Przyznam szczerze, że pytanie wadery mnie zdziwiło. Wpatrywałem się w nią przez moment, by zaraz potem spojrzeć na ogień.
- Jasne... zawsze będzie cieplej - dodałem, jakby szukając pretekstu i usprawiedliwienia dla mojej zgody.
Zebrałem się z ziemi, obchodząc palenisko. Podniosłem grube skóry, pod którymi leżała Spero i ułożyłem się obok niej. Mogłem poczuć ciepło uderzające od jej ciała. I nie tylko to, słyszałem jak jej serce bije. Równo i powoli. Wadera choć lekko spięta, rozluźniła się po chwili, kładąc z powrotem głowę i wzdychając.
- Dobranoc - szepnąłem, patrząc na jej pysk, pogrążony w spokoju.
- Dobranoc - odparła równie cicho. Tym razem Spero szybko zasnęła. Ja mogłem obserwować jak odpływa w objęcia morfeusza. Jej klatka piersiowa unosiła się teraz równomiernie, jakby ciało cieszyło się, że mogło wreszcie udać się w stan spoczynku. Mnie samemu nie za bardzo widział się jakikolwiek sen, bałem się co mogło podczas niego do mnie przyjść. Nie chciałbym, aby Spero wzięła mnie za jakiegoś wariata. Nie ona jedna.
Walczyłem ze zmęczeniem ile tylko mogłem. Zwykle te dwie czy trzy godziny snu na dobę mi wystarczą, tym razem jednak było inaczej. Powieki same się zamykały, jakby ciążyła na nich jakaś ciężka, czarna magia. Nawet nie chodzi o to, że nie potrafiłem już dalej walczyć z tym uczuciem. Ja nawet tego nie chciałem. Strach przed koszmarami odszedł na moment gdzieś w zapomnienie. Przybliżyłem się do wadery śpiącej obok jeszcze odrobinę i zamknąłem ją w uścisku w moich łapach. Przywarłem pyskiem do jej głowy, ciesząc się jej bliskością. Ha, Lysandrze, chyba zaczynam myśleć niezbyt trzeźwo, bo nachodzą cię doprawdy ciekawe myśli. Napawając się zapachem ciała wilczycy powoli odpłynąłem do krainy snów. Już nawet się za to nie skarciłem.
~*~
Obudziłem się rano, kiedy usłyszałem jak coś przebiega obok drzewa, to zapewne jeden z zajęcy, często się mi to zdarza. Podniosłem łeb, spoglądając na wejście, ale bijący od niego blask, kazał mi odwrócić wzrok. Na powrót wtuliłem łeb w sierść Spero, która nie drgnęła ani o centymetr podczas snu. A co do snów... Nic mi się nie śniło... O dziwo. Hah, gdyby nie to, że męczą mnie koszmary podejrzewałbym się o sny z innej dziedziny. Ale dlaczego akurat tej nocy żadna maszkara i brutalne wspomnienia mnie nie odwiedziły? Przecież to niemożliwe żeby to było spowodowane...
Lysander, przestań tak o tym myśleć.
- Dzień dobry - powiedziałem prosto do ucha błękitnej wadery, wciąż ciesząc się dotykiem jej przyjemnego futra.
- Już ranek? - odparła, po jej głosie mogłem rozpoznać, że się uśmiecha. Odwróciła się do mnie, spoglądając łagodnie w górę, a nasze oczy ponownie się spotkały.
- Jak minęła noc? - uniosłem brew.
- Ciepło - zmrużyła oczy, przeciągając się. - A tobie?
- Lepszej jak dotąd nie miałem - zaśmiałem się, wypuszczając znajomą z uścisku.
Oboje musieliśmy wstać. Spero musiała jeszcze załatwić sprawę z tym cholernym nożem. Zastanawiała się czy zostawić go ze sobą, czy może porozmawiać z radą magów. Doradziłem jej, żeby wybrała drugą opcję. Tak więc po siedzeniu jeszcze w moim "mieszkaniu" kilku kwadransów i urwanych rozmowach, w czasie których nieustannie wpatrywaliśmy się sobie w oczy wyruszyliśmy w stronę Centrum. Spero jak to ona nie chciała mnie tam ze sobą ciągnąć, ale i tak zmierzałem w tym kierunku więc była skazana na mnie.
- Nie mów, że podróżowanie ze mną nie sprawia ci przyjemności - wyszczerzyłem śnieżnobiały uśmiech.
- Lysander... - powiedziała, przewracając oczami, ale odwzajemniając mój gest.
- To moje imię mademoiselle. Ale skoro tak bardzo chcesz się mnie pozbyć, droga wolna - zagrałem teatralnie.
- Powodzenia na samotnej ścieżce - ruszyła pewna siebie w stronę zamku. Powiedziałbym nawet, że nie szła już tak ociężale jak kiedyś. Nie żebym zwracał na to jakąś szczególną uwagę.
Jak zaplanowałem, tak udałem się do sierocińca. Właśnie minęła mnie para, która z niego wychodziła. Przy bramie spotkałem także Samantę.
- Ktoś znalazł nowy dom? - spytałem, zaciekawiony.
- Szukają chłopca do adopcji. - odparła radosna, zapraszając mnie do środka, czego nie odrzuciłem.
- Chłopca? - spytałem, jakby łagodnie zdenerwowany.
- Tak. Poznałam ich z kilkoma.
- Z którymi dokładnie? - każde jej zdanie miękczyło mi łapy coraz bardziej.
- Ethanem, Mio, Stalem i Feanem. - na dźwięk ostatniego imienia jakby trafił mnie piorun, chyba za abrdzo przywiązałem się do tego malca. Za bardzo przypominał mi pewnego malucha. - Każdy powinien mieć szansę na nowy dom.
- Racja.
- Przyszedłeś na wizytę? - spytała i pokiwałem szybko głową. A co jeśli ktoś go adoptuje? Wtedy nie będę go więcej widywał. - Chodź za mną, na pewno ucieszą się, że cię widzą.
- No aj myślę - odparłem na tyle głośno na ile mogłem. Bogowie Lys, nie możesz się tak przejmować, przecież on zasługuje na rodzinę...
Słowa: 740
Oboje musieliśmy wstać. Spero musiała jeszcze załatwić sprawę z tym cholernym nożem. Zastanawiała się czy zostawić go ze sobą, czy może porozmawiać z radą magów. Doradziłem jej, żeby wybrała drugą opcję. Tak więc po siedzeniu jeszcze w moim "mieszkaniu" kilku kwadransów i urwanych rozmowach, w czasie których nieustannie wpatrywaliśmy się sobie w oczy wyruszyliśmy w stronę Centrum. Spero jak to ona nie chciała mnie tam ze sobą ciągnąć, ale i tak zmierzałem w tym kierunku więc była skazana na mnie.
~*~
- Naprawdę nie musiałeś - rzuciła, gdy zatrzymaliśmy się na chodniku. - Nie mów, że podróżowanie ze mną nie sprawia ci przyjemności - wyszczerzyłem śnieżnobiały uśmiech.
- Lysander... - powiedziała, przewracając oczami, ale odwzajemniając mój gest.
- To moje imię mademoiselle. Ale skoro tak bardzo chcesz się mnie pozbyć, droga wolna - zagrałem teatralnie.
- Powodzenia na samotnej ścieżce - ruszyła pewna siebie w stronę zamku. Powiedziałbym nawet, że nie szła już tak ociężale jak kiedyś. Nie żebym zwracał na to jakąś szczególną uwagę.
Jak zaplanowałem, tak udałem się do sierocińca. Właśnie minęła mnie para, która z niego wychodziła. Przy bramie spotkałem także Samantę.
- Ktoś znalazł nowy dom? - spytałem, zaciekawiony.
- Szukają chłopca do adopcji. - odparła radosna, zapraszając mnie do środka, czego nie odrzuciłem.
- Chłopca? - spytałem, jakby łagodnie zdenerwowany.
- Tak. Poznałam ich z kilkoma.
- Z którymi dokładnie? - każde jej zdanie miękczyło mi łapy coraz bardziej.
- Ethanem, Mio, Stalem i Feanem. - na dźwięk ostatniego imienia jakby trafił mnie piorun, chyba za abrdzo przywiązałem się do tego malca. Za bardzo przypominał mi pewnego malucha. - Każdy powinien mieć szansę na nowy dom.
- Racja.
- Przyszedłeś na wizytę? - spytała i pokiwałem szybko głową. A co jeśli ktoś go adoptuje? Wtedy nie będę go więcej widywał. - Chodź za mną, na pewno ucieszą się, że cię widzą.
- No aj myślę - odparłem na tyle głośno na ile mogłem. Bogowie Lys, nie możesz się tak przejmować, przecież on zasługuje na rodzinę...
<Spero?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz