Aarved wracał z trwającej dwa tygodnie służby w koszarach. Na plecach niósł ciężkie torby, wypełnione własnym dobytkiem. Dzień był wyjątkowo piękny - zupełnie jakby cieszył się z powrotu basiora do domu. Chmury postarały się i przykryły okolicę świeżą warstwą jasnego puchu poprzedniej nocy, sprawiając, że krajobraz wyglądał na delikatny i ogarnięty niezmąconym spokojem. Ptaki śpiewały głośno, niczym przekupki na targu wymieniające się ploteczkami; ,,słyszałyście? Aarved wraca!", ,,Co, Aarved wraca?", ,,Jak to wraca Aarved?", a przygrywał im wesoły wiatr.
Cała ta otoczka sprawiła, że basior miał wyjątkowo dobry nastrój, kiedy otworzył drzwi swojego skromnie urządzonego mieszkanka. Rzucił plecak na podłogę i postanowił zrobić sobie niezbyt intensywny trening tego dnia. W końcu nie może ciągle przeciążać mięśni.
Zgodnie ze świeżo ustalonym planem, szybko opuścił jaskinię, nie marnując nawet pięciu minut na odpoczynek w zamkniętym pomieszczeniu. Jedyne, co zabrał ze sobą, to miecz, który wypożyczył z koszar. Ostrze było tępe, albowiem oręż służył jedynie do ćwiczeń. Aarved miał zamiar polepszyć swoje umiejętności walki bronią białą - nigdy bowiem nie wiadomo, co może go spotkać na polu walki. I nawet wiedział, jakie miejsce będzie to tego celu idealne.
Podróż do celu nie zabrała mu wiele. Bardzo szybko znalazł się w dolinie, którą on sam nazywał ,,Szklanym Pałacem" - nie miał pojęcia, jak brzmiała powszechnie używana nazwa. Ten zakątek znalazł któregoś dnia, gdy zwiedzał miejsce swojego zamieszkania oraz jego okolice. Było to już parę ładnych lat po przeprowadzce nad rzekę Bumari, więc wilk był bardzo zaskoczony swoim odkryciem. Niemniej nie była to przykra niespodzianka - wręcz przeciwnie.
Aby dostać się do obranego za cel miejsca, trzeba było prześlizgnąć się przez niewielką szczelinę w wysokiej skalnej ścianie. Być może to właśnie dlatego rogacz tak długo nie wiedział o istnieniu tego odludzia. Po przejściu przez wąski korytarz, który rozciągał się na przynajmniej kilkanaście metrów, oczom podróżnika ukazała się iście bajkowa sceneria.
Niecka otoczona była ze wszystkich stron stromymi zboczami, które tworzyły praktycznie gładkie mury obronne. A było, co ochraniać, albowiem głównymi bywalcami tego niesamowitego zamku były lodowe rzeźby. Nie przedstawiały jednak żadnych konkretnych postaci - najczęściej były to wysokie słupy, wzniesienia i dziwne konstrukcje stworzone z wielu brył zamarzniętej wody o nieokreślonych kształtach. Wilk przez długi czas zachodził w głowę, jak takie cudowności mogły powstać, nic jednak nie potrafił wymyślić. Wiedział tylko jedno - że owe przezroczyste twory były portalem do innego świata, pełnego różnobarwnych refleksu słońca przebijających się przez lód, błękitnych kolumn i zadziwiających, przypominających włócznie tworów, które wydawały się bardziej kruche od uschniętej gałązki - były to jednak tylko pozory, albowiem ułamanie takiego sopla stanowiło iście herkulesowy wysiłek. Dało się odnieść wrażenie, że to prawdziwy boski zakątek na ziemi. Rogacz nie zdziwiłby się, gdyby okazało się, że Szklany Pałac pełnił rolę placu zabaw dla potomstwa niebiańskich istot.
Basior lubił przychodzić do lodowego zamku, ponieważ oferował on idealny spokój, jakiego potrzebował do ćwiczeń. Co prawda bardzo rzadko spotykał kogoś na terenach innych niż Centrum, jednak to miejsce było wyjątkowe. Przepełniało go uczuciem, którego nie potrafił nawet nazwać. Pozwalało mu się skupić i odnaleźć równowagę, coś, czego bardzo potrzebował podczas treningu z ostrzem. Sprawiało wrażenie scenerii zamrożonej w czasie, nigdy niedotkniętej złą pogodą, śmiercią czy nieszczęściem. W dodatku, bądźmy szczerzy, było po prostu piękne i okazja do wykorzystania go do osobistego rozwoju po prostu przynosiła radość.
Wilk zszedł więc w dół, mijając pierwsze niewielkie lodowe ozdoby. Przeszedł koło kształtu, który zawsze w głowie określał wiewiórką i skręcił w prawo, idąc do dobrze znanej sobie ,,areny", jak nazywał teren swoich ćwiczeń. Nie chciał niczego zniszczyć, potrzebował więc rozległej, pustej okolicy i tym właśnie owa arena była. Szklane rzeźby tworzyły prawdziwy labirynt, orientacja wojownika była więc bardzo ważna. Wiedział jednak, że musi odnaleźć błękitny słup, w którym zamrożony był bliżej niezidentyfikowany stwór z dawnych czasów, a potem iść prosto, aby osiągnąć cel.
I właśnie to zrobił Ved. Znalazł się na granicy pustego okręgu, w którym stało parę pali drewna wbitych w śnieg z wyraźnymi śladami cięć - świadectwo jego poprzednich pobytów w tym miejscu. Szybko się rozgarzał, nieco powyciągał i wysunął miecz z pochwy. Przyjął postawę i...
Już miał wykonać pierwszy cios, gdy nagle jakiś szelest i skrzypienie śniegu zwróciły jego uwagę. Odwrócił głowę i dostrzegł jakąś sylwetkę prześlizgującą się za lodowymi tworami. Wilk zamrugał parę razy i opuścił ostrze. To na pewno nie mogła być ani wiewiórka, ani ptak, ani zwierzyna. Jedynie wilk. Aarved nie był tutaj sam.
- Halo? - zagadnął, podchodząc do miejsca, w którym zobaczył tajemniczego jegomościa. - Nie zamierzam nikogo krzywdzić. Jestem wojownikiem lądowym i przyszedłem tutaj jedynie dla treningu.
Na znak swoich pokojowych zamiarów, schował miecz do pokrowca i jeszcze trochę zmniejszył dystans. Miał nadzieję, że nieznajomy nie ucieknie.
<Ktoś ma ochotę na krótki wątek?>
Słowa: 755
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz