Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Xeva. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Xeva. Pokaż wszystkie posty

środa, 29 maja 2024

Od Xevy, CD. Asmoday

 - Nie możesz tak robić, Xevo - odpadła Perir, patrząc ze zmarszczonymi brwiami na towarzyszkę.
Siedziała na podłodze na pięterku domu Teneriski. Od kiedy piegowata pomogła jej się zejść z ukochaną, widywały się od czasu do czasu. Perir określiłaby ją mianem dobrej koleżanki, może nawet przyjaciółki. Xeva była bardzo specyficzną osobą, ale, o dziwo, dogadywały się dobrze mimo różnicy charakterów - szara wilczyca była spokojna, ułożona i wiodła standardowe, można wręcz powiedzieć, że nudne życie, a Xeva... cóż, była Xevą. Może to prawda, że przeciwieństwa się przyciągają.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Pył unoszący się w powietrzu nieco przysłaniał jej widok, ale wciąż mogła dostrzec rozgrzebane łóżko, trzcinowe plecionki leżące bez ładu i składu na komodzie oraz zarysy niewielkiego drzewka w doniczce stojącego w kącie. Nie to jednak przyciągało jej największą uwagę - pod brązowymi plamami... czegoś, nawet nie chciała wiedzieć czego (chociaż metaliczny zapach unoszący się w pokoju podpowiadał, co mogło dawać takie plamy) krył się tajemniczy symbol narysowany białą kredą. 
Kiedyś zapytała o to przyjaciółkę, a ta odpowiedziała, że narysowane figury geometryczne służą do przeprowadzania rytuałów związanych z jej wiarą. Perir nie do końca wiedziała, czy rozumie, ale wychodziła z założenia, że sprawy Xevy to sprawy Xevy i póki nie robi ona nikomu innemu krzywdy, to nie ma się czym przejmować. 
- Przecież nie zrobiłam tego specjalnie, burza śnieżna mnie zaskoczyła - burknęła Xeva, zanim chwyciła magią młotek. Trzęsące się w powietrzu narzędzie powoli podleciało do gwoździ utrzymujących deski, którymi zabite było wybite okno. Teneriska przygryzła język, próbując umiejscowić główkę gwoździa między zębami młotka. Perir patrzyła z uniesionymi brwiami na starania przyjaciółki. 
- Aha! - krzyknęła piegowata, podskoczyła i zawiesiła się na trzonku narzędzia. Stanęła na parapecie, jedna łapa chwilowo jej się ześlizgnęła, po czym opierając się przednimi kończynami o ścianę, zaczęła odginać gwóźdź w swoją stronę.
- Wiesz, wydaje mi się, że wilki nie powinny... Umieć tak robić - westchnęła skrzydlata. - Daj, pomogę ci
- Nhie! - wybełkotała różowooka. Ugryzła rączkę mocniej, a po chwili rozległ się brzęk metalu o podłogę. - Ja sobie sama poradzę.
- Dobrze, dobrze - odparła szara, unosząc przednią łapę, obok której potoczył się gwóźdź. - Tylko nie połam sobie zębów.
Podciągnęła róg szaty, który ześlizgnął się z jej grzbietu i leżał w kurzu. Otrzepała go starannie.
- Wiesz, że ten wilk mógł zrobić ci krzywdę?
- Tak, ale co zrobić miałam? Zamarznąć mogłam, to lepiej ryzykować było - odparła bezwiednie Xeva. Odłamała z trzaskiem deskę zakrywającą okno. - A tak to okna mogę przynajmniej wymienić.
Perir podrapała się za uchem.
- Nie wiem, jakoś brzmi to podejrzanie - odparła Torus. - Szczególnie że wie, gdzie mieszkasz.
- Ty za dużo się martwisz Perir - uśmiechnęła się piegowata. - Dobrze będzie, mnie się nic nie stanie.
Zapadła chwila milczenia.  Teneriska z uporem walczyła z zabitym oknem. Zawiał przeraźliwie zimny wiatr. Skrzydlata nastroszyła pióra i opatuliła się szczelniej szatą. 
- Może ja wstawię tę szybkę, co? - zapytała, patrząc, jak szkło drży na podłodze, gdy druga wadera próbowała podnieść je magią. 
- Chyba tak... - odpowiedziała po chwili. - Chyba to pomysł dobry.
Odpuściła. 
- To ja je trzymam, a ty przymocuj - nakazała szara, bez wysiłku unosząc szybę. 
- Na Teneris! -wrzasnęła nagle Xeva. Torus podskoczyła i na milisekundę puściła magię. Okno poszybowało w dół, ale wilczyca w ostatniej chwili je złapała i umieściła powoli na podłodze.
- Xeva, do cholery! - krzyknęła gniewnie. - Prawie je rozbi...
- To on! - różowooka odwróciła się z uśmiechem na pysku. - Stoi przed bramą!
Zanim Perir zdążyła podejść do dziury w ścianie, usłyszała skrzypienie starych zawiasów, a potem kroki na żwirowej ścieżce prowadzącej do drzwi zaniedbanego mieszkania.

<Asmoday?>
Słowa:563

niedziela, 19 marca 2023

Od Xevy, CD. Asmodaya

 Potrzebowała tego snu, jej organizm błagał o chwilę wytchnienia. Zmęczone wielodniową podróżą mięśnie wreszcie się rozluźniły, płuca zmuszone do wdychania mroźnego powietrza zwolniły swoją pracę, a mózg - jeszcze przed chwilą tak przejęty krytyczną sytuacją, w której znalazła się jego właścicielka - pozwolił jej zapomnieć o troskach, zsyłając przyjemne sny o ciepłej, zielonej Teneris. Och, jak ona tęskniła za tropikalnym słońcem muskającym jej ciemne futro, zapachem mokrej ziemi i dziką radością, która ją wypełniała, gdy pędziła między zaroślami, wdychając rześkie, przepełnione magią powietrze. 
We śnie wróciła do nocy spędzonych z rodziną przy ognisku, podczas których patrzyła ponad linię drzew, na horyzont, na którym rozlewało się od czasu do czasu jasne światło. Ojciec mówił, że to błyskawice z Latającego Archipelagu. Czasami jej o nim opowiadał. Twierdził, że magia jest tam tak silna, że potrafiła rozerwać wyspę na pół.
,,Wiesz, kiedyś zawędrują nad ich wyspę i wyrwą ją z korzeniami w górę, tam daleko, pod chmury...", opowiadał jej, gdy wtulała się w sierść na jego szyi. 
,,Przecież my wtedy umrzemy! Nie możemy żyć pod chmurami, tato", wykrzyknęła mała Xeva, a jej siostra spojrzała na basiora wielkimi oczami. Zaśmiał się cicho.
,,Nie macie się czego bać. To będzie dawno po śmierci mojej, waszej i waszych dzieci", pocieszał ją. ,,To tylko przepowiednia. Nie martw się, nasza Teneris na razie nigdzie się nie rusza", po czym mierzwił jej włosy na głowie łapą. ,,Dalej możecie po niej biegać. Chociaż byłoby miło, gdybyś mniej przeszkadzała mamie, Xevo".
Starsza z waderek obróciła się, spoglądając na swoją rodzicielkę. Leżała kilka metrów dalej, ale patrzyła chłodno w ich stronę. Nic nie powiedziała. 
Mimo zapewnień ojca Xeva często z niepokojem wypatrywała tajemniczych, odległych błysków. Trudno jej było sobie wyobrazić, że gdzieś tam, daleko, jest zupełnie inny świat, świat, który rozsadziłby ją w momencie, w którym postawiłaby na nim łapę - a tym bardziej, że ten świat kiedyś pożre jej dom.
Teraz właśnie one jej się śniły - razem z tornadem pełnym pomarańczowych jaszczurek, w które wpadła. Nie do końca wiedziała, jak była w stanie je dostrzec, wirując i rzucając się na boki, ale sny rządziły się swoimi prawami. Szukała swoimi oczami tajemniczych błysków, każdy z nich przywoływał bowiem nowe wspomnienie. Pierwsze polowanie, pierwszy taniec... Wąż...
Nagle  powietrze ustało. Jaszczurki zatrzymały się w przedziwnych pozycjach. Xeva, tkwiąc w stagnacyjnej przestrzeni do góry nogami. Rozejrzała z lewa na prawo.
Przeszył ją zimny, powolny dreszcz.
Para mlecznobiałych, pustych i zimnych oczu wpatrywała się w nią bez ruchu. 
Świat się zakrzywił, a dźwięk zajaśniał. Próbowała się ruszyć. Poczuła, jak pękają jej mięśnie. Szumiało jej w uszach, bębenki wywracały się na drugą stronę. Coś się do niej zbliżało, próbowało ją opleść.
A oczy były coraz bliżej.
Nieczułe na jej panikę, nieczułe na jej desperacką walkę.
Coraz większe i większe.
Coraz mniej dzieliło ją od śmierci, która tkwiła w ich bladej pustce.

Obudziła się z krzykiem. Ześliznęła się z ramienia Asmo i upadła na ziemię. Zaczęła wierzgać nogami, próbując się podnieść. 
- Co do... - warknął basior, pochylając się nad nią. Nie był w stanie uskoczyć, przed gwałtownym kopnięciem. Xeva, nie patrząc na rozcierającego sobie głowę wilka, zerwała się na równe nogi. 
To nie był pierwszy raz, nie. Widziała już te oczy w innym śnie... I wtedy, w odbiciu na szkle lampy, gdy szła z Amertine przez tunele. Widziała je, jak zderzyła się z Hauro, czuła ich obecność w nocy i wtedy, gdy spała z Lys i Tin w wydrążonym pniu. 
To nie był pierwszy raz.
O boże, to nie był pierwszy raz.
Rzuciła się do drzwi. Otworzyła je z rozmachem, a wiatr cisnął nimi o ścianę. Stanęła na zlodowaciałym progu. Koc, który oplótł się wokół jej ciała, rzucał się gwałtownie w powietrzu, a jej szeroko otwarte oczy i zmierzwiona sierść nadawały wilczycy obłąkańczy widok.
Nic tam nie stało.
,,Czy ja to sobie ubzdurałam?", zapytała sama siebie, w szoku wpatrując się w pustą uliczkę przed wejściem do domu, gdy Kotik oraz kopnięty basior próbowali wciągnąć ją do środka, mówiąc coś o omamach, gorączce i zapaleniu płuc. 
Na Rakazuth, przecież... Przecież to nie był pierwszy raz...

Drzwi się zamknęły.
Wyłoniło się zza rogu i stanęło na środku uliczki, jego mlecznobiałe oczy spoczęły w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą tkwiły różowe ślepia wadery. 
Czekało tam bez ruchu całą noc.

<Panie Asmo?>
Słowa: 695 = 40 KŁ

poniedziałek, 13 marca 2023

Od Xevy, CD. Ametrine

    Xeva była zaprawiona w bojach, jeśli chodzi o niekoniecznie bezpieczne zajęcia. Wielokrotnie wspinała się po skałach i drzewach w domu - i wielokrotnie z nich spadała. Raz czy dwa (a tak naprawdę o wiele więcej) nawet sobie coś złamała lub zwichnęła. Ojciec próbował jej wybić te pomysły z głowy, jednak wadera nigdy nie miała zamiaru go posłuchać. Powód był prosty: jej rówieśnicy się wspinali. Różnica między nimi a Xevą była jednak taka, że ich magia była silniejsza i pozwalała, na przykład, na ruszenie gałęzią drzewa w taki sposób, aby ,,złapała" spadającego, wyższe skakanie ułatwiające wspinaczkę, czy powolne opadanie. Piegowata jednak nie mogła polegać na niczym, albowiem w tamtym czasie dysponowała jedynie bardzo słabą telekinezą. Pozostawało jej więc ćwiczenie równowagi i szybkiego wspinania się - oraz spadanie. Gdy nauczyła posługiwać się tarczami, wspinaczki stały się bezpieczniejsze.
    Rzecz w tym, że doskonale znała ten charakterystyczny ból w żebrach. Miała nadzieję, że Ametrine wyda inną diagnozę, ale trudno, jak złamane, to złamane. Trzeba jakoś żyć - pytanie tylko czy ich wyprawa nie zakończyła się, zanim się na dobre zaczęła. Denerwowała ją ta myśl. Cholerny lód - a tak się cieszyła! Miały wyjechać w miejsce, którego jeszcze nigdy nie widziała. Jeśli jednak nie będą w stanie wyruszyć dalej, lepiej będzie wrócić. Nikt nie wie, co spotka je na szlaku, a połamane żebra i rozbita głowa nie wróżą dobrze nawet w najspokojniejszych lasach i najbezpieczniejszych miastach. 
    Zapomniała jednak o jednym - aby potencjalnie wrócić, musiały najpierw wyjść z tej dziury, w którą wpadły. Sytuacja wyglądała na naprawdę nieciekawą - dwie wadery, obie ranne, jedna mokra, a druga bez odzienia wierzchniego miały po omacku odnaleźć wyjście z jaskini. Ich położenie zmieniło się jednak drastycznie wraz z pojawieniem się nowej osoby. Kto by pomyślał, że zwykłe ,,Hop hooop" może tak poprawić komuś nastrój?
    Czekały w napięciu, nie chcąc zapuszczać się w chłodną, przerażającą ciemność, co jakiś czas posyłając w otchłań ,,Tu jesteśmy!". Po kilku minutach w końcu ujrzały niewyraźne światełko kołyszące się na boki, które rosło z czasem. Xeva nie do końca wiedziała, co o tym myśleć, a wnioskując ze zdziwionego spojrzenia Ametrine - ona też nie. Zostały jednak na miejscu (głównie dlatego, że nie miały, gdzie uciekać, gdyby okazało się, że właśnie przywołały do siebie jaskiniowego drapieżnika, który wabi nieuważne wilki światłem i głosem swojej ostatniej ofiary, aby je następnie pożreć). Pozostało im jedynie modlić się, aby nieznajomy okazał się należeć do tego samego gatunku, co one. 
    W końcu jednak błysk zaczął je oślepiać do tego stopnia, że były zmuszone przymrużyć powieki. Xeva kątem oka dostrzegła dwie pokryte pyłem przednie łapy, które wyglądały na wilcze.
- Co, na Caishe, panie tutaj sprowadziło? - usłyszały głos basiora. Światło zgasło, a wadery mogły uważniej przyjrzeć się swojemu wybawcy.
    Był to średniego wzrostu samiec o postawnej budowie. Jego sierść prawdopodobnie była jasna, możliwe, że kremowa - nie było tego jednak widać spod grubej warstwy kurzu i błyszczących cząsteczek pyłu. Jego oczy jednak świeciły cieple, a uśmiech rozciągający się na pysku - szczery. Sierść na brodzie basiora była nieco dłuższa, związana za pomocą dużego, rzeźbionego, drewnianego zapięcia.
    Najbardziej jednak jego wzrok przyciągał okrągły kapelusz znajdujący się na jego głowie. Obity był grubą skórą, a rondo było szersze od strony karku, osłaniając go. Z przodu znajdowało się coś na kształt metalowej klatki, przy której suficie wisiał jasny, magiczny kryształ. Przednia szybka składała się ze skomplikowanego układu niewielkich kawałków szkła, które prawdopodobnie służyły skupianiu światła, którym emitował zaklęty kamień. Obok jego głowy dryfowała telekinetycznie trzymana lampa, która była podobnie zbudowana jak ta na nakryciu głowy wilka.
- Spadłyśmy z... Stamtąd - odparła Ametrine, która zaczęła trząść się z zimna.
- Spadłyście? - powtórzył wilk, szeroko otwierając oczy. Zapalił lampę, jednak ta nie świeciła tak mocno jak kapelusz. Krew na czole Ametrine błysnęła niczym rubin. - Na bogów! Czy pani się dobrze czuje? Może potrzebuje pani usiąść? Nie kręci się w głowie?
- Nie, nie... Ale... Ugh - sapnęła Somnum. 
- Musi się pani szybko znaleźć przy ogniu. Jestem górnikiem, nasz obóz jest niedaleko. Niech pani to weźmie - wcisnął Xevie, która na pierwszy rzut oka wyglądała na całą i zdrową, lampę. Ta zszokowana nagłym gestem, omal jej nie upuściła, chwyciwszy metalową rączkę telekinezą w ostatnim momencie. 
- Ta... Tak jest - odparła Teneriska, patrząc, jak basior wciska się pod prawe skrzydło lekarki, chcąc ją nieco wesprzeć podczas marszu.
 - Ruszajmy - zarządził górnik. - To może dziesięć minut drogi stąd... No dobra, piętnaście. Da pani radę?
- Chyba tak - westchnęła skrzydlata.
- Nie ma żadnego ,,chyba", na pewno da pani radę - poprawił ją wilk i nie czekawszy na odpowiedź, ruszył tam, skąd przyszedł.
       Tunel był wąski, Ametrine i basior ledwo mogli iść obok siebie, a w dodatku stosunkowo niski - do tego stopnia, że koniuszki uszu Xevy czasami ocierały się o wystające z sufity kamloty. Nie podobało jej się to - tak samo jak te wyobrażenia, które podsuwał jej mózg. Huk zawalającego się korytarza. Ściany, które nagle zaczynają się do siebie zbliżać. Okropności.
    Potrząsnęła głową, chcąc odsunąć od siebie te paskudne myśli. Nagle coś odbijającego się w szkle lampy zwróciło jej uwagę. Powróciła tam wzrokiem.
    Jej źrenice zajrzały w mleczne ślepia.
    Podskoczyła z cichym piskiem. Obróciła się tak gwałtownie, że strzeliło jej w kręgosłupie, a tułów przeszył ból tak gwałtowny, że pociemniało jej przed oczami. Omal nie uderzyła się głową o wystający z boku tunelu głaz. 
    Nic.
    Jedynie zimna, pusta ciemność.
- Co się stało? - zapytał samiec, wykręcając głowę na tyle, na ile pozwoliła mu idąca obok samica i ściany korytarza. - Wszystko w porządku?
Wypełzł nieco spod skrzydła wilczycy, dzięki czemu mógł się mocniej obrócić. Ujrzał, jak zjeżona długoucha trzyma wysoko lampę, rozbieganym spojrzeniem błądząc od sufitu do podłogi. Jego oczy zatrzymały się na pochwie sztyletu, która przytwierdzona była do uda piegowatej. Rękojeść drgnęła, a ostrze się lekko wysunęło.
- Halo?
Wadera dalej nie odpowiadała. Wiedziała, że już kiedyś widziała te oczy. Na samo wspomnienie aż zadrżała. Ale... Nic za nią nie było. A musiało dmuchać jej na kark, jeśli zobaczyła jego spojrzenie w lampie. Może jej się przewidziało?
- Nie... Nic, nic. Pan wybaczy, ja trochę przestraszona jestem. Za jaskiniami nie przepadam - zełgała szybko Xeva, odwracając się pyskiem do rozmówcy. Pomachała łapą w powietrzu, zmuszając się do uśmiechu. - Głupota i para... panar... pajanoja?
- Paranoja - poprawiła ją Ametrine. - Ty też potrzebujesz odpoczynku, Xevo. Jak twoje żebra? Wytrzymujesz? - spytała, podczas gdy górnik strzepnął ogonem i wślizgnął się z powrotem pod skrzydło medyczki.
- Tak, ja wytrzymuję - odparła Xeva. Przez chwilę zastanawiała się, czy powiedzieć, że jest zmęczona i chętnie by już odpoczęła, czy powinna tego nie mówić. Mogli to odebrać jak narzekanie lub próbę zwrócenia na siebie uwagi. ,,Nie, lepiej zamilknę", pomyślała Teneriska, człapiąc za towarzyszami. ,,W końcu najważniejsza jest teraz Ametrine... Ta rana nie wygląda dobrze, w dodatku trzęsie się jak ryba wyjęta z wody".
- Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów i będziemy na miejscu - oznajmił górnik. - Dostaniecie jeść i będziecie mogły się ogrzać.

<Amisiu?>
 Słowa: 1142 = 78 KŁ
 

niedziela, 12 marca 2023

Od Xevy, CD. Yelthany

 Xeva spojrzała w niebo, na którym zaczęły gromadzić się ciemne, gęste chmury. Zerknęła na Yelthanę. 
- Ja chyba też. Na burzę wygląda, jakby się zbierało. - Otrzepała się, a jej długie uszy zatańczyły wokół bordowego pyska. Niższa wadera obserwowała ją uważnie z wątpliwym wyrazem twarzy.  - Razem iść możemy.
Postąpiła kilka kroków do przodu. Folix strzepnęła ogonem i ruszyła za nią.
- Cholera, dawno się tak nie najadłam - przerwała po chwili. Nadęła policzki, a po okolicy poniosło się ciche ,,Burp". Powinna przeprosić? Może przeprosi. - Przepraszam.
Xeva spojrzała na nią z zaskoczeniem, stawiając na sztorc długie, wielokrotnie przekłute małżowiny.
- Coś się stało?
Chwila ciszy.
- Nie, nic - Folix ledwo powstrzymała się od przewrócenia oczami. Spowolniła krok, czując, jak posiłek ciąży jej na brzuchu. 
Piegowata zerknęła na nią i zwolniła. Nie do końca wiedziała, co myśleć o jej niespodziewanej towarzyszce. Zdawała sobie sprawę, że ich znajomość zaczęła się w bardzo nietypowy sposób, w dodatku jej podejście do nieznajomej już kilkakrotnie zdążyło się zmienić w tym krótkim czasie. Mogła sobie odpuścić, w końcu tamta zabrała jej torbę... Ale ta myśl opuściła jej głowę tak szybko, jak się w niej pojawiła. W końcu Folix wróciła! A teraz chce razem z nią wracać do Centrum! Zupełnie nie wydawało jej się to podejrzane. Kto mógłby przypuszczać, że Yel (która przecież już raz ją okradła) mogłaby spróbować ponownie zabrać, co nie swoje - być może tym razem przy użyciu siły lub czegoś... ostrego. Nie, nie, Xeva była skora dać jej drugą... A właściwie trzecią szansę. Czego się nie robi dla potencjalnych przyjaciół?
Pogrążona w rozmyślaniach piegowata nie przejmowała się krępującą ciszą, jaka zapadła między waderami. Ba, nawet jej nie zauważyła - w przeciwieństwie do Yelthany, która była coraz bardziej zirytowana nonszalancją tej dziwnej długouchej. Dalej nie mogła pojąć, dlaczego jeszcze nie dostała w pysk... Dlaczego jej nawet nie zwyzywała?! A teraz jeszcze śmiała milczeć i wpatrywać się w krajobraz, jakby szła na przechadzkę ze swoją dobrą kumpelą.
Folix wzięła głęboki wdech i zmusiła się do tego, aby nie fuknąć na towarzyszkę.
- To czym się zajmujesz na codzień?
Patrzyła, jak różowe, zamglone oczy odzyskują wyraz i odszukują jej ślepia, a piegowaty, czekoladowy pysk rozjaśnia uśmiech.
- Ja odkrywcą jestem! - odrzekła samica, a długi ogon zamerdał tak mocno na boki, że pacnął w zad niebieską.
- Odkrywcą? - powtórzyła Yelthana. - I co tacy odkrywcy robią?
Xeva kicnęła w miejscu.
- Ja tak się cieszę, że ty pytasz!
- Widać - burknęła Folix.
- My wieloma rzeczami się zajmujemy. My zwiedzamy, różne ciekawe znaleziska spisujemy,  rośliny i zwierzęta liczymy.
- No a z tych rzeczy co ty robisz?
- Cóż... - zamyśliła się Xeva. - Głownie rośliny liczę. Do lasu idę, teren wyznaczam, przeliczam osobniki z gatunku poleconego, a potem przeliczam, ile na cały teren lasu ich jest... Tak około, wiesz, bo tego dokładnie nie da się policzyć.
- I co, podoba ci się to liczenie roślin?
Chwila ciszy.
- Tak szczerze, to nie za bardzo - przyznała się Xeva. - Trochę to nudne jest. A wyprawy męczące są. Często po kilka dni trwają, a Królestwo bardzo zimne jest.
- Nie masz jakiś ciepłych ubrań? - zapytała Folix, zerkając na wytarty kożuch wadery. Futerko przy kołnierzu było zmechacone, a w niektórych miejscach  zupełnie go brakowało.
- Nie, nie za bardzo - Xeva pokręciła głową. - To i jeszcze jeden płaszcz mam, czasem mi nie wystarczają.
- A co wolałabyś robić zamiast liczyć rośliny? - dopytywała dalej oddana. Poczuła ulgę, że rozmowa zaczęła się toczyć. 
- Cóż... - zamyśliła się zapytana. - Może zwierzęta obserwować? Ale najbardziej to bym podróżować chciała! Mój przełożony mówi, że najlepsi odkrywcy podróżują po kontynencie podróżują i co znaleźli opisują. Niektórzy nawet książki o tym wydają... - rozmarzyła się. - Ty wiesz, ja chciałabym zobaczyć?
Yelthana zerknęła na nią. Xeva wpatrywała się w nią roziskrzonymi oczami i podniesionymi oczami, najwyraźniej czekając na odpowiedź znajomej. Yelthana wzięła głęboki wdech.
- Nie - westchnęła.
- To ja powiem ci! - szczeknęła piegowata, podskakując w miejscu niczym młode koźlątko. - Ja Torettę chciałabym zobaczyć! I Olktę! I Lovor! Och, i ostatnie szczyty zdobyć! Tak, tak!
Nic nie mogło przygotować Folix na nadchodzący potok słów o tych wszystkich miejscach, które wadera chciałaby zobaczyć. Miała wrażenie, że tonie w opisach, zachwytach i epitetach, którymi odkrywczyni zaczęła w nią strzelać jak z karabinu maszynowego. Próbowała się wtrącić kilka razy, ale Xeva, zafascynowała swoimi marzeniami, wyobrażeniami i przemyśleniami, nawet nie zauważała, że towarzyszka próbuje dopłynąć do słowa. Pozostało jej milczeć i dzielnie znosić potok wyrazów. 
Przez kilkanaście minut szły jeszcze na przełaj, dopóki nie natrafiły na wąską ścieżkę, którą następnie podążyły. Folix dalej słuchała wywodów swojej towarzyszki, stawiając łapy w zagłębieniach kolein powstałych prawdopodobnie przez jakiś powóz. ,,Ech", westchnęła w myślach. ,,Długoucha ma parę w płucach. I silne struny głosowe".
- ...i wiesz, ja chciałabym kepiry zobaczyć, ty co to kepiry wiesz? To takie do konia podobne... Co to koń wiesz? Na pewno wiesz! No więc to takie jak koń, tyle że skrzydła mają i niewielkie są, jak kolibry... A co to kolibry wiesz? To takie ptaki małe są, strasznie szybko skrzydłami mach...
Yelthanie chwilę zajęło, aby się zorientować, że towarzyszka stanęła oraz, co bardziej zaskakujące, zamilkła. Folix uniosła głowę i zerknęła na nią, a kiedy zobaczyła, że wadera patrzy na prawo, również skierowała tam swój wzrok.
Na przydrożu stał czterokołowy wagon, w który zaprzęgnięto jaka o długiej, gęstej sierści. Jego długie, proste poroże było oszronione, a samo zwierzę przeżuwało gałęzie rozrzucone u jego nóg. Uniosło głowę, a kółko w jego nosie podrygiwało wraz z ruchem żuchwy.
Jednak to nie doniosłe stworzenie, które co prawda jako pierwsze przykuwało uwagę, okazało się być najbardziej istotne w tej sytuacji. Wzrok obu wader prześlizgnął się po jego ciemnej sierści i spoczął na kołach powozu. Jedno odpadło, a szprychy w drugim były powyginane lub połamane. Nie były w stanie zobaczyć reszty kół, ale obie podejrzewały, że nie były one w o wiele lepszym stanie. Zawartość wozu również nie przedstawiała się za dobrze - płachty były porozrzucane bez ładu i składu, część z nich została porwana, a niektóre powiewały na wietrze, przewieszone przez poniszczone balustrady.
- Co do... - rzekła Yelthana.
- Ktoś tu jest? - rozległ się nieznajomy, waderzy głos. - Mam broń! Wynoście się albo nie zawaham się jej użyć!
- My pani nic ci nie chcemy robić - powiedziała głośno Xeva. - My zwykłymi przechodniami jesteśmy. Ty pomocy nie potrzebujesz?
Minęła chwila, potem dwie, przerywane okazjonalnymi pociągnięciami nosa. W końcu jednak zza wozu wychyliła się postać, trzymająca telekinetycznie rozchwiane ostrze niewielkiego nożyka.
Wadera była smukła i miała stosunkowo krótką, szarą sierść. Jej tułów opatulony był w jasny kubraczek podbijany gęstym, kręconym kożuszkiem. Wiązany był on na piersi za pomocą srebrnej wstążki zakończonej pomponami, a na wąskim karku spoczywał obszerny kaptur, którego środek wyglądał na bardzo miękki i ciepły. Długie, szczupłe łapy odziane zostały w pasujące do wierzchniego stroju buciki. Na jednej z nich wisiała srebrna, wygięta i ledwo trzymająca się razem bransoletka.
W dodatku płakała. Łzy utworzyły ciemne paski na jej policzkach, a białka się zaczerwieniły. Samica pociągnęła głośno nosem i otarła go łapą.
- Och... Panie wybaczą, spodziewałam się jakiś zbirów lub innych złodziei - odparła płaczliwie. Yelthana zerknęła na Xevę, ale ta nie posłała jej znaczącego spojrzenia, którego Folix się spodziewała.
- Co się stało? - zapytała Teneriska. - Pani ranna jest?
- Nie, na szczęście nie... Ale pojawili się tak szybko, że nie miałam czasu nawet wyciągnąć sztyletu! To... To stało się tak...
- Kto się pojawił? - wtrąciła się Folix. - Ktoś panią napadł?
- Tak! - pisnęła nieznajoma. - Tak, i ukradli moje cynamonowe bułeczki!
Dwie podróżujące samice zdębiały.
- Cynamonowe bułeczki? - powtórzyła niebieska. - To chyba nie jest wielki dramat.
- Nie jest?! - wykrzyknęła szara, a po jej twarzy pociekły kolejne krople. - Oczywiście, że to wielki dramat! Tak samo, jak to było wielkie zamówienie...
Przerwała i zaczęła chlipać, osunąwszy się na ziemię. 
- Bo panie nie wiedzą... - zaczęła po chwili, ciężko przełykając ślinę. - Ja jestem piekarzem cukiernikiem, mam kilka sporych zakładów. I ostatnio otrzymaliśmy zamówienie na desery  na duże przyjęcie jednego z członków rodziny obecnego generała, jakieś urodziny, to jest... nieważne. No i dostarczyliśmy już tort i babeczki i serniki, zostały tylko bułeczki cynamonowe i... To było tak duże zamówienie, że zabrakło nam czasu na ten ostatni transport, więc ja z nim wyruszyłam, bo to w sumie była moja wina, ale nieważne, to nie jest ważne. No i wyruszyłam i nagle...
Zaniosła się głośnym płaczem. Xeva przestąpiła z łapy na łapę, wyraźnie nie wiedząc, co robić. Stuliła uszy i oblizała się nerwowo po nosie. Wyraźnie było jej przykro z powodu nieszczęścia nieznajomej, ale nie wiedziała, jak się zachować.
- I mnie okradli! - wykaszlała szara, chowając pysk w łapach. - Zabrali wszystko! Wszystkie bułeczki! - załkała głośno. - Mój zakład upadnie!
Piegowata rzuciła niepewne spojrzenie niebieskiej, po czym podeszła powoli do łkającej samicy. Ta wzdrygnęła się gwałtownie, gdy wysoka wadera usiadła koło niej, ale po chwili rzuciła jej się na szyję, smarkając w futro na szyi. Xeva z pustym spojrzeniem klepała ją delikatnie po plecach, mając w pamięci swoje pierwsze spotkanie z Pensri. Dziwne, że drugi raz dzieje się praktycznie to samo... No, poza powodem - chodziło o napad rabunkowy, nie o kłopoty związkowe. 
- Dlaczego ktoś miałby ukraść bułeczki cynamonowe? - zaczęła nagle Yelthana. - To bardzo... dziwna rzecz do kradzieży. 
- Nie wiem! - załkała szara. Odsunęła się nieco od Xevy, aby obetrzeć nos.
I nagle Teneriska coś zauważyła - coś czerwonego pod policzkiem nieznajomej. Rozmazana plama wyglądała nietypowo, była rozmazana, zupełnie tak, jakby ktoś próbował ją zmyć. Różowe oczy przesunęły się w kierunku pochwy na sztylet, która umocowana była przy pasie rozpłakanej samicy. Czarne źrenice zafiksowały się na kilku rdzawych plamkach, których szkarłatne środki zdradzały, że dalej były świeże. Patrzyła na nie, dopóki szara ponownie nie rzuciła jej się w ramionach, a jej uszy i futro zasłoniły różowe oczy.
- Ja... Ja przepraszam panie - rzekła po chwili piekarka. Odkleiła się od sparaliżowanej odkrywczyni i otarła mokry pysk. - Po prostu nie wiem, co robić. Muszę jakoś odzyskać te bułeczki, ale nie wiem jak...
I posłała długie spojrzenie najpierw Xevie, a potem Yelthanie.
 
<Yelthano? Pomożemy nieznajomej, czy puścimy ją w maliny?>

 Słowa: 1597 = 125 KŁ
 
 

poniedziałek, 20 lutego 2023

Od Xevy do Asmodaya

 To był mroźny wieczór. Królestwo Północy ponownie ukazało swoje prawdziwe oblicze, smagając zimnym wiatrem każdego, kto śmiał wychylić nos zza progu. Ciskało kryształami zmrożonej wody w ich oczy i odsłanianą przez dzikie podmuchy skórę, dźgając, gryząc i szczypiąc, dopóki jego ofiara nie schroniła się pod dachem lub nie uległa morderczym temperaturom. Kraina Wiecznie Skuta Lodem zwróciła się przeciw swoim mieszkańcom, nękając bezdomnych i podróżników, nieuważnych i pechowców. 
A także jedną, samotną odkrywczynię podpadającą pod tę ostatnią kategorię.
Xeva wlokła się łapa za łapą po ulicach Centrum. Szła prawie na oślep, ogłuszona przez wiatr ciskający jej w pysk ostre kryształki lodu. Miała donieść dokumentację swojej ostatniej podróży do gabinetu odkrywców - taki były zalecenia jej przełożonych - ale już dawno pogodziła się z tym, że nie wypełni oczekiwań szefostwa tego dnia. Śnieżyca zaskoczyła ją jeszcze na szlaku. Zanim doszłaby do biura, burza rozpętałaby się już na dobre. 
Miała wrażenie, że całe jej ciało zmieniło się w sopel. Mięśnie były sztywne, a każdy krok bolał, nie mówiąc już o tym, że raz po raz potykała się to o własne łapy, to o bloki zamarzniętego błota wiecznie pokrywającego ulice Centrum. Głośno przeklinała, próbując odzyskać swoją równowagę, jednak huczący żywioł zagłuszał jej słowa. Miała wrażenie, że starła sobie poduszki na stopach aż do żywego mięsa. Z każdym krokiem czuła, jak przeszywają je igiełki bólu - zupełnie, jakby stąpała po potłuczonym szkle. Nie pomagał jej też fakt, że jej przedramiona zdobiły dwie długie rany ukryte pod przemoczonymi bandażami. 
Po co ona to zrobiła? Dlaczego pomyślała, że odprawienie rytuału przed wyprawą będzie dobrym pomysłem? Cóż, może dlatego, że zawsze tak robiła... No i nie czuła się za dobrze, a modlitwa jej w tym pomagała. Teraz jednak jej samopoczuciu daleko było do radości. Ba, miała wrażenie, że jej skóra płonie wzdłuż cięć, które z każdym metrem robią się coraz głębsze. Koniec końców wyszło na jedno. 
I tak było okropnie.
Przełknęła ślinę. Nie wiedziała, gdzie jest. Musiała spojrzeć, mimo że trudno jej było wytrzymać nawet z zamkniętymi oczami. Desperacko potrzebowała punktu odniesienia. Nie potrafiła się odnaleźć bez swojego węchu i wzroku. Zebrała się w końcu w sobie, przygotowując się mentalnie na ból, po czym rozchyliła powieki.
Wszystko wyglądało tak samo. 
Momentalnie pożałowała swojej decyzji. Zimno przeszyło jej nieruchome ciało, a rozszalały wiatr zaatakował jej ślepia, wgryzając się w powieki, zmieniając jakikolwiek ślad wilgoci w mroźną taflę. Zadrżała tak gwałtownie, że omal nie upadła. Złapała jednak równowagę, walcząc ze zmęczeniem i nagłą chęcią położenia się na bruku. ,,Nie przesadzaj, do cholery", powiedziała sobie w myślach, próbując zdusić w sobie poczucie absolutnego nieszczęścia. ,,Dlaczego to zawsze ja muszę pakować się w tak chujowe sytuacje? Pierdolona zima, pierdolony śnieg, pierdoleni odkrywcy...", wyklinała w myślach, zbaczając z kursu w stronę bocznej uliczki. ,,A teraz jeszcze się zgubiłam!".
Marzyła tylko o jednym - ułożyć się przed swoim kominkiem, zawinięta w skóry, sącząc ciepły napar z ziół. Właściwie to była pewna, że każde inne miejsce na kontynencie było lepsze, niż to, w którym się teraz znajdowała. Nawet wizja przebywania na Latających Wyspach wydawała się być bardziej zachęcająca.
Weszła między dwa wysokie budynki, które swoimi mocnymi ścianami ograniczały nieco morderczy wicher. W końcu mogła wziąć głębszy oddech, który nie zmieniał tyłu jej gardła w palące lodowisko. Dyszała ciężko, próbując pozbierać myśli. Poprawiła oblodzony kaptur na długich uszach i otworzyła oczy, chcąc się zorientować w swoim położeniu.
Zamarła.
Przed nią stał wysoki, postawny basior. Wyglądał niczym rzeźba z ciemnego marmuru, nieczuła na morderczą pogodę. Jasna czaszka na jego pysku zlewała się z zaspami śniegu w tle, iluzjonistycznie pozbawiając go głowy. 
Waderę przeszył zupełnie inny rodzaj zimna. Nagle zapomniała o popękanych opuszkach łap i zmarźniętym nosie, o lodowych strąkach obciążających futro i o ranach na łapach. Poczuła, jak jej mięśnie szyi instynktownie próbują unieść posklejane soplami włosy na karku. Mimowolnie złapała telekinezą za rękojeść sztyletu przytwierdzonego pasem do uda. Czekała, albowiem jej najbardziej prymitywne instynkty nie pozwalały na zrobienie pierwszego ruchu. 

~*~

Zadrżało. Nie z zimna. Nie czuło zimna od dawna.
Pełzło, szło, leciało pod budynkiem. Płatki śniegu przenikały masę mięsa, przelewającą się powoli do przodu. 
Nagle przyspieszyło.
Pogalopowało do przodu, bijąc skrzydłami, lewitując nad zmarźniętą ulicą, uderzając kopytami o kocie łby. Zatrzymało się u wejścia do bocznej uliczki, tuż za Teneriską. Mogło jej dotknąć. Za wcześnie.
Obróciło powoli głowę w stronę basiora. Wpatrywało się w niego mlecznymi oczami, oblizując powieki szerokim językiem przebijającym się przez kość nosową. Nie mógł go widzieć, wiedziało o tym. Ona jednak mogła. Nie, było jeszcze za wcześnie. Za wcześnie na taką bliskość. Nie mogło jej jednak zostawić samej z nim.
Wiedziało, czuło.
Zostało.

<Panie Asmoday?>

Słowa: 747 = 33 KŁ

sobota, 17 grudnia 2022

Od Xevy, CD. Ametrine

Krzyk zamarł jej na pysku, gdy z pola jej widzenia zniknęła ściana śniegu i zastąpiła ją czerń. Zareagowała instynktownie. Ciemność przerwało niebieskie światło, które zawirowało i skręciło się, tworząc błękitne koło zbliżające się coraz szybciej i szybciej.
Teneriska zamknęła oczy i przekręciła się na plecy.
Tępy huk.
Uderzenie wyrwało jej oddech z piersi. Przetoczyła się na bok, z pyskiem rozwartym w niemym wrzasku. Próbowała wypełnić płuca powietrzem, jednak nie była w stanie tego zrobić. Zamknęła oczy, modląc się o oddech. Ból doszedł po chwili. Promieniował od kręgosłupa i paraliżował żebra.
Z trudem przewróciła się na brzuch i przełożyła głowę oraz przednie łapy przez granice tarczy. Odkaszlnęła głęboko i zaczęła łapczywie łapać powietrze. Zamknęła oczy i skupiła się na opanowaniu oddechu. Zakręciło jej się trochę w głowie.
Co… Co się właściwie stało?
Uniosła wzrok, patrząc na dziurę nad sobą, przez którą wpełzało wątłe światło. ,,Lód się załamał… Ale gdzie Ametrine?”.
Spojrzała w dół. Zobaczyła niewyraźny zarys dna oraz płynącego niemrawo strumyka. A przede wszystkim…
– Ametrine?! – krzyknęła w dół do rozmazanej sylwetki. Uniosła się na łapy. – Ametrine, w porządku wszystko?! Ty odezwij się!
Brak odpowiedzi. Xeva jęknęła.
– Ami? Ami!
Cisza.
Parę metrów pod pierwszym okręgiem pojawiła się kolejna tarcza, następnie trzecia. Teneriska zaczęła zeskakiwać po nich ostrożnie, chwiejąc się na nogach. Nagle poczuła się o wiele słabsza niż kilka minut temu.
Wylądowała z pluskiem, czując mrożące zimno w łapach.
– Ametrine, Ami… Ami… – szeptała Xeva przestraszona. Do jej nosa dostał się ostry zapach krwi. – Ach, umbetre! Ametrine, hej, ty mnie słyszysz? Umbetre, umbetre!
W miałkim świetle dostrzegła długą, ciemną szramę na czole wilczycy, a pod nią błyszczącą kałużę. Chwyciła samicę za skórę na karku i zaparła się na tylnych kończynach. Z trudem przeciągnęła ją na bok, wyciągając bezwładne ciało z wąskiego, podziemnego potoczku. Ułożyła ją na skalnej podłodze, uprzednio upewniając się, że nic się na nie nie osunie - ani nie usunie się spod łap. Znowu. A przynajmniej zrobiła to na tyle, na ile pozwoliły jej ograniczone zmysły.
Schyliła się i przyłożyła ucho do pyska poszkodowanej. Usłyszała cichy szmer, a jej policzek opatuliło ciepłe powietrze. Skrzydlata oddychała, ale musiała być wyziębiona po upadku do lodowatej wody.
Teneriska zaczęła niespokojnie zdejmować z siebie kubrak, ale przez słabą telekinezę i nerwy nie potrafiła rozpiąć odzienia na brzuchu - jedynie szarpała magią za pętelkę przełożoną przez guzik, klnąc pod nosem. W końcu rzuciła ostrym bluzgiem i przysiadła, oddychając szybko. Uniosła przednią łapę i chwyciła zębami za koralik. Nitka pękła cicho, a drewniany paciorek poturlał się w głąb jaskini. Powtórzyła to z resztą guzików, aż odzienie zsunęło się z jej grzbietu. Chwyciła podbijany futerkiem materiał i okryła towarzyszkę.
Przysiadła koło niej, czując, jak adrenalina wreszcie zaczyna powolutku z niej schodzić. Mimo że niepokój nie znikał, jej serce biło coraz wolniej i wolniej. Trzeba było czekać, aż Ametrine się obudzi.
A co jeśli…?
,,Nie, nie”, pomyślała Teneriska. ,,Na pewno się obudzi, trzeba tylko poczekać”.
Wzięła głęboki, świszczący oddech. Zaczęło jej się robić zimno, ale na razie najważniejsze było to, żeby Ami się nie wychłodziła.
Nagły wyrzut adrenaliny ją znieczulił, jednak im bardziej się uspokajała, tym czuła coraz mocniejszy ból. Każdy ruch żeber i przepony promieniował ostrym kłuciem do kręgosłupa, a z niego do łap. Delikatnie pomacała się po boku i syknęła przez zęby. Złamane? Oby nie. ,,Świetny początek wycieczki, nie ma co”, pomyślała. Skuliła się, siedząc. Chłód gryzł ją w krótkie futro na biodrach i tułowiu. Spróbowała się jakoś opatulić długą sierścią na ogonie, używając jej w charakterze parasola, ale niewiele jej to dało.
Nagle usłyszała szuranie.
Uniosła głowę, czując, jak serce jej zamiera. Spojrzała w głąb jaskini, w tę przerażającą, obcą ciemność. Coś… nadchodziło?
Szur szur.
Jej ucho obróciło się do tyłu.
Nie, dźwięk nie nadchodził stamtąd. To…
– Ametrine! - wykrzyknęła Xeva, patrząc jak wadera rusza się delikatnie na skale. Skrzydlata jęknęła. – Ami, ty mnie słyszysz?
– Nie… Nie krzycz tak, Xeva. Co się stało? M… Moja głowa… - wymamrotała lekarka. Uniosła delikatnie łeb. - Gdzie my jesteśmy, do cholery?
– Ja i ty spadłyśmy. Lód się załamał. Ty na dnie wylądowałaś, głowę rozbiłaś. Nie, ty nie wstawaj, leż. - Położyła jej łapę na piersi i docisnęła lekko. - Tobie się w głowie nie kręci? Nie chce ci się wymiotować?
– Jasna cholera… – wilczyca dotknęła swojego czoła łapą. Spojrzała na towarzyszkę. - Xeva, ty się trzęsiesz! Gdzie twoje ubranie?
– No ty wiesz, w wodę wpadłaś… Ja bałam się, że ty możesz się wych… Wycheło… Eeee, no, zimno ci się zrobić może – wytłumaczyła Teneriska.
– A ty? Teraz to ty jesteś przemarznięta. Cała się trzęsiesz, Xeva, do cholery! No już, ubierz to.
Ametrine ściągnęła z siebie kubrak piegowatej i narzuciła go jej na plecy.
– Coś ci się stało? Też spadłaś, pokaż się tutaj.
– Mnie nic nie jest, ja… Ja się na tarczach zatrzymałam. Ty Ametrine leżeć nie powinnaś?
– Tarczach? – lekarka uniosła głowę. Długoucha kiwnęła głową.
– Mogę na nich stać. I jak upadłam, to mnie zatrzymały.
– Ale i tak spadłaś z jakiejś wysokości. Coś cię boli? – Ametrine obróciła jej głowę w swoją stronę, usiłując zajrzeć w oczy.
– Trochę… Jak oddycham. Ale to straszne nie jest, w porządku będzie… – mruknęła Xeva, obserwując krew ściekającą po czole towarzyszki i wodę spływającą po jasnym boku.


<Ami? Ja rozwaliłam głowę jej głowę, to ty możesz skrzywdzić Xevę XD>

Słowa: 841 = 48 KŁ

środa, 14 grudnia 2022

Od Xevy, CD. Hauro

Xeva położyła pysk na blacie i spojrzała mętnym spojrzeniem w głąb pomieszczenia.
– Nie wiem, czy Cię to w ogóle obchodzi, ale jestem Hauro – usłyszała głos basiora.
Uniosła głowę i spojrzała na niego. Sierść wokół jej oczu była pozlepiana łzami, a jasna smuga na jej dolnych policzkach i brodzie była pokryta szarym błotem. 
– Oczywiście, że mnie to obchodzi – odparła. – Ja dziękuję, panie Hauro. To bardzo miłe z pana strony było.
– Robiłem to, co powinien zrobić każdy porządny wilk. Trudno się patrzy na cierpienie innych.
Xeva nie zauważyła, jak Lerdis posyła znaczące spojrzenie klientom karczmy siedzących wokół ich stołu, jednak na jego słowa uśmiechnęła się smutnawo.
Doceniała jego pomoc, nawet bardzo, ale wiedziała, że nawet najszczersze słowa otuchy i chęci pomocy nie zwrócą jej tego, co straciła tego dnia. Pieniądze, dokumenty do pracy… To nie było ważne – przynajmniej nie teraz. Największa góra złota nie była w stanie jej pocieszyć, albowiem nic nie było dla niej tak cenne, jak stara, podarta torba z plecionej trawy oraz mały sztylecik z wilczej kości.
Bała się nadchodzących dni. Bała się pustki, którą będzie czuła, gdy spojrzy na swoją szyję i głębokiego smutku, który będzie ją ogarniał za każdym razem, gdy przypomni sobie ten dzień. Bała się… samotności. Samotności, którą przyniosła utrata czegoś, co najbardziej przypominało dom. Poczuła, że jej dusza utraciła nieco ciepła bogatych lasów, wonnych kwiatów oraz parzącego, tropikalnego słońca, a zastąpił je chłód samolubności i desperacji stolicy Królestwa. Podczas swojej podróży słyszała o nim tyle dobrego; centrum kultury i sztuki, jeden z najbogatszych krajów kontynentu, dystyngowane i nastawione na rozwój.
Zamiast tego znalazła śmierdzące błoto, szydercze spojrzenia i żałobę.
,,Czy to dziwne odczuwać żałobę po przedmiotach?”, zapytała sama siebie. Odpowiedź pojawiła się prawie natychmiastowo: ,,nie straciłaś zwykłych rzeczy, straciłaś część domu i rodziny. To się opłakuje”.
Podniosła się z siedzenia. Poczuła obcą lekkość na swojej szyi. Mimo tego, że ostrze nie było ciężkie, to nie mogła się pozbyć tego dziwnego uczucia – miała wrażenie, że kark wygina jej się w górę. Łzy stanęły jej w oczach, gdy sobie to uświadomiła, ale zagryzła mocno zęby, postanawiając, że wytrzyma do powrotu do domu.
– Ja panu dziękuję, ale iść już muszę. – Poprawiła na sobie brudny kubrak. – Jeszcze raz panu dziękuję.
Hauro zerwał się z siedzenia.
– Mógłbym panią odprowadzić? – wypalił. Po chwili jednak odwrócił wzrok. – Pani wybaczy moją porywczość, ale… Rozumie pani, nieszczęścia lubią chodzić parami.
Xeva zamrugała zaskoczona, a po chwili uśmiechnęła się szczerze.
– Ależ oczywiście! To naprawdę wspaniałe jest! O ile pan planów nie ma.
Oba wilki skierowały się do wyjścia do karczmy, przechodząc między odsuwającymi się od nimi klientami, którzy prawdopodobnie nie doceniali zapachu stęchlizny dochodzącego z futra i odzienia samicy.
Stanęli na progu. Odkrywczyni zatrzęsła się lekko, a Lerdis spojrzał na nią z niepokojem. Spojrzeli na siebie z lekką konsternacją. Nie znali się, więc chwila ciszy, jaka zapadłą po wyjściu z budynku, była wyjątkowo krępująca. Tenersika spojrzała w niebo, patrząc na kłębiące się chmury i spadające z nich powoli płatki śniegu. Wyglądało na to, że zbliża się śnieżyca – tak, jakby dzień już nie był dostatecznie problematyczny. W końcu jednak wadera wyrwała się ze swoich myśli, odchrząknęła, otrzepała się i wskazała głową w głąb ulicy.
– To co zamierza pani zrobić, żeby odnaleźć te skradzione przedmioty? – zapytał rogacz, podążając w kierunku obranym przez różowooką.
Piegowata zamrugała, omijając przechodniów szerokim łukiem.
– To znaczy? Chyba nic robić nie zamierzam – odparła zrezygnowanym tonem.
– Jak to nic? – Basiora wyraźne zamurowało. – Wydawało się to dla pani ważne.
– Oczywiście, że to ważne jest – oburzenie w jej głosie było niemal namacalne. – Ale co ja mam zrobić? Centrum ogromne jest, wilków jeszcze więcej, a złodziej jeden jest. I już pewnie… – przełknęła ciężko ślinę. – I pewnie już wszystko sprzedała.
Uniosła wzrok, napotykając oczy towarzysza. Ku jej zdziwieniu ujrzała w nich… rozczarowanie i zdziwienie.
– To nie chce pani nawet spróbować?
Zapadła chwila ciszy. Xeva zatrzymała się wpół kroku. Dotąd nawet nie pomyślała, że mogłaby spróbować, ale skoro ten wilk tak na to naciskał, to może istniała jakaś możliwość, aby odnaleźć tamtą Sivariuskę? Wyglądał na lepiej zapoznanego z Centrum… A może nawet kogoś znał?
– A pan w stanie mi pomóc jest?


<Hauro?>

Słowa: 673 = 39 KŁ
 

sobota, 19 listopada 2022

Od Xevy, CD. Karwieli

 - To co mi chciałaś pokazać?
Xeva podążała za małą, czarną kulką futra odzianą w ładny, aczkolwiek brudny kubrak. Jego właścicielka - Uria, jak przedstawiła się na początku samiczka - najwidoczniej bardziej ceniła sobie inne aspekty życia niż dbanie o garderobę. Xeva potrafiła się z tym utożsamić Młoda wilczyca podeszła do Teneriski, gdy ta czekała na Karwielę, ogłosiła, że odkrywczyni musi z nią pójść coś zobaczyć i bez żadnego wyjaśnienia obróciła się na pięcie i zniknęła za rogiem.
- Pani zobaczy - odparła młoda, nie przerywając swojego marszu. Mimo młodego wieku i piskliwego głosiku brzmiała bardzo poważnie. - Ale to ważne.
,,No tak, to samo powiedziałaś, jak stwierdziłam, że powinniśmy poczekać na Karw”, pomyślała piegowata. Wyszły z wioski i zaczęły kierować się w stronę lasu.
- Mi się wydaje, że my tam nie powinniśmy iść - rzekła odkrywczyni, pamiętając, co dowiedziały się od sołtysa; ,,granica kręgu ze znaków versy wyznaczała bezpieczną strefę”.
- No co pani, nie będziemy przecieć wchodzić do lasu - odparła waderka. Wskazała na kilka długich linii wydeptanych w śniegu, po czym usiadła przy jednej z nich, tej najdalszej i najgrubszej. - Sprawdzałam, jak daleko mogę się zbliżyć, żeby nie zaczęło podchodzić.
- Co ,,nie zaczęło pochodzić”?
Szczenię zerknęło na nią, po czym wlepiło swój wzrok w linię drzew. Tenersika przez chwilę stała bez ruchu, ale w końcu przysunęła się i przysiadła na śniegu obok małej i, tak jak ona, wbiła swój wzrok w roślinność. Nie miała pojęcia, czego szuka, ale chciała wyglądać na zaangażowaną. To szczenię… Było dziwne, ale wydawało się, że wiedziało coś więcej na temat tajemnicy tej małej wioski.
Minuty mijały powoli, a cierpliwość Xevy powoli się wyczerpywała. Coraz trudniej było jej obserwować wejście do lasu. Wzrok przykuwał błyszczący śnieg, sarny wykopujące korzonki na pobliskiej łące, kruki latające im nad głowami… Długoucha westchnęła. Zaczynała skłaniać się ku myśleniu, że młoda po prostu robiła sobie z niej żarty albo bawiło ją marnowanie czyjegoś czasu. Najważniejsze było to, że nic się nie działo, a do Teneriski dotarło, że Karwiela prawdopodobnie już dawno skończyła rozmawiać z sołtysem, a teraz jej szuka. W końcu nie powiedziała jej, gdzie idzie.
- Urio - przerwała w końcu milczenie różowooka. - Wydaje mi się, że nic z tego nie będzie. Przepraszam, ale mam ważne…
- Niech pani siedzi! - nakazała szeptem waderka i pociągnęła zębami za kubrak odkrywczyni, próbując usadzić ją ponownie na miejscu. - I nie mówi tak głośno.
Xeva wzięła głęboki wdech, ale opuściła ogon na śnieg. No dobrze, może jej poświęcić jeszcze kilka minut… Na wypadek, gdyby jednak się coś zadziało. Miała tylko nadzieję, że Karwiela nie będzie bardzo zła przez to, że tak nagle zniknęła.
Otworzyła pysk i ziewnęła szeroko, narzekając w myślach, że łapy zaczynają jej zamarzać, gdy nagle dojrzała coś kątem oka.
Cień pojawił się znikąd, wypływając z mgły otaczającej drzewa. Ślizgał się między pniami, czasami wydawał się rozdzielać lub być w dwóch miejscach na raz. Przestrzenie między roślinnością wypełniła nienaturalna ciemność, w której co kilka sekund ruszało się coś o nienazwanym kształcie. W końcu jednak cień zlał się w jedną formę - coś przypominającego ni to wilka, ni jelenia, trudno było stwierdzić z takiej odległości. Mimo tego jeden szczegół był świetnie widoczny - para czerwonych oczu. Zapadła dziwna cisza, a piegowata spostrzegła, że nigdzie w zasięgu wzroku nie ma ani saren, ani kruków. Nawet śnieg przestał błyszczeć. Miała wrażenie, że czas zwolnił. Liczyła się tylko jedna rzecz - te szkarłatne, jaskrawe ślepia. Odkrywczynię przeszedł dreszcz.
- Xeva?
Oba wilki obróciły się gwałtownie. Kilka metrów za nimi stała Karwiela, a kolec jadowy podrygiwał nad jej głową, zdradzając jej poirytowanie.
- Co ty robisz? Jesteśmy na misji! A ja marnuję czas, latam i cię szukam!
- Przepraszam, ja… Urię spotkałam, powiedziała mi, że ma coś ważnego do pokazania - wyjaśniła pospiesznie Teneriska, starając się uspokoić temperamentną koleżanką. - Powinnam ci powiedzieć. Przepraszam raz jeszcze.
- Urię? - powtórzyła Lerdis i w końcu spojrzała na małą waderkę. Ta ukłoniła się niechlujnie.
- Uria z rodu Mupiani - odparła. - Miło poznać… Czy coś - mruknęła, nagle tracąc pewność siebie i powagę z głosu. Zerkała na długi, czarny odwłok Karwieli zaniepokojonym spojrzeniem.
Xeva zerknęła w stronę drzew, ale mroczna postać zniknęła.
- To ty znalazłaś ciało? - dopytywała dalej myśliwa swoim twardym, nieznoszącym sprzeciwu tonem.. Młoda przytaknęła głową. Karwiela skrzywiła się. - Nie wydajesz się tym specjalnie przejęta.
Odkrywczyni kopnęła ją lekko i pokręciła głową.
– To znaczy… - Lerdis spojrzała na swoją towarzyszkę, której spojrzenie mówiło ,,pamiętaj, że to szczeniak”. - To musiało być trudne przeżycie. Bardzo mi, um, przykro.
- A dlaczego by miało? - mruknęła waderka. - Ten basior to był gbur. Nie pozwalał mi gonić królików na swoim ogrodzie. Twierdził, że hoduje je na mięso, a jak będę je tak straszyć, to nie będą się rozmnażać czy coś takiego.
Xeva zmarszczyła oczy.
- Cóż… - Złotooka wydawała się zbita z tropu. - Sołtys twierdził, że byłaś tym bardzo straumatyzowana. Nawet próbował nam zabronić z tobą rozmawiać.
Wydawało się, że Karwiela podpaliła tymi słowami lont. Czarne futro podniosło się gwałtownie, a pomarańczowe oczy samiczki zapłonęły złością. Przypomniała rozpalony węgielek. Brakowało jeszcze, aby powietrze nad nią zaczęło falować - chociaż, sądząc po tym, jak bardzo jej duma wydawała się zostać zraniona, waderka równie dobrze mogła za chwilę wybuchnąć.
- Jak ktoś był tym straumatyzowany, to on! Jak tylko zobaczył to ciało, to się porzygał i zaczął płakać!  - zaczęła piszczeć, stawiając ogon na sztorc. - A potem słyszałam, jak błagał Caishe o litość i mówił ,,o mamusiu, o mamusiu, za mało mi płacą, to musi być przekleństwo, tylko Lome-Imri była wstanie przyprowadzić na ten boski świat takie paskudztwo”. A to nie było takie straszne! Większość jelit i tak zjadły dziki, nic nie było widać! Ja się nie boję takich rzeczy.
Zamilkła i przysiadła, dalej napuszona i wściekła.
Karwiela i Xeva wymieniły ze sobą długie, zaniepokojone spojrzenie.

<Karwielo?>

Słowa: 923= 52 KŁ


poniedziałek, 31 października 2022

Od Xevy, cd. Yelthany

 Wadera stała zszokowana, patrząc, jak niebieski ogon znika między drzewami. Przez chwilę jeszcze słyszała trzaski łamanych patyków. A potem zapadła cisza. Płatki śniegu powoli prześlizgiwały się przez powietrze, aby w końcu wylądować na glebie. Jedynymi śladami, jakie pozostały po nieznajomej, była plama krwi na białym puchu oraz tropy pozostawione w pośpiechu.
Xeva przysiadła, próbując zrozumieć, co zaszło, jednak w końcu jedynie westchnęła i pomachała na boki głową. Na co ona liczyła? Powinna zostawić tę dziwną waderę samą sobie. Jeśli brakowało jej towarzystwa, mogła odwiedzić Karwielę lub Pensri, nie bawić się w samarytanina. Było jej jednak przykro, bo nawet jeśli potrafiła sobie logicznie wyjaśnić, że prawdopodobieństwo, że ta nieznajoma zostanie jej najlepszą przyjaciółką, było bliskie zera, to jej dziecinna, naiwna część chciała wierzyć, że będzie inaczej.
Wstała ze śniegu i otrzepała się z wyraźnie skwaszoną miną. Poprawiła torbę i ruszyła w drogę powrotną, którą przepełniało ciągłe przypominanie sobie o tym, że niestety, ale dobro nie zawsze wraca i wilki nie zmieniają się na lepsze, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, tylko dlatego, że okazało im się trochę ciepła - a na pewno nie będą wdzięczne. Ani uprzejme.
Kopnęła z wściekłością patyk leżący na drodze. Była zła - zła na siebie, że pomogła komuś, kto nie dość, że ją okradł, to obraził jej pasję i na tamtą Folix. Nawet nie za tę kradzież, ale za to, że... czuła się wykorzystana. I ponownie poczuła, że świat jest brudny i szary. 
I tak szła ze zwieszoną głową i nastroszoną sierścią, gdy nagle...
Jej uszy natychmiast obróciły się o sto osiemdziesiąt stopni. Ktoś za nią szedł. Obróciła się, spodziewając się zobaczyć zająca, kruka, może dzika. Ale nie niebieskie futro nieznajomej.
Yelthana stała między dwoma nagimi krzakami, trzymając dużego jenota w szczękach. Wpatrywała się w Teneriskę uważnie, wyraźnie napięta.
Xeva również wlepiła w nią oczy, ale w czystym braku zrozumienia. Już kompletnie nie wiedziała, co myśleć.
- Coś się stało? - zapytała długoucha, dalej urażona. - Jeść idź. W końcu ci go upolowałam. I dałam.

<Yelthano?>
Słowa: 323 = 21 KŁ

środa, 21 września 2022

Od Xevy, CD. Yelthany

 Xeva skrzywiła się z niesmakiem.
- To ,,cholerne muszelki" nie są - mruknęła, zbierając je powoli do sakiewki. Spojrzała w górę, dalej wyraźnie urażona. - Wyrzucać ich nie musiałaś.
Niebieska wilczyca zamachała powoli ogonem z lewa na prawo, po czym położyła go na gałęzi, na której siedziała, jednak dalej milczała. Różowooka westchnęła wyraźnie zirytowana i kontynuowała zbieranie swoich skarbów. Na szczęście nie były uszkodzone, albowiem upadły w miękki śnieg.
- Wiesz, drugą osobą jesteś, która w ostatnim czasie mnie okrada. Co z wilkami z Królestwa nie tak jest? - wyrzuciła, znów zadzierając głowę w górę.
- Byłam głodna - strzepnęła nieznajoma ogonem. - Myślałam, że masz pieniądze.
- Poprosić nie mogłaś? - mruknęła pod nosem piegowata, jednak Yelthana wyraźnie ją usłyszała. - Nikt by ci jedzenia nie dał?
- Nie tak działa życie, skarbie - zaśmiała się gorzko Folix. - Co z tym akcentem? Jesteś nowa w Królestwie?
Teraz to długoucha zamilkła. Strzepywała nieudolnie biały puch ze swoich znalezisk. 
- Z Teneris pochodzę - odparła w końcu. - I tutaj od roku mieszkam. Cóż, od trochę więcej niż roku.
Z wysokich gałęzi drzew rozległ się zimny, perlisty śmiech.
- I co, dalej wierzysz, że jakiś randomowy wilk na ulicy dałby mi jedzenie, gdybym go poprosiła? Proszę cię, teraz to już jest głupota, nawet nie naiwność.
- Może i naiwność tak - odszczeknęła Xeva. - Ale głupota nie, bo gdybyś mnie zapytała, to ja bym ci pomogła!
Wcisnęła gniewnie sakiewkę do torby, a muszelki zabrzęczały głośno. Poprawiła płaszcz i nastroszyła futro, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła ku linii lasu znajdującej się niedaleko. Yeltana patrzyła za nią uważnie, dalej leżąc na grubej gałęzi. Już myślała, że wadera zostawi ją w spokoju, gdy nagle długie łapy zatrzymały się w pół kroku, a samica obejrzała się za siebie.
- To idziesz? Czy głodować chcesz?
Zapadła długa chwila milczenia.
- C... Co? - wydukała Folix.
- To idziesz? Czy głodować chcesz? - powtórzyła Teneriska, głośniej i wyraźniej.
- Usłyszałam, co powiedziałaś, ale... Co chcesz zrobić? 
- Polować ci pomogę - strzepnęła ogonem Xeva. - Żebyś okradać innych wilków nie musiała. W końcu nie tego, co trzeba okradniesz i pożałujesz.
Yelthana patrzyła na nią uważnie. Nie wiedziała, czy bardziej zaskoczyła ją nietypowa propozycja, którą złożyła jej zupełnie nieznajoma wilczyca (przed chwilą przez nią okradziona), czy to, że jej długi ogon zamiatał na boki śnieg - co świadczyło o tym, że najwyraźniej owa samica cieszyła się z wizji wspólnego polowania.

<Yelthana?>
Słowa: 375 = 24 KŁ

niedziela, 4 września 2022

Od Xevy, CD. Lys i Tin

 Teneriska zadarła głowę, a długie, metalowe kolczyki w kształcie kilku sierpów księżyca, zabrzęczały cicho.
- Chyba nie - odparła. - Ale o tej porze roku pogoda szybko się zmienić może. Dobrze, że mamy tę kłodę - dodała, czując, jak wiatr przebija się przez jej sierść i gryzie ją nieprzyjemnym chłodem w skórę. Nastroszyła się nieco. Lerdiski pokiwały głową.
- Głodne jesteście? - zapytała po chwili piegowata. - Trochę mięsa mam, upiec je możemy.
- Cóż... Jeśli nie będzie ci to przeszkadzać, to chętnie byśmy coś zjadły - odparły niepewnie wadery. Xeva uśmiechnęła się łagodnie.
- Wy się nie przejmujcie, Lisitin. Dla nas dwóch... To znaczy trzech! na pewno starczy.
Odkrywczyni otworzyła torbę i wyciągnęła sporej wielkości pakunek zawinięty w cienkie maty z plecionej trawy i związane lnianym sznureczkiem. Wadera poluźniła krzywą kokardkę zębami i wyjęła cztery średniej wielkości pasy mięsa króliczego. Wszystkie trzy wilczyce poczuły, jak ślina napływa im do pysków.
Teneriska przysunęła duży, płaski kamień bliżej ognia i odczekała, aż się nieco rozgrzeje, po czym położyła na nim płaty. 
Ściemniało się bardzo szybko. Niebo prędko straciło swój szarawy odcień, który zastąpił głęboki granat, a ponad drzewami zajaśniały tysiące gwiazd. Tuż nad głowami wader można było dostrzec białą smugę galaktyki.  Lys i Tin czyściły sobie łapy, podczas gdy Xevie robiło się coraz chłodniej. Mimo że bliskość towarzyszek sprawiała jej bardzo dużą radość, różowooka musiała się przysunąć nieco bliżej ognia. Otuliła się ciaśniej podniszczonym płaszczem, ale ostry wiatr łatwo wlatywał przez dziury w starym futrze renifera i dobierał się jej do skóry.
- Zimno ci? - zapytały samice. Odkrywczyni kiwnęła głową.
- Sierść na ciele krótką mam. A to ubranie - Znów poprawiła odzienie, wciskając je pod łapy tak, aby powietrze nie mogło wlatywać od dołu. - stare jest i dobrze nie chroni. Schować się do kłody pójdę.
Wstała i otrzepała się z cichym jękiem. 
- Możesz przysunąć ją bliżej ognia. Jak ją przekręcisz tymi dziurami do przodu, to ciepło będzie przez nie wpadać i w środku zrobi się przyjemnie.
Xeva przestąpiła z łapy na łapę i potarła kończyny o siebie.
- Chyba rady nie dam - mruknęła, nagle zawstydzona. Wiedziała, że kłoda była zbyt duża, aby dała radę ją popchnąć, nie mówiąc już o użyciu telekinezy. Zerkała na wadery, obawiając się ich reakcji. 
- Och. - Lerdiski wstały. - Możemy ci pomóc, nie przejmuj się.
 I momentalnie ziemia zadrżała i uniosła się delikatnie, tak, że drewno poturlało się w kierunku paleniska. Zatrzymało się z trzeszczącym jękiem.
Teneriska stała przez chwilę, czując mieszankę skrępowania i frustracji. Zagryzła zęby, zła na to, że coś, co zajęłoby jej długie godziny, wadery dokonały w kilka sekund.
- Dziękuję - wymamrotała, wstydząc się za to, że ktoś musiał coś za nią zrobić i podeszła do pnia. 
Jego środek był nieco wilgotny i zasypany ziemią oraz resztkami jedzenia różnych niewielkich zwierzątek, ale na pewno był bardziej wygodny niż zmarznięta ziemia oraz ostry wiatr.
- Chyba mięso jest już gotowe - usłyszała głos wader.
- Och - westchnęła Teneriska, która na moment zapomniała o posiłku. - Rzeczywiście ładnie pachnie. 
Ułożyła się między myśliwymi, a kłodą i telekinezą podniosła swoją porcję, uważnie patrząc, czy wadery zwracają uwagę na drżenie i chybotanie się mięsa, które powoli przesuwało się w powietrzu. Na szczęście wydawały się w stu procentach skupione na swoim posiłku.
Zjadły szybko w milczeniu. Xeva dopiero po pierwszym kęsie poczuła, jak bardzo jest głodna, pochłonęła więc mięso w mgnieniu oka. Szybko pojawiły się przyjemne poczucie pełności i ciepła w brzuchu. Zrobiła się nagle bardzo senna. 
Ziewnęła szeroko.
- Spać chyba pójdę.
Lys i Tin, które właśnie skończyły swój posiłek, zerknęły na nią i pokiwały głową.
- Możemy również się położyć w kłodzie?
Xeva, która już zdążyła wstać i się przeciągnąć, spojrzała na nie ze zdziwieniem.
- Oczywiście. Nie chcę, żeby wam było zimno - odpowiedziała, po czym weszła do pnia i ułożyła się przy jednej ze szpar, przez które wpadało ciepło ogniska. ,,Miały rację, rzeczywiście jest tutaj ciepło", pomyślała, zwijając się w kulkę. Westchnęła głęboko, czując narastającą senność. Patrzyła, jak jej towarzyszki przeciskają się przez wejście i kładą się przy drugiej dziurze.
- Dobranoc - uśmiechnęły się do niej.
- Dobranoc - odpowiedziała Xeva, ziewając szeroko.
A potem zasnęła.
Jej sny krążyły wokół wydarzeń z dnia poprzedniego, wspomnień i abstrakcyjnych pomysłów. 
A potem zobaczyła TO.
 
Biała masa formująca się w przeklęte, pogięte i połamane stworzenie. Jego wielkie, mleczne oczy tkwiące w zapadniętych oczodołach przesunęły się wprost na nią. Opuściło szczękę, która utrzymywała się przy reszcie czaszki na cienkich płatach łuszczącego się mięsa, odsłaniając gardziel pełną zębów.
Próbowała uciekać, ruszyć się, cokolwiek, ale nie mogła. Tkwiła w jednym miejscu, patrząc, jak koślawe kończyny podnoszą się i  opadają, przyciągając monstrum coraz bliżej. Centymetr po centymetrze, demoniczna istota rosła w jej oczach i zbliżała się, zbliżała...

Xeva obudziła się bez oddechu. Zmusiła się do wzięcia wdechu, słysząc, jak serce tłucze jej się w klatce piersiowej. Zimny strach trzymał ją przy podłożu. Kątem oka zobaczyła ruch przy wejściu do pnia.
Coś białego mignęło przy kłodzie. Poczuła, jak przerażenie chwyta ją za brzuch. Zmusiła się do tego, aby spojrzeć w tamtym kierunku. Nic.
Szarówka. W budzącym się świetle wczesnego poranka dostrzegła, że pada śnieg, a śnieżynki tańczą na wietrze. Pociągnęła nosem, próbując wywęszyć potencjalne zagrożenie. Wyczuła jedynie zapach jakiegoś niewielkiego zwierzęcia, może królika lub tchórza. 
Odetchnęła głęboko. ,,To był tylko sen", pomyślała, nakazując ciału się uspokoić. ,,Tylko sen". Mimo tego nie mogła pozbyć się okropnego przeczucia, że coś czeka na skraju polany. Zrzuciła to na karb wybujałej wyobraźni i tego, że dalej była zaspana i niezbyt świadoma rzeczywistości.
Podpełzła do wader, które spały jak zabite, skuliła się przy nich i wtuliła pysk w sierść na ich szyi, czując, jak strach i panika powoli znikają, przekonana, że rano zapomni o koszmarze.

<Lys i Tin?>
Słowa: 911 = 51 KŁ

sobota, 20 sierpnia 2022

Od Xevy, CD. Hauro

Pochmurny, szary dzień. Mimo niezbyt sprzyjającej pogody, życie w stolicy jak zwykle tętniło z pełną siłą. Wilki kręciły się po ulicach, zajęte swoimi sprawami, kupując, sprzedając, rozmawiając i ciągnąc wózki lub plandeki z towarami. Z pozoru nikt nie odstawał od reszty. Ale tylko z pozoru.
Xeva przemykała pod ścianami, jej ciemno-wiśniowa sierść zlewała się z cieniami budynku.
Nie cierpiała Centrum; jego zapachów, hałasu i tłumów. Długie uszy, które zazwyczaj najbardziej zwracały uwagę przechodniów, położyła po karku, a jej głowa była zwieszona. Ubrana była w wyraźnie używany brązowy kubrak podbijany sierścią królika, który kupiła od znajomej Pensri oraz gruby płaszcz zrobiony z niedźwiedziej skóry - nowy, prosto od krawca. Był drogi. Dla niej - bardzo drogi. Odkładała na niego długie miesiące, obawiając się, że nie uda jej się uzbierać odpowiedniej sumy przed nadejściem srogiej zimy. Zdążyła jednak - i całe szczęście, bo sądząc po wyprawie, z której wracała, zrobiła to w ostatniej chwili. Ostatni tydzień spędziła w terenie, zbierając próbki roślin, grzybów i minerałów, które teraz, razem z masywną ilością notatek, spoczywały poukładane w jukach i torbach przerzuconych przez obolały grzbiet wilczycy. Ciało ją bolało, w dodatku miała wrażenie, że zbliża się przeziębienie. Mimo zakupienia grubego płaszcza, porządnie wymarzła.
Podsumowując: nie miała dobrego dnia.
Chciała wrócić do domu, rozpalić w kominku i zakopać się pod kocami, popijając ciepłą herbatę. Musiała jednak najpierw zajść do głównego biura odkrywców, aby oddać pieczołowicie zebrane próbki i złożyć raporty. Nabrała dużą ilość powietrza i westchnęła głęboko, próbując mentalnie przygotować się na nadchodzącą rozmowę. ,,Jeszcze tylko chwila, to ostatnia prosta i będziesz mogła się wyspać”, mówiła sobie w myślach, co jakiś czas uciekając wspomnieniami do tropikalnego klimatu Teneris, którego tak jej teraz brakowało. ,,Może trzeba było zostać… Tam był spokój, ciepło, miałam tam rodzinę i znajomych… A w Królestwie nie dość, że aż kości zamarzają od środka, to wszyscy są głośni i nikogo nie mam przy sobie. No, może poza Pensri… Ona jest kochana, zawsze mi pomoże. Może wszystko wydaje mi się paskudne przez to, że źle się czuję i jestem zmęczona. Może jak się wyśpię i odpocznę, to przestanę…”.

Huk.
 
Uderzenie w bok.

Świat zawirował. Poczuła zimno na pysku i ból rozlewający się po kręgosłupie.
Podniosła chwiejnie ubłoconą głowę z kałuży. Rozejrzała się zdezorientowana, przesuwając spojrzeniem po patrzących na nią zdziwionych wilkach. Zamrugała i otarła nos ociekającą łapą. Kątem oka ujrzała ruch. Obróciła się, dostrzegając podnoszącą się z ziemi waderę. Miała białe futro oraz charakterystyczne, szpiczaste uszy - musiała mieć w sobie krew Sivariusa. Wyglądała, jakby uciekała przed kimś lub przed czymś; jej brzuch oraz łapy były pochlapane błotem, a w jadeitowych ślepiach czaiła się panika. Dyszała ciężko, jakby biegła już od jakiegoś czasu.
Nieznajoma usiadła gwałtownie, o wiele bardziej przytomna niż odkrywczyni. Wadery spojrzały sobie w oczy. Zielone tęczówki przesunęły się w dół i zafiksowały się na czymś. Xeva podążyła za nim spojrzeniem.
Jej ukochana torba utkana z barwionej trawy leżała w błocie. Kolorowe, tradycyjne wzory przesiąknęły brudem, a jeden z rogów rozpruł się pod wpływem impaktu. Piegowata poczuła, jak serce jej pęka.
Spojrzała znów na nieznajomą.
Ta zerwała się na nogi. Biała smuga przecięła powietrzę, gdy Sivariuska chwyciła pasek torby w zęby. Odwróciła się na pięcie i śmignęła błyskawicznie w boczną ulicę, rozpychając gapiów na boki.
- Hej! - krzyknęła Xeva, zrywając się na równe łapy, uświadamiając sobie, że w torbie znajduje się coś o wiele bardziej cennego niż tylko sakiewka z pieniędzmi. Przeszyła ją czysta panika. - To oddawaj! Oddawaj, materedan! Poeden materedan!
Zerwała się chwiejnie i ruszyła za złodziejką, przelatując obok zaskoczonych przechodniów.
- Złodziejka! Złodziejka! Ją łapać! - wrzeszczała Teneriska, pędząc za uciekającą Sivariuską. Próbowała ją dogonić, wyciągając długie łapy najdalej, jak potrafiła, lawirując między wilkami chodzącymi po ulicy, jednak tydzień intensywnej pracy, obolałe mięśnie oraz ciężkie torby sprawiały, że biały ogon coraz bardziej się oddalał. Wilczyca poczuła, jak łzy pieką ją pod powiekami, jednak nie ustawała, mimo że jasny grzbiet zaczął znikać za tłumem przechodniów i po kilku minutach wtopił się w niego zupełnie. Dyszała ciężko, a całe ciało bolało, domagając się tlenu i odpoczynku. Wybiegła zza rogu i…

Trzask.

Jęk i teneriskie przekleństwo.

Przetoczyła się przez grzbiet, lądując z szyją zgiętą tak, że głowa wylądowała pod ciałem. Poczuła, jak łzy toczą jej się po pysku, mieszając się z błotem pokrywającym policzki. Opadła na ziemię, zwijając się na boku, przeciążona strachem, złością i wstydem. Miała wrażenie, że setki oczu wypalają jej spojrzeniem dziury w brudnym, ubłoconym płaszczu. Słyszała śmiechy i szepty. Chciała zniknąć. Chciała wrócić do domu i wtulić się w znajome futro matki.

xXx

Pojawiło się znikąd.
Stało w wejściu do alejki, w którą miała wbiec wiśniowa wadera. Zniekształcona masa powiewającej na wietrze skóry oplatała połamane kości i wykrzywione stawy. Mlecznobiałe oczy skierowały się na samicę leżącą w roztopionym śniegu zmieszanym z błotem, a zakneblowane zrośniętym mięsem szczęki rozwarły się, jakby w niemym wrzasku.
Potoczyło się w przód, swoim obrzydliwym jestestwem wypełniając wejście do uliczki. Ku szczęściu przechodnich nikt zdawał się go nie widzieć, albowiem nawet największym mędrcom brakowało słów na opisanie szpetności tej… istoty. Czymkolwiek to COŚ było.
Stanęło nad Teneriską. Odchyliło głowę, jakby wdychało jej zapach. Długi, pulsujący język wytoczył się spomiędzy zębów otaczających gardziel. Obniżyło łeb, coraz bardziej zbliżając się do Xevy.
Nagle ta otarła łapą pysk. COŚ odskoczyło gwałtownie, przelewając swoje ciało w tył. Wadera drgnęła.

xXx

Odkrywczyni uniosła głowę, spoglądając w puste wejście do alejki, w którą uciekła złodziejka. Przez chwilę wydawało jej się, że ktoś nad nią stoi, ale to był tylko wymysł. Nikt nie podszedł pomóc ani jej, ani temu, na kogo wpadła… Właśnie, co z tym drugim wilkiem?
- Oj! Przepraszam, nie zauważyłem Cię.
Zamrugała, kierując swój zamglony wzrok na basiora, który podniósł się z ziemi. Podszedł do niej z uśmiechem, ale gdy ujrzał łzy spływające jej po policzkach, spoważniał.
- Coś się stało? Pomóc pani, coś panią boli?
I wtedy coś w niej pękło. Wtuliła pysk między łapy, czując się nagle tak bardzo samotna i zagubiona. Straciła dzisiaj coś, co przypominało jej o domu - nie tylko torbę, ale i to, co się w niej znajdowało. Pieniądze, dokumenty... To nie było nic ważnego. Dotknęła miejsca na szyi, przy którym zazwyczaj wisiało rytualne ostrze. Ostrze wykonane z kości jej babki, a podarowane przez matkę, które zdjęła podczas nurkowania w jeziorze i schowała do torby, aby się nie zgubiło. Teraz jednak nie poczuła gładkości wypolerowanej kości ani wyżłobień kształtujących się w jej inicjały i znaki ochronne. Poczuła pustkę. Nie tylko pod łapą, ale i w sercu.
Ono było jej, tylko jej. Jedyna rzecz, którą nie musiała dzielić się z rodziną ani watahą. Tylko ona mogła go używać - dokonanie rytuału obcym sztyletem uważane było za bezczeszczenie świętego przedmiotu i obrażanie bogini. Swoje ostrze je podczas ceremonii wejścia w dorosłość. Te chwile przeleciały jej przed oczami. Zwinęła się i zaszlochała cicho na te wspomnienia.
Zostało stworzone tylko dla niej. Miało jej chronić. Było częścią jej rodziny.
Straciła najcenniejszą rzecz, jaka istniała na tej planecie.
Gdy sobie to uświadomiła, poczuła, jak pęka jej serce.
Była absolutnie zdewastowana. Basior, na którego wpadła, próbował z nią porozmawiać, ale nic nie przebijało się przez mur smutku i oszałamiającej żałoby.
Z pomocą jakiegoś przechodnia udało im się zaciągnąć szlochającą w głos Xevę do jakiejś karczmy.  Eufemizmem byłoby powiedzenie, że klienci byli zaskoczeni. Nikt jednak do nich nie podszedł ani się nie odezwał, więc Xeva po kilkunastu minutach nieco się uspokoiła. Rogaty basior zamówił jej coś do picia i jedzenia i namówił ją, aby wypiła chociaż kilka łyków grzanego wina, które bardzo zaniepokojony kelner postawił przed jej nosem.
Alkohol złagodził jej nerwy, a ciepły napój uspokoił dreszcze wywołane emocjami i przemarznięciem przemokniętej sierści. Xeva poprosiła jeszcze o chusteczki lub materiał, którym mogłaby się wytrzeć i zaczęła opowiadać całą sytuację.
- No i pan... - Pociągnęła nosem. - No i pan widzi, to najcenniejsza rzecz, jaką ja mam. Ja sobie tego wybaczyć nie mogę, co robić, nie wiem. Pieniądze też ukradła, za poszukiwanie zapłacić jak nie mam.
Zamilkła, opuszczając pysk, który niezdarnie wycierała bawełnianą szmatką.

<Hauro?>
Słowa: 1300 = 85 KŁ
Bonusowe punkty dla Toxa za przypomnienie mi, czym jest eufemizm.

poniedziałek, 1 sierpnia 2022

Od Xevy, CD. Ametrine

- Tak! - szczeknęła od razu Xeva, odwracając się. Już miała ruszyć swoim szybkim truchtem, ale nagle zatrzymała się, zupełnie jakby poraził ją piorun.
- Coś się stało? - zapytała Ametrine, widząc, jak długa, falowana sierść na jej karku się unosi.
- Pani, my poczekać musimy! - krzyknęła gwałtownie Teneriska, przebiegając koło nosa towarzyszki. - Materedae, rośliny moje! Rośliny moje!
Lekarka stała przez moment, patrząc, jak piegowata powoli znika w tłumie.
- Ale… - wyjąkała wilczyca, po czym ruszyła za towarzyszką. - Pani Xevo!
Teneriska jednak jej nie słyszała. Wpadła z powrotem do swojego mieszkania, popędziła na górę i chwyciła konewkę, wiaderko z kompostem, papier, pióro oraz kałamarz. Zbiegła na dół, a trzymane jej telekinezą przedmioty chwiały się i trzęsły gwałtownie nad jej głową - tak, że Ametrine, która stanęła na progu chwilę później, zamarła ze strachu, będąc pewna, że zaraz grube, metalowe denko wyląduje na potylicy różowookiej.
- Xeva! - sapnęła. - Uważaj!
Piegowata gwałtownie oderwała się pisania i wykonała szybki krok w bok, jednak gdy nic się nie stało, odwróciła się i spojrzała ze zdziwieniem na lekarkę. Zamrugała.
- Co?
- Przecież to wiadro zaraz na ciebie spadnie, odłóż je - odparła wadera. Druga samica spojrzała w górę, na trzęsące się niebezpiecznie przedmioty.
- Zawsze tak jest - odparła. - Nie spadną.
Ametrine zamilkła, w cichej panice patrząc, jak ciężka konewka tańczy nad długimi uszami, rozlewając kropelki wody na blat stołu, gotowa złapać ją, gdy tylko telekineza Xevy puści.
Wilczyca, najwyraźniej czując zaniepokojone spojrzenie towarzyszki wbijające się w jej potylicę, bardzo powoli opuściła przedmioty, stawiając je obok notki, po czym wróciła do pisania
Mijały minuty, potem kwadranse, a  pomiszczenie wypełnial dźwięk trzeszczącego pióra. W końcu jednak Teneriska odłożyła je na bok, otrzepała się i odwróciła do Ametrine.
- Ja w dwa miejsca jeszcze iść muszę - wyjaśniła. - Ty pani iść ze mną możesz lub przy południowej bramie poczekać. Ani jedno, ani drugie przeszkadzać mi nie będzie.
Skrzydlata, nieco skrępowana, przestąpiła z łapy na łapę.
- Chyba pójdę z Panią. Szybciej minie mi czas, niż gdybym stała sama na zimnie.
Teneriska kiwnęła głową, uśmiechnęła się i zamachała ogonem.
- Dobrze, zatem my idziemy - odparła i wyszła przed drzwi. Lekarka podążyła za nią, rzucając szybkie spojrzenie na kartkę. Na jej górze widniały słowa ,,Jak roślinami się zajmować”, a pod nimi ,,Ja dziękuję tobie bardzo. Kiedy wrucę nie wiem. Zabieram twój szalik ze sobą. Za błendy przepraszam, popraw je a ja się nauczę jak wrucę”. Reszta listu składała się z pełnych nazw naukowych wszystkich roślin, profesjonalnego opisu ich wyglądu, kształtu liści, rozmieszczenia w domu oraz dokładnych wytycznych dotyczących podlewania, ogrzewania i nawożenia.
Zaskoczona dokładnością notatek, nie zauważyła, że odkrywczyni stoi i czeka na nią za progiem.
Jakieś pół godziny później zatrzymały się przed niewielką, czerwoną willą. Xeva uniosła łapę i zapukała w ciemne drzwi z ozdobną klamką. Rozległo się szuranie, a potem zamek szczęknął. Ich oczom ukazała się wysoka wadera Khado ubrana w narzucony na szybko błękitny szlafrok. Niezawiązane paski na piersi i brzuchu ciągnęły się po czerwonym dywanie widocznym we wnętrzu.
- Och, to ty, Xevo - uśmiechnęła się uprzejmie. - Przepraszam za ubiór. Nie spodziewałam się, że przyj… - Wychyliła się, łapiąc wzrokiem drugą wilczycę. - przyjdziecie. Wejdźcie proszę.
- Ja dziękuję, ale czy ty Pensri zawołać możesz? Sprawę do niej mam.
Khado kiwnęła głową i odwróciła się.
- SKARBIE! - krzyknęła w głąb mieszkania. - Masz gości!
Rozległy się kroki na schodach, a po chwili zza winkla wyszła masywna, szara wadera. Jej pysk rozjaśnił uśmiech, gdy tylko rozpoznała koleżankę.
- Xeva! - krzyknęła rozradowana i przebiegła koło partnerki, która wykonała szybki krok w bok. Odeszła, zostawiając trzy wadery, uprzednio żegnając się uśmiechem i puszczeniem Tenerisce oczka.
Ta jednak nie mogła tego zauważyć. Torus popchnęła ją do siadu, zupełnie jak podczas ich pierwszego spotkania, rozdając jej całusy w policzki i wpychając czoło w gęstą grzywę.
- Zupełnie się ciebie nie spodziewałam, Xeeve! Och… - spojrzała ponad bark wilczycy, dostrzegając Ametrine. Odsunęła się gwałtownie, wyraźnie zmieszana swoim jowialnym przywitaniem. - Witam panią.
- Ametrine z rodu Antilis - kiwnęła jej łbem z ciepłym uśmiechem. - Niech się pani nie przejmuje, ja tu tylko towarzyszę Xevie.
Teneriska kiwnęła głową.
- Ty się nie przejmuj, Pensri. Mnie też ciebie miło widzieć. Ja sprawę mam.
- O co chodzi? O właśnie, wysłałam ci zaproszenie na spacer wczoraj. Próbowałam cię odwiedzić tydzień temu, ale nie było cię w domu.
- W pracy zajęta byłam, dopiero od dwóch dni urlop mam, jednak obawiam się, że na spacer długo nie pójdziemy. Ty widzisz, ja na wyprawę się wybieram. Z Ametrine! Razem!
Pensri zamrugała.
- Na wyprawę? Gdzie?
- Na Archipelag Kręgu! - piegowata nie mogła się powstrzymać i zaczęła przystępować z łapy na łapę w podekscytowaniu. Torus stuliła uszy.
- Ależ tam jest niebezpiecznie! Na którą wyspę? Chyba nie na te północne…
- Nie, nie, tam nie możemy, ale ty się nie przejmuj, my sobie poradzimy. Pensri, ja…
- Xevo, ja wiem, że ty lubisz przygody i podróże, ale to długa droga, a Archipelag jest niebezpieczny. Jak przepłyniecie ocean? A… A co ze Smoczymi Rogami? Przecież wy się tam rozbijecie! Na szlakach porywają, w portach kradną, a…
Lamentująca wilczyca zaczęła wymieniać wszystkie niebezpieczeństwa, bestie i mniej lub bardziej prawdziwe problemy, które mogą czekać na ich drodze. Ametrine z ciekawością obserwowała, jak pysk Xevy przybiera coraz bardziej zirytowany wyraz, aż w końcu westchnęła.
- … No a co, jak… - skrzydlata zamilkła, gdy Teneriska przyłożyła jej łapę do pyska.
- Pensri, ja pół kontynentu przeszłam piechotą, co robię wiem - rzekła wadera. Opuściła kończynę i uśmiechnęła się delikatnie. - Dziękuję, że się martwisz, ja to naprawdę doceniam. Niewiele wilków taką troskę mi okazuje, ale na szlaku o nas zadbam, ty się przejmować nie musisz.
Torus westchnęła.
- Może i masz rację, wiesz, że ja lubię dramatyzować. - Zamilkła na chwilę. - Przepraszam, nie powinnam ci przerywać, nie przyszłaś tutaj słuchać moich kazań. O co chodzi?
- Ja dziękuję. - Pomachała ogonem piegowata. - Zapytać czy nie zajmiesz się moimi roślinami przyszłam.
- Och. Oczywiście - odparła Pensri. - Dasz mi jakieś instrukcje?
Kartkę na stole w moim domu zostawiłam. Tu klucz jest - dodała odkrywczyni, zakładając waderze tasiemkę z metalowym przedmiotem na szyję
- Okej. Dobrze. Dziękuję, zajrzę do nich wieczorem.
Znajome wymieniły jeszcze kilka zdań, zaśmiały się, po czym Torus pożegnała się i zamknęła drzwi.
Dwie towarzyszki ruszyły w dalszą drogę, wpadając do głównego biura odkrywców, gdzie Xeva oświadczyła, że wybiera się w podróż i nie wie, kiedy wróci. Nikt nie zgłosił sprzeciwu - Teneriska znana była z tego, że pracowała ciężko, dokładnie i często dłużej, niż inni. Ponadto łatwo było ją zastąpić. W końcu wszyscy odkrywcy potrafili liczyć rośliny.
W końcu jednak wszystko było załatwione, a obie wadery wyszły z powrotem na ulicę.
- Teraz nareszcie ruszać możemy - oświadczyła Teneriska, a Ametrine zauważyła, że z nieba powoli zaczyna padać śnieg.
 
< Ami? Wybacz, że nie posunęłam fabuły, ale musiałam jakoś zadbać o roślinki Xeevie >

Słowa: 1066 = 73 KŁ

Layout by Netka Sidereum Graphics