Połamane żebra to była jednak gówniana sprawa. Mimo że nie była to w moim przypadku pierwszyzna, nadal nie byłam przygotowana na towarzyszący temu ból. Który był cholernie silny nawet po tym, jak obudziłam się w końcu po utracie przytomności. Choć to akurat mógł tłumaczyć spadek adrenaliny... plus straciłam przytomność niemal w tym samym momencie, w którym moje kości pękły z trzaskiem w kontakcie z pniem drzewa. Ból nie miał więc szczególnie wiele czasu na dotarcie do mojej świadomości.
Ledwo otworzyłam oczy, zobaczyłam pochylający się nade mną pysk gwiezdnej wadery. Wzdrygnęłam się lekko, zaskoczona, co wywołało kolejną falę silnego bólu, która rozeszła się gwałtownie po moim ciele. Zaskamlałam cicho.
- Przepraszam... nie chciałam cię przestraszyć - wadera uśmiechnęła się do mnie lekko, choć jej wzrok pozostał poważny. Widziałam w nim zaniepokojenie, prawdopodobnie wywołane moim stanem... No cóż. Przydzwonienie z dużą siłą w stare drzewo tak się zwykle kończyło. Kilkoma połamanymi kościami i prawdopodobnie innymi obrażeniami wewnętrznymi.
Nawet nie chciałam o tym myśleć, bo przynosiło to więcej straty, niż pożytku.
- Masz, wypij to - wadera podsunęła mi pod pysk jakiś specyfik. Okropny zapach cieczy natychmiast uderzył moje nozdrza, wywołując odruch wymiotny, jednak nie było mi dane zaprotestować. Wadera szybkim ruchem wlała mi zawartość miseczki do pyska.
Omal się tym nie udusiłam, przysięgam. Cudem powstrzymałam torsje, w które chciał wpaść mój żołądek w proteście przed takim traktowaniem. Gdybym teraz zaczęła jeszcze wymiotować, tylko bardziej naruszyłabym rany i złamania. Powinnam jak najmniej się ruszać.
- To powinno cię rozgrzać - wytłumaczyła wadera, oddalając się kawałek, pewnie by schować naczynie. Stęknęłam głucho. Nie wiem, co to była za mikstura rozgrzewająca, ale nie umywała się do tych magicznych, które zwykle stosowałam. Nie wiem, jak z działaniem, ale smakiem moje biły tą na głowę.
- Gdzie jesteśmy? - stęknęłam głucho. Powinnam wrócić do mojej jaskini. Robiło się już ciemno... Jednak w takim stanie nie byłabym w stanie nigdzie pójść sama.
- Kierujemy się w stronę Centrum - padła odpowiedź, znowu z bliższej odległości. - Zabiorę cię do medyka.
Chciałam protestować czy coś. Że nie musi się mną aż tak przejmować, że powinna wracać do domu, bo w końcu ma swoje zadania, pewnie pracę, która teraz przeze mnie się opóźniała... Mogła mnie tu zostawić, uciec, tak, jak jej kazałam, ale została.
Chyba byłam jej za to wdzięczna.
Niemniej, nie zdążyłam zwerbalizować żadnej z moich myśli. Poczułam, jak się poruszam, chyba ciągnięta przez waderę. Zrobiła to delikatnie. Jednak niewystarczająco delikatnie.
Ponownie poczułam potworny, oślepiający ból w okolicy połamanych żeber, nim ponownie straciłam przytomność.
Ledwo otworzyłam oczy, zobaczyłam pochylający się nade mną pysk gwiezdnej wadery. Wzdrygnęłam się lekko, zaskoczona, co wywołało kolejną falę silnego bólu, która rozeszła się gwałtownie po moim ciele. Zaskamlałam cicho.
- Przepraszam... nie chciałam cię przestraszyć - wadera uśmiechnęła się do mnie lekko, choć jej wzrok pozostał poważny. Widziałam w nim zaniepokojenie, prawdopodobnie wywołane moim stanem... No cóż. Przydzwonienie z dużą siłą w stare drzewo tak się zwykle kończyło. Kilkoma połamanymi kościami i prawdopodobnie innymi obrażeniami wewnętrznymi.
Nawet nie chciałam o tym myśleć, bo przynosiło to więcej straty, niż pożytku.
- Masz, wypij to - wadera podsunęła mi pod pysk jakiś specyfik. Okropny zapach cieczy natychmiast uderzył moje nozdrza, wywołując odruch wymiotny, jednak nie było mi dane zaprotestować. Wadera szybkim ruchem wlała mi zawartość miseczki do pyska.
Omal się tym nie udusiłam, przysięgam. Cudem powstrzymałam torsje, w które chciał wpaść mój żołądek w proteście przed takim traktowaniem. Gdybym teraz zaczęła jeszcze wymiotować, tylko bardziej naruszyłabym rany i złamania. Powinnam jak najmniej się ruszać.
- To powinno cię rozgrzać - wytłumaczyła wadera, oddalając się kawałek, pewnie by schować naczynie. Stęknęłam głucho. Nie wiem, co to była za mikstura rozgrzewająca, ale nie umywała się do tych magicznych, które zwykle stosowałam. Nie wiem, jak z działaniem, ale smakiem moje biły tą na głowę.
- Gdzie jesteśmy? - stęknęłam głucho. Powinnam wrócić do mojej jaskini. Robiło się już ciemno... Jednak w takim stanie nie byłabym w stanie nigdzie pójść sama.
- Kierujemy się w stronę Centrum - padła odpowiedź, znowu z bliższej odległości. - Zabiorę cię do medyka.
Chciałam protestować czy coś. Że nie musi się mną aż tak przejmować, że powinna wracać do domu, bo w końcu ma swoje zadania, pewnie pracę, która teraz przeze mnie się opóźniała... Mogła mnie tu zostawić, uciec, tak, jak jej kazałam, ale została.
Chyba byłam jej za to wdzięczna.
Niemniej, nie zdążyłam zwerbalizować żadnej z moich myśli. Poczułam, jak się poruszam, chyba ciągnięta przez waderę. Zrobiła to delikatnie. Jednak niewystarczająco delikatnie.
Ponownie poczułam potworny, oślepiający ból w okolicy połamanych żeber, nim ponownie straciłam przytomność.
<Shan? Również przepraszam, że tym razem tak krótko :c >
Słowa: 404 = 25 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz