czwartek, 9 maja 2019

Od Spero CD. Lysandra

Ledwie dotarliśmy w końcu do przełęczy już żałowałam, że nie sprzeciwiłam się tej wyprawie, nie wykręciłam jakąś ważną sprawą do załatwienia. Ale przecież nie mogłam się spodziewać, że za niepokojącym wybuchem magii stoi... on.
Stanęłam jak wryta i odruchowo skuliłam się, podkulając ogon pod siebie.
- Nie - zdobyłam się tylko na ledwosłyszalny szept.
Lysander spojrzał na mnie widocznie wystraszony moją gwałtowną reakcją. Ponownie przeniósł swoją uwagę na znajdującego się przed nami basiora. Zrobił krok do przodu, by mnie zasłonić. Warknął ostrzegawczo.
- Co się dzieje? - spytał mnie, choć wzrok nadal wbijał w czarnego wilka. - Kto to jest?
- Nie powinno go tu być. On nie mógł... - głos uwiązł mi w gardle. Zaczęłam trząść się ze strachu. - Nie mógł mnie znaleźć - szepnęłam.
- No proszę, proszę, kogo moje oczy widzą - rozległ się tubalny, tak dobrze znany mi głos. Skuliłam się jeszcze bardziej, omal nie przywierając brzuchem do ziemi. - Czy to nie jest przypadkiem moja podopieczna?
Warknęłam cicho, tylko na tyle się odważając. Jak on się tu znalazł...?
Do Lysandra dołączył Hercules i James. Stanęli po obydwóch jego stronach, tworząc żywy mur oddzielający mnie od Maga. Bo to był on, nie mogłam zaprzeczać. Cholerny wilczy Mag, który przetrzymywał mnie w swoim laboratorium przez pięć lat mojego życia... Ale moi towarzysze o tym nie wiedzieli.
- Uważajcie, to jest... - wydusiłam w końcu, ale było już za późno.
James jednym skokiem dopadł do czarnego basiora. Czy raczej - dopadłby, gdyby miał do czynienia ze zwyczajnym przeciwnikiem.
Zaskoczony zawisł w powietrzu, wyciągnięty w skoku. Mag rzucił mu kpiące spojrzenie i oszczędnym ruchem łapy posłał go kilkanaście dobrych metrów w bok. Gdzie rudy basior uderzył o ziemię z głuchym stęknięciem.
- To mag - szepnęłam. Na pysk wspomnianego  wypłynął okrutny uśmiech. - Nie poradzicie sobie z nim, pozwólcie mi...
- Nie ma mowy - warknął Lysander. Jeszcze przed chwilą patrzył na próbującego się podnieść przyjaciela. Teraz wbijał wściekły wzrok w przeciwnika. - Zostaniesz z tyłu.
- Nic mi po was, jak zginiecie! - zachlipałam. Przez łzy, które napłynęły mi do oczu, nie widziałam niemal nic. - On...
Żaden z nich już mnie nie słuchał. Razem rzucili się na Maga.
I razem zostali pokonani, mimo moich starań, by blokować wszystkie wymierzone w nich magiczne ataki.
Gdy Lysander wzbił się w powietrze, Mag posłał mu na spotkanie magiczny wiatr. Widziałam, jak Lysander zmaga się, by przejąć nad zdradliwym żywiołem panowanie przy pomocy własnej mocy. Ale to nie mogło się udać. Wiatr Maga pochodził z innego źródła, niż moc Lysa. Nie miał szans...
Coś ścisnęło mnie w sercu, gdy zobaczyłam, jak uskrzydlony wilk przegrywa tę walkę, gdy oberwał dodatkowo jakimś zaklęciem. Czas wydawał się zwolnić, gdy z czystym przerażeniem patrzyłam, jak oczy uciekają mu w głąb czaszki i straciwszy przytomność, mój wilk spada na ziemię, prosto w zaspę śnieżną.
Hercules zdążył tylko zawołać jego imię, nim dołączył do przyjaciół, ciśnięty o rosnące nieopodal samotne drzewo.
Nagle całe przerażenie ze mnie wyparowało, zastąpione przez czystą furię.
Z mojego gardła wydobył się z początku cichy warkot, który zaraz jednak przerodził się w ryk wściekłości. Wyprostowałam się, wbiłam łapy w śnieg i nie spuszczając wzroku z Maga, przywołałam moc. Jej pasma wybuchły wokół mnie, ukazując się jako wir ciemnofioletowego ognia, który nie dawał ciepła. Moja sierść zafalowała.
Stojący naprzeciwko mnie basior także sięgnął po magię, uśmiechając się przy tym kpiąco, z pobłażaniem.
- Nie dasz rady mnie pokonać w samotnym pojedynku - zakpił. Zmierzył wzrokiem pasma magii, które przywołałam. - Czarna magia, którą z taką nieostrożnością się posługujesz, nie jest twoim wrodzonym żywiołem. Nie miałaś z nią do czynienia od urodzenia - uśmiechnął się okrutnie. - Ja tak.
Nie zauważyłam, by w jakikolwiek sposób zainicjował rzucenie zaklęcia, które wycelował  we mnie w następnej chwili. Zobaczyłam jednak mknącą w moją stronę strugę energii. W ostatniej chwili zdołałam ją zablokować. Natychmiast odpowiedziałam na jego atak, chociaż ja przy rzucaniu zaklęcia musiałam wspomóc się runą. Którą Mag oczywiście zauważył, a także odczytał jej znaczenie. Bez problemu odbił więc wycelowany w niego czar.
- Możemy się tak bawić w nieskończoność, Spero! - zawołał. - Możesz się też poddać i wrócić ze mną do Wieży po dobroci. Rozważę nawet, czy w takim wypadku nie pozwolę ci na więcej swobody...
Przerwałam mu, obrzucając całą serią zaklęć, które każdego innego wilka zmiotłyby z powierzchni ziemi. On zachwiał się jedynie zaskoczony, gdy oberwał pierwszą salwą, pozostałe bez wysiłku zatrzymując na tarczy podobnej do tej, którą się ogrodziłam.
Zaczęłam słabnąć, a Mag to widział. Zdałam sobie sprawę, że specjalnie dał mi się zaatakować. Żebym straciła siły. Wyczerpała swoją magię.
Żeby łatwiej było mnie pojmać.
- Niedoczekanie twoje - warknęłam.
Tym razem sięgnęłam po magię lodu. Spod moich łap wystrzelił strumień lodu, który w zawrotnym tempie przemieścił się po ziemi w stronę Maga. Widziałam, jak próbuje zatrzymać go magią, jednak nie podołał. Odskoczył w ostatniej chwili, unikając najeżonego lodowymi kolcami muru.
Ten przejaw słabości mojego przeciwnika obudził we mnie nowe siły. Zaczęłam ciskać w niego lodowymi kolcami, jednak tym razem był już przygotowany. Zdołał odbić każdy jeden choć widziałam, że sprawia mu to problem. Zgrzytnęłam zębami i nasiliłam atak.
Zaraz jednak ponownie musiałam przejść do defensywy, bo Mag wyczarował swoją wersję moich lodowych kolców, uplecionych z wiązek magii. Nie miałam szans zatrzymać ich wszystkich. Kilka zahaczyło o moje boki, łapy. Jeden rozorał policzek. W ranie zaraz zebrała się strużka ciepłej krwi, która zawisła przez kwilę na sierści, by po chwili skapnąć na ziemię, odznaczając się wyraźnie na śniegu. Spojrzałam na plamkę półprzytomnie. I naraz wpadłam na pomysł.
Mag nieświadomie wręczył mi w łapy potężną broń.
Ponownie sięgnęłam po czarną magię. Starłam łapą krew z policzka. Wpatrując się w oczy mojemu przeciwnikowi, postawiłam ją z powrotem na śniegu. I wyszeptałam krótkie:
- Powstańcie.
Ziemia pod naszymi łapami zadrżała. A w oczach Maga pojawił się strach.
- Coś ty...
Spod jego nóg wystrzelił pierwszy trup.
Żywy trup. Kościotrup w zasadzie. Mało wytrzymały, choć tchnięta w niego magia nie pozwalała na powrócenie do świata zmarłych, nawet pomimo znacznych ran.
Poczułam, jak w gardle zbiera mi się żółć.
Kolejne zwierzęta oraz wilki, które spoczęły tu przed wiekami, wygrzebywały się na powierzchnię z dołów, w których je pochowano. Z niektórych zostały już same szkielety, jednak niektóre nadal zachowały fragmenty ciała.
Smrodu, który wydzielały, nie dało się zamaskować żadną magią.
- Nie - Mag widocznie spanikował. Rzucał spojrzeniem na wszystkie strony. Zaczął się cofać. - Nie możesz...
- Mogę - wysapałam. - I robię to.
Nekromancja była zakazana. Wiedziałam o tym. Jednak tylko to mi pozostało, jeśli chciałam opuścić to miejsce wraz z trójką basiorów, którzy bez wahania rzucili mi się na pomoc. Razem. Żywi.
Już gdy uczyłam się tego zaklęcia wiedziałam, że je znienawidzę. Ale mimo to uznałam, że lepiej je znać. Na wszelki wypadek.
- Takie czary mają swoje konsekwencje - wysapał czarodziej.
- Zdaję sobie z tego sprawę - warknęłam. Koszmary. Nie tylko w czasie snu, na jawie także. Nawiedzające maga dusze zmarłych, których ku własnym korzyściom przywrócił do życia.
Wiedziałam również, że z czasem znikną. A kilka koszmarów w tę czy wewte nie robiło mi różnicy. Już i tak przez większość nocy nie mogłam spać, jeśli nie wlałam w siebie narkotycznego eliksiru własnej produkcji...
Coraz więcej trupów ruszało w stronę Maga. Na nic zdały się jego zaklęcia, ciskane na prawo i lewo. Trupy nie czuły bólu, napierały na niego bez litości.
Nagle powietrze w okół niego zaczęło się iskrzyć. Nie od razu skojarzyłam, do czego się szykuje. Przeskok. Ale... jak? Przecież tylko ja...
Widać jego obsesyjne badania ruszyły z miejsca. Tym gorzej dla mnie.
Nie miałam czasu, by zareagować. Przeskoczyłby.
Gdyby nie basior, który wyłonił się z tłumu żywych trupów. Rzucił się na maga, celując zębami w odsłoniętą szyję.
- Lysander! - krzyknęłam zaskoczona. Nic mu nie jest. "Jeszcze", dodał jakiś głos w mojej głowie. Przetoczył się z czarnym wilkiem po śniegu, zakotłowały się dwa wilcze ciała wśród dziesiątek trupów.
Kątem oka zobaczyłam, że i James podnosi się z ziemi. Wbijał wściekłe spojrzenie w Maga i instynktownie wyczułam, że sięga po magię ognia.
- Odejdźcie - mruknęłam, rysując runę na śniegu. Żywe trupy nie potrzebowały głośnych rozkazów. Natychmiast opadły, na powrót martwe, a ziemia wciągnęła ich szczątki. Wyglądało to, jakby zatapiały się w wodzie.
Na środku przełęczy pozostały tylko dwa szamoczące się wilki.
Gdyby chodziło o zwyczajną walkę i zwyczajne wilki, wygrałby Lysander. Czarny wilk nie miał szans z Dowódcą Sił Powietrznych, jeśli chodzi o możliwości fizyczne.
Posiadał jednak magię, na którą uskrzydlony wilk nie mógł nic poradzić.
W kilku susach doskoczyłam do nich. Napędzana adrenaliną wykrzesałam z siebie jeszcze tyle mocy, by otoczyć Lysandra nieprzepuszczalną tarczą.
Akurat w momencie, gdy Mag rzucił w niego niemal całą mocą, jaka mu pozostała.
Nawet jeśli Lys to poczuł przez stworzoną przeze mnie barierę, nie dał tego po sobie poznać. Tylko mocniej zacisnął szczęki na gardle przeciwnika.
A gdy do walki dołączyły płomienie Jamesa i Hercules, który także odzyskał przytomność, okazało się, że pozbawiony przewagi zaskoczenia Mag nie ma żadnych szans.
Gdy tylko mój prześladowca padł, i ja opadłam na ziemię. Z ulgi. Że już więcej mi nie zagrozi.
Zaraz jednak uświadomiłam sobie, że będę musiała wszystko wytłumaczyć moim towarzyszom. Zasługiwali na to, by wiedzieć.
Ale nie muszę im tego mówić już teraz. Możemy poczekać do następnego dnia, prawda?

<Lysander?>

Słowa: 1481

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics