Duchy były bardzo ciekawym zjawiskiem.
O ile można je było tym mianem nazwać. Ja sama nie byłam pewna. Czy to faktycznie dusza zmarłego wilka, czująca, mogąca uczyć się, dokonywać korekt swojego światopoglądu... Po prostu zachowująca się jak żywa istota, co kazałoby nam traktować je jak inne, wciąż żywe, wilki. A może to tylko ślad czyjejś bytności, właśnie takie zjawisko, które już nie żyje w znaczeniu również emocjonalnym. Która już na zawsze zostanie taka sama, nie zmienia się, nie jest dynamiczna. Które na tym świecie trzyma tylko cel, który chce zrealizować. Strach przed całkowitą śmiercią, rozpłynięciem się w niebycie. Chęć zrobienia czegoś, na co za życia nie miało się czasu. Lojalność do drugiej połówki, która każe nam trwać u boku ukochanego wilka nawet po śmierci. Zemsta.
Zastanawiałam się, co trzyma przy tym kle Vernona. Dlaczego stąpa krok w krok za tą, nie ubliżając jej, ale niewyróżniającą się waderą? Powiedział, że są bliżej, niż mogłabym przypuszczać. Czy to tylko żart z jego strony, czy może jest w tym coś głębszego...?
Nikt cię nie nauczył, że nieładnie się gapić?
Zignorowałam słowa martwego basiora i dalej wpatrywałam się w niego przenikliwym spojrzeniem dwukolorowych tęczówek. Był inny od duchów, które zwykle spotykałam. Nie narzucał się, nie chciał od razu nakłaniać mnie do pomagania sobie w skończeniu tego, co mu do skończenia na ziemi zostało. Zachowywał się... Prawie jak żywy. Dlaczego?
Pomyślałam wtedy o lodowym golemie, którego stworzyła Spero. Uwięziła w nim duszę wilka, którą wybrała spośród wszystkich innych, kręcących się przy Oceanie Dusz. Spotkałam go kiedyś, jak przechadzał się przy granicy, monitorował terytorium, jak to miał w zwyczaju. On również był inny. Jego również pętał naszyjnik...
Ale nie, to raczej nie to. To znaczy... Co innego naszyjnik, w którym Spero po prostu zamknęła ducha, a co innego kieł należący niegdyś do basiora. Tak przynajmniej sądziłam. Tak wszelka logika kazała mi sądzić.
- Czyli znacie się w sumie od zawsze - wypowiedziałam na głos oczywistą oczywistość, ale musiałam jakoś uporządkować myśli. Przeniosłam w końcu wzrok z czerwonych, niepokojących oczu naszego umarlaka, na waderę. - Nie widzisz go, prawda?
Pokręciła głową.
No cóż, jakby widziała, to by wyrzuciła ten naszyjnik w cholerę i miała nadzieję, że duch nie postanowi jej mimo to nawiedzać. To znaczy... ja bym tak zrobiła. Nie znałam charakteru Vallieany, może i by go przy sobie zostawiła. Z przyzwoitości czy coś. Bez towarzyszki, jeśli w istocie nie może odejść od naszyjnika, pewnie byłoby mu potwornie nudno.
- Zastanawiałaś się kiedyś nad tym, co go trzyma przy tym naszyjniku? - zapytałam po chwili, gdy skończyłam jeść jedną z tart, które kupiłam.
Wadera popatrzyła na mnie lekko zdziwiona, a basior mruknął coś, niezadowolony. Po czym burknął:
Też tu jestem, co już pewnie zauważyłaś. Jak cię to tak interesuje, to mogłaś spytać.
Posłałam mu krzywe spojrzenie.
- I niby byś mi odpowiedział? - prychnęłam. - Poza tym pytam Val, czy ona wie. Nie jestem aż tak wścibska, żeby cię pytać o tak... hm... prywatne kwestie, no ale jak bardzo chcesz, to możesz się wyżalić.
<Vallieano?>
Słowa: 489
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz