niedziela, 5 maja 2019

Od Spero CD. Lysandra

- Czy mi się wydaje, czy właśnie widziałam Lysandra? - rzuciła Sukki, śledząc wzrokiem jakąś postać na niebie. Spojrzałam w tę samą stronę, ale nikogo już nie zobaczyłam.
- Cóż, odprowadził mnie - przyznałam po chwili. - Być może czekał, aż się pojawisz, żeby mieć pewność, że nic mi się nie stanie - wzruszyłam ramionami.
- Ym - Sukki przyjrzała mi się badawczo, ale zignorowałam ją. Ruszyłam spokojnym krokiem przed siebie.
Tak jak obiecałam waderze, przespacerowałyśmy się. Sukki przeciągnęła mnie niemal przez całe Centrum, po drodze co jakiś czas starając się poruszyć temat mojej przeszłości. Za każdym razem ją ignorowałam lub zmieniałam temat. 
Rozdzieliłyśmy się przed jedną z karczm, do których często się razem wybierałyśmy. Sukki miała plany na wieczór (zapewne związane z flirtowaniem z jakimś przystojnym basiorem), a ja chciałam się wyspać przed jutrzejszą radą Magów. Ruszyłam więc w stronę mojego mieszkania, które zajmowałam, gdy przebywałam w Centrum. Chcąc zaoszczędzić czas, postanowiłam zboczyć z głównego szlaku i przejść mniej uczęszczanymi uliczkami. Zmrok zapadł już jakiś czas temu, ale nie obawiałam się zbytnio samotnego spaceru - jak powiedziałam wcześniej Lysowi, dysponowałam wszak magią i nawet jeśli możliwości fizyczne miałam słabsze od innych wilków, tym miałam okazję nadrobić.
Mijałam właśnie jakiś zaułek, kończący się zapewne, jak wiele innych tutaj, ślepą uliczką, gdy coś poczułam. Jakby widmowe pociągnięcie, które kazało mi się zatrzymać.
Zastrzygłam uszami, nasłuchując. Nic.
O co, u diabła, chodzi?
Chciałam podjąć przerwaną wędrówkę, ale to samo przeczucie, co wcześniej kazało mi się zatrzymać, teraz ciągnęło mnie ku pogrążonej w mroku alejce. Jednak wszystkie zmysły mówiły, że jest pusta. Dlaczego więc...?
Postanowiłam dla pewności zbadać to miejsce jeszcze przy użyciu magii. Wypuściłam jej macki, ostrożnie badając teren. Natrafiły na coś. Niematerialnego i...
Dopiero teraz poczułam zapach Lysandra.
Ostrożnie weszłam w uliczkę, zbierając w okół siebie moc. Nie wiedziałam wszak, czym jest owo niematerialne "coś", co wyczułam. Musiałam się przygotować.
Przeszłam kilka metrów w głąb ulicy, zanim go zobaczyłam. Leżał bez ruchu w śniegu. A nad nim... unosiło się owo "coś". I, sądząc po aurze, zdecydowanie nie miało pokojowych zamiarów.
Zdołałam przez chwilę dostrzec zarys ducha. Jakaś wadera. Nie zobaczyłam wiele ponad to, bo zaraz zniknęła.
Postąpiłam krok do przodu, uwalniając część buzującej we mnie magii. Jej widmowe pasma, widoczne jednak dla przybyszy zza światów, jak już miałam kiedyś okazję się przekonać, oplotły mnie, tworząc nieprzepuszczalną tarczę. Dobiegł mnie cichy kwik przerażenia, dochodzący jakby z daleka. No tak, z duchami, które nie ja przywołałam, mam słabszy kontakt. Nie wszystko jestem w stanie usłyszeć czy zobaczyć. I przede wszystkim nie widzę ich cały czas, więc raczej nie są w stanie mi się narzucać.
- Odejdź - wycedziłam. Zrobiłam kolejny krok w stronę nieprzytomnego Lysandra. - Zostaw go w spokoju.
Tym razem wydany przed ducha skowyt dobiegł z bliższej odległości. Wzmocniłam nieco chroniącą mnie osłonę, po czym zbliżyłam się do Lysandra o kolejny krok.
Duch rzucił się na mnie.
Najpierw poczułam, jak próbuje się przebić przez moją tarczę. Atakował wściekle, raz za razem. Tarcza zaczęła pękać.
Zgrzytnęłam zębami z wysiłku i pospiesznie nakreśliłam na śniegu symbol. Związanie. Wątpiłam jednak, by na wiele się zdał.
- Wynoś się - powtórzyłam, ciskając tym razem w ducha swoją mocą. Zwinął się w uniku, a kula uformowana z magii rozbiła się o ścianę znajdującą się kawałek dalej. Rozległ się dźwięk przypominający huk tłuczonego szkła. Naraz duch zamarł w pół skoku w moim kierunku. - To nie jest twoje miejsce - obok znaku związania, który doprowadził do zatrzymania wadery, wyrysowałam kolejny, odesłania. Zamknęłam na chwilę oczy, a gdy je otworzyłam, jarzące się nienaturalnym blaskiem tęczówki skierowałam na sprawcę całego zamieszania. Teraz widziałam ją w całej okazałości.
- Odejdź - odezwałam się po chwili. Oczy wadery rzucały się we wszystkich kierunkach, szukając drogi ucieczki. Nagle jednak zatrzymały się na Lysandrze.
Warknęłam ostrzegawczo, zwracając na powrót uwagę ducha na sobie. Wadera zamrugała kilka razy, spojrzała w moje rozżarzone oczy i...
Zniknęła.
Tak po prostu.
Odsunęłam od siebie nagromadzoną magię z ciężkim westchnieniem ulgi. Jednak rzut oka na nadal nieprzytomnego Lysandra natychmiast na powrót postawił mnie w stan gotowości.
Doskoczyłam do niego, wołając po imieniu. Nie zareagował ani na moje wezwanie, ani gdy nim potrząsnęłam. Na wpół leżał, oparty o ścianę.
Szybko sprawdziłam oddech i odetchnęłam z ulgą, gdy poczułam na łapie ciepłe powietrze wydobywające się z jego płuc. Żył. Na całe szczęście nieprzyjazny duch nie wyrządził mu zbyt wielkiej krzywdy.
Ale z jakiegoś powodu dalej nie odzyskał przytomności.
Spanikowana rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu pomocy, ale nikogo nie ujrzałam. Byliśmy tu sami. Nie dziwota z resztą, gdyby nie przeczucie, które mnie tu przywiodło, też w życiu bym się tu nie zapuściła.
Co więc robił tutaj Lys?
Przebierałam nerwowo łapami w ściegu, zastanawiając się nad opcjami. Basior był za ciężki, żebym zdołała go podnieść, a zostawienie go tutaj samego, na śniegu, nie wchodziło w rachubę. Nawet odejście na chwilę, by sprowadzić pomoc, wydawało się ryzykowne. Kto wie, co to był za duch, jak się tu znalazł i czy nie ma może jakiś znajomych w okolicy...?
Spróbowałam jeszcze raz obudzić Lysandra, jednak nic z tego nie wyszło. Poczułam, jak z bezsilności pod powiekami zaczynają zbierać mi się łzy. Nie, nie mogłam płakać. To nie czas.
I nie miejsce.
Bo dookoła nas, wywęszywszy widocznie nieproszonego gościa z zaświatów, zaczęły już gromadzić się cienie. Wytwory magii, którą władałam, jednak nadal dzikie i nawet dla mnie potencjalnie niebezpieczne.
Nie było czasu na przemyślenie, czy to co robię, jest bezpieczne. Położyłam się koło Lysandra tak, że znajdowaliśmy się teraz ciało przy ciele. Oparłam głowę na jego szyi i zamknąwszy oczy, pomyślałam o pierwszym miejscu, jakie mi przyszło do głowy.
Skoczyłam.
I, cholera, przeniosłam się razem z Lysandrem. I to na jaką odległość! Aż do Dystryktu I, do mojej jaskini...
Nie zdążyłam się jednak nacieszyć swoim sukcesem, bo zaraz poczułam, jak opuszczają mnie siły, a przed oczami pojawiły się mroczki.
Zapomniałam już, jak to jest przegiąć ze zużyciem moich mocy. Że przynajmniej doba snu to po czymś takim norma.
I mimo że zdecydowanie nie powinnam, nie w obecności tego basiora, który z resztą przecież prawdopodobnie potrzebował mojej pomocy... pozwoliłam ciemności zagarnąć mnie w odmęty nie niepokojonego żadnymi marami snu.

<Lysander? XD>

Słowa: 994

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics