Od niedawna, basior wstawał w nieco lepszym humorze niż zazwyczaj. Choć nie dało się tego stwierdzić po wyrazie pyska, na którym zawsze gościł beznamiętny grymas. Wewnętrznie czuł jednak, że powoli przyzwyczaja się do tego miejsca. Tym bardziej że dzięki załatanej ścianie, był w końcu w stanie nieco wypocząć i zregenerować siły. Nie przeszkadzał mu w tym ani świszczący wiatr, ani przenikliwe zimno, które nie dostawało się już pod grube skóry w jego legowisku. Stanowiło to idealne dla niego ukojenie, a spokój, który temu towarzyszył, naprawdę dobrze na niego wpływał. I choć poranek ten wydawałby się wręcz idealny, to albinosa wyraźnie coś trapiło. Parę dni temu, medyk, który niegdyś opatrzył jego rany, wystosował prośbę, by ten użyczył mu parę fiolek z jego jadem. Oczywiście, miał własne preparaty i zioła, ale sporządzanie ich zajmowało nieraz bardzo dużo czasu, a dodatkowo chciał jakoś je udoskonalić. A przynajmniej tak tłumaczył swoją prośbę. Nie mógł odmówić, ze względu na otrzymaną wcześniej pomoc, jednak mimo nalegań, by medyk sam pofatygował się po nie do jego domu, ten uparcie twierdził, że ma ostatnio urwanie głowy i nie da rady udać się tak daleko, a są mu pilnie potrzebne. Basior nie był zadowolony z wizji odwiedzania miasta, ale nie był typem osoby, która zignorowałaby prośbę jedynie z tego powodu. Przygotował więc parę fiolek z truciznami o pożądanych przez medyka działaniach, a nawet dodał coś w gratisie od siebie. Wszystko poukładał delikatnie w torbie, mając na uwadze, że będzie potem musiał wszystkie potem słownie opisać, by przypadkiem nikt się nie pomylił. W końcu nie był w stanie w żaden sposób oznaczyć, czy podpisać naczyń, musieli zająć się tym sami. Nie marnując więcej czasu i chcąc wyrobić się przed południem, owinął się szczelnie skórami i przepasając torbę na biodrach, ruszył w drogę. Pogoda sprzyjała jego podróży i choć wiatr towarzyszył mu przez większość drogi, to wyjątkowo był nad wyraz delikatny, a na dodatek wiał od pleców, jakby chcąc wspomóc go, pchając go nieustannie do przodu. Nawet przez moment słońce wyłoniło się zza chmur, oddając nieco swojego ciepła i ogrzewając zmarznięte kości wilka.
Albinos zatrzymał się więc dopiero przed wejściem do miasta. Nieprzyjemny ból ścisnął wpierw jego serce, by zaraz potem przenieść się na żołądek. Szczerze nienawidził takich skupisk, obecność innych osób przyprawiała go o mdłości i zawroty głowy. Chociaż i tak było o wiele lepiej, niż kiedy przybył tu po raz pierwszy. Dobrze pamiętał ten dzień, stanął wtedy jak wryty, czuł się całkowicie bezsilny i zagubiony, kończyny odmawiały mu posłuszeństwa, a rozsądek kazał schować się albo uciekać jak najdalej. Wyczuwalna obecność tylu stworzeń przeraziła go do tego stopnia, że wszystko skończyło się wylądowaniem zawartości żołądka w pobliskich krzakach, a on sam przez następny tydzień nie opuszczał swojego mieszkania. Teraz, choć dalej z dozą niepewności, był już w stanie jakoś znieść tak liczną obecność innych osób, choć dalej wymagało to od niego wiele samozaparcia.
Chociaż gdyby nie te przeklęte próbki jadu, o które go poprosili, z pewnością by się tu dzisiaj nie zapuszczał. Przełknął powoli ślinę i wziął głęboki wdech, po czym, jakby próbując wtopić się w tło, zniżył głowę i zaczął kierować się przed siebie. Przemieszczał się skryty pod cieniami budynków, niemal nie nabijając się na ściany, w które jakby starał się przeniknąć. Niestety nie posiadał mocy, która pozwoliłaby mu zniknąć z pola widzenia przechodniów, nad czym całe życie ubolewał. Całe szczęście, o tej porze nie było jeszcze zbyt wielu ludzi, większość zajęta była albo pracą, albo domowymi obowiązkami. Nieliczni przechodnie mijali się na ulicy, jednak na szczęście nikt nie zwracał specjalnej uwagi na okrytego futrami aeskerona. Jak najbardziej mu to odpowiadało, jednak i tak zachowywał nadzwyczajną ostrożność.
Cel podróży, z tego, co pamiętał, był niedaleko centrum, ale dzięki temu dojście tam i znalezienie odpowiedniej lokalizacji nie zajęło mu więcej niż 15 minut. Nawet mimo niewielkiej wiedzy na temat rozmieszczenia budynków w tej okolicy, dotarcie na miejsce nie sprawiło basiorowi większego problemu. Wręcz ciężko było ominąć biały, sporej wielkości budynek, czuły węch basiora już z daleka wyczuł z wnętrza smród leków. Wszedł niepewnie do dość obszernego holu i od razu został przywitany przez donośny głos wadery, która akurat tamtędy przechodziła.
- O, to ty jesteś zapewne tym od trucizn! Ciężko cię z kimś pomylić - zaśmiała się i zaprosiła go gestem łapy do środka. Wyjaśniła mu pokrótce, że medyk, który się z nim kontaktował, musiał pilnie udać się do chorego, ale ona z radością go zastąpi. Jak dla albinosa, dziewczyna była nieco zbyt energiczna, co chwila po jego ciele przebiegał niekontrolowany dreszcz, gdy zaczynała co bardziej ekspresyjnie wymachiwać łapami przy opowiadaniu czegoś. Gdy jednak zaprosiła go do osobnego pomieszczenia i zabrali się w końcu do pracy, nagle z rozbieganego, podekscytowanego dziecka, zmieniła się w skoncentrowaną i bardzo dokładną osobę, co o wiele bardziej odpowiadało basiorowi.
Pobyt w tym miejscu, mimo największych chęci ukrócenia go do absolutnego minimum i tak dość mocno się przeciągnął. Dokładne opisywanie wszystkich fiolek pochłonęło zdecydowanie najwięcej czasu, szczególnie biorąc pod uwagę, że co chwilę ktoś wchodził w "bardzo ważnej sprawie niecierpiącej zwłoki" przez co musieli robić co jakiś czas przerwę. W końcu jednak basior mógł odetchnąć z ulgą, gdy pani medyk skończyła sporządzać opis ostatniej trucizny.
- Jeszcze raz bardzo dziękuje - ciepły głos wadery rozniósł się echem po pomieszczeniu. Albinos nic nie odpowiedział, jedynie skinął głową w jej stronę i podniósł się z siadu. Kości już go zaczynały boleć od nadmiernego siedzenia w jednej pozycji. Całe szczęście, wszystko było już gotowe i mógł ruszyć w drogę powrotną, by zaszyć się w końcu w swojej małej kryjówce. To była jedyna rzecz, o której marzył od samego momentu opuszczenia domu. Zagrzebać się pod stertą ciepłych futer i nie wychodzić aż do rana albo i dłużej. Słysząc, zbliżające się do tego miejsca kroki, prawdopodobnie kolejnego klienta, zawinął się ponownie w skóry i opuścił to miejsce, nim ktokolwiek zdążył zauważyć. Zupełnie, jakby go tam nigdy nie było.
Teraz nieco żwawiej i pospiesznej przemieszczał się przez miasto, czując, jak coraz więcej osób gromadzi się na ulicach. Dochodziło południe, ale to dla tych larw to najlepszy czas, do wypełznięcia na powierzchnię. Chcąc nie chcąc, co jakiś czas musiał przystanąć, by złapać oddech i uspokoić usilnie próbujące opuścić jego ciało serce. Wyczuł po chwili obecność wilka na jego drodze, przez co odruchowo zwolnił i jeszcze bliżej przycisnął do ściany. Po prostu go ominie, tak jak wszystkich i pójdzie dalej, nic trudnego, prawda? Czuł na sobie jego przenikliwe spojrzenie, jednak starał się to zignorować. Tłumaczył sobie to zwykłą ciekawością spowodowaną nietuzinkowym wyglądem basiora niczym więcej. W końcu przyzwyczajony był, do wędrujących w jego stronę spojrzeń, choć nie były one zwykle aż tak natarczywe.
Po prostu mnie nie zaczepiaj, nie zaczepia- usilne błagania w głowie basiora zostały brutalnie przerwane przez śmierdzącego farbą i alkoholem nieznajomego. Kolejny bezdomny trudniący się w budownictwie? Albinos naprawdę nie miał najmniejszej ochoty słuchać kolejnych wywodów na temat ciężkiego życia meneli ani tym bardziej marnych prób wyłudzania pieniędzy. Nawet ich za wiele ze sobą nie zabrał, więc i tak próby te byłyby nadaremne. Nie gardził tymi osobami, każdy niech żyje swoim życiem, ale niech nie zawracają jego zmęczonej głowy. Spróbował zwinnie ominąć intruza, jednak ten jakby specjalnie zastąpił mu drogę.
- Moje imię to Elijas Ragnarook Marath, z rodu Seresshmir, jestem malarzem - zaczął swój, trwający dla albinosa wieczność, wywód. Nic nie mówiło mu ani jego imię, ani tym bardziej ród, z którego się wywodził. Za to już doskonale wiedział, że basior nie da mu spokoju. Kvisch jednak również nie zamierzał się tak łatwo poddać i dać wciągnąć w kolejną sprawę, która go nie dotyczy. Już nawet obmyślał w głowie wymówki, którymi mógłby się zasłonić i drogi, którymi najszybciej mógłby się stąd wydostać.
- Proszę mi wybaczyć bezpośredniość, jednak potrzebuję konkretnie pana, aby go namalować. To dla mnie nadzwyczaj istotne. Zapłacę - basiora na ułamek sekundy zamurowało, jednak zaraz odzyskał trzeźwość umysłu. Czy on naprawdę uważa albinosa za idiotę? Chęć namalowania jego osoby, nie dość, że zdawała mu się wybitnie podejrzana, szczególnie biorąc pod uwagę ogólnie znany i niezachęcający wygląd basiora, to jeszcze bijący od nieznajomego odór alkoholu... Nie znał się na sztuce, na swej drodze nie spotkał również zbyt wielu osób pałających się tym fachem, jednak jego postać nie wzbudzała zaufania. Na dodatek, ta propozycja była przesiąknięta tak absurdalnie silnym zapachem oszustwa, że albinos aż skrzywił się w duchu.
- Na co mi twoje pieniądze - zasyczał. Jego postawa, choć złagodniała, dalej była niechętnie nastawiona wobec "artysty". Skąd miał mieć pewność o jego uczciwości? Być może zaoferuje mu portret, za który potem będzie musiał zapłacić. Dobre sobie! On nawet nie będzie mógł zrobić z tego użytku! Równie dobrze mógłby oddać mu płótno pomalowane całe na biało i powiedzieć, że to albinos w czarnym fraku na drogiej łajbie, a basior i tak by się nie zorientował. On nawet nie wie, jak wygląda czarny frak. Jednak Elijas, bo tak się przedstawił, nie dawał za wygraną i zaproponował zapłatę w inny sposób. Wyraził również chęć kontynuowania dyskusji na swój rachunek w karczmie. Albinos z początku chciał natychmiastowo odmówić, jednak coś go tknęło, by to jednak jeszcze przemyśleć.
Zaintrygowała go możliwość, o której wspomniał nieznajomy, a dokładniej, odpłacenia się w inny sposób. Taka zapłata była cenniejsza dla niewidomego, bo niektórych rzeczy nie dało się ot, tak dostać. Jednak czy było coś, czego by aktualnie potrzebował? Wszystko, co było mu potrzebne do życia, mógł zdobyć sam, ewentualnie kupić na targu... Oprócz jednej drobnej przysługi, za którą faktycznie od jakiegoś czasu się oglądał.
Dalej pozostawała jednak kwestia karczmy, która nie wydawała się basiorowi specjalnie spokojnym miejscem, a już na pewno nie zachęcała go, by tam się udać. Kojarzyła mu się z przepychem i tłumami pijanych, przekrzykujących się nawzajem wilków. Prawdopodobnie o tak, w miarę wczesnej porze, większość z nich, jeszcze prawdopodobnie odsypia po wczoraj i nie ma zbyt wielkiego tłumu, prócz garstki klientów, którzy udali się tam by, podobnie jak w planach Maratha, skonsumować jakiś ciepły posiłek. Takie miejsca budzą się do życia po zapadnięciu zmroku, a do tego brakowało jeszcze co najmniej paru godzin. Wciąż, myśl o udaniu się do zamkniętego pomieszczenia, w którym siedzi prawdopodobnie paręnaście osób, nie była dla niego zbyt zachęcająca. Nawet biorąc pod uwagę, że basior był skąpcem i wizja posiłku za darmo nie wydawała się aż tak okropna, a jego żołądek od rana nie został napełniony niczym prócz odrobiny wody. W domu zresztą też skończył mu się wszelkie zapasy. Basior westchnął ciężko, czując się coraz bardziej przekupiony. Potrząsnął głową i skierował pysk na sylwetkę nieznajomego.
- Nie do karczmy. Za dużo ludzi - odpowiedział oschle. Przypomniał sobie, że kiedyś, mijał na skraju miasta niewielki zajazd, w którym wyjątkowo nie dało wyczuć się zapachu alkoholu, za to z wewnątrz unosiły się smakowite zapachy. Prawdopodobnie było tam o wiele mniej ludzi, niż w karczmie, choć prawdopodobnie nie dało się uniknąć całkowicie zgromadzeń. Nie czekając na odpowiedź, ruszył w drugą stronę, jednego, z niewielu znanych mu miejsc. Nie bywał w mieście na tyle często, by znać układ wszystkich budynków, które się tu znajdowały, jednak całe szczęście tę jedną lokalizację udało mu się po drodze mniej więcej zapamiętać. Oczywiście, byłoby łatwiej, gdyby mógł się kierować zapachem jednak... Jego nowy znajomy idący obok, dość mocno mu to utrudniał. Przy okazji, będąc w drodze, starał się nieco więcej o nim dowiedzieć. Przede wszystkim, zdołał określić, że basior jest niewiele młodszy od niego. Mniej więcej rok lub dwa. Wyczuł w nim także typowy dla jego rasy zapach, który wcześniej zmieszał się z odorem alkoholu i farb, utrudniając identyfikacje. Normalnie poczułby jeszcze większą wrogość do jego osoby, za sam fakt pochodzenia z tej samej rasy, jednak w tym momencie było mu wyjątkowo już wszystko jedno. Dostatecznie mocno przytłaczała go już liczba osób kręcących się dookoła nich, by przejmować się jeszcze pochodzeniem nieznajomego, z którym i tak nie będzie miał potem więcej styczności. Wysłucha, co ten ma mu do powiedzenia, prawdopodobnie odmówi, ale co się naje to jego.
Po przekroczeniu progu budynku, od razu uderzyło w niego przyjemne ciepło i zapach świeżo przyrządzonych potraw. Pojedyncze osoby siedziały porozrzucane po pomieszczeniu, zajadając się swoimi potrawami, pijąc do tego nektar i gawędząc ze sobą wesoło. Od razu przypomniał sobie również, dlaczego jeszcze nie lubi tego typu miejsc. O ile w mieście udawało mu się niejako wtopić w tłum, to tutaj wygląd basiora skutecznie przyciągał wzrok gapiów. Zniżył jeszcze bardziej głowę i ruszył na sam koniec zajazdu, siadając w najbardziej oddalonym od wszystkich rogu. Choć najpierw wolałby coś zjeść. Podniósł łeb dopiero gdy oboje usiedli i poczuł choć odrobinę prywatności. Następnie skierował pysk w stronę Elijasa, w beznamiętnym oczekiwaniu. Jego towarzysz wydawał się należeć do takich, którym pysk nie zamyka się ani na minutę, więc pozwolił mu przejąć pałeczkę i samemu wyjaśnić, o co dokładnie mu chodzi z tym całym malowaniem.
< Elijas?>
Słowa: 2089
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz