Pytania... Na szczęście ja nie miałam z nimi aż takiego problemu, jak towarzyszący Zerdince duch, bo nasze zetknięcie mogłoby skończyć się naprawdę nieciekawie. Nawet przy założeniu, że tylko na potyczce słownej by się zakończyło. Acz z moimi zdolnościami to było, prawdę mówiąc, wątpliwe...
- Jestem magiem - odpowiedziałam Vallieanie po chwili. - Magiem Czarnej Magii i tak, tak się składa, że od wczesnego dzieciństwa dość często widuję duchy. A że większość jest upierdliwa, choć nie w taki sposób, jak ten osobnik - wskazałam ruchem głowy niewidzialnego dla niższej wadery basiora. Fuknął na mnie w odpowiedzi. - Tamte koniecznie, gdy tylko połapią się, że je widzę, chcą, żebym im w czymś pomogła. Najlepiej na wczoraj - wzruszyłam ramionami. - Potrafi być to dość uciążliwe, dlatego to właśnie na duchach skupiła się w dużej mierze moja edukacja... Zatem tak, wiem o nich całkiem sporo.
Wadera skinęła wolno głową, na znak, że rozumie, a ja kontynuowałam.
- A ty? Jakie pełnisz stanowisko?
- Jestem zielarką - uśmiechnęła się lekko, przyjaźnie.
Zielarka z duchem... w sumie ciekawie. I, jakby się tak zastanowić, może nie aż tak nietypowo...
Ale. Nie mogłam nic ze stuprocentową pewnością stwierdzić. Nie znałam ich. Vernon na pewno był nietypowym wilkiem, tylko skąd brała się ta jego wyjątkowość? Nie wiem dlaczego, ale chyba po raz pierwszy w życiu naprawdę zainteresowało mnie pochodzenie jakiegoś ducha. Powód jego pozostawania na ziemi, wśród żywych. Kim był... dlaczego akurat ta niepozorna wadera.
- Mieszkasz w Centrum? - zagadnęłam, rzucając ukradkowe spojrzenie na Vernona, który widać postanowił ignorować moją obecność, bo patrzył gdzieś w przeciwną stronę, byleby przypadkiem jego wzrok nie padł na mnie.
Wadera pokręciła głową.
- Nie, w Dystrykcie II.
- Ja w IV - mruknęłam. Chyba było w moim tonie słychać niezadowolenie, bo Vallieana spojrzała na mnie z troską.
- Smuci cię to? - zapytała, tonem, jakby autentycznie była zdziwiona, acz również z jakiegoś powodu było jej przykro. Może mi się tylko wydawało. Może nie.
- Po prostu gościu mnie zaintrygował - wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się krzywo. - Pomyślałam, że mogłabym poznać go lepiej.
Vernon nie wyglądał na zachwyconego pomysłem, ale to nie jego opinia mnie interesowała. Mógł sobie myśleć i mówić co chciał. Był martwy, niech ma jakąś przyjemność z nieżycia... Niemniej ja nie musiałam się jego opinią przejmować.
Możliwe, że byłam okrutna. Ale w taki właśnie sposób traktowałam zwykle duchy, żeby nie zwariować. Nie miałam w związku z tym wyrzutów sumienia głównie dlatego, że nie miały wiele wspólnego z istotami żywymi, nie tak jak czarny basior. Niemniej przyzwyczajenie zostało. Ale starałam się. To znaczy... dopiero miałam zacząć się starać.
Bo, być może, nie wszystkie duchy chciały mnie tylko wykorzystać. Jak widać, mogły się trafić i takie, które miały mnie, mówiąc oględnie, w dupie.
- A ty? Jakie pełnisz stanowisko?
- Jestem zielarką - uśmiechnęła się lekko, przyjaźnie.
Zielarka z duchem... w sumie ciekawie. I, jakby się tak zastanowić, może nie aż tak nietypowo...
Ale. Nie mogłam nic ze stuprocentową pewnością stwierdzić. Nie znałam ich. Vernon na pewno był nietypowym wilkiem, tylko skąd brała się ta jego wyjątkowość? Nie wiem dlaczego, ale chyba po raz pierwszy w życiu naprawdę zainteresowało mnie pochodzenie jakiegoś ducha. Powód jego pozostawania na ziemi, wśród żywych. Kim był... dlaczego akurat ta niepozorna wadera.
- Mieszkasz w Centrum? - zagadnęłam, rzucając ukradkowe spojrzenie na Vernona, który widać postanowił ignorować moją obecność, bo patrzył gdzieś w przeciwną stronę, byleby przypadkiem jego wzrok nie padł na mnie.
Wadera pokręciła głową.
- Nie, w Dystrykcie II.
- Ja w IV - mruknęłam. Chyba było w moim tonie słychać niezadowolenie, bo Vallieana spojrzała na mnie z troską.
- Smuci cię to? - zapytała, tonem, jakby autentycznie była zdziwiona, acz również z jakiegoś powodu było jej przykro. Może mi się tylko wydawało. Może nie.
- Po prostu gościu mnie zaintrygował - wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się krzywo. - Pomyślałam, że mogłabym poznać go lepiej.
Vernon nie wyglądał na zachwyconego pomysłem, ale to nie jego opinia mnie interesowała. Mógł sobie myśleć i mówić co chciał. Był martwy, niech ma jakąś przyjemność z nieżycia... Niemniej ja nie musiałam się jego opinią przejmować.
Możliwe, że byłam okrutna. Ale w taki właśnie sposób traktowałam zwykle duchy, żeby nie zwariować. Nie miałam w związku z tym wyrzutów sumienia głównie dlatego, że nie miały wiele wspólnego z istotami żywymi, nie tak jak czarny basior. Niemniej przyzwyczajenie zostało. Ale starałam się. To znaczy... dopiero miałam zacząć się starać.
Bo, być może, nie wszystkie duchy chciały mnie tylko wykorzystać. Jak widać, mogły się trafić i takie, które miały mnie, mówiąc oględnie, w dupie.
<Val? Przepraszam, że ciągle takie meh te opowiadania, ale poprawię się jeszcze ;-; >
Słowa: 433 = 26 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz