Powłóczenie się wieczorem, po pracy, po Rynku w Centrum, było dla mnie dobrą odskocznią od magicznej rzeczywistości. Mogłam w końcu zrobić coś normalnego, pospacerować pod usłanym gwiazdami niebem, a gdy do Centrum akurat w tym samym czasie zawitali obwoźni handlarze, można było poprzechadzać się między straganami, pooglądać towary, zwiezione z najdalszych zakątków Królestwa czy nawet sąsiednich krain. Pośmiać w duchu ze sztukmistrzów, którzy pokazywali swoje magiczne towary, z nadzieją na upchnięcie jakiemuś naiwnemu wilkowi kamień przynoszący szczęście czy różę, która sprawi, że wilk, który ją powącha, zakocha się w pierwszej zobaczonej istocie. Nie mówię, że magia nie jest w stanie dokonać takich rzeczy. Bo jest. Ograniczała ją zwykle tylko wyobraźnia i potęga panującego nad nią wilka. Ale te jarmarczne sztuczki, które sprzedawali tego typu handlarze, nie miały za wiele wspólnego z magią. Albo nie działały w ogóle, albo nie do końca tak, jak opisywał to sprzedający.
Mimo to, od czasu do czasu, trafiały się tu dla magów prawdziwe rarytasy.
Tak było tym razem, gdy, podczas mojego trochę przymusowego, z powodu pracy, pobytu w Centrum, postanowiłam spędzić trochę czasu na zewnątrz, spacerując pod gwiazdami, mieszającymi się tu z magicznymi światłami. Podczas tego spaceru zawędrowałam właśnie do alejki, w której tego dnia rozstawili się handlarze. I gdy tak, poruszając się powolnym, leniwym wręcz krokiem, poczułam nagle gdzieś w okolicy silne źródło magii, z zaskoczenia aż przystanęłam. Szybko jednak się pozbierałam, przyspieszyłam kroku, kierując się do tego dziwnego miejsca mocy...
I znalazłam stoisko, którego zwykle próżno było tu szukać. Prowadzone przez szamankę, jak wywnioskowałam po sposobie prowadzenia się i licznych ozdobach z piór i kości, które zdobiły futro wadery. Stoisko pełne... magii.
Uznałam, że w zasadzie dlaczego by nie zagadać, dowiedzieć się, co tam słychać w szerokim świecie, a przy okazji przejrzeć to morze towarów. A nóż znajdę coś wartego uwagi, co może mi się przydać - w pracy, w życiu...
Gdy tylko mnie zauważyła, wadera sama zagadała do mnie. Dość szybko pogawędka między nami się rozwinęła, ona opowiadała o swoich przygodach, ja o moich. Wymieniłyśmy się naszymi doświadczeniami z magią. Jak się okazało, ona również miała władzę nad snami, również nauczyła się w nich wędrować. Co nieco mi podpowiedziała, jak powinnam tę moją zdolność trenować, by nauczyć się nad nią dobrze panować. Wykorzystywać.
A potem zaproponowała mi kupno pewnego płaszcza... Wytłumaczyła, jak działa. Zielony, błyszczący, fantazyjny płaszcz miał wzmacniać magię noszącego ją wilka. Nazwała go płaszczem Lasu.
Namówiła mnie na kupno go w tak ekspresowym tempie, że aż sama się zdziwiłam. Ale faktycznie czułam bijącą od niego magię, więc wątpiłam, by to była ściema. To chyba było taką "kropką nad i" w procesie kupowania go przeze mnie. Ufałam, że wadera mnie nie oszukuje i faktycznie wie, co sprzedaje.
I tak oto stałam się posiadaczką tego nietypowego przedmiotu. Gdy wróciłam z pakunkiem do swojego mieszkania, postanowiłam go wypróbować. Bo czemu nie? Chciałam mieć pewność tego, co kupiłam.
Ledwo zarzuciłam płaszcz na grzbiet, poczułam zalewającą mnie falę magii... Przymknęłam oczy, delektując się tym niesamowitym uczuciem. Westchnęłam lekko.
To było wspaniałe.
Zakup przedmiotu: Płaszcz Lasu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz