Czy mu ufałam?
Znaliśmy się raptem jeden dzień i choć miałam wrażenie, że trwa to całe lata, fakty pozostawały faktami. Nie powinnam odpowiadać twierdząco na to pytanie, jeszcze nie. Ale nie potrafiłam inaczej, choć gdzieś na granicy świadomości zaczął formować się cichy strach. Co on kombinuje? Nie, chwila, co ja, na wszystkich bogów (o ile tacy istnieją, w co jednak szczerze wątpię), wyprawiam?
Lysander nadal wpatrywał się we mnie wyczekująco, gdy ja biłam się z myślami. Decyzja. Jedna z wielu, które przyjdzie mi jeszcze podjąć.
Przełknęłam nerwowo i spojrzałam prosto w oczy Lysandra. Biła z nich szczerość, która momentalnie mnie rozbroiła.
W towarzystwie tego basiora wszystkie mury, którymi tak starannie się otaczałam, zaczynały się walić.
Skinęłam ostrożnie głową, a to wystarczyło basiorowi. Podszedł do mnie i ostrożnie, acz stanowczo, wrzucił sobie na grzbiet. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, usłyszałam tylko krótkie "Trzymaj się", po czym Lysander rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze.
Pisnęłam zaskoczona i całą sobą przywarłam do pleców uskrzydlonego wilka. Odpowiedział mi jego cichy śmiech, który nie tylko usłyszałam, ale także poczułam w drżeniu jego łopatek. Mimowolnie także się uśmiechnęłam, ale zaraz spoważniałam, zobaczywszy, jak wysoko się znajdujemy.
Jęknęłam w proteście i schowałam pysk w gęstej sierści na karku Lysandra. Z całej siły zaciskałam powieki, byle by nie widzieć ziemi, tak daleko w dole...
Gdy tylko Lys wylądował na skale, na której lewitowało drzewo, zeskoczyłam z jego grzbietu i przywarłam płasko do ziemi. Zamknęłam oczy, z całych sił starając się opanować zawroty głowy.
- Ty cholero - mruknęłam, zasłaniając dodatkowo oczy przednimi łapami. Tylko nie wymiotuj, tylko nie wymiotuj... - Zabiję cię za to.
- To byłby cios dla całego Królestwa - położył łapę na sercu, udając niesamowicie przerażonego podobną wizją. - Nie wiem, czy zdołałoby się podnieść po takiej stracie.
Uniosłam jedną łapę, by na niego spojrzeć, ale zaraz znowu zasłoniłam nią oko. Rewolucje żołądkowe ustąpiły, podobnie jak przerażenie związane z niespodziewanym wzbiciem się w powietrze. A ja odkryłam, że mam ochotę na powtórkę.
Ale w życiu nie przyznam się do tego stojącemu przede mną basiorowi.
- Wszystko w porządku? - odezwał się Lysander, gdy po dłuższej chwili nadal nie zmieniłam pozycji. Podszedł do mnie, nieco zaniepokojony, a gdy wyciągnął ku mnie łapę, by być może pomóc mi wstać, poderwałam się gwałtownie z ziemi. Ignorując go, jak tylko potrafiłam, odwróciłam się do niego tyłem i zamiotłam mu ogonem tuż przed pyskiem. Tym razem to on odskoczył zaskoczony, gdy moje futro połaskotało go w nos.
- Jasne - odpowiedziałam na jego pytanie, już kierując się do masywnych korzeni lewitującego drzewa. - Ale na dół wracam sama - dodałam, choć coś w mojej głowie głośno zaprotestowało na ten pomysł.
- Niby jak? - kątem oka zobaczyłam, jak kapitan ze zmarszczonym czołem szacuje głębokość wody i odległość, jaka dzieli nas w tym momencie od jej powierzchni. Wiedziałam, że z prostego równania wyszła mu gwarantowana śmierć na skałach.
- Skrzydła nie są jedyną formą transportu - odparłam po prostu i zajęłam się oglądaniem niesamowitego wytworu natury (a może magii?), który znajdował się przed nami.
- Nie słyszałem o żadnej innej - padło w odpowiedzi, choć sądziłam, że moje słowa zakończą naszą debatę.
Czyli nie widział, jak przeskakuję.
- Ciekawy okaz, nieprawdaż? - zagaiłam, wskazując drzewo, zamiast kontynuować temat. - Zabawne, że nikt nie potrafi ustalić przyczyn jego antygrawitacyjnych skłonności - zapatrzyłam się w chropowatą powierzchnię pnia drzewa. Wydawała się zwyczajna, jak u innych przedstawicieli jego gatunku. A jakimś dziwnym zrządzeniem losu... unosiło się nad niewielką wysepką poniżej.
Przesunęłam łapą po korze, wysyłając w jej głąb pasma ciemnej mocy. Zaraz jednak wróciły do mnie i uderzyły niczym obuchem. Zachwiałam się i pewnie bym upadła, gdyby u mojego boku nie pojawił się nagle Lysander i mnie nie przytrzymał. Spojrzałam na niego z wdzięcznością, ale zaraz zreflektowałam się i pospiesznie odsunęłam na bezpieczną odległość.
- Żyjesz? - zapytał, widocznie zaniepokojony, rzucając dziwne spojrzenia w stronę drzewa. Jakby mnie zaatakowało, a on nie chciał już na to pozwolić... Chociaż po prawdzie to właśnie to drzewo zrobiło - odepchnęło moją magię.
- Tak - sapnęłam, z trudem łapiąc oddech. Wierzcie mi lub nie, ale takie oberwanie czystą magią do lekkich czy przyjemnych nie należy. - Tylko... - zamilkłam na chwilę i potrząsnęłam głową. - Nieważne - i tak by nie zrozumiał.
Musiałam porozmawiać z którymś z magów białej magii. Ale to później.
Pozwoliłam sobie jeszcze przez chwilę przyjrzeć się dokładniej drzewu. Tak jak początkowo, nie dostrzegłam nic niesamowitego w jego strukturze. Może to coś wewnątrz...
Lysander przysiadł na jednym z korzeni i cierpliwie przyglądał mi się, podczas moich obserwacji. Szybko jednak się znudził, choć nie chciał dać tego po sobie poznać. Jednak jego spojrzenia, rzucane ukratkowo ku ziemi pod nami, mówiły same przez się.
- Możemy już wracać - oznajmiłam, odwracając się w końcu do niego. - Już i tak sporo czasu tu spędziliśmy.
Basior wstał, rozprostował skrzydła i gestem zaprosił mnie, bym ponownie na niego wskoczyła, aby mógł zlecieć ze mną na ziemię. Pokręciłam jednak głową. Nie musiałam się nim wysługiwać i choć moja moc napawała mnie lękiem, tak niewielką odległość byłam w stanie pokonać bez ryzyka.
- Mówiłam, że sama sobie poradzę - przypomniałam, mrugając do niego zaczepnie, co skwitował wymownym spojrzeniem, które pytało "Niby w jaki sposób?".
Uśmiechnęłam się do niego promiennie. Zebrałam otaczającą mnie zewsząd magię, tak naturalnie, jakbym brała oddech.
I zniknęłam, w następnej sekundzie pojawiając się już na dole, na "stałym lądzie".
- Putain - usłyszałam z góry. Spojrzałam na stojącego nadal na krawędzi lewitującej skały Lysandra i uśmiechnęłam się. Po czym, nie czekając na niego, ruszyłam ku wyjściu.
Pewnie spędziliśmy tu więcej czasu, niż sądziłam, a miałam się przecież spotkać z Sukki. A już jutro, po spotkaniu w Wieży Magów, miałam w końcu udać do do Dystryktu I.
Do domu.
<Lysander?>
Słowa: 913
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz