— Cóż, w niektórych rodach bywają komplikacje co do wyboru imienia dla szczeniąt — uśmiechnęła się. — W moim przypadku imię odziedziczone po matce gryzło się z drugim, które również chciano, by mi nadano, więc wymyślili takie sobie dwuczłonowe imię — wyjaśniła. — Ale możesz się do mnie zwracać wedle uznania — dodała ochoczo, a basior uśmiechnął się zalotnie.
— Towarzyszy ci przydomek, mon cher? — umiejętnie wplótł słówko z francuskiego, posyłając jej uśmiech, na co Oruel zaśmiała się lekko i kiwnęła głową.
— Wystarczy Sally — zaśmiała się, a Lysander uśmiechnął szerzej, ukazując szereg białych zębów, od których z pewnością większości pań miękły kolana.
— A więc, Sally.. — zaakcentował — pokierujesz mnie? — spytał, wskazując niedbałym skinieniem pyska na większych rozmiarów torbę usadowioną na barkach basiora, w której spoczywał ogrom medykamentów oraz ziół o kojących właściwościach, których noszenie rzeczywiście sprawiało mały problem śniadej waderze, jednak nie taki, by nie móc samej dojść do swojej chatki.
— Ależ oczywiście — odparła rozbawionym tonem, po czym ruszyła przodem w kierunku swojej wędrówki.
Szczerze mówiąc, czuła się dziwnie, że obcy, niemal nieznajomy jej basior podchodzi do niej i proponuje poniesienie za nią jej towarów, co do jej codziennych doznań nie należało. Dawno nie spotkała się z takim przykładem szarmanckości ze strony męskiej części społeczeństwa w Królestwie, czym była oczywiście miło zaskoczona i nie mogła zaprzeczyć, że ów czynem basior zyskał się w jej oczach.
Sally, spoglądnąwszy w niebo, spostrzegła, że czarne, kłębiaste chmury pokrywają nocne niebo, a wiatr nasila się chłodem, wiejąc pod nogi wilkom pozostałym na ulicach miasta. Zapowiadała się burza śnieżna, co było na porządku dziennym w tej krainie - wieczny śnieg pod łapami nie był żadną nowością, tak samo, jak nocne burze śnieżne, niekiedy i z opadami deszczu. Kiedy natomiast pierwszy płatek śniegu opadł na jej wilgotny, zmarznięty zimnem nos, była niemal pewna, że już za chwilę deszcz ze śniegiem lunie jak z cebra. Miała jednak plan na przetrwanie tej zimnej nocy - trochę ryzykowny, jednak zapewniający bezpieczeństwo jej, jak i jej szarmanckiemu czarusiowi. W końcu jakoś musiała mu wynagrodzić podanie przez niego pomocnej łapy, czyż nie?
— Wybacz, ale jeśli mnie nos nie myli, a z pewnością nie, zanosi się na burzę śnieżną. Zapewne ty również to wyczułeś... — przerwała, czując, jak nieprzyjemny chłód targa sierścią Salamy na grzbiecie. — Proponuję ciepłą herbatę i schronienie, jeśli masz długą drogę powrotną, jako że mieszkam niedaleko — zaraz dokończyła, uśmiechając się ciepło i serdecznie do basiora, który spojrzał na nią lekko zakłopotany, jednak zaraz uśmiechnął się zadziornie.
— Och, tak szybko? — zacmokał, a Salama zamrugała zdziwiona, nie wiedząc, o co chodziło wilkowi. — Dopiero się poznaliśmy, a już mnie zapraszasz na noc? — Poruszył zalotnie brwiami, uśmiechając się figlarnie, a Salama dopiero po chwili zdała sobie sprawę, jak w jego mniemaniu mogła zabrzmieć jej propozycja. Zawstydziła się lekko, jednak wstyd przeminął wraz z głośnym śmiechem basiora, na którego miejscu pojawiło się otępienie.
— Ahahah, wybacz... Nie tak to miało zabrzmieć, ja... — Odwróciła nerwowo wzrok, po chwili jednak sama zaczynając się śmiać z tekstu zapodanego przez Lysandra.
— Spokojnie, tylko się z tobą drażnię... — Mrugnął do niej, a Salama ponownie zachichotała, przytakując głową z uśmiechem na ustach. Co jak co, ale większość „flirciarskich zagrywek”, jakie miała nieprzyjemną okazję usłyszeć, nie były zbyt zabawne, wręcz żenujące, a w przypadku tejże sytuacji Salamę samą rozśmieszył jej wynik i na pewno nie miała nic przeciwko tego typu żartom.
W końcu Salama zatrzymała się przed marmurowym, niewielkich rozmiarów domem, aczkolwiek ładnie wyglądającym z zewnątrz, co dopiero w środku. Skromnie urządzony, za to z głową i artystycznym spojrzeniem i umeblowaniem.
— To tutaj — powiedziała, kiedy burza zaczęła dawać się we znaki. Widząc czarne, kłębiaste chmury dochodzące z północy, zmarszczyła brwi i po chwili przeniosła wzrok na Lysandra. — Wiem, że nie zabrzmi to zbyt uprzejmie, ale nie będę mogła cię wypuścić, jeśli zdecydujesz się zostać. Burza będzie zbyt silna, może ci się coś stać — zmartwiła się, za to Lysander zdziwił, jednak uśmiechnął się z nijaką wdzięcznością za jej troskę.
— Zaryzykuję — odparł dumnie, wypinając pierś, a Sally spojrzała na torbę, którą dzierżył na plecach.
— W porządku, a teraz zapraszam do środka. — Pchnęła łapami drzwi, które wmontowane miały magiczny, automatyczny zamek, by nie dręczyć się z utrzymaniem w palcach klucza, co swoją drogą dla wilka niemającego możliwości używania telekinezy było prawdziwą sztuką do wykonania. — Rozgość się i czuj się jak u siebie, a torbę, proszę, odłóż tam. — Wskazała ogonem na kąt w przedpokoju, który swoją drogą urządzony w barokowym stylu aż raził swoją jasnością bieli i kolumnami, które tylko dodawały całemu miejscu uroku i majestatyczności. W otoczeniu mieszkania natomiast czuć było aromat ziół, w szczególności wybijający się zapach liści mięty i zielonej herbaty.
Podczas gdy Lysander ruszył przodem, nakierowany przez waderę do salonu, gdzie czekała na niego kanapa z poduchami naprzeciwko palącego się kominka, ta zaś skierowała swoje kroki do kuchni, w której zamiar miała zaparzyć obiecaną herbatę - zieloną z miętą.
<Lysiu?>
Słowa: 822
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz