środa, 11 sierpnia 2021

Od Vallieany CD. Jastesa

 - A cóż to za dziecko marnotrawne pojawiło się w moich progach? Eana, nie zgubiłaś się przypadkiem?

Brwi potężnego Sivariusa powędrowały wysoko w górę, gdy tylko dostrzegł w swoich drzwiach skuloną Zerdinkę. Jego zatoki od razu zostały podrażnione odorem krwi, wadera zresztą całą sobą przekazywała mu, że coś złego się dzieje... a jednak nie mógł się powstrzymać od krzywego, sarkastycznego uśmiechu. Skoro chodziła o własnych siłach, to nie planował żadnej poważnej akcji ratunkowej. Jego mała Eana znów coś przeskrobała, znów skąpana we własnej krwi Znał dobrze ten zapach. Pozwolił jej przejść w głąb domostwa, zaś gdy tylko minęła go bez słowa, przesunął jasne spojrzenie na obcego basiora. 

Opierzony wyglądał na równie zmarnowanego co czarna samica, chociaż ewidentnie nie chciał okazywać właścicielowi przybytku aż takiej słabości. Miał skupioną minę, był wyprostowany, lecz zdradzały go zmęczone oczy. Ukłonił się lekko przed niższym wilkiem, który tym razem był w pełni poważny.

- Jastes z rodu Tukitydesów. 

Stary odparł dyskretnym skinieniem głowy.

- Adril z Tandirit, zapraszam do środka.


Mieszkanie Adrila znajdowało się w Dystrykcie drugim. Trasa więc nie zajęła im długo, a jednak po obojgu było widać wykończenie. Gdy tylko wtargnęli do przesyconego zapachem ziół salonu, Vallieana natychmiast ułożyła się brzuchem na miękkim dywanie ze skóry renifera, pragnąc wygrzać się w cieple generowanym przez rozpalony kominek. Gdyby nie to źródło światła, w niedużym pomieszczeniu byłoby ciemno. Rozejrzała się na szybko po ścianach wypełnionych doniczkami, fiolkami zawierającymi lekarstwa, po adrilowskich eksperymentach. Gdyby nie była tak osłabiona, uśmiechnęłaby się szczerze do wszystkich tych przedmiotów, które mogłyby opowiedzieć o jej dzieciństwie. Zerknęła jeszcze szybko na stare wrota, które prowadziły do kolejnych pokoi, pamiętając, że jej stara sypialnia nadal tam była. Zagracona i zakurzona, ale wciąż mogła ją uznać za swoją. Tak bardzo chciałaby przyjść w innych okolicznościach… gdyby tylko nie ten zimny, ciężki oddech obcej istoty na jej karku. Przeszywający aż do kości. Powodujący ból w kręgosłupie i prowokujący do wymiotowania krwią. Zamrugała.

Zarejestrowała jak Jastes ostrożnie wchodzi do salonu i krótko się rozgląda, z nieodgadnionym wyrazem pyska. Zajął miejsce przy stoliku znajdującym się pod przeciwległą ścianą niż kominek, a za nim wszedł gospodarz. Mimo swojego wieku, Adril trzymał się w zadowalającej kondycji- chodził prosto, a jego kroki nadal były mocne. Nawet jeśli przesiąknięte zapachem ziół futro zrobiło się matowe i miejscami się przerzedziło, a od czasu do czasu jego głowa niekontrolowanie drżała na boki, nawet pomimo połamanych i wybitych zębów- dalej przeszywał zimnym spojrzeniem wszystkich i wszystko dookoła, będąc definicją nie pozwalania innym wchodzić na swoją głowę. To również przez te błękitne oczy ktoś mógłby pomyśleć, że Vallieana jest jego potomstwem. Wszak teraz, właśnie w tamtym momencie, właśnie tak wyglądali- jak ojciec z córką. Ona leżała na brzuchu, z głową posłusznie opuszczoną wzdłuż szyi, z krwią zakrzepniętą na długich kosmykach jej klatki piersiowej, a on usiadł po drugiej stronie stołu niż Jastes i czujnie mierzył ją wzrokiem. Jak mała dziewczynka wpadła w tarapaty i przypomniała sobie o opiekunie, dopiero kiedy potrzebowała pomocy. Cisza trwała.

Vallieana nie wiedziała od czego ma zacząć. Była zastraszona i obolała, zaś poczucie bycia obserwowaną ani razu nie nasiliło się u niej do tego stopnia, od czasów kiedy była szczeniakiem. Znowu uwzięło się na nią coś nie z tego świata i znowu musiała prosić Adrila- nawet to wszystko nie byłoby tak krępujące, gdyby nie fakt, że brał w tym udział jeszcze jeden wilk. Wadera ani razu nie zwątpiła w dobre zamiary Jastesa, ufała mu i wiele zawdzięczała, a jednak czuła nieopisaną niezręczność.

Stary Sivarius jednak nie miał tego samego problemu. Brutalnie przerwał milczenie pytaniem, którego zielarka się tak bała.

- Gdzie jest Vernon? Czemu na to pozwolił?

Jej oczy szeroko się otworzyły, gdy imię ducha rozniosło się w przestrzeni. Prawdą było, że spodziewała się podobnego nastawienia ze strony byłego opiekuna, jednak nie tak głośno, nie tak szybko..! Mimowolnie rzuciła okiem na opierzonego towarzysza, który jakby chłonął atmosferę, wpatrując się niby w nią samą, a niby w ogień grzejący jej grzbiet.

- Skąd wiesz, że ma coś wspólnego z naszą sprawą?- bąknęła.

- Nie wyglądacie jakbyście chcieli mnie prosić o błogosławieństwo na nowej drodze życia, poza tym, zawsze lubiłaś pchać się w każde problemy jakie spotkałaś na drodze. Chcę z nim rozmawiać- warknął znowu stary.

Zielarka zamrugała. Znowu przerzuciła wzrok na młodszego z towarzyszy

- Jastesie, napijesz się herbaty?- spytała niewinnie.

Tym razem to wspomniany Jastes zamrugał, wybity z rytmu. Wadera doskonale wiedziała, że on wiedział, że nie chciała tu przyjść na herbatkę, jednak… musiała się psychicznie przygotować do tej rozmowy.

Co prawda przygotowywała się do tego od kiedy tylko zobaczyła tego posłańca z rana pod swoim domem. Coś się zadziało u obojga, nie mogli tego przemilczeć i udawać, że nic się nie dzieje. Naprawdę próbowała się przygotować... jednak nie zdało to egzaminu. Poczuła stres. 

Znowu cisza. Znowu przerwana przez gospodarza.

- To dobry pomysł, pójdę jakąś zaparzyć. Jesteście przemarznięci, dobrze wam to zrobi- ponownie bezczelnie się wtrącił, rzucając waderze niezadowolone spojrzenie i skierował kroki do przejścia. Vallieana prawie przeklęła w myślach jego cierpliwość, a raczej wyrachowanie- postawił ją przed faktem dokonanym.

Niebieskooka i złotooki zostali sami. Wymienili spojrzenia. Odwróciła głowę. 

To oczywiste, ze Jastes oczekiwał wyjaśnień, na bogów, Vallieano, weź się w garść!

Prawie usłyszała głos wspomnianego wcześniej Vernona, jednak ten, jak na złość, najwyraźniej nie miał w planach uspokajania wadery. Nie mówił nic, chociaż była pewna że gdyby mógł, to by się nie zgodził. Duch Zerdina nie lubił, kiedy ktoś mieszał się w jego nie-życie.

Usłyszała chrząknięcie.

- Czy jest… coś, co powinniśmy wyjaśnić?

Niemal ugryzła się w język kiedy nadziała się spojrzeniem na wymalowane na pysku wilka oczekiwanie. 

Spojrzała w ziemię i odetchnęła, czując jak część krwawej zawiesiny wciąż ciąży jej na gardle. Mimo wszystko, lekko się uśmiechnęła.

- Nawet nie jestem pewna od czego zacząć- stwierdziła wprost- Bo to nie jest coś, czego mógłbyś się spodziewać. Mówię poważnie, przestraszysz się… ale to jest istotne.

Jastes pozostał nieruchomy, przez co niebieskooka uznała że powinna kontynuować. Znów odetchnęła, znów zamrugała.

- Ząb zwisający z mojej szyi należał kiedyś do wilka, konkretniej zerdińskiego generała- zaczęła, próbując zapanować nad oddechem, by jej przekaz był zrozumiały- To było wiele pokoleń temu. Zginął tragicznie i z jakiegoś powodu jego dusza nie poszła nigdzie… dalej..? Tylko przywiązała się do tego konkretnego kła. Przeżył na tym i na tamtym świecie wiele...

Zrobiła pauzę, żeby dać Jastesowi chwilę na przeanalizowanie jej słów. Wyglądał, jakby ktoś w tamtym momencie wciskał mu największy kit na świecie... A przynajmniej takie wrażenie odniosła.

- Duch nazywa się Vernon i towarzyszy mi od kiedy byłam mała. Jest w stanie do mnie mówić, wpływać na otoczenie i je obserwować. Widzi więcej niż my, słyszy więcej niż my i czuje więcej niż my, poza tym, część jego mocy z czasów kiedy był żywy pozostała, przez co często mi pomaga w różnych sytuacjach… w naszej aktualnej również i… nadążasz?- znowu spojrzała na przyjaciela ze zmartwieniem. W duchu podziwiała jak spokojnie reagował, a przynajmniej starał się reagować, na taką ilość faktów.

- Tak, chyba…- zawahał się- Jednak… nawet nie wiem, o co w tej chwili powinienem zapytać…- przyznał jakiś taki zaniepokojony, przenosząc ciężar ciała na drugą łapę, a jego wzrok uciekł gdzieś obok, jakby się głęboko zamyślił.

Zielarka również podniosła się do siadu, czując jak presja mocno trzyma zaciśnięte szpony na jej grzbiecie. Czy poczuł się oszukany? A może uznał ją za wariatkę?

- To jest w porządku, bo ja też nie wiem- wypaliła szybko- Tylko Adril wie o Vernonie, ale on mnie wychowywał, a w dodatku od zawsze mi pomaga, bo posługuje się magią, więc sama nie do końca wiem co mam ci powiedzieć, ale… zasługujesz żeby wiedzieć, w końcu jesteśmy w to wplątani oboje- mówiła na jednym wydechu, ignorując ilość powtórzeń jakie z siebie wypluwała. Emocje zaczęły wić się w górę wzdłuż jej gardła i traciła nad nimi panowanie. Miała kwaśne wrażenie, że wychodzi na dziwaka.

Posłaniec znowu zwrócił na nią złote oczy, a ona zaciskała zęby w bezsilności, nie chcąc się znowu rozpłakać.

I wtedy wszedł Adril. Z czajnikiem, wypełnionym uspokajającymi swoim aromatem ziołami, który swobodnie lewitował przed jego nosem. Choć jego mina była sroga, Valieanna wyczuła z niej troskę, kiedy zmierzył pozostałą dwójkę od łap po uszy.

- To zapytam jeszcze raz, Eana, masz tu tego Vernona, czy nie?

Dokładnie w momencie kiedy wypowiadał ostatnie słowo i stawiał naczynie na blacie, ogień w kominku gwałtownie się powiększył, strasząc zielarkę, a następnie raptownie zmalał, kąpiąc pokój niemalże w ciemności. Płomienie powtórzyły zabawę jeszcze parę razy, chybocząc się i gibiąc niczym wystawione na wichurę, by równie nagle się uspokoić. Tylko Vallieana mogła poczuć, jak po tym całym przedstawieniu po jej plecach przechodzi ciepły, przyjemny dreszcz. 

- To był on?- Adril zapytał dla pewności, jednak widząc uspokojoną minę podopiecznej, skinął głową. Dał sobie chwilę na rozlanie naparu do trzech różnych naczyń i podstawił gościom po jednym, sobie zostawiając ostatnie. Rozsiadł się wygodnie, opierając o ścianę i odchrząknął- W porządku. Mówcie, co się dzieje.


I chociaż na początku było ciężko, wraz z upływem kolejnych godzin sytuacja rzeczywiście zaczęła się rozjaśniać. Na początku to Vallieana i Jastes musieli się produkować, żeby ich zeznania były w miarę spójne i można było z nich cokolwiek wywnioskować. Najpierw Vallieana opowiedziała basiorom o dziwacznej historii, jak się okazało, pochodzącej od Vernona: zamaskowane stworzenie, które gwałtem doprowadziło do narodzin męskiego potomka i przepowiednia, że “Wilk z maską nie kończy dobrze”. Potem już oboje mówili o nawiedzonym Caiasie, o widmowych zwierzętach goniących własnego młodego właściciela, Zerdinka mówiła też o ostrzeżeniach ducha, że nie czuje aury szczeniaka. Adril dopytywał się o maskę, o wydzielinę która z niej wysiąkała i o rzekomy ból, który powodowała u ducha.

Im bliżej proteza znajdowała się szyi Vallieany, tym potężniejszy dyskomfort ciążył na mnie. Nie mam fizycznego ciała, a jednak czułem, jakby coś grzebało mi pazurami we flakach. Nie da się tego lepiej opisać. 

Opowiedzieli cały przebieg misji, polegającej na przetransportowaniu Caiasa do Centrum, poczuciu bycia obserwowanym, o przelanej krwi.

Otaczał mnie. Przez cały czas. Był wszędzie. Panował nad iluzją i zmuszał waszą podświadomość do robienia rzeczy, których ta wcale nie chciała robić. Uratowała was bierna zdolnosć Vallieany do pozyskiwania informacji za pomocą krwi… chociaż pewnie on miał to pod kontrolą. Chciał was wystraszyć i zmusić do porzucenia gówniarza. Na zmianę chwytał go w łapska i puszczał. Niczym kukiełkę. Nie byłem w stanie nic zrobić.


Pociągnęli to dalej aż do znalezienia handlarzy, którzy im pomogli. Ten etap opowieści zakończyli na momencie, który odbył się w szpitalu- kiedy oboje zadecydowali, że nie chcą więcej mieszać się w tę sprawę.

- Jednak z jakiegoś powodu tu przyszliście- westchnął stary wilk, zmieniając pozycję już siódmy raz w przeciągu pół godziny. Siedzieli w ten sposób już zdecydowanie zbyt długo, jak na jego kości.

- Rzeczywiście…- Vallieana odpowiedziała westchnieniem, opierając zmęczoną głowę na stole pomiędzy dwoma basiorami- Za pierwszym razem obudziłam się w środku nocy. Zupełnie sparaliżowana. To było już jakiś czas po moim wyjściu ze szpitala. Vernon… Vernon sugeruje, że to też mogła być iluzja, jednak nie ma pewności, bo nawet nie jest pewny z jakim bytem mamy do czynienia. Mówi, że bardzo ciężko go uchwycić- wyjaśniła za ducha, który przez cały dzień używał jej jako pośrednika. Na tym etapie, cała czwórka była już przyzwyczajona do takiego sposobu komunikacji- A parę dni potem, konkretniej dzisiaj w nocy coś rozbijało się na wyższym piętrze mojego mieszkania, jednak kiedy chciałam skorzystać ze schodów, zostałam zrzucona. Całą noc spędziłam na samym dole jaskini i ustaliliśmy, że tu przyjdziemy, bo masz już doświadczenie z duchami…- rzuciła krótkie spojrzenie na całkowicie skupionego Adrila- Dopiero nad ranem odważyłam się wejść wyżej. Wszystkie książki były w nieładzie, rozrzucone po podłodze, jednak tylko książki, zupełnie jakby czegoś w nich szukał. Tak czy inaczej, mieliśmy już wychodzić, kiedy zaczęłam się nagle dusić. To było… straszne. Byłam pewna, że zginę- znów wbiła wzrok w drewniany blat, marszcząc brwi- Jednak odkaszlnęłam to, zwymiotowałam krew i w końcu się wydostałam z jaskini. Tam się okazało, że Jastes postanowił mnie odwiedzić- zakończyła, patrząc na złotookiego.

I chociaż Jastes kojarzył się waderze z oazą spokoju, tym razem był naprawdę blady i wyglądał mizernie, zupełnie tak, jakby przebrnięcie przez tę historię po raz drugi odebrało mu jeszcze więcej lat z życia niż same rzeczywiste wydarzenia. Zresztą, kto by się dziwił, Vallieana sama czuła jak coraz bardziej opuszczają ją siły. Była zmęczona tym wszystkim. Poświęcili temu niemal cały dzień, tak skupieni, że zapomnieli o głodzie. Cały dzień na przetrawianie tego całego bagna, przez które wspólnie przeszli. 


<Jastesie mój drogi?>

Słowa:2033 = 147 KŁ

Od Jastesa CD. Aarveda

Może i nie wstałem dzisiaj z posłania lewą nogą, jednak błoto, w którym tonęło miasto tego ponurego poranka, widok kujących w oczy, jaskrawych kolorów zdobiących bogate płaszcze zamożniejszych dam i kontrastujących z nimi łachmanów chudych wilków wyglądających zza rogów, a także niewyobrażalny hałas, który wraz z wiatrem wdzierał mi się gwałtem do mózgu zdecydowanie popsuł mi humor. Kiedy po raz piąty (od pięciu wilków!) usłyszałem, że Faraon (kimkolwiek on jest) jest oszustem i/lub zwykłą świnią, po raz dziewiąty (on innej dziewiątki), że ceny mięsa z dzika w ostatnich tygodniach to jest jakiś żart, po raz nie wiadomo który dobiegły mnie krzyki i wyzwiska kłócących się mieszkańców, a na dodatek wyłapałem pełną uniesień przemowę o końcu świata, który według mówcy ma nastąpić już jutro, nie wytrzymałem i wydałem z siebie głośne, poirytowane warknięcie. 
-Przestań mi wciskać te bzdury do uszu.- wiatr, jak to wiatr, nie zrozumiał i ani trochę się nie przejął, więc złapałem go jak denerwującego bachora i kazałem mu krążyć tak, by omijał moją nieprzystosowaną do takiego hałasu osobę. Gdzieś z tyłu głowy odezwała się Ostrożność, posyłając wizję knujących złoczyńców, których dzięki mocy mógłbym usłyszeć, lecz tym razem zmusiłem się do nieprzejmowania się nią, w ostatnim momencie unikając bólu głowy. Gdy odgłosy zewsząd znacznie ucichły westchnąłem z ulgą i posłałem wgłąb szerokiej ulicy spojrzenie pełne niechęci i zdegustowania. Co życie w samotności robi z wilkiem...
Dopiero po chwili zauważyłem lekko zdezorientowany oraz zabarwiony podejrzliwością wzrok Aarveda. Basior co prawda nie odwrócił głowy w moją stronę, lecz niewątpliwie obserwował moje dziwne zachowanie i mimikę kątem oka już od dobrych kilku minut.
-Proszę o wybaczenie, panie Aarvedzie. Nie kierowałem swoich słów do pana.- próbowałem wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji, ale wkopałem się jeszcze bardziej. Świetnie, teraz pomyśli, że musi pracować z wariatem, gadającym do siebie szaleńcem. Nic jednak nie dopowiedziałem, bo zapomniałem języka w gębie ze stresu wywołanego tą kłopotliwą wpadką i by oszczędzić sobie dalszej świadomości kompromitacji, która niewątpliwie napływałaby jak fale, odwróciłem głowę, byle tylko nie patrzeć na wojownika dopóki nie odzyskam wewnętrznej kontroli. Zamiast niego wpatrzyłem się zatem w wyloty małych uliczek, a raczej w wychodzących z nich mieszkańców, obserwując czy nie ma wśród nich jakichś podejrzanych typów. Zawstydzenie wracało jeszcze kilka razy, jednak w końcu powiedziałem sobie w myślach, że "przynajmniej nie będzie uważał, że go obrażam" i zmartwienie powoli odpłynęło w niebyt.
Jasność już na dobre rozlała się po zakrytym chmurami niebie, jak wylane przez nieuwagę mleko. Z każdą minutą wilków opuszczających swoje ciepłe domy przybywało, tak samo jak i tych, dla których życie w tym aspekcie okazało się mniej łaskawe. Nikt nas jednak nie zaczepiał, za co byłem niebiosom naprawdę wdzięczny. 
Mijaliśmy sklepy, prezentujące przechodniom wachlarze różnorakich produktów, od oczyszczonej i zapakowanej dziczyzny dla wyższych sfer, przez gryfy ogrodowe, aż po magiczne zapałki i zmieniające kolory pióropusze na bal maskowy. Do naszych nosów docierały wspaniałe zapachy wymykające się z otwieranych co parę chwil drzwi cukierni i lokali, do których spieszyli na śniadanie głodni mieszkańcy, którzy albo nie mieli czasu, aby zjeść w domu, albo nie mieli motywacji, by samemu sobie coś przyrządzić, bądź upolować. Nadal nie do końca byłem w stanie zrozumieć jak całe życie można żywić się tylko i wyłącznie tym, co się kupiło w sklepie. Moja wilcza natura otrząsała się z odrazą nad tym, jak niektórzy dla wygody byli w stanie poświęcić swoje dzikie korzenie. I nie tylko! Dla mnie polowanie stanowiło swego rodzaju przyjemność, a świadomość własnej sprawności zawsze polepszała samopoczucie i ogólną samoocenę. Lecz, jak widać, nie wszyscy podzielali moje zdanie, a ja oprócz wyrażenia swojej opinii w głowie nie miałem innej możliwości jak po prostu to zaakceptować i próbować starać się zrozumieć motywy takiego postępowania. Postanowiłem jednak nie roztrząsać tak błahej kwestii i z rezygnacją pokręciłem głową.
Szliśmy i szliśmy, omijając główny nurt rzeki głów, by nie przyciągać niepotrzebnej uwagi. Niewiele to jednak dało, ponieważ i ja i Aarved górowaliśmy nad większością mijających nas wilków, a wojownik był w dodatku niewątpliwie napakowany. Byłem pewien, że czuć od nas na kilometr ważną misją, nawet jeśli paczka nie była widoczna dla oczu przechodniów, ponieważ spoczywała bezpiecznie tuż przy moim boku w specjalnie przeznaczonej do takich torbie. Jednakże torba była już wystawiona na spojrzenia, a z moich obserwacji wynikało, że nikt z wilków przemieszczających się dzisiaj po Centrum podobnej nie posiada. Nie zdziwiłbym się więc, gdyby przyciągała wzrok, lecz o dziwo niewielu było takich, którzy patrzyli się na nią z zainteresowaniem. Raczej łapała go przypadkowo i zaraz wypuszczała, by przeniósł się na błoto pod łapami bądź pyski mijanych wilków. Dopiero kiedy jeden z mieszkańców po drugiej stronie ulicy kiwnął mi głową przypomniałem sobie, że wielu z nich kojarzy mnie jako listonosza, a nie posłańca. Tak, to wiele wyjaśniało.
Skręciliśmy w o wiele mniej zatłoczoną ulicę, lecz prawie tak samo nieciekawą jak poprzednia. Było tu jednak spokojniej, więc nieco uspokojony pozwoliłem sobie na lekkie rozluźnienie, które jednak zaraz zniknęło, gdy na wprost siebie ujrzałem oblepionego błotem basiora z wyzywającym spojrzeniem i złośliwym grymasem na pysku, który szedł prosto na mnie i wcale nie wyglądał jakby miał zamiar zejść mi z drogi. Niewątpliwie szukał zaczepki, co tylko wywołało bardzo szybki pogardliwy uśmieszek na moim pysku, którego szarżujący nie mógł dostrzec. Jak niefortunnie, że trafił na kogoś takiego jak ja. W normalnych okolicznościach ustąpiłbym bez żadnego problemu (nieprzyciąganie niepotrzebnej uwagi do swojej osoby na misjach było niemal świętym przykazaniem, którego każdy posłaniec musiał przestrzegać, o ile chciał mieć jak najmniej przeszkód na swojej drodze oraz więcej pewności, że nie wyleci z roboty na zbity pysk, jeśli oczywiście w ogóle wróci), jednak powracający ból głowy, kiepski humor i ten paskudny grymas oraz dobrze znany mi z dzieciństwa wyraz oczu nieznajomego nie pozwolił mi na to. Obudziła się we mnie tajona przez lata wściekłość i jedyne czego chciałem w tej chwili to zetrzeć dupkowi ten szyderczy wyraz z głupiej mordy. Upewniłem się tylko, że moja zwykła maska spokoju i powagi nie ma prawa się ześlizgnąć i czekałem na dalszy rozwój sytuacji.
Korzystając z mojego nie byle jakiego wzrostu, który dawał przewagę nad przeciwnikiem uniosłem wyżej głowę i wpatrzyłem się gdzieś w punkt nad jego głową, jakby kompletnie go ignorując. Chyba musiało go to lekko zdenerwować, gdyż po chwili usłyszałem warknięcie, bury kształt pojawił się gdzieś w pobliżu mojego nosa i zaraz ciało z impetem uderzyło w moją lewą pierś, nie oszczędzając kawałka szyi (gdyby nie mój delikatny ruch wparowałby w prawo, a to mogłoby zagrozić towarowi w paczce, lecz nie tak łatwo zapominam o takich ważnych kwestiach, spokojnie panie Aarvedzie, widzę to pańskie spojrzenie). Nie dałem się jednak popchnąć i wytrzymałem kontakt bez zachwiania, w dalszym ciągu nie patrząc na agresora, tylko rzucając szybką wiadomość oczami Aarvedowi, zapewniając że wszystko jest pod kontrolą. Już miałem ruszać dalej, gdy z boku błysnęły gniewne żółte oczy i spod mojego podbródka rozległ się ochrypły warkot:
-Przeproś.- uparcie trzymałem głowę na tym samym poziomie, w żaden sposób nie uznając prezencji natręta i wpatrując się w milczeniu w jeden z szyldów daleko przed nami, który niespokojnie kołysał się na wietrze.  
-Przeproś mówię!- głos przybrał na sile, kropelki śliny na parę chwil wskoczyły w moje pole widzenia, a ja poczułem nagły niepokój, gdy wyczułem kłapnięcie zębami tak blisko mojej odsłoniętej szyi. Świadomość obecności Aarveda uspokoiła mnie nieco. Obcy nie był chyba tak głupi, żeby zagryźć towarzysza takiego mięśniaka jak wojownik. 
-Może to zrobię jeśli się pan umyje. Bo póki co nie jestem w stanie pana dostrzec, miesza się pan z tłem.- odpowiedziałem chłodno, wskazując wymownie na otaczające nas morze błota. Nieznajomy aż zatrząsł się z wściekłości, lecz krok który poczynił ku nam stojący jak dotąd z boku lerdis, wybił mu z głowy jakiekolwiek sztuczki i tylko wpatrywał się we mnie, mrucząc pod nosem przekleństwa. W końcu cofnął się o kilka kroków i szybko odszedł. Puściłem za nim wiązkę wiatru na wszelki wypadek, gdyby chciał zwołać kolegów, dziwiąc się jak pomysłowym trzeba być, aby wymyślić takie wyzwiska jakimi mnie właśnie obrzucił. Kątem oka obserwowałem go jak znika za rogiem i wbiłem sobie do głowy, by przywołać powiew za jakieś dwadzieścia minut. Złapałem kolejny i nakazałem mu krążyć, zwiększając środki bezpieczeństwa i dopiero wtedy się rozejrzałem. Całe szczęście większość przechodniów nie uznała sceny za wystarczająco interesującą, bowiem przykuła uwagę tylko trzech osób: dwóch podrostków, którym jęzory jeszcze wisiały po przerwanym truchcie i stojącej w oknie naprzeciwko klientki sklepu z biżuterią. A więc żadnych żebraków, żadnych sprzedawców, nikogo, kto mógłby się tu o nas dopytywać. Dzięki bogom. 
Teraz dopiero spłynęła na mnie świadomość jak bardzo emocje wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. Ryk plującej jadem bestii w środku mnie nieco ucichł, lecz nie zniknął całkowicie, a targane gniewem cielsko tak bardzo zranione i rozwścieczone przez lata słowami i czynami, kpinami i bólem nie garnęło się do spoczynku. Jednak satysfakcja z przezwyciężonego strachu i duma z tego działała jak balsam, powoli uspokajając moje rozedrgane ciało. 
Lecz zaraz nadpłynął głęboki wstyd i złość na siebie, że nawet coś, co było według mnie moim głównym atutem, czyli panowanie nad emocjami, zawiodło w tak ważnej chwili i wystawiło nie tylko mnie, ale i Aarveda na niebezpieczeństwo. Bezużyteczny idiota. Przecież doskonale wiedziałem czym ryzykuję, nie zapomniałem o tym nawet na chwilę, a i tak wpadłem w pułapkę swojego głębokiego rozżalenia oraz wspomnień. Chociaż... Gdzieś w głębi zdawałem sobie sprawę, że gdybym znowu podwinął pod siebie ogon i skulił uszy byłbym jeszcze bardziej znękany niż teraz. 
Drżenie w końcu zaczęło ustawać, bieg myśli zwolnił do odpowiedniego tempa, lecz napięcie trzymało się jak rzep psiego ogona. Lecz to nieważne, ponieważ bestia została już okiełznana, a ja jakimś cudem zdołałem przez cały ten czas utrzymać pokerową twarz, nie dokładając sobie zawstydzenia przed Aarvedem, który teraz stał tuż przede mną i szukał swoimi poważnymi, może zirytowanymi czy też karcącymi oczami mojego spojrzenia. Nie kazałem mu dłużej czekać.


Słowa: 1611 = 126 KŁ
Layout by Netka Sidereum Graphics