W dzień mroźny jak każdy inny, Imera wstał jak zwykle późnym popołudniem. Promienie chylącego się ku zachodowi słońca przyjemnie ogrzewały jego siwo czarne futro. Leniwie wyprostował stare kości i wygiął strzykający grzbiet. Od razu poczuł ścisk w żołądku, no tak - od dwóch dni niczego nie jadł. Chwiejnym krokiem wylazł z tymczasowej nory. Jego oczy nie przyzwyczaiły się jeszcze do wszechobecnej jasności, dlatego przymrużył je, a wręcz zamknął i szedł na ślepo, zostawiając za sobą liczne ślady. Z wielu a'la syberyjskich zapachów, jego uwagę przyciągnęła woń potencjalnej zdobyczy. Zając. Tak, to pewnie był zając. Na potwierdzenie nie trzeba było długo czekać - za niewielkim wzniesieniem znajdował się sznur zajęczych śladów, który wychodził ze świerkowego lasu. Na śniegu łowy są o niebo łatwiejsze. Skoro tylko basior podszedł do tropu od razu stwierdził, że odciski są świeże. Można by powiedzieć bardzo świeże. Bezzwłocznie podążył tym śladem, nie odrywając nosa od zimnego śniegu. Dopiero po kilku minutach truchtu zdecydował się podnieść łeb, a wtedy ujrzał swoją zdobycz, która sztywno stała w miejscu. Tak szybko, na ile to możliwe, podbiegł do niej, lecz spłoszyła się i dalej już nie było sensu jej ścigać. Jednak ku zdziwieniu Imery, po kilku susach znów zatrzymała się i zaczęła obserwować. Basior również się rozejrzał i zobaczył to, czego oczekiwał: odpowiedź na wszystkie pytania. W małym zagłębieniu leżały trzy małe, ślepe jeszcze zajączki. Basior spode łba uśmiechnął się do dorosłego osobnika, najpewniej do matki tych nieszczęsnych kuleczek. Mięso z młodziaków jest takie przepyszne! Bez skrupułów wziął jedno niemrawe młode i ze smakiem pożarł je na oczach matki. Wówczas dwójka pozostałych dzieci zaczęła dziwnie skwierczeć i żałośnie przebierać łapkami. Na te odgłosy ich matka jeszcze wyżej uniosła uszy i wołana instynktem, a może głupotą, podbiegła do gniazda. Wciąż nie miała bezpośredniej styczności z drapieżnikiem. Zaczęła wrogo pomrukiwać oraz tupać nogą w miękki śnieg, co jednak nie przyniosło oczekiwanego efektu.
- Chcesz walczyć za swoje młode, bezbronne dzieci? Oh, jakie to słodkie. - zakpił, wiedząc, że i tak go nie rozumie - Szkoda tylko, że mam nad tobą przewagę ewolucyjną. - dodał ponuro i obnażył kły. Wydał z siebie ciężki, chrapliwy pomruk i przepuścił pierwszy skok na zajęczą mamę. Była zwinniejsza, to fakt - w porę zdążyła uciec. Zdenerwowała tym tylko napastnika. Basior ruszył po raz drugi, pełen głodu i żądzy zabijania. Znów ucieczka, w tył zwrot i odejście na bezpieczne kilkanaście metrów. Drapieżnik nie miał już psychicznej raczej siły się za nią uganiać, wrócił więc do łatwiejszej zdobyczy. Po raz kolejny, nie wierząc własnemu szczęściu spojrzał na słodkie, puszyste kuleczki. Był głodny, ale wolał delektować się ich cierpieniem, a przede wszystkim - cierpieniem ich matki. Dostojnie położył się przed zagłębieniem i ostrożnie złapał jedno młode za niewyrośnięte uszy. Zaczęło przeraźliwie piszczeć, miauczeć, czy co tam małe zajączki robią. Na te odgłosy matka znów trochę się przybliżyła, jednak na mniejszą odległość niż poprzednim razem. W jej wnętrzu rozgrywała się ostra walka. Matczyny instynkt kontra rozsądek. Na jej szczęście, rozsądek znów zaczął górować. Kto wie, co byłoby, gdyby zdecydowała się na walkę z tym odrażającym wrogiem. A może tak by było lepiej? Nie musiałaby oglądać tego, co teraz się dzieje. Nie patrzyłaby na to, jak znęca się na jej dziećmi. Poczułaby jedynie drobne szarpnięcia. Wszystko by odeszło, koniec. A teraz? Widzi, jak oprawca przejeżdża pazurem po brzuszku malca, rozrywając jego delikatną skórę. Strużki krwi spływają po jego łapie. Ukazuje szczerbate uzębienie w obrzydliwym uśmiechu. Nie. Lepiej byłoby się zabić. Zajęcza mama nie chce na to patrzeć. Z niemożliwymi do opisania uczuciami ucieka, byleby jak najdalej stąd. Imera uśmiecha się i odrywa głowę zmaltretowanemu maluszkowi. Leje się jeszcze więcej krwi, a ostatnie młode siedzi skulone z uszami postawionymi po sobie. Basior jeszcze tylko dojada korpus poprzednika, po czym złowieszczo patrzy na osamotnionego wypłosza.
- Mamusia cię zostawiła, hm? - zarechotał i już skłonił się, by rozerwać jego małe ciało. Wtem całą rozkosz przerwał obcy głos.
- Ładnie to tak znęcać się nad słabszymi?
Imerę opuściły resztki zadowolenia. Przejechał łapą po pysku i zmarszczył brwi, nie ukrywając uprzedzonej niechęci do obcego.
<Nieznajomy?>
Słowa: 657
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz