Gdy wilk się obudził, było parę minut przed południem. Wyciągnął przednie łapy, stęknął z czymś między niechęcią, a obrzydzeniem i podniósł chudy zad, jeszcze zanim wpadł na to żeby podnieść łeb. Koścista dupa zachwiała się niczym liść na wietrze kiedy tylko ciężkie futro zsunęło się z niej wprost na posłanie, a ona sama, kąsana ostrymi zębami chłodu poddała się i także upadła niczym ścięte drzewo. Z pyska wilka wysunęło się krótkie sapnięcie w stylu: “ja pierdolę”, ponieważ już wiedział, że obudził się z, o losie, kacem życia. No, może “kac życia” to wyolbrzymienie, ponieważ z tym “kacem życia” budził się każdego poranka od jakichś czterech dni, niemniej jednak Elijas już wiedział co nastąpi dalej i wcale, a wcale mu się to nie podobało. Gdy podnosił się z łoża, a ktoś inny stanąłby wtedy z boku, bez wątpienia nazwałby to zjawisko pierwszymi krokami źrebięcia. Wyjątkowo brzydkiego, przeklinającego źrebięcia, nawet jeśli Aeskeron uznawał samego siebie za niczego sobie, a przynajmniej po litrze wiśniowego. Kiedy więc wilczej wersji źrebięcia w końcu udało się podnieść, pierwszym co zrobił było mimowolne posłanie wiązki prądu w kierunku lampki, która zajaśniała nagle, agresywnie atakując migrenę potomka Ragnarooka. Aeskeron zasyczał coś pod nosem na temat pękającej czaszki mrużąc oczy, jednak postanowił być dzielny. Zignorował więc ból głowy, suchość gardła i majtanie się każdego flaka w jego brzuchu, a nawet powstrzymał chęć zwymiotowania wszystkiego co zjadł dnia poprzedniego, co nie miało szans już wyglądać jak jedzenie. Wyprostował się dumnie, nadal krzywiąc pysk niczym nastolatek po pierwszym w życiu kieliszku czegoś mocniejszego niż nektar i ustawił długie łapy tak, jak bogini przykazała. W końcu otworzył oczy, a źrenice kształtu karcianej figury karo, zwężyły się zaledwie do malutkiego plusa, aby zaraz nabrać ostrości i odnaleźć się w rzeczywistości. Rzeczywistości, w której jego delikatna skóra była narażona na odmrożenia, a głowa pulsowała agresywniej niż serce, które najchętniej chyba w ogóle by się zatrzymało. Praca w takich warunkach to nie praca, a masochizm!- powiedziałoby pewnie- niech ktoś mnie dobije, zanim zrobi to ten alkoholik! Jednak alkoholik nie zamierzał (póki co) zabijać ani siebie, ani swego serca, w związku z czym powinien skupić się na czymś, co pomogłoby mu przeżyć. Przesunął niechętnie wzrokiem po wszystkich wiszących i leżących obrazach swojego autorstwa. Portrety, krajobrazy, martwa natura, więcej portretów i krajobrazów, bo martwa natura jest do dupy. W końcu białe płótno. Białe płótno, które powinno być już dawno chociaż odrobinę zamalowane, czy choćby ubrudzone farbką. Powinno udawać, że ktoś spędził nad nim więcej, niż jedno rzucenie okiem, jednak płótno nie kłamało, a prawda była taka, że Elijas nie miał pojęcia co namalować. To nie tak, że zupełnie nie miał natchnienia, w końcu był artystą i gdyby musiał, to maznąłby pędzlem zamoczonym w kilku barwnikach po białej powierzchni i wszyscy nazwaliby to sztuką. Jednak Aeskeron nie potrzebował natchnienia, a piękna. Cokolwiek mogło to znaczyć.
Ponownie zasyczał pod nosem, a długi język samoistnie wysunął się z paszczy, badając powietrze…
Zostaje coraz mniej czasu
… A język wyłapał smak niedokończonego wczoraj alkoholu.
Krótkie spojrzenie, zawrót głowy i równie krótki łyk z butelki uniesionej telekinezą. Wymioty powstrzymane.
Teraz można iść.
Nagi wilk zachwiał się, a lampa mrugnęła razem z chwilowym problemem z ciałem. W końcu przeszedł do następnego pomieszczenia, gdzie tym razem zapalenie światła nie przyniosło mu aż tak dużego bólu. Ponownie przesunął zgorszonym spojrzeniem po swoich dziełach, jakby szukając w ten sposób jakichkolwiek, najmniejszych skaz, których oczywiście tam nie było. Nie mogło być…
Gdy wyszedł ze swojego mieszkania, wyprostował się i uniósł łeb, jak na Seresshmira wypadało. Ciężkie, unoszone z pomocą mocy, futro ze Spalonego Diabelstwa spływało po obu jego bokach i tyle, niemal wlokąc się po ziemi jak czarny welon, zwiastujący krzywdę i rozstanie, natomiast gruby kołnierz osłaniał wrażliwą skórę szyi, przyozdobiony małymi, białymi kryształami. Prezentował się efektownie, jak zawsze. Nikt nie musiał przecież wiedzieć, że przez złe samopoczucie malarz miał ochotę wyrzygać swój żołądek, a potem go skopać bez litości, żeby zaczął działać normalnie... może jeszcze trochę go skrzyczeć, tak dla zasady..
Kroki skierował do najbliższej karczmy w poszukiwaniu ciepłego posiłku, jak każdego dnia. Sam przecież gotować nie potrafił, ba, on nawet nigdy w życiu nie zjadł kawałka surowego mięsa, nie wliczając tych wcześniej przygotowanych przez kucharzy. Żywił się więc jak mógł, czyli w karczmach, gdzie nie było problemów z głodem, póki miał pieniądze, a jak pieniędzy nie miał, to sprzedawał obrazy albo wygrywał konkursy.
Tylko jak wygrywać konkursy, skoro nigdzie nie ma dobrego tematu do odwzorowania? Bo Elijas mógł iść dzień, w dzień po kilka razy tymi samymi uliczkami, mógł nawet robić kółka, zakręty i inne wygibasy, mógłby nawet okrążyć ze trzy razy całe Centrum Królestwa Północy, gdyby wiedział, że znajdzie tam coś, co będzie pasowało do tematu wyzwania. Co jednak namalować, kiedy jedynie wiesz, że masz namalować piękno, ale organizator konkursu jest niesamowicie ekscentrycznym kolekcjonerem, który ma za dużo pieniędzy i nie zadowoli się byle czym? Oh, Elijas za dobrze go znał, żeby skusić się na taki banał, jak namalowanie kwiatka, niczym zachwycony światem szczeniak, któremu życie jeszcze za mało dało w kość. Czymże jest więc piękno? Dla jednego piękny będzie tenże kwiatek, dla drugiego pięknem będzie martwy motylek, jeszcze inny zachwyci się kształtną waderą… a Elijas spotkał swoje piękno kiedy tylko rzucił okiem w kierunku wielkiego budynku.
Aeskeron zatrzymał się nagle, niczym tchnięty, gdyż zobaczył dziecięcego kwiatka, martwego motylka i kształtną waderę w jednym. To nawet nie było to banalne piękno, to było przede wszystkim intrygujące. To był drugi Aeskeron, z nieznanego Elijasowi rodu.
Ślepy wilk szedł uliczką z opuszczoną głową i ogonem, jakby próbował być niezauważony, nawet jeśli jako jedyny właśnie przechodził pod największą biblioteką w okolicy. Aeskeron pokryty łuskami do połowy, albinos, bez oczu- jeśli to nie jest piękne, to nic na tym świecie nie jest.
Elijas zbliżył się do wilka od przodu, bez jakiegokolwiek zastanowienia
- Proszę pana…- zaczął, a nieznajomy najwyraźniej wyczuwając tę zmianę, zawahał się przez chwilę, aby spróbować ominąć nową przeszkodę. Malarz jednak nie dał za wygraną i zaraz przestąpił krok w bok, zagradzając albinosowi przejście. Niespodziewanie drugi wilk zrobił krok w tył i zasyczał gniewnie. Elijas uniósł brew. Czyżby niemowa w dodatku?
- Moje imię to Elijas Ragnarook Marath, z rodu Seresshmir, jestem malarzem - zaczął, jednak widząc brak konkretnej reakcji ze strony ślepca, kontynuował. Może na innym wilku to nazwisko zrobiłoby wrażenie, jednak ten tu osobnik z konkretnego powodu mógł nie kojarzyć artysty- Proszę mi wybaczyć bezpośredniość, jednak potrzebuję konkretnie pana, aby go namalować. To dla mnie nadzwyczaj istotne. Zapłacę- wyjaśnił na szybko. Zapomniał o kacu i zapomniał o tym, że nie zjadł jeszcze śniadania, potrzebował tego Aeskerona na swoim płótnie.
- Na co mi twoje pieniądze?- mruknął obcy z niezadowoleniem, jednak oko piaskowego wilka zdążyło wyłapać zmianę w jego postawie. Już nie robił wrażenia dzikiego węża.
- Jeśli nie chce pan pieniędzy, odwdzięczę się w inny sposób- odparł z determinacją, skutecznie chowając desperację- Moglibyśmy to omówić w spokojnym miejscu, może mógłbym pana przekonać? Właśnie byłem w drodze do karczmy aby zjeść śniadanie. Oczywiście wszystko na mój rachunek.
<Panie Kvisch?>
Słowa: 1145
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz