sobota, 11 maja 2019

Od Spero CD. Lysandra

Chcąc nie chcąc, na widok Lysandra z różowym wiankiem w ręce, parsknęłam krótkim śmiechem.
- Prawdę mówiąc spodziewałam się po naszej wyprawie wszystkiego - spojrzałam znacząco na wianek. - Tylko nie tego.
- Jeśli ci się nie podoba, sam go założę - wzruszył ramionami, posyłając mi przy tym szarmancki uśmiech.
- Och, z pewnością w takim wypadku zrobiłbyś furorę na Balu - zauważyłam ze złośliwym uśmieszkiem.
Nie odpowiedział na moją zaczepkę, zamiast tego spojrzał na mnie z oczekiwaniem. Czekał na odpowiedź.
I choć ostatnim, na co miałam ochotę po przeżyciach poprzedniego dnia, było uczestniczenie w zabawie organizowanej dla całego Królestwa, nie potrafiłam mu odmówić.
- Nie, nie planowałam się z nikim wybrać na Bal - odpowiedziałam w końcu.
- Cóż, bo widzisz, ja także nie mam partnerki. Może więc zechciałabyś uczynić mi tę przyjemność i towarzyszyć mi tej nocy na zabawie?
- To będzie dla mnie zaszczyt - zgięłam się w imitacji ukłonu, co Lysander skwitował krótkim prychnięciem. Zbliżył się do mnie powoli i ostrożnie położył mi wianek na głowie, ani na moment nie przerywając kontaktu wzrokowego. - I dziękuję za kwiaty - nie zastanawiając się zbyt długo, zbliżyłam się do Lysa i złożyłam na jego policzku szybki pocałunek. - Są piękne.
Pierwszy raz, odkąd poznałam basiora, zobaczyłam go zbitego z pantałyku. Uśmiechnęłam się ostrożnie do niego.
- To co, idziemy? - zapytałam.
- Szybciej będzie polecieć - zauważył Lysander, nadal przez ściśnięte gardło.
- Hm... - uciekłam spojrzeniem ku gwieździstemu niebu. - Pewnie masz rację.
- Nie masz nic... przeciwko?
- Oj, daj spokój Lys, odkąd to się przejmujesz, czy coś mi przeszkadza? - zaśmiałam się.
Lysander w końcu po tych słowach wrócił do siebie. Na jego pysku ponownie zagościł szarmancki uśmiech i rozkładając skrzydła, rzekł:
- W takim rasie zapraszam, mademoiselle.

~•~

Dotarliśmy na Bal zaraz przed uroczystym rozpoczęciem. U boku Lysandra przemierzyłam całą Wielką Salę, żeby znaleźć się jak najbliżej sceny, na której przemawiać miała Naira.
Po przemówieniu rozpoczęły się tańce. Lysander wyciągnął mnie na parkiet i wspólnie przetańczyliśmy kilka utworów, aż nie odezwała się moja kiepska kondycja, wołając o przerwę.
- Może wyjdziemy na zewnątrz, zaczerpnąć świeżego powietrza? - zaproponował Lys.
- Nie musisz ze mną wychodzić, możesz zostać... - zaczęłam, ale mój towarzysz przerwał mi nieznoszącym sprzeciwu głosem.
- Daj spokój.
I poprowadził mnie na jeden z udostępnionych dla gości balkonów.
Stanęliśmy przy balustradzie. Zaciągnęłam się chłodnym, rześkim powietrzem, a gdy je wypuściłam, mój oddech zamienił się w parę. Obserwowałam, jak ulatuje w przestrzeń.
Lys oparł głowę o balustradę koło mnie i zapatrzył się przed siebie.
Po dłuższej chwili zdecydowałam się przerwać milczenie.
- Ja... nie wiodłam zbyt szczęśliwego życia, nim pojawiłam się tutaj - zaczęłam. Widziałam, że Lys zastrzygł uszami, ale poza tym się nie poruszył. Słuchał. - Bo widzisz, moja moc "przeskakiwania", jak to nazywam, jest raczej niespotykana.
- Słyszałem o wielu wilkach mogących zaginać przestrzeń i przechodzić z miejsca na miejsce - zauważył ostrożnie Lys.
- Cóż, też znam ich wielu - przyznałam. - Jednak nikt z nich nie potrafi przenieść się w ułamku sekundy do dowolnego miejsca na tym lub innym świecie, w dowolny moment w czasie... A ja owszem. To znaczy, mam predyspozycje... - westchnęłam. Nie sądziłam, że wyznanie tego wszystkiego będzie tak trudne. - Nie kontroluję tego. Niemal wcale. Nie mam z kim trenować, a boję się robić to sama bo nie wiadomo, gdzie się przeniosę i być może nie będę potrafiła wrócić. W każdym razie, ta moc, w połączeniu z tym, że jestem Oziris, choć moją matką była Quatar, wzbudzała zainteresowanie. Strach. A u tego maga, z którym walczyliśmy, wywołała obsesję.
Lys zmienił nieznacznie pozycję, by móc na mnie spojrzeć. Ale nie odezwał się. Pozwolił mi mówić.
- Zabrał mnie od matki, gdy miałam zaledwie rok - kontynuowałam. - Właśnie ze względu na tę przeklętą moc - zacisnęłam powieki, za wszelką cenę starając się powstrzymać cisnące się do oczu łzy. - A moja matka... nie zrobiła nic, by go powstrzymać. Chociaż doskonale wiedziała, że mag ten operuje czarną magią i stosuje techniki dalekie od cywilizowanych. Nawet na mnie nie spojrzała...
Musiałam przerwać na chwilę. Przełknęłam ślinę i wbiłam wzrok w gwiazdy.
- Ten mag przetrzymywał mnie w swoim labolatorium niemal całe moje życie. Przeprowadzał na mnie eksperymenty, pobierał różnej maści próbki... Przez lata zmuszał do składania za niego ofiary z krwi w jego cholernych zaklęciach - głos mi się załamał. - Trzymał przykutą magicznymi kajdanami, blokującymi moje moce, do ściany w rogu pomieszczenia. Aż któregoś dnia wprowadzone przez niego środki ostrożności nie wystarczyły, by mnie powstrzymać. Wtedy właśnie, zupełnym przypadkiem, pod wpływem silnych emocji, strachu, wściekłości... przeniosłam się do lasu Darminasa. Uciekłam, ale wszystko wskazywało na to, że umrę sama w tym obcym miejscu... A potem znalazłeś mnie ty.
Urwałam i zagryzłam wargę, z całych sił powstrzymując łzy, które i tak popłynęły. Całym moim ciałem wstrząsnął szloch. Znowu zaczynałam się emocjonalnie sypać.
A wtedy poczułam, jak obejmują mnie silne łapy i przygarniają do twardej klatki piersiowej. Pociągnęłam nosem i wtuliłam głowę w sierść na szyi basiora.

<Lysander?>

Słowa: 778

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics