Xeva spojrzała w niebo, na którym zaczęły gromadzić się ciemne, gęste chmury. Zerknęła na Yelthanę.
- Ja chyba też. Na burzę wygląda, jakby się zbierało. - Otrzepała się, a jej długie uszy zatańczyły wokół bordowego pyska. Niższa wadera obserwowała ją uważnie z wątpliwym wyrazem twarzy. - Razem iść możemy.
Postąpiła kilka kroków do przodu. Folix strzepnęła ogonem i ruszyła za nią.
- Cholera, dawno się tak nie najadłam - przerwała po chwili. Nadęła policzki, a po okolicy poniosło się ciche ,,Burp". Powinna przeprosić? Może przeprosi. - Przepraszam.
Xeva spojrzała na nią z zaskoczeniem, stawiając na sztorc długie, wielokrotnie przekłute małżowiny.
- Coś się stało?
Chwila ciszy.
- Nie, nic - Folix ledwo powstrzymała się od przewrócenia oczami. Spowolniła krok, czując, jak posiłek ciąży jej na brzuchu.
Piegowata zerknęła na nią i zwolniła. Nie do końca wiedziała, co myśleć o jej niespodziewanej towarzyszce. Zdawała sobie sprawę, że ich znajomość zaczęła się w bardzo nietypowy sposób, w dodatku jej podejście do nieznajomej już kilkakrotnie zdążyło się zmienić w tym krótkim czasie. Mogła sobie odpuścić, w końcu tamta zabrała jej torbę... Ale ta myśl opuściła jej głowę tak szybko, jak się w niej pojawiła. W końcu Folix wróciła! A teraz chce razem z nią wracać do Centrum! Zupełnie nie wydawało jej się to podejrzane. Kto mógłby przypuszczać, że Yel (która przecież już raz ją okradła) mogłaby spróbować ponownie zabrać, co nie swoje - być może tym razem przy użyciu siły lub czegoś... ostrego. Nie, nie, Xeva była skora dać jej drugą... A właściwie trzecią szansę. Czego się nie robi dla potencjalnych przyjaciół?
Pogrążona w rozmyślaniach piegowata nie przejmowała się krępującą ciszą, jaka zapadła między waderami. Ba, nawet jej nie zauważyła - w przeciwieństwie do Yelthany, która była coraz bardziej zirytowana nonszalancją tej dziwnej długouchej. Dalej nie mogła pojąć, dlaczego jeszcze nie dostała w pysk... Dlaczego jej nawet nie zwyzywała?! A teraz jeszcze śmiała milczeć i wpatrywać się w krajobraz, jakby szła na przechadzkę ze swoją dobrą kumpelą.
Folix wzięła głęboki wdech i zmusiła się do tego, aby nie fuknąć na towarzyszkę.
- To czym się zajmujesz na codzień?
Patrzyła, jak różowe, zamglone oczy odzyskują wyraz i odszukują jej ślepia, a piegowaty, czekoladowy pysk rozjaśnia uśmiech.
- Ja odkrywcą jestem! - odrzekła samica, a długi ogon zamerdał tak mocno na boki, że pacnął w zad niebieską.
- Odkrywcą? - powtórzyła Yelthana. - I co tacy odkrywcy robią?
Xeva kicnęła w miejscu.
- Ja tak się cieszę, że ty pytasz!
- Widać - burknęła Folix.
- My wieloma rzeczami się zajmujemy. My zwiedzamy, różne ciekawe znaleziska spisujemy, rośliny i zwierzęta liczymy.
- No a z tych rzeczy co ty robisz?
- Cóż... - zamyśliła się Xeva. - Głownie rośliny liczę. Do lasu idę, teren wyznaczam, przeliczam osobniki z gatunku poleconego, a potem przeliczam, ile na cały teren lasu ich jest... Tak około, wiesz, bo tego dokładnie nie da się policzyć.
- I co, podoba ci się to liczenie roślin?
Chwila ciszy.
- Tak szczerze, to nie za bardzo - przyznała się Xeva. - Trochę to nudne jest. A wyprawy męczące są. Często po kilka dni trwają, a Królestwo bardzo zimne jest.
- Nie masz jakiś ciepłych ubrań? - zapytała Folix, zerkając na wytarty kożuch wadery. Futerko przy kołnierzu było zmechacone, a w niektórych miejscach zupełnie go brakowało.
- Nie, nie za bardzo - Xeva pokręciła głową. - To i jeszcze jeden płaszcz mam, czasem mi nie wystarczają.
- A co wolałabyś robić zamiast liczyć rośliny? - dopytywała dalej oddana. Poczuła ulgę, że rozmowa zaczęła się toczyć.
- Cóż... - zamyśliła się zapytana. - Może zwierzęta obserwować? Ale najbardziej to bym podróżować chciała! Mój przełożony mówi, że najlepsi odkrywcy podróżują po kontynencie podróżują i co znaleźli opisują. Niektórzy nawet książki o tym wydają... - rozmarzyła się. - Ty wiesz, ja chciałabym zobaczyć?
Yelthana zerknęła na nią. Xeva wpatrywała się w nią roziskrzonymi oczami i podniesionymi oczami, najwyraźniej czekając na odpowiedź znajomej. Yelthana wzięła głęboki wdech.
- Nie - westchnęła.
- To ja powiem ci! - szczeknęła piegowata, podskakując w miejscu niczym młode koźlątko. - Ja Torettę chciałabym zobaczyć! I Olktę! I Lovor! Och, i ostatnie szczyty zdobyć! Tak, tak!
Nic nie mogło przygotować Folix na nadchodzący potok słów o tych wszystkich miejscach, które wadera chciałaby zobaczyć. Miała wrażenie, że tonie w opisach, zachwytach i epitetach, którymi odkrywczyni zaczęła w nią strzelać jak z karabinu maszynowego. Próbowała się wtrącić kilka razy, ale Xeva, zafascynowała swoimi marzeniami, wyobrażeniami i przemyśleniami, nawet nie zauważała, że towarzyszka próbuje dopłynąć do słowa. Pozostało jej milczeć i dzielnie znosić potok wyrazów.
Przez kilkanaście minut szły jeszcze na przełaj, dopóki nie natrafiły na wąską ścieżkę, którą następnie podążyły. Folix dalej słuchała wywodów swojej towarzyszki, stawiając łapy w zagłębieniach kolein powstałych prawdopodobnie przez jakiś powóz. ,,Ech", westchnęła w myślach. ,,Długoucha ma parę w płucach. I silne struny głosowe".
- ...i wiesz, ja chciałabym kepiry zobaczyć, ty co to kepiry wiesz? To takie do konia podobne... Co to koń wiesz? Na pewno wiesz! No więc to takie jak koń, tyle że skrzydła mają i niewielkie są, jak kolibry... A co to kolibry wiesz? To takie ptaki małe są, strasznie szybko skrzydłami mach...
Yelthanie chwilę zajęło, aby się zorientować, że towarzyszka stanęła oraz, co bardziej zaskakujące, zamilkła. Folix uniosła głowę i zerknęła na nią, a kiedy zobaczyła, że wadera patrzy na prawo, również skierowała tam swój wzrok.
Na przydrożu stał czterokołowy wagon, w który zaprzęgnięto jaka o długiej, gęstej sierści. Jego długie, proste poroże było oszronione, a samo zwierzę przeżuwało gałęzie rozrzucone u jego nóg. Uniosło głowę, a kółko w jego nosie podrygiwało wraz z ruchem żuchwy.
Jednak to nie doniosłe stworzenie, które co prawda jako pierwsze przykuwało uwagę, okazało się być najbardziej istotne w tej sytuacji. Wzrok obu wader prześlizgnął się po jego ciemnej sierści i spoczął na kołach powozu. Jedno odpadło, a szprychy w drugim były powyginane lub połamane. Nie były w stanie zobaczyć reszty kół, ale obie podejrzewały, że nie były one w o wiele lepszym stanie. Zawartość wozu również nie przedstawiała się za dobrze - płachty były porozrzucane bez ładu i składu, część z nich została porwana, a niektóre powiewały na wietrze, przewieszone przez poniszczone balustrady.
- Co do... - rzekła Yelthana.
- Ktoś tu jest? - rozległ się nieznajomy, waderzy głos. - Mam broń! Wynoście się albo nie zawaham się jej użyć!
- My pani nic ci nie chcemy robić - powiedziała głośno Xeva. - My zwykłymi przechodniami jesteśmy. Ty pomocy nie potrzebujesz?
Minęła chwila, potem dwie, przerywane okazjonalnymi pociągnięciami nosa. W końcu jednak zza wozu wychyliła się postać, trzymająca telekinetycznie rozchwiane ostrze niewielkiego nożyka.
Wadera była smukła i miała stosunkowo krótką, szarą sierść. Jej tułów opatulony był w jasny kubraczek podbijany gęstym, kręconym kożuszkiem. Wiązany był on na piersi za pomocą srebrnej wstążki zakończonej pomponami, a na wąskim karku spoczywał obszerny kaptur, którego środek wyglądał na bardzo miękki i ciepły. Długie, szczupłe łapy odziane zostały w pasujące do wierzchniego stroju buciki. Na jednej z nich wisiała srebrna, wygięta i ledwo trzymająca się razem bransoletka.
W dodatku płakała. Łzy utworzyły ciemne paski na jej policzkach, a białka się zaczerwieniły. Samica pociągnęła głośno nosem i otarła go łapą.
- Och... Panie wybaczą, spodziewałam się jakiś zbirów lub innych złodziei - odparła płaczliwie. Yelthana zerknęła na Xevę, ale ta nie posłała jej znaczącego spojrzenia, którego Folix się spodziewała.
- Co się stało? - zapytała Teneriska. - Pani ranna jest?
- Nie, na szczęście nie... Ale pojawili się tak szybko, że nie miałam czasu nawet wyciągnąć sztyletu! To... To stało się tak...
- Kto się pojawił? - wtrąciła się Folix. - Ktoś panią napadł?
- Tak! - pisnęła nieznajoma. - Tak, i ukradli moje cynamonowe bułeczki!
Dwie podróżujące samice zdębiały.
- Cynamonowe bułeczki? - powtórzyła niebieska. - To chyba nie jest wielki dramat.
- Nie jest?! - wykrzyknęła szara, a po jej twarzy pociekły kolejne krople. - Oczywiście, że to wielki dramat! Tak samo, jak to było wielkie zamówienie...
Przerwała i zaczęła chlipać, osunąwszy się na ziemię.
- Bo panie nie wiedzą... - zaczęła po chwili, ciężko przełykając ślinę. - Ja jestem piekarzem cukiernikiem, mam kilka sporych zakładów. I ostatnio otrzymaliśmy zamówienie na desery na duże przyjęcie jednego z członków rodziny obecnego generała, jakieś urodziny, to jest... nieważne. No i dostarczyliśmy już tort i babeczki i serniki, zostały tylko bułeczki cynamonowe i... To było tak duże zamówienie, że zabrakło nam czasu na ten ostatni transport, więc ja z nim wyruszyłam, bo to w sumie była moja wina, ale nieważne, to nie jest ważne. No i wyruszyłam i nagle...
Zaniosła się głośnym płaczem. Xeva przestąpiła z łapy na łapę, wyraźnie nie wiedząc, co robić. Stuliła uszy i oblizała się nerwowo po nosie. Wyraźnie było jej przykro z powodu nieszczęścia nieznajomej, ale nie wiedziała, jak się zachować.
- I mnie okradli! - wykaszlała szara, chowając pysk w łapach. - Zabrali wszystko! Wszystkie bułeczki! - załkała głośno. - Mój zakład upadnie!
Piegowata rzuciła niepewne spojrzenie niebieskiej, po czym podeszła powoli do łkającej samicy. Ta wzdrygnęła się gwałtownie, gdy wysoka wadera usiadła koło niej, ale po chwili rzuciła jej się na szyję, smarkając w futro na szyi. Xeva z pustym spojrzeniem klepała ją delikatnie po plecach, mając w pamięci swoje pierwsze spotkanie z Pensri. Dziwne, że drugi raz dzieje się praktycznie to samo... No, poza powodem - chodziło o napad rabunkowy, nie o kłopoty związkowe.
- Dlaczego ktoś miałby ukraść bułeczki cynamonowe? - zaczęła nagle Yelthana. - To bardzo... dziwna rzecz do kradzieży.
- Nie wiem! - załkała szara. Odsunęła się nieco od Xevy, aby obetrzeć nos.
I nagle Teneriska coś zauważyła - coś czerwonego pod policzkiem nieznajomej. Rozmazana plama wyglądała nietypowo, była rozmazana, zupełnie tak, jakby ktoś próbował ją zmyć. Różowe oczy przesunęły się w kierunku pochwy na sztylet, która umocowana była przy pasie rozpłakanej samicy. Czarne źrenice zafiksowały się na kilku rdzawych plamkach, których szkarłatne środki zdradzały, że dalej były świeże. Patrzyła na nie, dopóki szara ponownie nie rzuciła jej się w ramionach, a jej uszy i futro zasłoniły różowe oczy.
- Ja... Ja przepraszam panie - rzekła po chwili piekarka. Odkleiła się od sparaliżowanej odkrywczyni i otarła mokry pysk. - Po prostu nie wiem, co robić. Muszę jakoś odzyskać te bułeczki, ale nie wiem jak...
I posłała długie spojrzenie najpierw Xevie, a potem Yelthanie.
<Yelthano? Pomożemy nieznajomej, czy puścimy ją w maliny?>
Słowa: 1597 = 125 KŁ