Kontrola umysłów nigdy nie była czymś, co lubiłam ani co dobrze mi wychodziło. Poza tym... nie byłam w stanie przejąć kontroli nad czyimś umysłem w sposób, w jaki potrafiły to niektóre z wilków władających żywiołem Umysłu. Ja nawet nie do końca kontrolowałam teraz umysł maga. Kontrolowałam jego ruchy, przy odrobinie wysiłku mogłam go zmusić do powiedzenia czegoś, jednak nie kontrolowałam jego myśli, nie mogłam ich czytać ani nic podobnego. On moje tak, bo był telepatą. To znaczy - mógłby, gdyby nie był naćpany niemal do nieprzytomności i gdybym nie umiała skutecznie bronić się przed grzebaniem obcych sił w mojej głowie. Plus dochodził brak doświadczenia we władaniu tym zaklęciem. Natrafiłam na nie dopiero po tym, jak wróciłam do siebie, do mojej jaskini w Dystrykcie I. Poćwiczyłam przez te kilka dni na Valentine'ie i napotkanych w okolicy zwierzątkach. Szło mi nieźle, Valentine mówił, że bycie pod wpływem tego zaklęcia jest dość dziwne, ale faktycznie działało - wiedziałam o każdym jego posunięciu, mogłam kontrolować ruchy jego mięśni... Ale nadal nie była to telepatia, tylko czarnomagiczny rytuał. Który nie bez powodu został już lata temu zakazany... Przez co w zasadzie o nim zapomniano. Więc nikt nie skojarzył, że coś w zaistniałej sytuacji nie gra... Poza Aarvedem.
Ale to dla dobra szczeniaków. Poza tym - czym ten rytuał różni się od zaklęć stosowanych przez telepatów? Tylko tym, że zwykle się nie wie, że jest się pod wpływem telepaty, a tutaj jest to raczej dość oczywiste dla osoby pod jego wpływem... Ale dla tego maga nie powinno mieć to znaczenia. Był zbyt naćpany, by zauważać, co się dzieje w okół niego.
Tak, przyznaję, mój system wartości był nieco inny niż większości wilków, być może w pewien sposób nawet zachwiany, nieco niemoralny. Ale przez to bardziej życiowy. Nikt z nas nie jest nieskazitelny, każdy ma coś na sumieniu. Grunt to wiedzieć, i rozumieć, że się robi niemoralnego. Zdawać sobie sprawę, że podejmowanie niektórych kroków powinno mieć tylko i wyłącznie charakter rozwiązania ostatecznego.
Pierwszej nocy w otoczeniu wojowników niemal nie zmrużyłam oka. Nawet nie przez to, że znajdowałam się w obcym miejscu wśród obcych wilków. Po prostu, pozbawiona dostępu do moich eliksirów nasennych, z których musiałam zrezygnować między innymi ze względu na ten rytuał, który wymagał ode mnie choć najmniejszego zaangażowania mózgu. A ten eliksir, który przyjmowałam na co dzień, wyłączał go całkowicie. No... mniej więcej. Kwestią, jak dokładnie działa, mógł się raczej zająć medyk, nie mag-zielarz hobbysta.
W każdym razie, zastępczy, słabszy specyfik nie zadział do końca tak, jak powinien. Zrobiłam się po nim śpiąca, nawet na moment zasnęłam... Ale potem pojawiły się sny. Które bardzo szybko przemieniły się w koszmary. O dziwo, zamiast wydarzeń z mojej przeszłości, w ich centrum znalazły się porwane szczeniaki. W żaden sposób koszmary nie były przez to łatwiejsze do zniesienia... Wręcz przeciwnie.
Dlatego rano byłam półprzytomna, choć starałam się to ukryć najbardziej, jak byłam w stanie. Częściowo się chyba nawet udało, bo nikt przez pozostałą część wędrówki nie zapytał, czy wszystko w porządku. Lepiej dla mnie. Skupiałam się na utrzymaniu zaklęcia na coraz bardziej ogarniającym rzeczywistość magu. Coraz częściej zauważałam, że jego spojrzenie zaczynało łapać ostrość, patrzeć na obiekty i je dostrzegać, nie tak, jak do tej pory. Zaczynałam się niepokoić, że może coś odwalić, dlatego jeszcze bardziej wzmocniłam mentalne mury obronne.
Potem dotarliśmy w końcu do podnóża wulkanu Razjela.
- Jeniec pójdzie z nami - zarządził dowódca, spoglądając na mnie. - Będzie nas dalej kierował już w środku, żebyśmy nie musieli spędzać tam więcej czasu, niż to konieczne. Ale podczas wchodzenia będzie się z nim pani trzymała z tyłu, Spero.
Powiedział to nieznoszącym sprzeciwu tonem, dlatego nawet nie próbowałam oponować. Choć naprawdę nie uśmiechało mi się chować za tymi wszystkimi wilkami, gdy oni będą być może narażać życie... Spojrzałam kątem oka na Aarveda, który, miałam wrażenie, szczególnie starał się mnie mieć na oku. Nie wiedziałam, czy bardziej mnie to irytowało, czy uspokajało. Nie lubiłam być traktowana jako ta gorsza. Ta, która nie potrafi sama o siebie zadbać. Naprawdę nie byłam pierwszym lepszym wilkiem z łapanki, choć tak mogłoby to wyglądać, w rzeczywistości nie raz musiałam stawać do walki z potężniejszymi przeciwnikami, dla magii ilość nie miała większego znaczenia. Przynajmniej mojej. Może nie zostałam magiem bojowym, ale to jeszcze nic nie znaczy. A na pewno nie świadczy o moich umiejętnościach bojowych, o czym towarzyszące mi wilki widocznie ciągle zapominały...
Ale nic to, nie było sensu z nimi dyskutować. Wiedziałam to po moich doświadczeniach z Lysem - wojownicy bywali uparci. I jak skrzydlatemu basiorowi mogłam przemówić do rozsądku i strzelić go w głowę za traktowanie mnie jak ułomnej, tak towarzyszącym mi w tym momencie wilkom... no nie bardzo. Nie wypada.
Rozpoczęliśmy poszukiwania. Musieliśmy znaleźć wejścia do bocznych odnóg, najlepiej jak najszybciej, żeby zminimalizować ryzyko wykrycia naszej obecności przez wilki, które mogły przebywać w magazynie. Liczył się czas.
Nie tylko w tej kwestii z resztą. Z każdą chwilą czułam, że więziony przez nas i moje zaklęcie mag coraz bardziej odzyskuje kontrolę nad sobą, zaczyna zdawać sobie sprawę ze swojego położenia... przez co próbuje kombinować.
Poczułam uderzenie w moją mentalną barierę. Zareagowałam instynktownie, skupiając się na najobrzydliwszej, najbardziej odstraszającej rzeczy, która przyszła mi do głowy, by zaraz wypuścić ją na łaskę maga. Rzucił się na nią jak głodujący na kawałek strawy... By zaraz już tego pożałować.
Widziałam, jak się wzdryga, przenosząc na mnie gwałtownie zszokowane spojrzenie. Rozkazałam mu zostać w tej pozycji, patrzeć mi w oczy, by widzieć, jak w jego pojawia się zrozumienie. Oraz strach. Strach przede mną, tym, co miałam w głowie i do czego byłam zdolna...
Teraz mogłam mieć jako taką pewność, że nie będzie niczego więcej próbował. Czułam jego strach, związany nie tylko z tym, co zobaczył, a pokazałam mu podnoszące się z ziemi trupy, które przywołałam, podczas walki z Magiem, który więził mnie przez większość mojego życia. Bał się tego, co mogłam mu zrobić, gdyby postanowił uciec albo okazać jakąkolwiek inną formę nieposłuszeństwa.
Strach był czasami lepszą gwarancją czyjegoś posłuszeństwa, niż najpotężniejsze nawet zaklęcie pętające umysł.
- Chyba to mamy - rozległo się nagle czyjeś niegłośne wołanie, które przerwało kontakt wzrokowy mój i więźnia. Ale teraz znowu zaczęłam czuć, że mam nad jego ciałem całkowitą kontrolę. Nie mógł uciec, nie powinien się stawiać. Przyjął swój los. Bo nie chciał zginąć.
Grupa, w której się znalazłam, ruszyła w kierunku miejsca, skąd dobiegło nas wołanie jednego z wojowników. Gdy nie ruszyłam natychmiast za nim, zamarudziłam moment, by jeszcze raz zerknąć na maga, poczułam szturchnięcie czyjejś łapy w grzbiet. Wzdrygnęłam się lekko i odwróciłam głowę, by spojrzeć na rogatego basiora.
- Nie zostawaj w tyle - polecił Aarved szeptem.
Skinęłam lekko głową. Skupiłam uwagę na połączonym z moim umysłem maga i, niczym prowadzoną na sznurkach marionetkę, zmusiłam go do wstania z zajmowanego wcześniej miejsca i ruszenia za nami.
Mimo wszystko musieliśmy mieć na niego oko. A tam w środku mógł nam się przydać.
Ale to dla dobra szczeniaków. Poza tym - czym ten rytuał różni się od zaklęć stosowanych przez telepatów? Tylko tym, że zwykle się nie wie, że jest się pod wpływem telepaty, a tutaj jest to raczej dość oczywiste dla osoby pod jego wpływem... Ale dla tego maga nie powinno mieć to znaczenia. Był zbyt naćpany, by zauważać, co się dzieje w okół niego.
Tak, przyznaję, mój system wartości był nieco inny niż większości wilków, być może w pewien sposób nawet zachwiany, nieco niemoralny. Ale przez to bardziej życiowy. Nikt z nas nie jest nieskazitelny, każdy ma coś na sumieniu. Grunt to wiedzieć, i rozumieć, że się robi niemoralnego. Zdawać sobie sprawę, że podejmowanie niektórych kroków powinno mieć tylko i wyłącznie charakter rozwiązania ostatecznego.
Pierwszej nocy w otoczeniu wojowników niemal nie zmrużyłam oka. Nawet nie przez to, że znajdowałam się w obcym miejscu wśród obcych wilków. Po prostu, pozbawiona dostępu do moich eliksirów nasennych, z których musiałam zrezygnować między innymi ze względu na ten rytuał, który wymagał ode mnie choć najmniejszego zaangażowania mózgu. A ten eliksir, który przyjmowałam na co dzień, wyłączał go całkowicie. No... mniej więcej. Kwestią, jak dokładnie działa, mógł się raczej zająć medyk, nie mag-zielarz hobbysta.
W każdym razie, zastępczy, słabszy specyfik nie zadział do końca tak, jak powinien. Zrobiłam się po nim śpiąca, nawet na moment zasnęłam... Ale potem pojawiły się sny. Które bardzo szybko przemieniły się w koszmary. O dziwo, zamiast wydarzeń z mojej przeszłości, w ich centrum znalazły się porwane szczeniaki. W żaden sposób koszmary nie były przez to łatwiejsze do zniesienia... Wręcz przeciwnie.
Dlatego rano byłam półprzytomna, choć starałam się to ukryć najbardziej, jak byłam w stanie. Częściowo się chyba nawet udało, bo nikt przez pozostałą część wędrówki nie zapytał, czy wszystko w porządku. Lepiej dla mnie. Skupiałam się na utrzymaniu zaklęcia na coraz bardziej ogarniającym rzeczywistość magu. Coraz częściej zauważałam, że jego spojrzenie zaczynało łapać ostrość, patrzeć na obiekty i je dostrzegać, nie tak, jak do tej pory. Zaczynałam się niepokoić, że może coś odwalić, dlatego jeszcze bardziej wzmocniłam mentalne mury obronne.
Potem dotarliśmy w końcu do podnóża wulkanu Razjela.
- Jeniec pójdzie z nami - zarządził dowódca, spoglądając na mnie. - Będzie nas dalej kierował już w środku, żebyśmy nie musieli spędzać tam więcej czasu, niż to konieczne. Ale podczas wchodzenia będzie się z nim pani trzymała z tyłu, Spero.
Powiedział to nieznoszącym sprzeciwu tonem, dlatego nawet nie próbowałam oponować. Choć naprawdę nie uśmiechało mi się chować za tymi wszystkimi wilkami, gdy oni będą być może narażać życie... Spojrzałam kątem oka na Aarveda, który, miałam wrażenie, szczególnie starał się mnie mieć na oku. Nie wiedziałam, czy bardziej mnie to irytowało, czy uspokajało. Nie lubiłam być traktowana jako ta gorsza. Ta, która nie potrafi sama o siebie zadbać. Naprawdę nie byłam pierwszym lepszym wilkiem z łapanki, choć tak mogłoby to wyglądać, w rzeczywistości nie raz musiałam stawać do walki z potężniejszymi przeciwnikami, dla magii ilość nie miała większego znaczenia. Przynajmniej mojej. Może nie zostałam magiem bojowym, ale to jeszcze nic nie znaczy. A na pewno nie świadczy o moich umiejętnościach bojowych, o czym towarzyszące mi wilki widocznie ciągle zapominały...
Ale nic to, nie było sensu z nimi dyskutować. Wiedziałam to po moich doświadczeniach z Lysem - wojownicy bywali uparci. I jak skrzydlatemu basiorowi mogłam przemówić do rozsądku i strzelić go w głowę za traktowanie mnie jak ułomnej, tak towarzyszącym mi w tym momencie wilkom... no nie bardzo. Nie wypada.
Rozpoczęliśmy poszukiwania. Musieliśmy znaleźć wejścia do bocznych odnóg, najlepiej jak najszybciej, żeby zminimalizować ryzyko wykrycia naszej obecności przez wilki, które mogły przebywać w magazynie. Liczył się czas.
Nie tylko w tej kwestii z resztą. Z każdą chwilą czułam, że więziony przez nas i moje zaklęcie mag coraz bardziej odzyskuje kontrolę nad sobą, zaczyna zdawać sobie sprawę ze swojego położenia... przez co próbuje kombinować.
Poczułam uderzenie w moją mentalną barierę. Zareagowałam instynktownie, skupiając się na najobrzydliwszej, najbardziej odstraszającej rzeczy, która przyszła mi do głowy, by zaraz wypuścić ją na łaskę maga. Rzucił się na nią jak głodujący na kawałek strawy... By zaraz już tego pożałować.
Widziałam, jak się wzdryga, przenosząc na mnie gwałtownie zszokowane spojrzenie. Rozkazałam mu zostać w tej pozycji, patrzeć mi w oczy, by widzieć, jak w jego pojawia się zrozumienie. Oraz strach. Strach przede mną, tym, co miałam w głowie i do czego byłam zdolna...
Teraz mogłam mieć jako taką pewność, że nie będzie niczego więcej próbował. Czułam jego strach, związany nie tylko z tym, co zobaczył, a pokazałam mu podnoszące się z ziemi trupy, które przywołałam, podczas walki z Magiem, który więził mnie przez większość mojego życia. Bał się tego, co mogłam mu zrobić, gdyby postanowił uciec albo okazać jakąkolwiek inną formę nieposłuszeństwa.
Strach był czasami lepszą gwarancją czyjegoś posłuszeństwa, niż najpotężniejsze nawet zaklęcie pętające umysł.
- Chyba to mamy - rozległo się nagle czyjeś niegłośne wołanie, które przerwało kontakt wzrokowy mój i więźnia. Ale teraz znowu zaczęłam czuć, że mam nad jego ciałem całkowitą kontrolę. Nie mógł uciec, nie powinien się stawiać. Przyjął swój los. Bo nie chciał zginąć.
Grupa, w której się znalazłam, ruszyła w kierunku miejsca, skąd dobiegło nas wołanie jednego z wojowników. Gdy nie ruszyłam natychmiast za nim, zamarudziłam moment, by jeszcze raz zerknąć na maga, poczułam szturchnięcie czyjejś łapy w grzbiet. Wzdrygnęłam się lekko i odwróciłam głowę, by spojrzeć na rogatego basiora.
- Nie zostawaj w tyle - polecił Aarved szeptem.
Skinęłam lekko głową. Skupiłam uwagę na połączonym z moim umysłem maga i, niczym prowadzoną na sznurkach marionetkę, zmusiłam go do wstania z zajmowanego wcześniej miejsca i ruszenia za nami.
Mimo wszystko musieliśmy mieć na niego oko. A tam w środku mógł nam się przydać.
<Aarved?>
Słowa: 1123 = 76 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz