czwartek, 2 maja 2019

Od Lysandra

Słońce już w zasadzie zachodziło. Wciąż byłem zdumiony tym, że dnie są tutaj prawie tak długie jak wszędzie indziej. Zima, którą znałem zawsze kojarzyła mi się z długimi, ciemnymi nocami i krótkimi dniami. Chcąc na moment przestać myśleć o tym, dlaczego zostałem tu wezwany postanowiłem zgodzić się na rozmowę z Herculesem.
- Kilka pint nigdy nikomu nie zaszkodziło! - odrzekłem radosny. - James, musisz koniecznie udać się z Herculesem- basior spojrzał na mnie, wyglądało na to, że wyrwałem go z zamyślenia.
- Nie mam nastroju.
- Gadasz jak baba - prychnął najstarszy z nas. 
- A ty za to nie masz za grosz ogłady Monsieur. Z damami trzeba obchodzić się należycie.
- Jesteś jeszcze szczeniakiem, nie wiesz co to kobiety! - położyłem po sobie uszy.
- Dobra, chodźmy się napić - wtrącił w końcu rudy towarzysz.
- Lysander powinieneś pójść z nami. Nadal nie rozumiem dlaczego protestujesz.
- Nie mam gdzie w pełni ćwiczyć. Muszę się wybiegać i rozruszać skrzydła. Najpierw porozglądam się po uliczkach, potem kto wie co dalej.
- Jak wolisz. Ale ja idę z młodym się rozluźnić. Mam dość tej napiętej atmosfery. A on sytuacji z Arianem - ostatnie zdanie wypowiedział do mnie szeptem. 
Pożegnałem ich skinieniem głowy i każdy z nas rozszedł się w swoją stronę. Hercules miał rację, sytuacja jest naprawdę nieprzyjemna. Sam fakt, jak mój przyjaciel reaguje na widok szwagra... Nie podoba mi się to, że Arian wezwał dowódców wojskowych i szpiega.
Wyszedłem na ulicę, po której jeszcze wałęsały się ostatnie wilki. To był ten moment, w którym niewielu było na zewnątrz. Ulice zamierały na najbliższe godziny, by potem, w środku nocy ponownie się przebudzić. Delikatne światła muskały puch, oświetlając mi drogę. Kiedy tylko opuści się Centrum te płomienie znikają i można naprawdę dotrzeć do natury. To magiczne, jak stworzone jest to Królestwo. Żyją pośród wiecznego śniegu. I do tego mają dobrego władcę. Pochodzę z krainy, którą również rządziła rodzina królewska, jednak ich panowanie nie przyniosło niczego dobrego, a przyjaciel to wykorzystał. 
Przystanąłem przy fontannie wpatrując się w swoje odbicie. Zadałem sobie to samo pytanie co przy Spero, jakim cudem ta woda nie zamarza? Czyżby to wszystko za sprawą bariery, o której się mówi? Pazurem zaburzyłem obraz w wodzie. Czy harmonia w królestwach jest w stanie panować wiecznie?
Westchnąłem ciężko, obserwując biały dym wydostający się z mojego pyska i ruszyłem przed siebie. Zapuściłem się w uliczki, w których wcześniej nie byłem. Jak na moje oko, wszystko wyglądało tutaj tak samo. Te same budowle, może jedynie ozdobnictwo na nich się zmieniło i światła było mniej. W półmroku zauważyłem ciężką posturę, niosącą coś ze sobą. Z chwilami kiedy się zbliżyłem ujrzałem, iż to wadera.
- Może potrzebna ci - postanowiłem zacząć rozmowę z nieznajomą.
- Pomoc? Dam radę sama - odrzekła dość dumnie, jednak to mnie nie odstraszyło. Chwyciłem torbę, którą niosła i szybko założyłem sobie na barki, chcąc jej ulżyć. Miała przy sobie sporo rzeczy. Spojrzała na mnie z politowaniem i uśmiechnęła się delikatnie. Sprawiała wrażenie miłej.
- Mówią na mnie Lysander - przedstawiłem się.
- Salama Oruel - odpowiedziała krótko.
- No proszę, podwójne imię. Dawno takiego nie słyszałem - spojrzałem na nią, dając znak, że chętnie usłyszę jakąś historię.


<Salama? Ustalone opowiadanie>

Słowa: 501

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics