Valentine przyniósł tego dnia tylko jeden list.
- Od kogo? - na słowa basiora podniosłam gwałtownie głowę znad księgi z runami, którą właśnie przeglądałam. Jedną z wielu, należy dodać, bo wokół mnie walała się chyba połowa czarnomagicznego działu biblioteki pałacowej. Byłam w szoku, gdy Fen na moją prośbę wypożyczenia tych wszystkich książek tylko wzruszył ramionami. I powiedział, żebym robiła, co chcę. Nie zdawał sobie, biedny, sprawy z tego, na co się godzi.
- Od wojska. W dużym skrócie - zmarszczył lekko brwi, patrząc na kopertę, próbujące pewnie rozszyfrować odręczne pismo. - Czego mogą od ciebie chcieć? Myślałem, że już skończyłaś z nadstawianiem karku dla wojowników.
Wysłałam wiązkę magii, by zabrać basiorowi list, zanim jeszcze wpadnie na ambitny pomysł czytania go za mnie. Nie byłam w stu procentach pewna, jaka jest treść listu. Niekoniecznie chciałam ryzykować, że basior dowiedziałby się o mnie czegoś, czego nie chciałam zdradzać czy coś...
Już w międzyczasie przebywania drogi między stojącym przy wejściu basiorem a mną, rozłożoną w głębi głównej komory, zaczęłam już magią rozrywać kopertę i wyjmować list ze środka, następnie rozkładając go, by pod moim nosem znalazł się już rozłożony, abym natychmiast mogła zabrać się za czytanie.
Ledwo kilka linijek krótkiego, zwięzłego tekstu z wytłumaczonymi niezbędnymi zagadnieniami... Jeszcze nie skończyłam czytać, a już zaczęłam się pakować, oczywiście przy pomocy magii. W pośpiechu, szybko kombinując, co będzie mi niezbędne przez najbliższe kilka dni podróży, wrzucałam do sakwy, która dla postronnego obserwatora wyglądała, jakby sama latała po pomieszczeniu i się pakowała. Valentine wodził za nią wzrokiem z lekką dezorientacją, zanim wrócił do mnie wzrokiem. Akurat wtedy skończyłam czytać i rzuciłam list gdzieś na bok, rzucając się w stronę kuchnio-pracowni, zaczynając przeglądać fiolki z uwarzonymi wcześniej przeze mnie wywarami. Wzięłam sporo mikstur rozgrzewających i moje nieodłączne środki nasenne, żeby móc normalnie funkcjonować, choć słabsze niż te, które przyjmowałam na co dzień. Żeby dało się mnie jakoś obudzić. Miałam tylko nadzieję, że choć na kilka dni koszmary dadzą mi łaskawie spokój...
W kilku krótkich zdaniach wytłumaczyłam Valentine'owi, skąd u mnie ten pośpiech i podekscytowanie durnym listem z wojska. Zostałam poproszona o pomoc w przedsięwzięciu, w które już wcześniej zostałam zamieszana... Porwania szczeniaków. Sprawa, moim zdaniem, niecierpiąca zwłoki, wojsko widać miało jednak na wszystko czas. Rozumiem, że jest coś takiego jak taktyka, obmyślenie planu, zebranie ludzi... Ale to były szczeniaki. One nie potrafiły się same obronić, a każda godzina w łapach tych wilków mogła być dla nich ostatnią. Mogłam spętać tego maga zaklęciem. Nie byłam też pierwszym lepszym wilkiem z łapanki, osłabiony by mi się nie wyrwał, nie było opcji. Wykorzystanie go do dostania się do magazynów... Wejście do nich, a potem wydostanie szczeniaków, cały czas pod przykrywką tego maga... Miało szansę się to udać. Niestety, wiele mogło też pójść nie tak...
Ale teraz wojsko zorganizowało w końcu akcję ratowania szczeniaków. I, z powodu braku dostępnych magów bojowych, tradycyjnie o pomoc poproszono mnie. Przyzwyczaiłam się. A w tym momencie nawet cieszyłam - będę mogła nadzorować to. Na własne oczy przekonać się, że szczeniaki zostaną uratowane.
Następnego dnia udałam się w drogę do Centrum. Jaskinię zostawiłam pod opieką Valentine'a, miał też przekazać Ash informację, żeby wpadła pozbierać księgi i oddać je Fenowi, żeby biedny nie dostał zawału, że pozwolił wynieść z biblioteki drogocenne woluminy, a te zaginęły wraz z błękitną waderą...
Stawiłam się w biurze chorążego, wedle polecenia. Odbyłam z nim krótką, zwięzłą i rzeczową rozmowę, która ograniczała się głównie do moich możliwości magicznych i fizycznych. Widocznie był zadowolony z poziomu magii, jakim dysponowałam, a także z mojego doświadczenia, potwierdzonego przez odpowiednie instytucje. Gorzej sprawa się miała z moją wytrzymałością fizyczną, przez którą mogłabym znacząco spowolnić marsz... Ale ostatecznie stwierdził, że jest to problem, który da się bez większego problemu rozwiązać w międzyczasie. Po czym wskazał mi pomieszczenie obok, w którym miałam poczekać, aż porozmawia z resztą zwerbowanych wilków.
Po jakimś czasie do pokoju zawitała znajoma sylwetka, z głową zwieńczoną rogami... Uśmiechnęłam się ciepło do wchodzącego Aarveda.
- Spero? - wyglądał na zaskoczonego. - Co ty tu robisz?
- Dostałam list - magią podniosłam nieco list, który wzięłam ze sobą, by pokazać go dowódcy na dowód, że jestem tą waderą, którą wezwano. - Podobno wszyscy magowie wojskowi są niedysponowani i to ja zostałam wybrana.
Nie zdążyliśmy powiedzieć sobie nic więcej, bo akurat wtedy do pomieszczenia wszedł dowódca. Wszyscy zamilkli, by wysłuchać go w skupieniu. Wytłumaczył nam, na czym ma polegać plan, mniej więcej przedstawił zadania każdego z nas, wspomniał o jeszcze kilku innych kwestiach... I nadszedł w końcu czas wymarszu. Musieliśmy jeszcze po drodze zgarnąć maga z więzienia, ale to była kwestia chwili. Już kilkadziesiąt minut później był pod moją całkowitą kontrolą. Mogło to wyglądać dość niepokojąco, bo przez to zaklęcie basior częściowo robił to, co w danej chwili ja. Przekręcał głowę w tym samym kierunku, spoglądał w tym samym czasie na to samo... Nie, nie siedział mi w głowie. Połączyłam w pewien sposób nasze umysły, żeby mieć nad nim pełną kontrolę, a basior był tak otumaniony, że nawet nie próbował wchodzić mi do głowy, korzystając z ułatwionego dostępu do niej, przez to, że jakaś część mojego umysłu przejęła kontrolę nad jego umysłem... Brzmi skomplikowanie, zaklęcie też do najłatwiejszych i najbardziej legalnych nie należało, ale późniejsze korzystanie z niego było już w miarę instynktowne. Basior był teraz więźniem swojego, i częściowo mojego, umysłu, przez co nie mógł zrobić niczego, o czym ja bym nie wiedziała. I nie mógł mi się sprzeciwić.
- Co ty mu zrobiłaś? - usłyszałam już po jakiejś godzinie naszego przemarszu, gdy Aarved zbliżył się do mnie, a do basiora przy okazji, bo cały czas szedł u mojego boku. Wyglądał na lekko skonsternowanego. - Dziwnie się zachowuje...
- To skomplikowane - powiedziałam tylko, bo tłumaczenie wszystkich tych komplikacji było bezsensowne. Nic nie wnosiło. Grunt, że zaklęcie działało tak, jak powinno, a dla mnie nie miało żadnych negatywnych skutków, dopóki utrzymywałam szczelną barierę między naszymi umysłami. A byłam w tym dobra. - Mam teraz nad nim całkowitą kontrolę - spojrzałam na maga kątem oka. Patrzył tępo przed siebie. Jakby był nieobecny... Co faktycznie mogło wyglądać niepokojąco. - Nie może zrobić nic bez mojej wiedzy... i to powinno chyba wystarczyć - uśmiechnęłam się krzywo. - To po prostu dość skomplikowane.
<Aarved?>
Słowa: 1002
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz