowało, potem zaczął coś mówić o jednej ze swoich misji, podczas której jedli świerzbojki kilogramami, bo żadna inna zwierzyna nie była dostępna. Aarved tego nie skomentował, zbyt przekonany, że cały tłum na niego patrzy. Wydawało mu się, że ciągle słyszy szepty na temat siebie i swojej matki: ,,To ten gówniarz?", ,,Co on tutaj robi?", ,,Powinno się go oddać, nie zasługuje na to nazwisko", ,,Jego matka to dopiero musiała być puszczalska...".
Ocknął się dopiero wtedy, gdy usłyszał:
- Witam, panie Lorent!
Poderwał głowę, aby ujrzeć uśmiechniętego, białego basiora o prawie niewidocznych tęczówkach. Spojrzał na małego Aarveda i uśmiechnął się.
- To pańscy synowie, jeśli można spytać?
Asmodeus kiwnął głową.
- To Lordan, mój starszy potomek, a to Aarved.
Jego głos był chłodny, ale można było dostrzec błysk w zielonym oku, kiedy mówił o swoim pierwszym dziecku. Rogacz położył uszy na karku. Chciał zniknąć, czuł się obco. Był gotowy na przytyk ze strony strażnika, więc jak bardzo się zdziwił, gdy ujrzał szczery uśmiech na jego twarzy, gdy ten podszedł do niego i schylił się tak, aby być na jego poziomie.
- Jesteś nieco nieśmiały, nie, młody?
- Co? - zapytał ze zdziwieniem cętkowany wilczek. Biały wojownik zaśmiał się. - Ja... Nie, ja...
- Spokojnie, też kiedyś taki byłem, nie masz się czego wstydzić. - Zwrócił się z powrotem do ojca dwójki szczeniąt. - Zabiorę ich, tak jak pan prosił, panie.
Skłonił się, a Asmodeus kiwnął dumnie głową.
- Dziękuję ci bardzo Marvo. Opowiedz im proszę o swojej pracy, ja muszę się czymś zająć.
Samiec o imieniu Marvo znów ukłonił się głęboko. Rodziciel opuścił swoje latorośle, a biały strażnik ruszył na obchód. Opowiadał wilczkom o realiach bycia wojownikiem, treningach, koszarach i wyprawach. Z każdym kolejnym wypowiedzianym przez niego słowem, Aarved zaczynał coraz bardziej się ożywiać. Pod koniec nie zamykał mu się pysk, a jego opiekun nie nadążał z odpowiadaniem na jego pytania. Lordan natomiast się nie odzywał przez całą drogę.
Gdy wrócili, ojciec odebrał ich od swojego podwładnego i zabrał na spotkanie z królową. Naira rozmawiała głównie z Asmodeusem, ale uśmiechnęła się do obydwu szczeniaków, które tym razem siedziały jak trusie, zbyt przejęte widokiem władczyni, aby odważyć się na dźwięk głośniejszy od westchnięcia.
Na koniec obserwowali pokazy fajerwerków oraz ukazanie bariery. Koniec końców, Aarved bardzo dobrze pamiętał ten dzień - głównie za sprawą Marvo. Nie wiedział czemu, ale dzięki niemu poczuł się lepiej, gdy spędzał czas z Asmodeusem i Lordanem. Może nie czuł się jak odmieniec przez to, że spotkał osobę, która w żaden sposób nie zwracała uwagi na jego rogi, cętki i krótki ogon?
Niestety nie wszytkie wilki miały takie podejście i z czasem coraz bardziej się o tym przekonywał. Teraz, jako dorosły samiec, leżał i patrzył na kolorowe błyskawice i fioletową kopułę, która przysłaniała gwiazdy. W końcu wszystko ucichło, a on leżał tak, wylizując puste jamy szpikowe. W końcu wstał i ułożył się na posłaniu, mocno zdołowany świadomością, że kolejne Święto Jedności spędzi w ten sam sposób.
Słowa: 721
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz