Błądziłam zmarznięta i głodna po katakumbach szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki. Nie wiem jak długi czas minął odkąd widziałam słońce. Wiem, że było mi zimno. Tak zimno… Słaniałam się na nogach, nie wiedząc dokąd idę. Wzrok rozmył mi się już od zbyt wielkiego wycieńczenia. Kręciło mi się w głowie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio spałam. Oczy piekły mnie niemiłosiernie. Czułam się tak, jakby ktoś nasypał mi do nich garść piasku z pustyni i przetarł papierem ściernym. Nie chciałam tu zasypiać, bo znałam opowieści krążące po Królestwie, które opowiadały o tym miejscu i czytałam księgi traktujące o potworach podziemia, jednak nie mogłam się powstrzymać. Powieki same mi się sklejały, a ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Byłam tylko ja, katakumby i wieczna, nieprzenikniona ciemność. Ciemność tak błogo kusząca swą wygodą i delikatnością, że wilk chciałby się w niej zanurzyć i odpłynąć choć na moment. Oh czarna rozpaczy, jak czarny korytarzu przede mną, czemu w ogóle tu zeszłam? Ah no tak, zaśmiałam się, po prostu jestem głupia. Źle mi było na górze? Hym!? Ale ja przecież muszę eksplorować, muszę poznawać i zwiedzać. Bez przygody nie ma życia, powiadają. Taką przygodę jak ta to mogą sobie wsadzić. Potykałam się co i rusz o własne łapy lub niewidoczne kamienie. Parę razy nawet zdarzyło mi się potknąć o powietrze. Moje myśli były oddalone ode mnie o tysiące kroków, a sam korytarz nie kończył się nigdy. Studiowałam prace nad katakumbami, lecz teraz, gdy błądziłam jak duch, snując się w wiecznej ciemności, nie mogłam przywołać z pamięci żadnego obrazu, żadnego zdania z przeczytanych ksiąg. W sumie nic dziwnego patrząc na mój stan. Znów zaśmiałam się słabo sama z siebie. Po chwili nie pamiętałam już z czego się śmieję. Po raz kolejny zakręciło mi się w głowie. Zrobiłam parę chwiejnych kroków w głąb czeluści i padłam na kamienie, tracąc przytomność.
Zbudziłam się nie wiadomo ile czasu później, cała obolała, lecz z jaśniejszym umysłem. Nie mogłam otworzyć oczu, lecz nie dałoby mi to dużo. Oparłam się więc o ścianę i wstałam powoli. Jedną łapą przecierałam oczy, a bokiem szurałam po obrzeżu korytarza. Nic nie widziałam, nie wiem dokąd szłam, jedyna moja ostoja orientacji to trzymanie się tej jednej ściany. Szłam więc dalej, dopóki mur obok mnie podtrzymywał. Udało mi się przetrzeć jedno oko wystarczająco dobrze, by móc je otworzyć i skupić wzrok na czerni przede mną. Zaczęłam więc zmagać się z drugim. Kiszki grały mi marsza, który odbijał się echem od katakumb i wracał do mnie ze zdwojoną siłą. Zatrzymałam się i oparłam plecami i jakąś miększą część muru, którą najwyraźniej porastały pnącza i inne dziwaczne rośliny, które przystosowały się do życia w tym okropnym miejscu. Próbowałam znów przywołać jakieś myśli, które nie byłyby bełkotem z wycieńczenia. Informacje wracały do mnie jedna po drugiej. Najpierw głosy, potem rozmyte obrazy, które z każdą chwilą stawały się coraz wyraźniejsze. Próbowałam odnaleźć w pamięci moją motywację do zejścia tutaj lecz nie wiem z jakiego powodu, w mojej podświadomości zaczęła grać muzyka i usłyszałam szelest i gwar rozmów, jak w zatłoczonej karczmie. Zdziwiło mnie to, ale zainteresowałam się tym obrazem, ponieważ nie jestem typem, który chodzi do karczm wieczorami na piwo, czy inny trunek. Skupiłam się więc mocniej i przypomniałam sobie, że jakiś czas temu siedziałam w tej gospodzie z kimś, czyjej twarzy nie mogłam przywołać dokładnie i śmiałam się z kolejnego z opowiedzianych tamtego wieczoru żartów. Nagle rozmowa zboczyła na inny tor. Ten ktoś powiedział mi wtedy… Powiedział mi, że w katakumbach można znaleźć do czegoś wejście, ale do czego? Z zamyślenia wyrwał mnie nagły i niespodziewany trzask. Nie potrafiłam dokładnie ustalić źródła dźwięku, ponieważ odbił się echem od ścian, lecz wiedziałam, że to coś, cokolwiek go wydało, było blisko. Zatrzymałam się. Nie śmiałam nawet ruszyć mięśniem. Oddychałam płytko i nadstawiałam uszu. Serce waliło mi jak oszalałe i w ciszy, która nagle zapadła mogłam usłyszeć nawet szum własnej krwi, tętniącej w moich żyłach. I właśnie wtedy, w tej upiornej, groteskowej ciszy, która powlekła labirynt wokół mnie swym delikatnym, lecz ciężkim kurhanem, znów usłyszałam trzask, lecz było już za późno. Ów dźwięk dochodził bowiem zza moich pleców i wydawany był przez rośliny, o które się opierałam i za którymi, jak wierzyłam jeszcze przed paroma chwilami, ciągnął się mur. Byłam jednak w błędzie, a skutki mej pomyłki widać było na pierwszy rzut oka, ponieważ rośliny te pękły, a ja upadłam w głąb ukrytego za nimi korytarza, boleśnie obijając grzbiet. Podniosłam się powoli i rozejrzałam powoli. Z początku oślepiło mnie coś niesamowicie jasnego na końcu tunelu. Miałam nadzieję, że jednak nie umarłam, bo komuś było by chyba nawet przykro. Z drugiej strony mogło być to wyjście. Niesamowicie ucieszyła mnie ta myśl. Miałam ochotę biec ile sił, skakać z radości i krzyczeć na cały głos. Powstrzymało mnie przed tym coś, co wyjątkowo mocno nie zgadzało mi się z krajobrazem. A właściwie nawet dwie rzeczy. Po pierwsze blask bijący od wyjścia z tunelu przybierał różowo-pomarańczowe barwy z odcieniami żółci, fioletu i czerwieni. Nigdy nie widziałam takiego blasku na zewnątrz, gdzie światło zazwyczaj odbijało się od śniegu. Nie to było jednak moim największym zmartwieniem. Mógł przecież panować właśnie pocałunek wieczornego słońca, inaczej mówiąc, jego zachód. Nie, główną przeszkodą była czerń przede mną. Coś mi się w niej poważnie nie zgadzało. Wydawała się inna od czerni w katakumbach. Była bardziej mroczna, bardziej upiorna. Zdawało mi się wręcz, że rusza się, jak żywe stworzenie. Nie mówię, że mnie to nie przestraszyło, wręcz przeciwnie, byłam wielce zaniepokojona tym ruchem, ponieważ byłam już pewna, że coś tam się jednak rusza, a nie dzieje się to tylko w mojej wyobraźni. Postanowiłam więc użyć magii, choć wyczerpywała ona moje siły. Gdy moje futro zaświeciło, ukazały mi się potwory nie z tej ziemi, lub raczej spod niej. Duże niewilcze głowy z strączkowymi pasmami przydługiego futra wyrastającymi z miejsc, gdzie powinny znajdować się uszy, lecz ich tam nie było. Jedyne co mogło przypominać uszy znajdowało się po bokach czaszki i wyglądało jak powykręcane dziury. Wielkie, rybie ślepia zajmowały połowę głowy ohydnych stworów, a z ust wystawały kły w najróżniejszych kierunkach. Nie miały nosa, a ich ciał nie porastały włosy. Byli nadzy i poruszali się w pokraczny sposób. Przypominało to chód pająka który przylepił się do własnej sieci w jakiś dziwny i zagadkowy sposób. Syczeli na mnie lub warczeli, widziałam ich na podłodze, na ścianach i na suficie, byli wszędzie. Szczerzyli do mnie swe zżółkłe zęby i napinali mięśnie. Coś mi podpowiadało, nie, coś krzyczało w moim wnętrzu, bym uciekała stąd jak najdalej, ale jeśli po drugiej stronie tego koszmaru było wyjście, nie miałam wyboru jak tylko przejść między nimi. Czy może jednak miałam wybór? Uśmiechnęłam się, gdy do głowy wpadł mi plan doskonały, lub prawie doskonały. Otworzyłam koło siebie portal i skupiłam się na świetle przede mną. Pomyślałam o otworzeniu portalu właśnie tam, za tym światłem, a gdy wiedziałam, że portal się pojawił, skoczyłam do tego koło mnie.
Wyszłam po drugiej stronie korytarza zostawiając bestie. Nie próbowały mnie ścigać. Najwyraźniej nie wychodziły ze swojego tunelu. Zamknęłam portal i rozejrzałam się wkoło. Wokół mnie widok był powalający. Wszędzie widziałam świecące, błyszczące i mieniące się rośliny oraz zwierzęta, każde w innych kolorach tęczy. Wszystko było jaskrawe i egzotycznie piękne. Po raz kolejny naszła mnie myśl, że może zginęłam i trafiłam do raju. Lecz odrzuciłam ją szybko, gdy znów zacisnął mi się żołądek. Byłam potwornie głodna, a mimo że ten krajobraz był przecudowny, nie było to wyjście. Musiałam coś zjeść, cokolwiek. Nie rozpoznawałam niestety żadnej z roślin tutaj, ale gdy mój brzuch zaciskał się mocniej i czułam, jak zaczyna zjadać się od środka, pognałam do pierwszego owocodajnego krzaka, jaki zauważyłam. Jego owoce świeciły niebiesko-czerwonym blaskiem. Zerwałam jeden z owoców i już chciałam go zjeść, gdy nagle coś pociągnęło mnie za ogon.
- Co do… - Zdołałam tylko wykrztusić zachrypłym głosem zanim upuściłam owoc i poczułam kolejne, mocniejsze szarpnięcie. Odwróciłam łeb i zauważyłam małe stworzonko z długim ogonem, uczepione pyszczkiem mojego ogona. Przyjrzałam mu się uważniej. Jego kryształowe, mądre oczy wpatrywały się we mnie badając mnie tak, jak ja badałam stworzonko. Jego oczy znajdowały się raczej po bokach płaskiej głowy, na której środku widniało coś, co przypominało mi trzecie oko, lub znak je przypominający. Jego czaszka z góry wieńczona była przez coś, co najbardziej przywodziło mi na myśl abstrakcyjną koronę z piór, z kryształem w centralnej części. Uszy zwierzątka ukryte były za czaszką i nie wiedziałam skąd wyrastają. Widziałam za to, że wychodzą pod oczami, tuż obok korony. Futro na jego grzbiecie przypominało żywy ogień i falowało z każdym jego ruchem. Z resztą całe jego futro to robiło. Wyglądało to tak, jakby stworek ciągle przebywał pod wodą. Jego ogon był niesamowicie długi, zdawało mi się, że mógł mierzyć tyle co trzy takie stworzonka. Ono samo nie było duże. Miało mniej więcej 20 cm długości, jeśli mierzyć bez ogona i 15 cm wysokości, jeśli nie brać pod uwagę tej dziwnej korony. Całe jego futro było luminescencyjne i świeciło rozmaitymi, żywymi barwami zgodnymi z jego umaszczeniem. Zwróciłam uwagę z powrotem na oczy zwierzęcia i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że kryje się w nich inteligencja. Musiałam być bardzo zdesperowana, żeby zacząć z nim rozmawiać, ale najwyraźniej byłam.
- Witaj, - odezwałam się – nazywam się Nevt. Zabłądziłam tutaj i nie wiem jak się wydostać. Jestem bardzo głodna. Pokażesz mi proszę, co mogę tu jeść?
Zwierzątko potrząsnęło noskiem, jak mają to zwyczaj robić króliki i odbiegło trochę. Nie zauważyłam wcześniej tego malutkiego noska, który tak dobrze stapiał się z futrem na jego twarzy. Kawałek dalej zwierzątko przystanęło i spojrzało na mnie. Co mogłam zrobić? Poszłam za nim. Zaprowadziło mnie ono do innego krzaczka i aby mi pokazać, że te owoce mogę jeść, samo zjadło jeden z nich. Spojrzałam na stworzonko, potem na krzaczek i zaczęłam jeść owoc za owocem. Po zjedzeniu większości owoców i zaspokojeniu się na tyle, by nie zacząć trawić się od środka, spytałam ponownie zwierzątko, ponieważ najwyraźniej mnie rozumiało.
- Wiesz może jak mogę stąd wyjść?
Stworzenie znów odbiegło i zaprowadziło mnie przed korytarz którym tu weszłam.
- Nie wiem, jak się poruszać w katakumbach po drugiej stronie tego korytarza, może ty wiesz?
Oczywiście mi nie odpowiedziało, tylko wpatrywało się we mnie tymi kryształowymi oczami.
- Pokażesz mi jak wyjść przez katakumby?
Stworzenie podbiegło do korytarza, ale zaraz się cofnęło.
- Boisz się, tamtych stworzeń, no oczywiście. Nie ma stąd innej drogi?
Zobaczyłam jak mój nowy mały przyjaciel znika za jakimiś roślinami i gdy już myślałam, że zwierzątko mnie opuściło, usłyszałam pisk z drugiego końca korytarza. Najwyraźniej mały skubaniec miał tajne przejście, czemu mi go nie pokazał? Podeszłam do roślin, za którymi zniknął wcześniej mój towarzysz i zrozumiałam, że otwór, którym on mógł się wydostać był dla mnie zdecydowanie za mały. Samo stworzonko musiało ledwo się w nim mieścić. Obejrzałam się jeszcze raz na zaczarowane miejsce i tętniące tu życie, zapamiętując ten obraz oazy spokoju i światła w ciemnych katakumbach. To wspaniałe miejsce na długo pozostanie w mej pamięci. Musiałam skupić się na innym obrazie. Na obrazie drugiego końca korytarza pełnego bestii, który widoczny był dzięki obecności tam mojego fluoroscencyjnego kumpla, by otworzyć kolejny portal i przejść ze światła w nieprzenikniony mrok. Gdy przeszłam, stworzonko zaprowadziło mnie on praktycznie do samego wyjścia, lecz pozostało w cieniu. Pożegnałam się z nim, a on zapiszczał i odbiegł w stronę z której przyszliśmy. W tamtym magicznym miejscu mieszkają też naprawdę magiczne istoty, przyszło mi na myśl gdy szłam w stronę światła po raz drugi, lecz tym razem, naprawdę było to wyjście, o którym tak marzyłam. Nagle przypomniało mi się o czym mówiła do mnie tajemnicza osoba w karczmie. W katakumbach znajduje się wejście do Symbiony. Pięknego, lśniącego raju na końcu ścieżki, strzeżonego przez bestie. Tak, tam właśnie musiałam się znaleźć. Zawędrowałam w tę i z powrotem do Symbiony. Rozpierała mnie radość, lecz zmęczenie wzięło górę. Doczłapałam się jakoś do domu i zasnęłam. Wszystko inne zostawiłam na później, teraz liczyło się tylko moje łóżko.
Nagroda: 150 łusek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz