- Czasem należy zamknąć książkę, by otworzyć nowy rozdział. - powiedziałem, zerkając na nią.
- Liczyłam na to, że tym razem nie odpowiesz wierszem - zaśmiała się nerwowo.
- Ależ spokojnie, to jeszcze wierszem być nie było - posłałem jej delikatny uśmiech. - Pomyśl o swojej relacji z ojcem jak o książce. Możesz ją czytać i mówić o tym, co w niej jest. Przekartkujesz ją tysiące razy. I za każdym razem będzie to sama opowieść. A nowy rozdział to nowe możliwości, rozwój! Poznanie świata i siebie. A kto sam siebie nie odkryje, pudła tajemnic świata nigdy nie zdoła otworzyć.
- Czyli powinnam spróbować..?
- Twój los wyłącznie od ciebie zależeć będzie, czy zamkniesz księgę, czy po raz kolejny zaczniesz ją czytać. - zatrzymałem się na moment. - Powinnaś pozwolić zadecydować magii, w którą tak wierzysz - przyłożyłem łapę do jej piersi, wskazując na jej serce. - Jestem pewien, że wyjdzie ci to na dobre, a umysł nie będzie zmącony wieczystym zatrapianiem się. No i... jeśli będziesz potrzebowała wsparcia możesz na mnie liczyć.
- Dziękuję - szepnęła w moją stronę, a w jej oczach mogłem zobaczyć ogniki radości jakby błysk ulgi. Podeszła do mnie, zamykając mnie w ciasnym uścisku, trwającym parę chwil. Poczułem w środku przyjemne ciepło.
- A podobno to mnie nazywać raczą przylepą - zaśmiałem się donośnie.
- Przestań - szturchnęła mnie w ramię i wróciła do marszu. Zastanawiało mnie kiedy i czy powie ojcu o tym co czuje. Uwięziona dusza, za kratami śpiewająca nigdy nie dorówna przecież słowikowi na wolności. Dorównałem do niej i razem szliśmy przez zaspy, aby po dłuższym dostępie czasu dotrzeć w końcu na tereny Dystryktu I. Właściwie to jeszcze tutaj nie byłem.
- Znasz drogę? - spytałem wadery.
- Stąd już właściwie widzimy jezioro - odparła. Spojrzeliśmy w tym samym kierunku.
- Wiesz... Wiatr gna przed siebie bez oporu. Może czas wziąć z niego przykład?
- Masz coś na myśli? - spytała, unosząc brew.
- Cóż, ubolewałbym niesłychanie gdybym musiał na ciebie czekać przy jeziorze - rzuciłem. To był znak. Zaczęliśmy ścigać się w kierunku tafli wody. Powiedziałbym, że z waderą szliśmy łeb w łeb, jakby siła tajemnicza nas pchała. W swawoli zauważyłem jak na pysku Nevt gra uśmiech. Próbowała mnie wyprzedzić. To był moment, w którym musiałem zadecydować. Przyśpieszyć na końcu i wygrać czy dać jej to poczucie zwycięstwa. Przyśpieszyłem, zmuszając ją do tego samego, czułem jak śnieg ugniata nam się pod łapami. Gdy byliśmy już na finiszu delikatnie zwolniłem, pozwalając jej wygrać.
- Widzisz? Mnie nie pokonasz - odrzekła dumnie, gdy podszedłem do niej łapiąc oddech.
- Pff, pani szybkości się znalazła - prychnąłem, śmiejąc się. Szturchnąłem ją, przez co, zamoczyła łapy w wodzie.
- No wiesz ty co! - roześmiała się i zaczęliśmy się przepychać.
Wyglądało to jak szczeniacka zabawa. Przewróciłem i przygwoździłem ją do ziemi, a ta mnie obróciła. Rozradowany wykorzystałem ogon, łaskocząc ją po brzuchu.
- No wiesz ty co! - powiedziała, odskakując ode mnie.
- Nie, nie wiem - wyszczerzyłem się w jej stronę. - Może złowimy te ryby?
- Dobry pomysł. Rozpalisz ognisko? - zapytała, podchodząc do tafli.
- Wiesz, nie wiem czy to dobry pomysł - odpowiedziałem szybko. Nevt nie wiedziała o moim strachu przed ogniem, który starałem się przed wszystkimi ukryć. - Wolałbym surowe - szybko się zaśmiałem.
<Nevt?>
Słowa: 498
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz