Aarved tak dobrze spał tej nocy, że nie obudziły go nawet pielęgniarki podające o wschodzie dożylnie leki. Nie ruszyły go też głośne narzekania staruszki obok, która dobitnie wyrażała swoją dezaprobatę odnośnie tak wczesnej podbudki. Z letargu wyrwał go dopiero obchód lekarski, a konkretnie pewien medyk, któremu bardzo zależało na tym, aby poznać samopoczucie rogacza. A czuł się wyjątkowo dobrze - wreszcie odpoczął, było mu ciepło i czekało go wreszcie porządne śniadanie. Co prawda noga wciąż bolała, a oddychanie dalej nie było tak łatwe, jak by tego sobie życzył, ale nie mógł narzekać. I nie miał zamiaru.
Narzekać za to mógł na nudę, bowiem jak się szybko okazało, nie miał zbyt wiele do roboty, a pielęgniarki wyraźnie nie chciały, aby wstawał z łóżka, o czym się przekonał, gdy raz odważył się wyjść na korytarz. Żałował, że nie poprosił żadnego ze znajomych o przyniesienie mu książek, ale zapomniał o tym - i musiał ponieść konsekwencje wynikające z posiadania dziurawej pamięci. Dlatego zdecydował się na bezczynne patrzenie się w ścianę lub za okno. Obie opcje nie dostarczały mu zbyt wiele rozrywki - wyschnięta farba praktycznie w ogóle, a bujające się na wietrze gałęzie drzew niewiele więcej.
Jakże wielka więc była jego ulga, gdy wadera w średnim wieku, która leżała koło niego, zaproponowała pożyczenie mu jednego ze swoich pokaźnych tomów. Dodała też, że ,,tak młody, przystojny dżentelmen nie powinien marnować się, nie czytając wartościowej literatury". Aarved chciał wyjaśnić, że to nie do końca tak, że gardzi książkami (mimo że rzeczywiście nie było ich wiele w jego życiu, jako że wolny czas spędzał najczęściej na treningach), ale po prostu nie miał czasu nic zabrać z domu i nie pomyślał o poproszeniu kogoś, aby parę rzeczy mu przyniósł. Wilczyca jednak była zbyt zajęta tyradowaniem na temat tego, jak to młodzież odrzuca wyższe wartości i cenną wiedzę na rzecz pustych rozrywek, takich jak picie w barach czy szukanie potworów po lasach, aby wyjaśnienia mogły przebić się przez jej monolog. Basior więc grzecznie podziękował za propozycję i powiedział, że bardzo chętnie coś poczyta. Samica wręczyła mu więc jedną z leżących na jej komódce pozycji, zachwycając się nad jego mądrością i ilością wiedzy, jaką przekazuje, nad głębokimi, świetnie zbudowanymi postaciami i świadomym komentarzem na temat wilczego społeczeństwa. Wojownik jednak puścił jej trajkotanie mimo uszu, jeszcze raz jej podziękował i zabrał się za lekturę.
Szybko przekonał się, że słowa wadery nie mogłyby być dalsze od prawdy. Aarved wpadł w pułapkę marnego romansu, mdłego tasiemca, który przez kilkaset stron nie rusza nigdzie ze swoją fabułą. Patosowe idee dotyczące moralności, które opiewała właścicielka, okazały się płytkimi, utartymi schematami, przedstawionymi w bardzo oczywisty, nudny i irytujący sposób. Świetnie zbudowane postacie, co chyba miało się odnosić do pary głównych bohaterów, bo basior nie wyobrażał sobie, jak można było powiedzieć coś takiego o którejkolwiek z postaci pobocznych, okazały się cichą myszką i bucowatym, aroganckim kobieciarzem. Nawet Aarved, który nie znał się za bardzo na pisarstwie, czuł dreszcze żenady, przebiegające po kręgosłupie, kiedy wolno brnął przez kolejne linijki pisanego bez polotu tekstu. Gdyby nie to, że nie miał nic do roboty, nigdy nie przeczytałby więcej niż strony tego dzieła.
Gdy jego starsza sąsiadka opuściła salę, aby pójść na badania, rogacz pozwolił sobie na pełny boleści jęk i schowanie głowy w poduszkę. Gdy usłyszał, jak otwierają się drzwi, był przekonany, że to właścicielka książki wróciła do pokoju, poderwał się więc, aby nie było widać jego wyraźnego zmęczenia i frustracji. Jak bardzo się zdziwił, kiedy w przejściu ukazała się niewielka, czarna postać. Poczuł, jak serce zaczyna mu szybciej bić, a koniuszki uszu robią się podejrzanie ciepłe. Uśmiech, który wykwitł na jej twarzy, był tak śliczny, że basiorowi zabrakło tchu w połamanej piersi.
- Witaj, jak samopoczucie? - zagadnęła.
- Od kiedy przyszłaś, znacznie lepiej - wyszczerzył się wojownik, nieco zbyt upojony szczęściem, aby w porę ugryźć się w język i zrezygnować z tego żenującego tekstu.
- Och, uważaj, bo się zarumienię. - Wadera machnęła łapą. - Chociaż i tak nie byłoby tego widać, moje futro jest zbyt ciemne. Co czytasz?
Zanim wojownik zdążył ukryć swoje źródło wątpliwej jakości rozrywki, zielarka nachyliła się i przeczytała tytuł na okładce.
- Czytasz romanse? - zdziwienie w jej głosie wydawało się wręcz namacalne. Aarved spłonął czerwienią, która prześwitywała przez jasną sierść.
- Nie... Znaczy tak... Znaczy nie zazwyczaj, ale teraz tak - westchnął i zamilkł na chwilę, aby się uspokoić. - Nie miałem nic swojego, bo nie poprosiłem kolegów, aby przynieśli mi jakieś rzeczy. Moja sąsiadka pożyczyła mi... To... Bardzo zachwalała tę lekturę, ale przebrnąłem przez zaledwie sto stron i szczerze mówiąc, jest tragiczna.
- Ach, to prawda. - Vallieana przysiadła. - Ja bardzo lubię romanse - Tutaj przerwała na chwilę, basior nie potrafił odgadnąć, co chciała mu przekazać przez ten moment milczenia. - ale ta pozycja jest po prostu okropna. Nie dotrwałam nawet tak daleko, jak ty, chyba zaczynam cię podziwiać.
- Daj spokój, główna bohaterka tak mnie denerwuję, że mam ochotę wyrzucić to przez okno - westchnął rogacz boleśnie, potrząsając grubym tomem.
- Jak chcesz, to mogę ci przynieść coś jutro z biblioteki.
- Naprawdę? Byłbym ci wdzięczny. - Zielone tęczówki zabłysły ekscytacją. Jego wybawicielka!
- A co by cię zainteresowało?
- Historia wojskowości najbardziej - oznajmił wilk. Vallieana uśmiechnęła się.
- Tak myślałam, że to powiesz. Jacyś konkretni autorzy, seria, okres w historii?
Rogacz już otwierał usta, aby odpowiedzieć na jej pytanie, gdy nagle rozległo się donośne pukanie do drzwi. Oba wilki podniosły głowy i spojrzały w stronę źródła dźwięku. Z jakiegoś powodu basior poczuł niepokój i wsunął powoli książkę pod poduszkę.
Po chwili klamka opadła, a do pokoju wkroczył wysoki, postawny samiec. Jasny, beżowy odcień jego sierści wydawał się nienaturalnie czysty, kiedy tak stał w przejściu, wydając się zupełnie nieświadomy tego, jakie wrażenie wywarł na otaczających go osobach. Sama jego obecność sprawiła, że atmosfera momentalnie zgęstniała, a pacjenci leżący na łóżkach poczuli się onieśmieleni. W jego zimnych, zielonych oczach czaiła się chłodna duma i wyniosłość, kiedy rozejrzał się po pomieszczeniu. Zgromadzeni czekali w napięciu, kiedy spojrzenie zatrważająco przywodzące na myśl wzrok Meduzy powoli prześlizgiwało się po nich po kolei. W końcu otoczone zmarszczkami i bliznami ślepia spoczęły na Aarvedzie, który stulił uszy i polizał się po nosie ze zdenerwowania. Jakimś cudem źrenice nowo przybyłego osobnika stały się jeszcze bardziej lodowate, gdy ruszył w stronę posłania przy ścianie. W jego kroku widać było pewność siebie i siłę, mimo że lekko utykał na przednią łapę, którą przecinała gruba, brzydka szrama. Ta lekka nierówność w chodzie, delikatne zaburzenie balansu, jakimś cudem dodawało całej jego postawie harmonii oraz dostojności. Pod skórą poruszały się świetnie rozbudowane mięśnie, a szeroki grzbiet zdobiły dawno zgojone rany. Wilk stanął przy łóżku Aarveda. Rogacz wstrzymał oddech, podobnie zrobiła Vallieana.
- O... Ojcze? - wykrztusił młody wojownik. Czarna wadera otworzyła szerzej oczy i wlepiała swój wzrok na zmianę to w jednego, to w drugiego samca. Rzeczywiście, nie dało się nie zauważyć podobieństw - podobna postawa ciała, wzrost i lekko zaokrąglony nos. Po uważniejszych oględzinach dało się również zauważyć, że kolor tęczówek syn również odziedziczył po rodzicielu. Można było to pominąć, gdyż identyczna barwa ukryta była pod dwoma zupełnie różnymi spojrzeniami. Rogacz miał wzrok ciepły i wesoły, czego zupełnie nie można było powiedzieć o starszym osobniku.
- Witaj, synu - W głębokim głosie nie było słychać ani radości, ani troski. Jedynie metaliczny chłód. - Witam również panią. - Tutaj zwrócił się do Vallieany i ukłonił się głęboko.
- Dzień dobry - odparła wilczyca, wstając.
- Nazywam się Asmodeus z rodu Lorentów, ojca Lucariaha, i niezwykle pochlebia mi, że mogę panią poznać. - Uśmiechnął się sztywno. Ved widział, jak ojciec taksuje jego towarzyszkę wzrokiem, a w oczach pojawiają mu się niepokojące iskierki. Miał nadzieję, że wilczyca tego nie zauważy.
- Vallieana z rodu Tandrit - samica się odkłoniła.
- Nie słyszałem dotąd tego nazwiska, ale jestem pewien, że charakteryzuje potężny ród - powiedział wojskowy. - Niestety z przykrością jestem zmuszony poprosić szlachetną damę o chwilę prywatności, albowiem chciałbym porozmawiać z moim synem.
- Rozumiem - odparła Vallieana, najwyraźniej dalej zaskoczona przybyciem tak wyjątkowej osobistości. Przeszła koło Asmodeusa, a w porównaniu z nim wyglądała niczym koliber przy jastrzębiu, po czym zniknęła na korytarzu, uprzednio zamykając za sobą drzwi.
Aarved długo wpatrywał się w klamkę, nie chcąc spojrzeć w te tak dobrze sobie znane oczy. Już wiedział, co go czeka. Widział to lśnienie zawodu i ukrytej pod wyuczoną ogładą irytacji. Chciał przeciągać chwile zbliżającego się ku końcowi spokoju tak długo, jak tylko było to możliwe.
- Aarvedzie?
Rogacz zamknął powieki i przełknął ślinę. Zebrał się w sobie i spojrzał na ojca.
- Tak? - jego głos był schrypnięty.
- Doszły mnie słuchy o tym, co zaszło - Twarz Asmodeusa nie wyrażała żadnych emocji, kiedy telekinezą zasuwał parawan za sobą, nadal przewiercając swojego potomka spojrzeniem. Mimo że jego wzrok był zimny, tak jak Vallieany, powodował on zupełnie inne odczucia w cętkowanym wilku. Sprawiał, że kulił się środku, wydawał się sobie mały, nic nieznaczący i niepotrzebny. Oczy zielarki, pomimo chłodu, jakim promieniowały, sprawiały, że przechodził go przyjemny dreszcz i, paradoksalnie, pojawiało się ciepło w sercu. Och, jakże w tym momencie marzył, aby znaleźć się z powrotem w jaskiniach. Skoro ojciec się do niego pofatygował, sprawa musiała być poważna.
- Słyszałem, że naraziłeś cywila na niebezpieczeństwo.
Te słowa były jak zimny miecz, którym rodziciel wymierzył pierwszy cios.
- Ojcze, przyrzekam, to nie tak! To był wypadek, przyszła śnieżyca, byliśmy w górach, zgubiliśmy się... - Aarved poderwał się z posłania, wyrzucając z siebie potok słów. Mimika ojca była jednak niczym skały, które opierały się fali wyjaśnień. Gdyby tylko skały mogły niszczyć wodę, która je uderza...
- Zamilcz.
Słowo przecięło powietrze niczym bat, mimo że Asmodeus nie podniósł głosu. Ten jeden wyraz wystarczył, aby młodszy basior skulił się z powrotem na posłaniu, zagryzając zęby z bólu, jaki wywołało nagłe zerwanie się z łóżka.
- To była ta czarna wadera, która wyszła z sali?
Rogacz nie odpowiedział.
- Oczekuję odpowiedzi, Aarvedzie - rogacz czuł, jak zielone, zimne oczy wwiercają się w niego, jednak nie miał odwagi w nie spojrzeć. Bał się, że ich wzrok zamrozi też jego, tak jak Lordana. Problem w tym, że stało się tak już dawno temu.
- Tak, to była ona - odparł cicho.
- To bardzo wspaniałomyślne z jej strony, że cię odwiedza po tym, jak ją naraziłeś.
- Ojcze, przyrzekam... - powtórzył basior. Nie dane mu było jednak dołączyć.
- Kto był za nią odpowiedzialny? - przerwał mu Asmodeus. Nie drgnął nawet jeden mięsień na jego pysku.
- Ja.
- Czyim pomysłem było wybranie obranej przez was trasy?
- Moim.
- Czy po upadku zaczekałeś na pomoc grupy poszukiwawczej?
Zapadła długa cisza.
- Nie - szepnął Aarved. Poczuł, jak serce rozrywa mu cierpienie, a łzy szczypią pod powiekami. Upokorzenie ściskało go za gardło i nie pozwalało oddychać.
- No właśnie. ,,Nie" - powtórzył Asmodeus. Słychać było, że teraz ledwo utrzymuje nad sobą kontrolę. - Zawiodłem się na tobie.
Rogacz zadrżał, jakby ojciec właśnie uderzył go biczem. Wstrzymał oddech, próbując powstrzymać ból, jaki spowodowały te słowa i czekał na kolejny cios. Ten jednak nie nadszedł - zamiast niego usłyszał szelest materiału i oddalające się kroki. Podniósł głowę, aby spojrzeć na ojca, który stał już przy drzwiach.
Nagle rozpacz przemieniła się w zupełne inne odczucie. Wezbrała w nim złość, wrząca i gorąca. Było jej tyle, że zaczęła wylewać się z niego, szukała ujścia. Krew uderzyła do głowy, a serce zaczęło szybko bić, napędzanie wściekłością. Jak on śmie, przychodzić tutaj, poniżać go przy obcych, a potem zostawić niczym zużytą ścierkę?! W końcu był jego synem. Nie wybierał, kim się urodzi!
- Nie zapytasz nawet jak się czuję?! - wybuchnął Aarved, z trudem wstając z posłania. Nie dbał jednak o ból. Chciał stanąć przed ojcem i porozmawiać z nim twarzą w twarz, wygarnąć mu te wszystkie lata krzywd, upokorzeń i presji. Opowiedzieć, że przez niego czasem nie może na siebie patrzeć w lustrze, że czuje obrzydzenie do swojej osoby, bo męczy go świadomość, że nigdy nie będzie dostatecznie dobry. Wyjawić, że przez całe życie pragnął tylko tego, aby tata był z niego dumny, żeby przytulił go i powiedział, że go kocha. Aby jego spojrzenie wreszcie stopniało, aby było ciepłe, gdy patrzyło na jego twarz. Marzył, aby ojciec mógł wyczytać to wszystko z jego oczu, które teraz lśniły jadowitą zielenią, zaszklone tłumionymi łzami.
- Pytałem już lekarzy o twój stan zdrowia. Połóż się, nim zrobisz sobie krzywdę - odparł, patrząc na niego z dezaprobatą. Dalej wyniosły. Dalej zdystansowany. Dalej chłodny. Ten chłód podziałał na Aarveda niczym kubeł zimnej wody. Dyszał ciężko, czując, jak gniew znika, zostawiając po sobie pustkę, którą po chwili szybko wypełniły rozpacz i ból. Zagryzł mocno zęby, czując, że najchętniej uciekłby z tego szpitala, tak, aby już nikt nie musiał na niego patrzeć. Wbił wzrok w podłogę, mocno zaciskając powieki, aby nie uronić żadnej łzy i odwrócił się, aby, utykając, położyć się z powrotem na legowisko. Żałował, że nie może cofać czasu. Czuł się poniżony oraz zdradzony, sam nie wiedział, dlaczego. Czuł się pokonany. Ktoś właśnie mu przypomniał, ile tak naprawdę jest wart - niewiele.
Przykrył się kołdrą, próbując ustabilizować oddech, którego nierówne, bolesne szarpnięcia rozrywały mu klatkę piersiową. Oczekiwał trzaśnięcia drzwi, jednak sekundy mijały, a upragniony dźwięk nie nadchodził. Po długiej chwili rozległo się szuranie pazurów po posadce. Aarved skulił się pod przykryciem, przygotowując się na kolejny atak. Musiał być silny. Musiał panować nad sobą. Nie wolno mu już utracić kontroli.
- Przynieść ci coś?
Ze zdumieniem odwrócił się i spojrzał na poorany bliznami pysk. Nadal wyglądał, jak wyrzeźbiony z kamienia i był podobnie nieruchomy.
- Słucham? - rogacz myślał, że się przesłyszał.
- Spytałem, czy ci coś przynieść - odparł spokojnie Asmodeus. - Jedzenie? Picie? Książki? Jakieś koce?
- Dziękuję, nic nie potrzebuję - mruknął Aarved, wbijając wzrok w pogniecione prześcieradło.
- Rozumiem. Zatem żegnam. Mam nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia.
I chwilę po tym sztywnym pożegnaniu rozległy się kroki, a po chwili szczęknęła klamka. Basior usłyszał, jak jego ojciec wymienia kilka uprzejmości z Vallieaną, po czym odchodzi. Miał nadzieję, że wadera niczego nie słyszała. Nie mógł się jednak okłamywać - ściany były zbyt cienkie i dopiero teraz to do niego dotarło. Czuł, jak wilczyca się zbliża, a po chwili jej zapach wpadł do jego nozdrzy.
- Aarved? - zapytała cicho. Jej łapa, która pojawiła się nagle na cętkowanej łopatce, sprawiła, że potężne ciało przeszył dreszcz.
- Zostaw mnie proszę samego - wychrypiał rogacz. Nie miał odwagi spojrzeć w jej oczy. Bał się, że również w nich zobaczy odrazę.
Dotyk ześlignął się z jego ciała.
- Dobrze. Do zobaczenia.
Aarved został sam z myślami.
Godziny mijały mu powoli, kiedy wracał ciągle do spotkania z ojcem. Nie mógł się od niego uwolnić nawet podczas prób zaśnięcia. Najgorsze było jednak to, że ośmieszył się przez zielarką. Spięcie z Asmodeusem był w stanie przeżyć - nie był to pierwszy ani ostatni raz, kiedy takie zajście miało miejsce. Powinien był się już do nich przyzwyczaić. Do czego jednak nie potrafił się przystosować, to była świadomość, że jego towarzyszka słyszała wszystko, łącznie z jego wybuchem. W głowie ciągle wyobrażał sobie, co wadera może o nim myśleć. Że jest słaby? Że zachował się jak głupi szczeniak? Że nie szanuje własnego rodzica?
Te myśli doprowadzały go do szaleństwa.
Dlatego, kiedy Vallieana przyszła, aby dać mu książki, nie był zbyt skory do rozmowy. Wstydził się za siebie. Nie chciał, aby wadera była zmuszona spędzać czas z kimś takim, jak on. Poza tym, nawet gdyby się starał uczynić płytką, przerywaną dyskusję interesującą, szybko zostałaby ona przerwana przez pielęgniarkę, która zabrała go na badania. Wtedy był jej za to wdzięczny.
Dni mijały powoli, a czarna wadera już się nie pokazała. Aarved żałował, że nie poprosił jej o kolejną wizytę, nie wiedział jednak kompletnie, jak się zachować. Bał się, że tak miła osoba, jaką była wilczyca, nie odważy się mu odmówić, nawet jeśli nie będzie miała ochoty nawet na niego patrzeć. A bardzo nie chciał sprawić jej dyskomfortu.
Dlatego gdy emocje po burzliwych odwiedzinach ojca nieco opadły, wilk zaczął tęsknić za ciemną towarzyszką. Miał nadzieję, że przyjdzie po niego, kiedy wyjdzie ze szpitala - mimo że nie wiedział nawet, czy zna datę wypisu. Trzymał się jednak tej myśli, że zapytała o nią lekarza lub recepcjonistę i czuł narastające podekscytowanie, gdy zbliżał się jego ostatni dzień na szpitalnej sali.
Gdy stanął na progu budynku, był pewien, że ujrzy czekającą na niego czarną sylwetkę. Nic takiego jednak się nie stało. Nikt go nie oczekiwał. Nie zjawiła się nawet po to, aby odebrać książki.
Tkwił tak przez chwilę w drzwiach, czując mieszane uczucia. Nie wiedział, jak się do tego odnieść i tylko patrzył na idący ulicą tłum.
Szukał tych niepowtarzalnych, lodowato niebieskich oczu.
Niestety ich nie znalazł.
<The end>
Słowa: 2652
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz