sobota, 28 grudnia 2019

Od Spero CD. Pandory

Pokręciłam lekko głową, zerkając kątem oka na Ash, która szła obok milcząca i ze spuszczoną głową. James bez powodzenia próbował wciągnąć ją w rozmowę. Ale mała wadera była całkowicie skupiona na swoich myślach.
- Później - mruknęłam. Nie chciałam teraz o tym mówić. Nie przy Ash, nie kiedy dopiero co przywołała i, do pewnego stopnia, zapanowała nad całą hordą duchów. Nie wiem, czy w ogóle chciałam o tym mówić. Ta wiedza w niepowołanych rękach... mogła być dla Ashayi śmiertelnie niebezpieczna.
Wszystkie te wydarzenia na nowo popchęły moje myśli ku momentowi, w którym znalazłam szczeniaka w lesie. Skąd się tam wzięła? Dlaczego nie chciała mówić o swojej przeszłości, skąd pochodzi, kim są jej rodzice? I ta moc... Te niesamowite pokłady mocy, które posiadała. I to, że mimo tego, co niedawno dokonała, nadal miała siłę iść, zupełnie normalnie, jakby nic się nie stało. Nawet James ledwo trzymał się na nogach, ja i Pandora ostatkiem sił zmuszaliśmy się, by stawiać następne kroki. Ash nie było zupełnie nic.
Kilkanaście ciągnących się w nieskończoność minut później dotarliśmy w końcu do miasta. Sierociniec był w zupełnie innym kierunku, niż moje mieszkanie, a ja nie miałam już sił, by nadrabiać drogę i odprowadzać moich towarzyszy. Dlatego musieliśmy się pożegnać i odejść, każdy w swoją stronę. Żeby w końcu odpocząć po tym beznadziejnym, męczącym dniu.
- Może spotkamy się... pojutrze? - zaproponowałam, gdy już mieliśmy się rozdzielić. - Mogę wpaść do sierocińca. Nie mam zbyt wielu planów na ten dzień. A jutro pewnie będę odsypiać - uśmiechnęłam się lekko do Pandory.
- Jak dla mnie w porządku - odpowiedział z podobnym, zmęczonym uśmiechem. - To do zobaczenia!
Gdy oddaliłyśmy się z Ashayą kawałek od naszych nowych znajomych, wadera zbliżyła się do mnie tak, żebym na pewno ją usłyszała w panującym na ulicach zgiełku.
- To, co zrobiłam... nie było normalne, prawda? - zapytała. Usłyszałam w jej głosie strach, co mnie zmartwiło. - Patrzyłaś wtedy na mnie z takim wyrazem pyska...
Szturchnęłam lekko łapą moją podopieczną, starając się ją uspokoić, choć sama byłam daleka od tego stanu. Ale nie chciałam, by moje emocje odbijały się na małej.
- Byłam po prostu zaskoczona - uśmiechnęłam się pocieszająco, patrząc Ash w oczy. - Nie spodziewałam się... że będziesz tak potrafiła.
- One do mnie mówiły - mruknęła, a ja na moment zamarłam. - Prosiły, żebym im pomogła.
Cholera, niedobrze.
- Cóż, tak... się zdarza. Gdy nie potrafimy w pełni zapanować nad swoimi mocami - wytłumaczyłam, ostrożnie dobierając słowa. - Też tak mam, jeśli chodzi o przeskakiwanie w czasie, z resztą wiesz, że pod wpływem emocji robię to niekontrolowanie - tylko że moje niekontrolowane skoki, o ile nie wyląduję w środku wulkanu, jakiejś bitwy czy innego bardzo mało prawdopodobnego mniejsca, nie są dla mnie niebezpieczne. Nie w ten sposób, co utrata kontroli nad duszami, które się przywołało... - Naprawdę nie masz się czym martwić. To wszystko jest do wypracowania.
A w każdym razie taką miałam nadzieję...

<Pandora?>

Słowa: 461

Od Pandory CD. Lawrence'a

Samiec położył po sobie uszy, dziwnie się czuł, słysząc takie rzeczy. Raczej nie był przyzwyczajony do takich komplementów, jednak pokiwał głową.
- Nic wielkiego nie zrobiłem – spojrzał na śpiącego chorego, który dopiero odzyskiwał siły. To przykre, że los wybiera sobie przypadkowe osoby, aby je skrzywdzić. Gdyby nikt go nie znalazł, zamarzłby tam, jego poszukiwania trwały by kilka dni, a może i nawet tygodnie, a i tak ciało zostałoby odnalezione dopiero na wiosnę, gdy śnieg nieco by stopniał.
- A jednak dzięki tobie przeżyje – powiedział. Pandora lekko się uśmiechnął, zawsze się cieszył czyimś szczęściem, chociaż on sam zyskał jej w młodości niewiele.
- To nie tylko moja zasługa – posłałem mu lekki uśmiech, po czym wstałem. - Zjemy coś? - zaproponowałem. Po tym całym zdarzeniu zrobiłem się głodny. Lawrence skinął głową i poszedł coś znaleźć na ząb, ruszył za nim. Już po dłuższej chwili zajadaliśmy się udkiem zająca. Gdy oboje byliśmy już najedzeni, usiedliśmy niedaleko śpiącego.
- Zawsze mieszkałeś w centrum? - zapytałem. Rzadko, a raczej nigdy nie pytam się obcych wilków o ich przeszłość, nawet gdy jestem zmuszony spędzić z nimi nie wiadomo ile czasu, to potrafiłbym to zrobić w kompletnie ciszy, jednak nie tym razem. Chciałem go trochę poznać.
- Tak, od urodzenia. Chociaż jako szczeniak zamieszkiwałem wraz z rodzicami na wschodzie. Przyjemna okolica.
- Nigdy nie byłem, jak tam jest?
- Rodziny z dziećmi wspólnie spędzają razem czas i tym podobne. Wszyscy w sąsiedztwie się znają i zwykle żyją w przyjaźni – lekko się uśmiechnąłem, wyobrażając sobie ten widok. - Jeśli mogę wiedzieć, gdzie ty się wychowałeś? - wyrwał mnie z zamysłu.
- Na zachodzie – przypomniałem sobie te zielone na wiosnę i lato tereny, których bardzo mi brakowało.
- Słyszałem, co tam zaszło. Przykra historia.
- Tak – położyłem po sobie uszy. Dlaczego nie można uciec od przeszłości? - Dobrze że plaga się nie poszerzyła – dodałem jeszcze.
- Fakt. I tak wiele niewinnych istnień straciło przez nią życie.
- Racja – tylko tyle odpowiedziałem. Nie lubiłem wspominać przeszłości, to wszystko było takie niesprawiedliwe.
- Pewnie już o to pytałem, ale gdzie teraz mieszkasz? - spojrzałem znowu na niego. Chciał zmienić temat, za co byłem mu bardzo wdzięczny.
- W drugim dystrykcie – odpowiedziałem. - Dość ładnie, chociaż brakuje mi zieleni – stwierdziłem.
- Rozumiem, czasem śnieg mógłby całkowicie stopnieć – lekko się uśmiechnąłem.
Wtedy do jaskini ktoś wszedł bez pukania. Była to młoda samica o niebieskim futrze. Spojrzała po nas, swój wzrok zatrzymała na śpiącym i szybko do niego przyległa. Lawrence wstał i do niej podszedł, ja zaś zostałem na swoim miejscu, nie chcąc się wtrącać. Mimo tego wszystko słyszałem: samica była partnerką wilka i gdy tylko się dowiedziała, co się stało, nie bacząc na śnieżycę, przybiegła tu. Położyłem łeb na łapach, temu to dobrze, ma kogo martwić.

<Lawrence?>

Słowa: 430

środa, 25 grudnia 2019

Wpis #3

Comiesięczna aktualizacja została odłożona w czasie z powodu niskiej aktywności na blogu.

W okresie 24 lipca - 25 grudnia:

Napisano 19 opowiadań
Dołączył 1 wilk
Odeszło 5 wilków; 1 dołączył  ->  aktualny stan liczbowy 8♀/8♂


Najaktywniejszym wilkiem został Pandora (NARESZCIE, jak pewnie powiedziałaby jego autorka ;P) z wynikiem 9 postów!
W nagrodę za to dostaje 100 kryształowych łusek.


Zarobione łuski:

za co:
Fioletowy - opowiadania
Zielony - questy
Pomarańczowy - nagroda Najaktywniejszego Wilka
Różowy - 20% z sumy wszystkich zarobionych KŁ, jeśli wilk napisał minimum 20 opowiadań


Lawrence - 92 KŁ
Nevt - 150 KŁ
Spero - 190 KŁ
Pandora - 274 KŁ + 100 KŁ = 374 KŁ



Przy okazji trwających Świąt chcemy również życzyć wszystkim członkom wszystkiego, co najlepsze i nigdy nieopuszczającej Was weny ;*

~ Administracja

niedziela, 22 grudnia 2019

Od Pandory CD. Spero


To wszystko było takie szalone, że jego prosty umysł nie potrafił tego ogarnąć. Dusze najpierw atakowały gada, potem ruszyły do nich… zatrzymały się, zniknęły… miał wrażenie, że jego walka w umyśle była prostsza niż to, co się tutaj właśnie stało. Leżał na ziemi, nie mając sił się podnieść, ale oglądając całe to zajście, którego nie potrafiłby nikomu opowiedzieć, ponieważ wyszłaby z tego tylko dziwna paplania i niezrozumiałe zdania.
Kiedy obie suczki znalazły się obok niego i pomogły mu wstać, wyglądało to, jakby podnosiły manekina. Kończyny miał jak z waty, nawet głowę było ciężko utrzymać w pionie, a oczy widziały rozmazany świat. Jedynie głos z zewnątrz pozwalały mu wierzyć, że nie umarł, nie jest w innym wymiarze i wszystko co się teraz dzieje, jest prawdą. Nie zauważył, kiedy weszli do betonowego tunelu, w którym zniknęła cała natura. Po jakimś czasie dał radę utrzymać się sam na łapach, podziękował Ash i Spero, które mu pomagały, a potem we trójkę kroczyli przed siebie. Pandora miał zwieszony łeb, wpatrywał się w podłogę, kiedy Spero prowadziła ich do wyjścia. Dalej czuł czyjąś obecność w swoim umyśle, ale było to tak niewyraźne uczucie, że nie potrafił określić go głębszymi słowami. 
Nie spostrzegł, kiedy wyszli. Nagle poczuł przyjemny chłód, wiatr owiewał jego zmęczone ciało, zapraszając do długiego snu tu i teraz, a miękkie podłoże, posypane białym śniegiem tylko umocniło tą chęć. Otworzył szerzej oczy i podniósł głowę, światło trochę go oślepiło, chociaż gdy spojrzał w bok, zauważył, że słońce powoli zachodziło. Delikatnie się uśmiechnął, od samego widoku zimowego krajobrazu odzyskał nieco sił, odwrócił głowę i zobaczył, jak Spero budziła szczeniaka, leżącego pod drzewem. Gdy ten otworzył swoje oczka i ujrzał znajome mu pyszczki, od razu się ucieszył i obie przytulił. Pandora podszedł do nich powoli, także się uśmiechając. Był bardzo szczęśliwy, że to koniec.
- Spero! Ash! - powiedział radośnie James. - Pandora! - dodał, kiedy do nich podszedł. Wyściskaliśmy go, a on nam opowiedział, że długo na nas czekał i ze zmęczenia aż zasnął. Kiedy zapytał, co my robiliśmy, Spero odpowiedział, że wyjaśni potem.
- Teraz musimy koniecznie wracać – dodała. Przytaknąłem i cała nasza czwórka ruszyła w kierunku miasta. Wiedziałem, że czeka mnie rozmowa. W końcu przy mojej opiece zniknął szczeniak, czułem, że to nie wróży nic dobrego. Zwiesiłem łeb i patrzyłem posępnie na swoje łapy, nie mając ochoty tam wracać, ponieważ wiedział, ze być może to ostatni raz, kiedy opiekuje się tymi słodkimi maluszkami z sierocińca. Pewnie kucharki już opowiedziały właścicielowi co się stało, a on pewnie już szuka kogoś nowego na moje zastępstwo. Westchnąłem zrezygnowany i spojrzałem na radosne szczeniaki, idące obok mnie.
- Ciesze się, że to koniec – odezwałem się, przerywając tę cieszę. Spojrzałem na Spero. - Chociaż możesz mi wyjaśnić, co się stało? Podejrzewam tylko, że Ash to niezwykły wilk – dodałem.

<Spero?>

Słowa: 453

Od Lawrence'a CD. Pandory

Przekopał ostatnią warstwę śniegu, odgrzebując wilka. Lawrence spojrzał zaniepokojony na leżącą przed nim rudą kupę futra. Szturchnął basiora łapą, ten jednak nie reagował. Przybliżył pysk do jego brzucha, próbując dostrzec, czy poszkodowany oddycha. Boki wilka powoli podnosiły się i opadały. Żył!
- Czy mógłbyś mi pomóc go podnieść? - poprosił medyk, zwracając się do Pandory. Biały basior powoli pokiwał głową i podniósł rudzielca na tyle, by umożliwić Lawrence'owi wsunięcie się pod niego i utrzymanie go na grzbiecie. Dalej, będąc cały czas asekurowany, doniósł rannego do lecznicy. A właściwie do swojego domu. Tam wyprosił zbędnych gapiów z domu. Został sam z Pandorą i rudym wilkiem.
- Musimy go rozgrzać - odparł Lawrence, szukając koców, którymi po chwili przykrył rannego. Obserwował cały czas jednak stan poszkodowanego. Bał się, że wilk w pewnym momencie przestanie oddychać. Przysiadł obok rudego. Miał nadzieję, że szybko się wybudzi.
- Pandoro, mógłbyś przynieść mi z tamtego pokoju - mówiąc to, wskazał na pewne wejście - pewną roślinę? Ma czerwone liście, znajduje się zaraz po lewej stronie.
Mniejszy wilk wstał z miejsca i udał się do wskazanego przez medyka miejsca. Po chwili wrócił z pyskiem pełnym zioła. Odłożył je niedaleko Lawrence'a.
- Dziękuję, gdy się wybudzi, podanie owej rośliny go trochę rozgrzeje - wyjaśnił, przybliżając liście do siebie. Staranie podzielił je na dwie porcje.
- Myślisz, że z tego wyjdzie? - zapytał biały basior, siadając obok rannego.
- Nie wiem - przyznał Lawrence. Chciał wierzyć, że uda mu się pomóc rudemu wilkowi. Nie wyglądał jednak najlepiej. Jego boki rytmicznie opadały i podnosiły się, a co chwila medyk dostrzegał przechodzące rannego spazmy. Cierpiał.
- Pozostaje nam jednie mieć nadzieję, że przeżyje noc - dodał po chwili. Położył łeb na łapach i obserwował swojego pacjenta. Nieraz widział śmierć, jest to wieczna część bycia medykiem. Nie da się do tego przyzwyczaić.
- Rozumiem. Mogę ci jeszcze jakoś pomóc? - Usłyszał spokojny głos Pandory. W obliczu całej sytuacji, zabrzmiały dziwnie ciepło. Lawrence uśmiechnął się do białego basiora. 
 - Zrobiłeś już wystarczająco, proszę, odpocznij - mówiąc to, wskazał na leżące niedaleko posłanie.
Pandora spojrzał niepewnie na rozmówcę.
- Jesteś moim gościem - odparł medyk, nim biały basior zdążył odpowiedzieć. - Musisz być zmęczony swoją podróżą, odpocznij chociaż chwilę.
***
Nie spał całą noc, przez którą nie spuszczał oka z rudego wilka. Chociaż zmęczenie zachęcało go do snu, utrzymywał głowę nad ziemią, obserwując rannego. Niedawno zdał sobie sprawę, kim basior był. Rozpoznał w nim pacjenta, który zamówił maść. Najpewniej właśnie po nią szedł, kiedy przysypał go śnieg.
Lawrence wstawał właśnie, by się przeciągnąć, gdy zobaczył, że poszkodowany delikatnie się porusza. Przysunął się do rudego wilka, który powoli odzyskiwał przytomność. Pacjent otworzył z wolna oczy i rozejrzał się przestraszony po pomieszczeniu. Wydał z siebie głośny jęk, który obudził Pandorę. 
- Spokojnie, to ja. - Medyk starał się za wszelką cenę powstrzymać basiora od wpadnięcia w panikę. Wilk szybko łapał powietrze, nie mogąc podnieść swojego obolałego ciała. 
- Zostałeś ranny, ale wszystko będzie dobrze - wyjaśnił Lawrence, podsuwając pod pysk rannego zioła. - Zjed je, poczujesz się lepiej. Pandoro, mógłbyś przynieść wody?
Mówiąc to wskazał ruchem łapy miejsce, w którym mógł ją zdobyć. Rogaty wilk bez słowa wykonał polecenie i podał zapełnioną miskę. 
Pacjent zaś wydawał się dalej rozkojarzony. Spoglądał niemrawo na leżące przed nim produkty. Dopiero po chwili zdecydował się przeżuć czerwone liście, które popił zimną wodą. Wydawało się, że dalej niekoniecznie wiedział, co się stało, ale zwinął się w kulkę i zasnął. Lawrence westchnął z ulgą i zwrócił się do stojącego obok Pandory:
- Wyjdzie z tego. 
- To wspaniale. Obrażenia, jakie zostały mu zadane, wyglądały na dosyć poważne - przyznał basior.
- I dalej takie są, ale pozostanę dobrej myśli - powiedział zmarnowany, po czym rozpromienił się na sekundę. - Dziękuję ci, Pandoro, twoja pomoc jest nieoceniona. 


<Pandora?>

Słowa: 593

sobota, 14 grudnia 2019

Od Spero CD. Pandory

Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam. Tyle dusz na raz, w jednym miejscu, tak znikąd... Niespotykane. Cała ta sytuacja była dla mnie... cokolwiek dziwna.
Nie miałam pojęcia, że Ash jest do czegoś takiego zdolna.
Bo wszystkie te duchy, w ilościach spotykanych normalnie tylko nad Oceanem Dusz, nie pojawiły się tu od tak. Nigdy tego nie robią, a teraz nie było inaczej. Ktoś je przywołał.
A tym kimś była Ashaya.
- Jasna cholera - mruknęłam, odskakując gwałtownie na dobrych parę metrów w bok, gdy jeden z duchów się o mnie otarł. Wzdrygnęłam się. Wrażenie przenikania twojego ciała przez obcą duszę... brrr. Nieprzyjemne uczucie.
- Dlaczego mnie porwałeś? - usłyszałam nagle cichy, choć pełen mocy głos. Jakby właściciel po prostu nie musiał mówić głośniej, aby go usłyszano. Głos, choć zdawał się dochodzić zewsząd, jakby to wszystkie dusze przemawiały jednocześnie... brzmiał dziwnie znajomo.
Ale zanim zdążyłam sobie uświadomić, że to głos Ash, a gadzi czarnoksiężnik jakkolwiek odpowiedzieć, dusze ruszyły do ataku.
Zaledwie kilkanaście sekund zajęło im obezwładnienie go. Kolejne kilka... doprowadzenie do postradania zmysłów, bo zaczął wić się na ziemi i mamrotać coś pod nosem.
A ja stałam tam, jakby wmurowana w kamienną posadzkę komnaty. I nie wierzyłam w to, co widzę. Że Ash... jest zdolna do czegoś takiego.
Inna sprawa, że gadzi stwór z kanałów faktycznie stanowił zagrożenie dla miasta i tak czy tak ktoś musiałby go zlikwidować.
- Cholera jasna - zerwałam się z miejsca, z którego do tej pory z niedowierzaniem przypatrywałam się całemu zdarzeniu. Podbiegłam do Ash, rzucając krótkie spojrzenie na nieprzytomnego Pandorę. - Nic ci nie jest, Myszko? - wydusiłam, oglądając szczeniaka z każdej strony.
- Wszystko... w porządku - mruknęła, patrząc z niejaką niepewnością na gadziego stwora, który właśnie przestał się ruszać.
- Biegnij do Pandory, ja się nim już zajmę - mruknęłam, popychając ją lekko łapą we wskazanym kierunku. Ale wadera się nie ruszyła. - Co jest, Ash?
Nie odpowiedziała.
Zaklęłam szpetnie pod nosem. Dopiero wtedy zobaczyłam, że tęczówki jej oczu zaszły mgłą... A wszystkie dusze, które przywołała, oddalają się od potwora i zaczynają się zbliżać do nas.
Straciła nad nimi kontrolę.
Nie zastanawiając się długo, sięgnęłam łapą do pokrytego zakrzepłą już krwią boku. Rzucając zaniepokojone spojrzenia na zbliżające się z nieznanymi zamiarami dusze, zaczęłam kreślić na ziemi przed nami symbol przejęcia, a zaraz obok niego - odesłania. Bez tego pierwszego drugi mógłby nie zadziałać. Gdyby moja moc starła się bezpośrednio z tą, którą dysponuje Ash... nie miałam już wątpliwości co do tego, kto by wygrał. I nie, nie byłabym to ja.
Ten szczeniak może okazać się naprawdę niebezpieczny... Ale lepiej nie wyprzedzać faktów. Może nic się nie stanie. Zdoła zapanować nad sobą. A przynajmniej miałam taką nadzieję...
Gdy tylko zakończyłam kreślenie znaków, duchy zamarły. Zatrzymały się tam, gdzie akurat się znajdowały, czyli już całkiem blisko nas. Po chwili poczułam, jak spływa na mnie władza nad nimi... Aż się zachwiałam, tyle magii nagle we mnie uderzyło. Z zaciśniętymi zębami sięgnęłam łapą do drugiego znaku, by dokończyć zaklęcie...
Dusze zaczęły znikać jedna po drugiej.A ja czułam, jak powoli ulatują ze mnie siły życiowe. Cholera. Ashaya... Jeśli ona przywołała te wszystkie dusze od tak, bez wspomagania się Czarną Magią... Jej moc musiała być niewyobrażalna.
Niewyobrażalnie niebezpieczna...
- Choć Ash, trzeba pomóc Pandorze - mruknęłam, otrzepując się, by pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, które zawsze towarzyszyło obcowaniu z duchami, ze skóry. - W każdej chwili może się obudzić. A wtedy... - spojrzałam na gada, który leżał kilka metrów dalej, od jakiegoś czasu bez ruchu. Nie wyczuwałam od niego żadnej oznaki życia. Czy to magicznej, czy takiej zwyczajnej. - Zabiorę nas od razu do Jamesa. Nie mam zamiaru więcej się włóczyć po tych korytarzach.

<Pandora?>

Słowa: 584

Od Pandory CD. Lawrence'a

Pandora spojrzał w bok, w stronę hałasu, który zwiastował burzę śnieżną. Zastanawiał się, czy wilki zdążyły zabrać swoje rzeczy z zewnątrz na targu i czy zdążył się schować. Miał nadzieję, że tak, nie zapowiadało się, że ładna pogoda przywita nad centrum w najbliższym czasie.
- Racja – przytaknął i spojrzał na większego wilka. - Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza – dodał i zniżył wzrok na maść.
- Oczywiście, że nie, poza tym sam cię tu zaprosiłem i wiedziałem, jak się dzień skończy – powiedział miło. Mniejszy tylko skinął głową i usiadł na ziemi, okrywając się skrzydłami. Starał się sobie wyobrazić, co musiałby zrobić, gdyby zamiast tu, poszedł w swoją stronę, starając się wrócić do domu. Pewnie przed burzą przeleciałby kawałek, a potem znowu musiałby znaleźć jakąś jaskinię do przenocowania, a bardzo tego nie chciał: ostatniej nocy bardzo zmarzł, zwykła grota nie była dla niego najlepszym rozwiązaniem, ale lepsze to, niż zamarznięcie na śmierć. - Zaraz przyjdę, odniosę ją – odezwał się basior, który po chwili chwycił naczynie w pysk i wyniósł je z pomieszczenia. Pandora siedział w miejscu i się nie ruszał, nie chciał się narzucać, nawet, jeśli został tu zaproszony jako gość. Podczas nieobecności właściciela domu, rozejrzał się w nim jeszcze raz, a kiedy samiec wrócił, biała istota zniżyła łeb.
- Powinien ci podziękować – zaczął mówić.
- Nie trzeba, naprawdę – zapewnił, ale mniejszy pokręcił głową.
- Jakbym kontynuował drogę do drugiego dystryktu, prawdopodobnie bym zamarł. Ostatnią noc także spędziłem w lesie, bo nie udało mi się dotrzeć do domu – powiedział nad wyraz za dużo, jak na siebie, aż zniżył łeb.
- Ostatnio coś się pogoda bardzo psuje – Pandora przytaknął i oboje zamilkli, wsłuchując się w świszczący wiatr na zewnątrz, kiedy usłyszeli pukanie. Lawrence wyszedł z pomieszczenia i wpuścił gościa do środka, Pandora nastroszył uszy.
- Co się stało?
- Śnieg zasypał kupca i nie możemy go odkopać – biały wilk wstał i ruszył w kierunku rozmawiających ze sobą wilków.
- Już idę – oświadczył medyk i odwrócił się do poprzedniego gościa. - Zostań tu, zaraz wrócę – powiedział poważnie, ale samiec pokręcił głową.
- Pomogę, każda para łap się przyda – Lawrence pokręcił głową i kiedy miał podać powód, dla którego mniejszy nie mógł z nimi iść, dodał jeszcze: - Jeśli lód stwardniał, stopie go ogniem – tym razem nie mógł się z nim kłócić. Zaraz wszystkie trzy wilki wybiegły na zewnątrz, a Pandora na własnej sierści odczuł, jak nieprzyjemna może być pogoda; znowu. Ruszyli za czarnym wilkiem, który kierował ich w stronę targu, potem bramy, aż wybiegli z miasta. Blisko mostu, między murem, a lasem stała grupka zwierząt, grzebiących w sporej zaspie. Wokół nich leżały połamane deski, Pandora spojrzał w górę. Najwidoczniej jeden z drewnianych pomostów na murze, służący do obserwowania terenu, załamał się pod ciężarem śniegu, a leżący pod białym puchem wilk, był tylko przypadkową ofiarą.
Wszyscy dopali zaspy i zaczęli grzebać. Wiatr wiał bardzo nieprzyjemnym zimnem, sypiąc w oczy śnieg, kiedy ten pod nami zaczynał całkowicie zamarzać. W końcu nie mając za dużo czasu, kazałem się wszystkim odsunąć, a następnie zionąłem ogniem. Przez chwilę nic się nie działo, ale w końcu biała tafla zaczęła ustępować i się zmniejszać. Woda spływała na boki i zaraz zamarzała, a wysepka zaczynała się zmniejszać. Kiedy zobaczyliśmy pierwszą łapę, Lawrence kazał mi przestać. Posłuchałem się i odsunąłem się na bok, było to trochę wyczerpujące, już dawno nie używałem mocy tak długo. Patrzyłem, jak odkopują do końca obcego mi wilka.

<Lawrence?>


Słowa: 547

poniedziałek, 9 grudnia 2019

Od Lawrence'a CD. Pandory

- Jesteśmy - odezwał się większy wilk, zapraszając Pandorę do środka. Weszli wspólnie do małego pokoiku. Tam Lawrence wskazał swojemu gościowi miękką poduszkę, na której mógł spocząć oraz przyniósł resztki wczorajszej zdobyczy. Czuł się źle z faktem, że nie miał nic lepszego dla wilka. Pocieszał się jednak faktem, że kawał mięsa, dzięki niskiej temperaturze, był świeży.
- Częstuj się - zaproponował posiłek, siadając nieopodal przybysza. Pandora nie czekając długo, zajął się jedzeniem. Sam Lawrence nie czuł póki co głodu. Wykorzystał moment, by przyjrzeć się bliżej Pandorze. Popodziwiał chwilę jego śnieżnobiałe futro, kopyta i długie rogi. Dłuższą chwilę poświecił na obserwację skrzydeł drugiego wilka - smukłe, lecz umięśnione i pokryte błoną, wzbudziły ciekawość medyka. Zastanawiał się, skąd pochodzi ów niezwykłe stworzenie, jakim jest Pandora.
- Dziękuję - odparł biały basior, kiedy skończył posiłek. Wilk starannie ułożył na kupce pozostałe kości.
- Przyjemność po mojej stronie. - W tamtym momencie Lawrence przypomniał sobie o obiecanej maści. Dziś wieczorem przyjdzie po nią klient, a ta jeszcze nie jest gotowa!
- Muszę cię na chwilę przeprosić. - To rzekłszy, wstał i udał się do drugiego pomieszczenia. Pokój, w którym się znalazł, był znacznie mniejszy od salonu, w którym czekał na niego Pandora. Pracownia niemal całkowicie zasypana została zebranymi przez medyka ziołami. Wspomagając się węchem, odnalazł poszukiwane rośliny. Zabrał je i wrócił do gościa.
Rzucił suszonki na ziemię, nieopodal wykopanego dzisiaj korzenia. Poukładał starannie składniki obok przygotowanej wcześniej miski.
- Wybacz - zaczął, wskazując na znajdujące się przed nim przedmioty. - Muszę przygotować pewną maść. Tym samym, przez chwilę nie będę miał jak mówić.
Brązowy basior zauważył zaciekawienie w oczach Pandory.
- Jesteś zielarzem? - zapytał biały wilk, podchodząc bliżej leżących na ziemi produktów. Obwąchał je dokładnie. 
- Blisko. Medykiem - wyjaśnił. - Obiecałem owe lekarstwo jednemu ze swoich stałych klientów. Łagodzi ból spowodowany popękanymi przez mróz poduszeczkami. 
Mówiąc to, pokazał spód swojej łapy. Zdawał sobie sprawę, że po dzisiejszym spacerze, maść również mu się przyda.
- Mogę ci jakoś pomóc? - Usłyszał propozycję ze strony Pandory. Lawrence podniósł głowę i spojrzał na gościa. Domyślał się, że w ten sposób, biały basior prawdopodobnie próbował podziękować za schronienie. Medyk spojrzał na znajdujące się niedaleko produkty. Zastanawiał się, co mógłby powierzyć Pandorze. Ostatecznie zdecydował się na proste, ale ważne zajęcie.
- Mógłbyś rozłupać te strąki i oddzielić dobre nasiona od tych zepsutych? 
Biały wilk pokiwał głową i zabrał się do pracy. Zręcznie rozpoczął wykonywanie powierzonego mu zadania. Sam Lawrence zajął się rozgryzaniem paskudnych w smaku ziół. Powstałą w ten sposób gęstą masę, umieścił w misce. Cały zabieg nie wyglądał zbyt elegancko. 
Po chwili naczynie całkowicie wypełniło się zmielonymi składnikami. Medyk ostatni raz wymieszał wszystko.
- Dobra robota! - pochwalił zarówno siebie, jak i Pandorę. Wtedy usłyszeli huk. Wiatr wraz ze śniegiem uderzył z impetem w okno. Zapowiadała się okropna nawałnica. Lawrence poczuł, jak sierść jeży mu się na grzbiecie.
- Zdaje się, że będziemy tutaj uziemieni przez dłuższy czas...

 <Pandora?> 

Słowa: 458

piątek, 6 grudnia 2019

Od Pandory CD. Lawrence'a

Spojrzał na niego dość zdziwiony, dokładnie mu się przyjrzał. Był to o wiele większy basior, który rozmiarem sięgał poroży Pandory. Miał gęste bazowe futro, spod którego wystawały małe uszka, do tego miał bursztynowe oczy. Teraz musiał wybierać: zaryzykować i wpaść w burzę śnieżną, czy zaufać obcemu i pójść w nieznane mu miejsce?
- Nie chciałbym przeszkadzać – powiedziałem spokojnie, czując jak zimny wiatr pojawiał się z północy.
- Nie będziesz, zapewniam cię. Nie warto wybierać się w taką pogodę – powiedział. Pandora chwilę milczał, zastanawiając się, a kiedy znowu poczuł ten zimny powiew, zgodził się. Skinął głową, a nieznany mu samiec zaczął go prowadzić. Gdy biały wilk szedł obok niego, zauważył, że jego towarzysz ma sporą bliznę na prawym barku. Mimo wszystko nie zapytał go o to, nie należało w tym momencie. Nawet nie znali swoich…
- Jak się nazywasz? - zapytał Pandora, patrząc przed siebie.
- Przepraszam, zapomniałem o tym. Jestem Lawrence, a ty? - „Lawrence” powtórzył sobie w myślach, „ładnie”, dodał jeszcze.
- Pandora – przedstawił się. Przez chwilę szli w ciszy, aż warstwa śniegu nieco niezmalała, co oznaczało, że zbliżali się do miasta. Przez czas drogi jeszcze bardziej się ochłodziło, przez co basior był zmuszony okryć się skrzydłami jak kocem, jednak nie dawały one ciepła, z tego względu, że były pozbawione futra, zamiast tego chroniły go od zimnego powietrze, które ciągle przybywało. Weszli do miasta, mijali kilka wilków, do nosa samca doszły przepyszne zapachy z targu, co mu przypomniało, że nie jadł śniadania. - Mieszkasz w centrum? - chciał się upewnić, ponieważ rzadko spotykał kogoś stąd, z tego względu, że mieszkańcy rzadko opuszczali miasto. W odpowiedzi Lawrence skinął głową i dodał, że do jego mieszkania już nie daleko. Będąc wśród budowli, zrobiło mu się nieco cieplej, przestał się kryć w skrzydłach i zaczął się z ciekawości rozglądać. Nic się tu nie zmieniło od Zimowego Balu, nawet rozpoznawał kilka pysków.
- A ty gdzie mieszkasz? - zapytał, przerywając ciszę.
- W drugim dystrykcie – odpowiedział. - Wczoraj wybrałem się do centrum do sierocińca, ale nie zdążyłem wrócić – dodał, czując po prostu potrzebę wyjaśnienia, co robił tak daleko od domu, jeszcze w taką pogodę.
- Pracujesz w sierocińcu?
- Nie, obiecałem tylko szczeniakom, że przyjdę się z nimi pobawić – Pandora odwrócił głowę w bok i zobaczył małego wilczka, który ciągnął matkę za ogon, ona zaś nie reagowała. Gdy chłopiec miał już tego dość, skoczył na jej grzbiet, dopiero wtedy samica postanowiła opanować syna, jednym machnięciem zdjęła go z pleców i przygwoździła do ziemi, dalej rozmawiając z przyjaciółką. Lekko się uśmiechnąłem.
- Jesteśmy – basior stanął przed budynkiem i zaprosił mnie do środka. Wszedłem do środka, był to ładnie umeblowany i czysty pokój.

<Lawrence?>

Słowa: 423

niedziela, 1 grudnia 2019

Od Lawrence'a CD. Pandory

Wilk przeciągnął się i wstał z ciepłego legowiska. Dzień już dawno wstał, a Lawrence nie miał ochoty wychodzić z domu. Na dworze panowała wszechobecna zmarzlina, przez którą, nawet pomimo ciepłego futra, basior nie miał zamiaru wyściubiać nosa na zewnątrz. Wzywały go jednak obowiązki. Zmusił się więc do przygotowania szybkiego śniadania i szybko opuścił ciepłe mieszkanko.
Przywitał go dmuchający prosto w pysk lodowaty wiatr. Lawrence otarł łapą oczy i ruszył na poszukiwania pewnego ziela. Będąc medykiem, często musiał wybierać się na podobne ekspedycje. Niedawno obiecał swojemu stałemu pacjentów maść. Jeden ze składników rósł w pobliskim lesie. Był nim korzeń, którego odnalezienie zapewne utrudni gruba warstwa śniegu. Wilk westchnął przeciągle. To będzie ciężka praca, ale dla swoich przyjaciół zrobił wszystko!
Drzewa o tej porze roku wyglądały znacznie mniej przyjaźnie, niż latem. Gołe gałęzie, zaostrzone sprawiały wrażenie wrogich. Lawrence zaśmiał się sam z siebie, łapiąc się na ów głupim spostrzeżeniu. Znajdował się właśnie na większej polance. Znajdujący się na niej śnieżny puch był niczym nie zmącony. Wilk poczuł smutek, że to właśnie on będzie zmuszony zniszczyć ów piękny widok. Przeskoczył kilka większych zasp, poszukując idealnego miejsca na poszukiwania.
Odnalazł je pod starym dębem. Śnieg i lód w tym miejscu nie były głębokie. Zaczął kopać na oślep. W lecie, w mniej-więcej tej okolicy natrafił na poszukiwany korzeń. Miał nadzieję, że dzisiaj też mu to się uda.
Ranił łapy o twardą glebę, jednak nie poddawał się łatwo. Czuł delikatną woń składnika. Był blisko. W związku z kaleczeniem poduszeczek i tępieniu pazurów, musiał pozwolić sobie jednak na chwilę przerwy. Wszechobecny chłód sprawił, że Lawrence napuszył sierść. Zdawał sobie sprawę, że zapewne wygląda teraz jak puchata kulka. Znajdując się na mrozie przypomniał sobie odrzuconą propozycję najęcia pomocnika. Wierzył, że sam poradzi sobie ze wszystkim. W końcu nikt nie zrobiłby tego lepiej niż on. 
Nabrał ostatecznie motywacji i powrócił do zajęcia. Natrafił w końcu na poszukiwany korzeń. Z trudem wyciągnął go z twardej ziemi. Wyczyścił kłącze w śniegu i postanowił jak najszybciej powrócić do domu.
Przechodził właśnie przez zamarznięte jezioro. Spojrzał na niebo. Gromadzące się nad jego głowami chmury zapowiadały zbliżającą się zawieruchę. Odwrócił głowę, a jego oczom ukazał się dość niecodzienny widok. W jego stronę leciał jakiś wilk! W dodatku po chwili wylądował na śniegu niedaleko jego. Lawrence ze zdziwieniem przyglądał się nieznajomemu, którego białe futro zlewało się z zimnym puchem. 
Miał właśnie zapytać czy wszystko w porządku, gdy wilk odezwał się pierwszy:
- Nie chcę przeszkadzać, ale czy możesz mi powiedzieć, gdzie się znajdujemy?
Lawrence, nim odpowiedział, przyjrzał się ów dziwnej istocie. Na jej głowie znajdowały się długie roki, grzbiet przykrywały błoniaste skrzydła, a tyle nogi były kopytami. Jedynie pysk i ogon miała wilczy. 
- Las niedaleko Centrum - wyjaśnił basior. - Czy wszystko w porządku? Twoje lądowanie wyglądało trochę... boleśnie?
- Ah, tak. Wszystko dobrze - odparł niemal od razu wilk. - Dziękuję. Teraz jestem zmuszony cię przeprosić i opuścić, muszę znaleźć jakieś schronienie. Zapowiada się prawdziwa burza śnieżna!
Nieznajomy już rozłożył skrzydła i szykował się do odlotu, gdy Lawrence zaszedł mu drogę.
- Wybacz, że to takie nagłe, jednak nie mogę puścić cię w taką pogodę - oznajmił pewnym głosem. - Mieszkam niedaleko i chciałbym zaprosić cię do siebie. Nie mogę pozwolić, by ktoś marzł na takim mrozie!

<Pandora?>

Słowa: 526

Lawrence


Tazihound

Trzeba żyć i cieszyć się, i płakać, i przeklinać, i diabli jeszcze wiedzą, co robić, ale nie wolno wspominać.

Imię: Lawrence
Ród: Basior pochodzi z Rodu Ivsen.
Wiek: 9 lat 6 miesięcy
Płeć: Basior♂
Rasa: Quatar
Stan: Mieszkaniec
Stanowisko: Medyk
Charakter: Lawrence to istna oaza spokoju. Cudem jest wyprowadzenie go z równowagi. Nie wykonuje on żadnych nieprzemyślanych i pochopnych ruchów. Nigdy nie był i nie będzie typem marzyciela. Wilk twardo stąpa po ziemi, tym samym - nie w głowie mu zabawy czy marnowanie czasu. Zwykle przybiera poważny wyraz pyska, przez co ciężko odczytać jakie emocje targają nim w danym momencie. Zresztą, basior jest dosyć tajemniczy. Nie lubi dzielić się z innymi swoimi uczuciami. W towarzystwie trzyma się na uboczu, jednak nie oznacza to, że lubi samotność. Choć jest dobrym słuchaczem, jak i rozmówcą. Lawrence wypowiada się kulturalnie i serdecznie. Okazuje szacunek wobec każdego. Basior został obdarzony silnym poczuciem sprawiedliwości. Nie pozwoli, by w jego obecności działa się krzywda słabszym lub by ktoś kłamał mu w żywe oczy. Wilk brzydzi się oszustwami. Sam zachowuje się honorowo. Warto wierzyć w jego obietnice. Lawrence nie rzuca słów na wiatr. Dodatkowo, basior szybko potrafi ocenić swoją sytuacje. Ciężko namówić go na nieprzemyślane i ryzykowne eskapady. Wilk jest mimo wszystko ambitny. Swoje cele osiąga powoli. Lubi planować każdy kolejny ruch, a sprytu mu nie brakuje. Lawrence nie poddaje się łatwo. Jest sumienny i dokładny, wykonuje odpowiedzialnie powierzone mu zadania. Dystyngowany, pełen rezerwy i niezależności basior, ceni sobie wolność. Jest wierny swoim ideałom. Lawrence sprawia wrażenie chłodnego i nieprzystępnego, jednak pod grubą skorupą lodu kryje się sympatyczny wilk, któremu mimo wszystko, zależy na dobru innych, dla którego byłby gotów się poświęcić.
Wygląd: Lawrence to duży, dobrze zbudowany basior. Posiada on długie i gęste futro, przez które ledwo przebijają się jego małe uszy. Dominującym kolorami sierści wilka są brązy. Na świat spogląda swoimi bursztynowymi oczyma. Zwykle przybiera poważny wyraz pyska. Jego prawy bark został oszpecony blizną, którą zdobył w wyniku swojej pierwszej (i zarazem ostatniej) walki. Ogon, a właściwie jego brak, jest jedynym kompleksem Lawrence'a. Urodził się bez niego.
Żywioł: Piasek
Moce: Jak wskazuje jego żywioł, Lawrence kontroluje piach. Dzięki niemu może między innymi tworzyć najróżniejsze tarcze czy też podnosić przedmioty. Służy mu również do ataku - potrafi kreować pociski czy trwałe ostrza.
Rodzina: Matka wilka zwała się Breena. Była piękną, białą wilczycą, na którą Lawrence zawsze mógł liczyć. Jego ojciec, Gorlas, zdecydowanie pałał mniejszą miłością do syna. Młody basior zapamiętał go jako wymagającego i niezbyt przyjacielskiego. Rodzeństwa nie posiada.
Partner: Brak
Potomstwo: Brak
Miejsce zamieszkania: Centrum. Mieszka samotnie w małym, ładnie umeblowanym mieszkanku.
Patron: Gritmal
Umiejętności:

Intelekt: 20 | Siła: 5 | Zwinność: 15 | Szybkość: 15 | Latanie: 0 | Pływanie: 5 | Magia: 10 | Wzrok: 10 | Węch: 10 | Słuch: 10 |

Historia: Ród Lawrence'a posiada jedną, dosyć niespotykaną tradycję, którą praktykowali jednak jedynie bardziej restrykcyjni członkowie rodziny. Do owych należał ojciec młodego basiora. Praktykowany przez niego zwyczaj polegał na wygnaniu z domu rocznego potomka. Miał prawo on ponownie pokazać się rodzicom na oczy, dopiero po osiągnięciu czegoś wielkiego. Porzucony przez rodziców młody Lawrence, niekoniecznie wiedział, co począć. Początki jego samodzielnego życia były trudne. Ze wszystkich problemów wychodził jednak cało. Basior dorastał, ale mimo tego, że wszystko się ułożyło, nie potrafił ponownie wrócić do rodziny. Zdawał sobie sprawę, jak krzywdzące jest dla szczeniąt szybkie odłączanie od bliskich. Przyrzekł sobie nigdy nie kontynuować owej tradycji. Współcześnie, prowadzi spokojne życie i ma nadzieję, że będzie pozbawione większych kłopotów.
Inne:
- Ulubioną zwierzyną Lawrence'a są zdecydowanie ryby.
- Tematem, na jaki nie przepada rozmawiać jest brak ogona. Wilk często czuje się gorszy z powodu jego braku.
Autor: Mik

niedziela, 24 listopada 2019

Od Pandory CD. Spero


Pandora był zamknięty we własnym umyśle, nie wiedząc, co się dzieje w rzeczywistości. Czuł dotyk na swoim łbie i coś zimnego, śmierdziało jak krew, ale nie otworzył oczu i nie sprawdził. Wróg próbował przejąć kontrolę nad jego umysłem, na początku szło mu to bardzo dobrze (co dla Pandory oznaczało coś zupełnie odwrotnego), ale kiedy ktoś pomazał mu łeb, bodajże, krwią, zaczęło się. Można to nazwać halucynacjami, chociaż były prawdziwsze od fikcji. Znajdował się w pustce, wszystko wokół było czarne. Pandora stał na środku nicości, a ból głowy zniknął. Na jego miejscu pojawił się strach, który starał się go pożreć od zewnątrz. Słyszał zbliżające się kroki, ale niczego nie widział. Futro mu się zjeżyło, pojawiły się pierwsze krople potu. Co tu robić?
- Przeklęte Dziecię – usłyszał z boku, ale gdy spojrzał w tamtą stronę, niczego nie zobaczył. - Zwiastun Śmierci, Zaraza – głos się powtarzał, a postać nie wyłaniała się z mroku. Zasypywała Pandorę słowami, z jakimi się spotkał w przeszłości, chociaż o tym nie wiedział, bo jak szczenie może pamiętać to, co się stało podczas pierwszych dni jego życia? - Szczenie, które przyniesie plagi – kontynuował. Nagle łapy Pandory stał się jak z waty, upadł na ziemię i leżał przez chwilę, wysłuchując kolejnych określeń.
- Wadera – usłyszał inny głos, który powtarzał to samo słowo. Dopiero za piątym razem, kiedy to jedno słowo zagłuszyło pozostałe, samiec się podniósł i ruszył w stronę drugiego głosu. Wyrocznia mówiła o waderze, nie o nim. To musiał być błąd, kłamstwo… albo jakimś cudem oszukał przeznaczenie, ale czy zwykłe szczenie dokonałoby czegoś takiego? Nie, na pewno nie, jeśli już, to ktoś z zewnątrz, ktoś inny.
- Tylko kto? - zapytał samego siebie.
Nagle w coś uderzył. Gdy się dokładniej przyjrzał, okazało się, że to lustro. Po drugiej stronie wyłoniła się nowa postać; przypominała Pandorę, ale to była samica. 
- Mowa była o mnie – odezwała się delikatnym głosem. - Więc skąd się ty wziąłeś? - basior nie potrafił odpowiedzieć, nawet nie zdążył, a wadera zamieniła się w bestię, którą pokonał. Patrzyła na niego, nie poruszała się, a strach Pandory znikał, jakby wiedział, że nic mu nie grozi.
Chociaż nie znał odpowiedzi na temat tej przepowiedni i swojego pochodzenia, nie miał pojęcia, jakim cudem proroctwo się dokonało i wszyscy umarli, ale wiedział, że nie ważne co się stało lub stanie, nie pozwoli, by ktokolwiek mu wmówił coś, czego nie zrobił i nikt nie zapanuje nad jego umysłem. Rozprostował skrzydła i kiedy znajdował się parę metrów nad powierzchnią, odsunął się kawałek od szyby i ruszył na nią. Rozbił ją łbem, wpadł na potwora i wgryzł mu się w paszczę. 
Otworzył oczy. Nie miał pojęcia gdzie się znajdował, ale obok niego leżała Spero, a przed nimi siedziała Ash. 

<Spero?>

Słowa: 438

sobota, 16 listopada 2019

Od Spero CD. Pandory

Biegłam ile sił w łapach, byleby zdążyć na czas. Słyszałam odgłosy walki, do których z każdą chwilą zbliżałam się coraz bardziej. I które zdawały się być coraz bardziej niepokojące...
Przeskoczyłam. Zniknęłam w towarzystwie błękitnego światła, które na moment rozświtliło ciemny korytarz, i pojawiłam się kilka metrów dalej, nie przerywając biegu. Powtórzyłam to jeszcze kilkakrotnie, aż w końcu dotarłam do źródła niepokojących odgłosów.
Moim oczom ukazała się dziwna komnata. W nosie aż kręciło od ilości znajdującej się tu magii. Nie mogłam oowstrzymać kichnięcia.
Natychmiast zwróciłam tym uwagę istoty, z którą najwidoczniej walczył Pandora, na siebie.
Cholercia.
- No proszę, proszę - stwór lekko otworzył wypełnioną ostrymi kłami szczękę w imitacji  potwornego uśmiechu. - Kolejny wilk do mojej kolekcji?
- Poczucie humoru to ty, widzę, masz - syknęłam. Za gadobodobnym stworem dostrzegłam leżącą bez przytomności Ash.  Pandora leżał ledwo żywy kawałek dalej. Niedobrze.
- Ty też masz intrygującą moc - krokodyl spojrzał na mnie z błyskiem w oku. - Właściwie... przydałabyś mi się nie mniej niż ten szczeniak - tym razem wyraz, w jakim wyszczerzył kły, był złowieszczy. Patrzyliśmy sobie jeszcze chwilę w oczy, ja oceniając moje szanse, intencji stwora w tej mini bitwie nie znałam.
W końcu wymyśliłam coś, co mogło się udać.
Przeskoczyłam. Wcześniej nie dałam po sobie poznać, co zamierzam, więc miałam przewagę zaskoczenia.
Zobaczyłam, jak gad rzuca się w bok, pewnie chcąc się obronić przed niespodziewanym atakiem.
Który nie nadszedł.
Wylądowałam tuż obok Ash. Złapałam ją za skórę na karku i podniosłam, w następnej kolejności przeskakując do Pandory.
- Tchórzysz? - w leśnej komnacie rozległ się skrzekliwy śmiech. - Och, zawiodłem się na tobie, błękitna wadero...
Zignorowałam go całkowicie.
- Pandora - szepnęłam, wypuszczając Ashayę z pyska i trącając basiora łapą. - Pandora, wszystko dobrze?
Ledwo mrugnął, ale przynajmniej miałam pewność, że żyje.
- Już jest prawie mój - zaćwierkał krokodyl. Nie ruszył się ze swojego miejsca, tylko przyglądał się nam z pewnej odległości.
Te jego słowa również zignorowałam.
Sięgnęłam do niedawnej rany na boku. Nadal otaczało ją sporo krwi, którą zebrałam teraz łapą.
Szybkim, wypracowanym ruchem wymalowałam na czole basiora runę. Tę samą, którą i ja nosiłam, tylko w jego przypadku miała działać odwrotnie - chronić go przed magią z zewnątrz, nie tą, którą sam dysponował.
Teraz trzeba było jeszcze tylko obudzić Ash.
Co, jak zobaczyłam już mgnienie oka później, nie było konieczne.
Mała wadera leżała na pokrytej iluzjonistyczną trawą ziemi, łypiąc jednym otwartym okiem na krokodylopodobnego stwora. Na jej pysku widocznie malowała się wściekłość.
Moja krew.
Chwilę później cały las zniknął.
A ja patrzyłam, jak Ash podnosi się z ziemi i rzuca wzrokiem wyzwanie potworowi.
A potem pojawiły się duchy.

<Pandora?>

Słowa: 417

środa, 6 listopada 2019

Od Pandory


Zeszła noc dała mi się we znaki. Było naprawdę zimno, do tego wiał porywisty wiatr, który mocno prószył śniegiem po oczach. Niebo było szare, a wszelkie inne zwierzęta ucichły, jakby na świecie nie było już nikogo, prócz mnie. Widziałem tylko biel i szarość, które przyćmiewały mi widok. Nie mogłem polecieć, było to bardzo ryzykowne, ale piesza wędrówka też nie przychodziła łatwo, tym bardziej takiemu niewielkiemu wilkowi jak ja.
Akurat wracałem z centrum i sądziłem, że dotrę do domu przed wieczorem, niestety zaskoczyła mnie pogoda. Przez pół godziny starałem się kroczyć przed siebie, ale wiedziałem, że nie było w tym najmniejszego sensu, tym bardziej, że nie wyglądało, jakby się miało polepszyć. Skręciłem w lewo na las, gdzie miałem nadzieje ukryć się wśród drzew, przed tym wiatrem. Samo dojście do niego wydawało się trwać wieczność, a gdy już znalazłem się w wyznaczonym miejscu, nie było lepiej. Drzewa były za rzadko posiane, przez co moje wysiłki poszły na marne. Jedynym rozwiązaniem było przeczekanie wichury.

Odnalezienie wolnej jaskini nie wydaje się trudne, no chyba, że wszystko widzisz na biało. Kroczyłem przed siebie, aż nie dotarłem do skalnej ściany. Szedłem wzdłuż jej, szukając szczeliny, w której mógłbym odpocząć i znalazłem takową po kwadransie. Nie miałem pojęcia, czy słońce jeszcze wisiało na niebie i jaka była pora dnia, a jednak czułem się zmęczony, jakby był środek nocy. Dziura w skale nie była duża, ale idealna dla mnie. Było w niej cicho. Szybko się w nią wcisnąłem, wygodnie ułożyłem i po chwili zasnąłem.

~•~

Wystawiłem łeb, wydawało mi się, że długo nie spałem. Pogoda się nie zmieniła, prócz faktu, że przestał wiać wiatr. Niebo pozostałe szare i dalej panowała tutaj śmiertelna cisza. Wyszedłem ze szczeliny i automatycznie zapadłem się w śniegu. Wydawało mi się, że ilość białego puchu jeszcze bardziej mi przeszkadzała, niż wiatr. Na moje szczęście, mogłem wzlecieć do góry. Przez jakiś czas leciałem przed siebie, blisko ziemi, aż zdałem sobie sprawę, że nie miałem pojęcia, gdzie się znajdowałem. Może rozpoznałbym teren, gdyby wszystko nie było przysypane śniegiem albo gdybym zobaczył słońce. Zostało mi tylko kierować się w przypadkowym kierunku.
Na tle białego horyzontu, zobaczyłem ciemną sylwetkę, przypominającą wilka. Postanowiłem zapytać o drogę, podleciałem trochę bliżej, a potem wylądowałem na ziemi, by przypadkiem nie wystraszyć obcego, moim nagłym pojawieniem się. Z ulgą stwierdziłem, że tutaj śniegu było o wiele mniej i zacząłem się zastanawiać, czy wiatr przypadkiem nie przyniósł śniegu z tego miejsca, pod las. Swobodnie krocząc przed siebie, nie wiedziałem, że pode mną znajdowało się jezioro, a jego śliska tafla była przykryta śniegiem. Kiedy byłem już blisko nieznajomego, nagle moje łapy się osunęły, straciłem przyczepność i poleciałem w stronę przybysza. Na szczęście, w ostatniej chwili wyhamowałem na ziemi, pozbawionej lodu.
- Nie chcę przeszkadzać, ale czy możesz mi powiedzieć, gdzie się znajdujemy? - zapytałem, gdy wstałem z ziemi.

<Ktoś?>

Słowa: 461

sobota, 2 listopada 2019

Od Pandory CD. Spero

Stwór był ogromny, większy od swego cienia, który już mnie przeraził. Przypominał zmutowanego nietoperza, miał czarne futro, czerwone oczy, ostre kły i szpony, do tego ogromniaste skrzydła i ogon. Posiadał dwie pary kończyn i szpiczaste uszy, gdy mnie zobaczył, wydał z siebie głośny, przeraźliwy krzyk. Przygotowałem się do obrony, stając przed nieprzytomną samicą. Moja pierwsza myśl była taka, że zginę. Potwór rozerwie mnie na strzępy, ale co tam. Raz się żyje.
Bestia ruszyła na mnie, człapiąc swymi ogromnymi kończynami po ziemi, trzęsąc przy okazji całym otoczeniem. Gdy był blisko, zrobiłem skok w bok i zionąłem na niego ogniem. Obronił się skrzydłami, czego nie widziałem i kiedy przestałem atakować, ten zamachnął się kończyną. Zostałem odrzucony do tylu, ale szybko utrzymałem równowagę dzięki skrzydłom. Gdy myślał, że się mnie pozbył, ruszył do szczeniaka. Podleciałem do niego i znowu zaatakowałem go ogniem, tym razem w kark. Nie spodziewając się tego, ryknął i położył się na ziemi, zasłaniając się skrzydłami. Nie miałem zamiaru przestać, a on o tym dobrze wiedział, dlatego po chwili uderzył mnie ogonem. Dostałem w głowę, zamknąłem oczy i po chwili zaryłem o ziemię. Zajęło mi trochę czasu, na powrót do rzeczywistości. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem jak potwór pochyla się nad Ash i… coś z niej wysysał. To przypominało pochłanianie magii albo życia, coś co przypominało strużkę dymu, wylatującą z jej ciała i wchodzącą do jego paszczy, miała granatowy kolor. Podniosłem się chwiejnie na łapach i skorzystałem z ostatniej szansy: skupiłem się i z całych sił skierowałem umysł na ciało nietoperza. „Stój” pomyślałem i po chwili to zrobił. Nie ruszał się, przestał także pochłaniać Ash. Stanąłem na tylne łapy, podpierając się skrzydłami i przednimi kończynami zacząłem sterować potworem. Opierał się i to bardzo mocno, dlatego zamiast ruszać jego kończynami, aby stad odszedł, zacisnąłem łapę na jego szyi. Zaczął się dusić. Czułem bicie jego serca i drżenie całego ciała, napięte mięśnie i przyśpieszony obieg krwi. Starał się nabrać powietrza, ale nie pozwoliłem mu otworzyć paszczy. Byłem coraz słabszy, ale jeszcze chwila… jeszcze trochę… moment…
Padłem pierwszy. Wiedziałem, że teraz mnie zabije, ale… usłyszałem uderzenie. Stwór padł na ziemię zaraz po mnie. Nie wiedziałem, czy żył czy tylko stracił przytomność, ale cieszyłem się, że miałem trochę czasu. Najpierw poświęciłem go na kilkusekundowy odpoczynek, nabranie powietrza i odzyskanie władzy nad ciałem. Gdy się podniosłem, stwór zamienił się w dym i zniknął, lecąc za jakieś drzewo. To było dziwne. Przypatrywałem się miejscu, w którym zniknął, ale zaraz ruszyłem do dalej nieprzytomnej Ash.
- Jak mogłeś… - usłyszałem niski głos. Nie zatrzymałem się i dopiero gdy znalazłem się przy szczeniaku, rozejrzałem się po miejscu. - Mój biedny Fist… Chciał się tylko nakarmić jej magią, czy to coś złego? - właścicielem głosu był zielony łuskowaty stwór o krótkich kończynach, ale z długą brodą. Po chwili krokodyl wstał na dwie łapy i bez problemu się na nich poruszał, w moją stronę.
- Kim jesteś? - zapytałem wręcz szeptem, ale ten postanowił mnie zignorować.
- Skoro teraz moje dziecko nie żyje, chyba sprawię sobie nowe. Na przykład… z ciebie. A jej magia będzie idealna do tego – wymierzył we mnie łapą, poczułem mrowienie w całym ciele. Gdy miałem ochotę zwymiotować, a nieprzyjemny ból rozlał się po mojej głowie, usłyszałem znajomy głos. Odwróciłem głowę w kierunku wyjścia, pojawiła się tam Spero.

<Spero?>

Słowa: 534

poniedziałek, 21 października 2019

Od Spero CD. Pandory

Rany zaleczone przez Pandorę nadal dokuczały, ale już nie krwawiły i to było najważniejsze. Miałam większe możliwości motoryczne, nawet pomimo tępego bólu, który towarzyszył niemal każdemu mojemu krokowi. Ale to już było nieistotne z mojej perspektywy, niemal ciągły ból towarzyszył mi przez 4 lata mojego życia. W którymś momencie uodporniłam się.
Po kilku metrach pokonanych niepewnym krokiem, lekko utykając, odważyłam się przyspieszyć do truchtu, który już po chwili stał się miarowy. Przemierzałam korytarz za korytarzem, podążając śladem magii. Który na początku uznałam za w stu procentach należący do Ash, choć im bardziej oddalałam się od rozwidlenia i Pandory, tym większe zaczynały nachodzić mnie wątpliwości. Ślad niby  zdawał się być zostawiony przez waderę, ale cały czas zakręcał, mylił, zwodził... Coś tu było bardzo nie tak.
Nawet bardzo, bardzo nie tak, jak się okazało  już chwilę później, gdy wydostałam się w końcu z plątaniny korytarzy i trafiłam... z powrotem do katakumb.
No pięknie.
Stosunkowo szybko dostrzegłam Jamesa, skulonego w tym samym miejscu, w którym siedział, zanim przeskoczyłam. Wodził  wystraszonym wzrokiem dookoła, żadną inną ciała, począwczy od podkulonego ogona, na położonych płasko uszach, nie śmiał poruszyć, by nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi.
Biedak. Podbiegłam do niego, mrucząc uspokajająco.
- Już dobrze, jestem tutaj - szturchnęłam szczeniaka nosem. - Już nic ci nie grozi.
Chciałabym być tego tak pewna, jaką udawałam.
Po szybkim zlustrowaniu pomieszczenia wzrokiem mogłam choć na chwilę odetchnąć. Nic nie wskazywało na to, by zaraz coś miało na nas wyskoczyć, byliśmy więc stosunkowo bezpieczni.
Ale nie mogłam tego ze stuprocentową pewnością powiedzieć o Pandorze.
- Musimy cię stąd wydostać - mruknęłam, patrząc na miejsce w sklepieniu Katakumb, przez które tu wpadłam. Nadal nic się nie zmieniło, pozostawało zamknięte na głucho. Nie miałam w sobie wystarczająco mocy, by otworzyć je, mniej lub bardziej subtelnie, jakimś zaklęciem. Gdybym miała skrzydła, mogłabym tam podlecieć i wykorzystać magię run i krwi, malując na włazie odpowiedni symbol. Ale nie miałam, pozostawała więc tylko jedna opcja, by wydostać stąd Jamesa. Z której wolałam nie korzystać, aż nie zostanę doprowadzona do ostateczności.
Szczeniak patrzył na mnie z nadzieją, której nie mogłam mu dać.
- Spróbujemy znaleźć inne wyjście - zaproponowałam, ruszając piwoli w przeciwną stronę, niż ta, z której przyszłam. Szłam cały czas pod górę, więc tamten korytarz na pewno nie zaprowadzi nas do wyjścia. - Jeśli znowu coś nas zaatakuje, masz robić dokładnie to, co ci powiem. Bez zastanowienia, najszybciej, jak jesteś w stanie. Rozumiemy się?
Szczeniak skinął głową.
Ruszyliśmy więc, przyspieszając tempo. Każda sekunda się liczyła. Nie miałam pojęcia, co z Ash, czy Pandora ją znalazł... i czy, jeśli tak, poradzi sobie z tym, co może na niego czekać.
Po kilku minutach poczułam ruch chłodnego, świeżego powietrza. Wyjście. Przeciąg musi być znakiem, że jesteśmy już blisko celu.
Szczęśliwa i pełna ulgi, przyspieszyłam. Już kilkanaście sekund później moim oczom ukazało się tak długo wyczekiwane światło. I znaleźliśmy się na mroźnym powietrze. Przez chwilę powróciły wspomnienia tego, jak po latach wyrwałam się z łap Maga. Narastającą panikę stłumiłam tak szybko, jak się pojawiła.
- Poczekaj tu na mnie - poleciłam szczeniakowi, rozglądając się szybko, żeby znaleźć mu jakąś kryjówkę. Musiałam wracać do Pandory, a James tylko by mi przeszkadzał. - Schowaj się tutaj - wskazałam zrujnowany mur nieopodal. Znajdowaliśmy się na obrzeżach Centrum, spory kawałek od sierocińca. Nie chciałam ryzykować puszczania Jamesa samego, bo mógłby się zgubić. Musiał więc tu na mnie poczekać.
Szczeniak skinął posłusznie głową i szybko zniknął między zawalonymi cegłami. A ja cofnęłam się do Katakumb, żeby poszukać Pandory.
Z początku nie spieszyłam się za bardzo, spokojnie badałam trop, żeby się nie zgubić i zregenerować nieco energii.
Przerażający ryk, który wstrząsnął korytarzami niedługo później, skutecznie zmusił mnie do pośpiechu. Pełna złych przeczuć, bez zastanowienia rzuciłam się biegiem przed siebie, mknąc na złamanie karku plątaniną korytarzy.
Miałam nadzieję, że zdążę z pomocą na czas.

<Pandora?>

Słowa: 618

czwartek, 17 października 2019

Od Pandory CD. Spero

To wszystko działo się zbyt szybko, nim się obejrzałem, znajdowaliśmy się na obcym terenie. Wszystko przypominało długi korytarz, kamienna posadzka, szare ściany, obrośnięte mchem i innymi zaroślami. Jednak nie zmiana miejsca sprawiła mi największy problem. Domyśliłem się, że Spero się przeteleportowała, w końcu raz to zrobiła, wpadając do sierocińca, jednak tym razem zabrała mnie ze sobą, a ponieważ ona jest wyczerpana, ja nigdy nie przeskakiwałem w przestrzeni, wszystko było nagłe, moja tylna łapa się rozszczepiła. Poczułem okropny ból i pieczenie, a kiedy spojrzałem na miejsce rany, łapa częściowo oderwała się od reszty ciała. Leżałem na grzbiecie i czekałem, spływająca krew automatycznie goiła ranę, ale nie zmniejszała bólu. Zacząłem rozglądać się po miejscu, w celu oderwania myśli od rozerwanej łapy.
Spero była zajęta szukaniem drogi, kiedy ja się regenerowałem i odpoczywałem, trzeźwo myśląc. Podsumowując: razem ze Spero przenieśliśmy się na obcy teren, Ashaya została porwana nie wiadomo gdzie, a James został sam w katakumbach. Teraz należało nie tylko znaleźć samiczkę, ale wrócić do drugiego szczeniaka, najgorsze było to, że oboje byliśmy wyczerpani. Wadera miała rozerwany bok, na którym krew powoli zasychała, a mimo to działała dalej. Szkoda tylko, że tak chaotycznie. 
Łapa była już w połowie zregenerowana, wtedy się podniosłem i podleciałem do samicy. Zawisnąłem nad nią, była zajęta szukaniem tropu, kiedy ja umieściłem swoją kończynę nad jej ranami. Krew zaczęła spływać na jej ciało, dopiero wtedy podniosła na mnie łeb.
- Nie ruszaj – powiedziałem, gdy zobaczyłem, że chciała się odsunąć. Gdy czerwona ciecz zaczynała działać, wadera zacisnęła szczękę i patrzyła, jak jej ciało się regeneruje.
- Jak ty to… Czemu wcześniej tego nie zrobiłeś? - albo usłyszałem w jej głosie oburzenie, albo tak zabrzmiała chęć powstrzymania bólu.
- Bo nie dałaś mi dojść do słowa – powiedziałem równie słabo, co ona.
Kiedy w końcu obie rany się zregenerowały, a my czuliśmy się lepiej pod względem fizycznym, wylądowałem na ziemi.
- Masz coś? - zapytałem, widząc, że Spero dalej szukała. Po chwili pokiwała głową, ale rozglądała się w obie strony.
- Są dwie ścieżki. Jedna na pewno prowadzi do Ash, druga pewnie do Jamesa – stwierdziła. Spojrzałem w oba wyjścia, jakbym widział magiczne ścieżki. - Tylko nie wiem która – powiedziała, nie dziwiłem jej się, była osłabiona i nadal używała czegoś wyczerpującego.
- Rozdzielmy się – zaproponowałem. Należało odnaleźć obydwa szczeniaki. Spero spojrzała na mnie i po chwili kiwnęła głową.
- Idź w lewo, tam powinieneś znaleźć katakumby i Jamesa – skinąłem głową. Rzeczywiście lepiej się przydam basiorowi, niż magicznej samicy, która potrzebuje kogoś takiego jak Spero.
Ruszyłem w wyznaczonym kierunku, głównie lecąc, ponieważ chociaż rana wyleczona, ból po urazie został. Długo leciałem, korytarz się ciągnął i ciągnął bez końca, ściany się nie zmieniały, ciągle widziałem brudną, zgniłą zieleń na ścianach, a w powietrzu unosił się smród stęchlizny, jakbym leciał w miejscu. Nie natrafiłem na żadne rozwidlenie, póki nie wyleciałem do jakiejś sali. Było to okrągłe pomieszczenie, z wieloma innymi wyjściami. Było tu pusto, stanąłem na ziemi i się rozejrzałem, zastanawiając się, którędy ruszyć. 
Gdyby była tu Spero, odnalazła by magię, mi tylko pozostał węch. Zacząłem więc węszyć przy każdym wejściu, aż nie wyczuwałem dziwnego zapachu, który nie był ani stęchlizną, ani zgnilizną, ani starą, brudną wodą. Po chwili w tej woni wyłapałem słaby zapach wilka. Ruszyłem w tym kierunku, korytarz był całkowicie ciemny, dlatego wytworzyłem błędne ogniki, które oświetlały mi drogę. Leciałem za nimi, zapach robił się coraz bardziej intensywniejszy, aż mocno wyczułem Ashayę. Ale zaraz… Ash
Przyspieszyłem i po chwili wylądowałem w jakimś lesie. Wysokie i grube drzewa zasłaniały niebo, a mimo to było tu jasno jak w dzień. Podążałem ciągle za zapachem, aż nie zobaczyłem szarej kulki na jakiejś płaskiej skale.
Podbiegłem do wilczka, który był nieprzytomny. Szturchnąłem go i zobaczyłem, że to Ashaya. Spero pomyliła ścieżki, to ona szła w stronę Jamesa, a ja w tej chwili musiałem się zmierzyć z jakimś stworem, którego cień odbił się na drzewie.


<Spero?>

Słowa: 628  

Od Spero

Zimny, północny wiatr rozwiewał moją sierść. Przez padający gęsto śnieg ledwo widziałam, co znajduje się dwa metry przede mną. Na łapach zaczęły już się gromadzić bryłki lodu, które nieorzyjemnie kłuły, dodatkowo utrudniając przemieszczanie się.
Ale biegłam. Biegłam ile sił w łapach przed siebie.
Nie, żebym przed kimś uciekała czy coś... wręcz przeciwnie.
No bo widzicie... szczeniaki to jednak utrapienie. Do tego szybkie są, skubane. Tym bardziej, jeśli przychodzi im się mierzyć z kimś mojego pokroju.
Bo moja kondycja nadal pozostawiała wiele do życzenia.
- Ash! - wrzasnęłam, nieźle już podminowana. Odpowiedziało mi echo, odbijające mój głos od skalnych ścian wąwozu, w którym ćwiczyłyśmy zaklęcia, gdy nagle Ash postanowiła spieprzyć. W samo centrum cholernej burzy śnieżnej.
Im dłużej ją znałam, tym dobitniej miałam okazję się przekonać, że to, że nie wiadomo kiedy i gdzie zgubiła swoje stado, nie jest wcale aż tak dziwne. Wręcz przeciwnie, dość wyraźnie potrafię sobie wyobrazić całą sytuację...
Potknęłam się o jakąś przysypaną śniegiem gałąź. Więcej - zaczepiłam się o nią tak niefortunnie, że całkowicie wybiło mnie to z rytmu i ścięło z łap. Wszystko to nastąpiło na tyle szybko i gwałtownie, że nie zdążyłam zareagować. Wyrżnęłam nosem w śnieg.
Natychmiast się zerwałam, charcząc, plując i kichając, by pozbyć się śniegu i drobinek mokrej ziemi z nozdrzy. Sapałam już ciężko i szczerze wątpiłam, bym zdołała dogonić pełną sił i energii młodą waderę, która za nic sobie miała autorytet starszych, jeśli chodziło o to, co ma robić, a co nie.
Przetruchtałam następne kilka kroków, po czym znalazłam się na rozwidleniu. Rozejrzałam się na boki, następnie przykładając nos do ziemi, węsząc, szukając jakiegokolwiek śladu świadczącego, w którym kierunku pobiegła ta złośnica.
Nic nie znalazłam. Nie byłam w stanie nawet wytropić jej magii, wiał zbyt silny wiatr, który zbyt szybko rozwiewał wszelkie ślady.
Już miałam dokonać wyboru ścieżki poprzez, jakże ambitne, losowanie, kiedy ktoś z rozpędu wpadł na mnie od tyłu. Straciłam równowagę, z resztą podibnie jak ten wilk, który na mnie wpadł, i obydwoje wyrżnęliśmy w śnieg, koziołkując kilkakrotnie, nim w końcu się zatrzymaliśmy - ja na ścianie wąwozu, z grzbietem opartym o nią i tylnymi łapami w powietrzu, drugi wilk nieopodal, płasko na brzuchu.
- O, widzę, że nie tylko ja się spieszę, co? - zaśmiałam się, przekrzywiając lekko głowę, by móc spojrzeć na nieznajomego.

<Ktoś coś?>

Słowa: 373

Małe zmiany w liczbie członków

Z przykrością informujemy, że z dniem dzisiejszym opuszczają nas: Valion, Leonardo, Warper i Elaine








Oprócz nich, z decyzji autorów, zawieszeni zostają:

Arian
Askalio
Lysander
Nevt
Renaya

Przez pewien czas nie będą się pojawiały opowiadania od nich, jednak ich wizerunki i imiona nadal są traktowane jako zajęte - autorzy mogą w każdej chwili zadecydować o powrocie tych postaci "do życia" ;)


~ Spero

KONIEC PRAC REMONTOWYCH

Z lekkim poślizgiem czasowym, ale nareszcie mogę ogłosić, że przerwa wakacyjna z dniem dzisiejszym zostaje zakończona :D

Zapraszam wszystkich do pisania opowiadań, a chętnych do dołączania do naszej blogowej społeczności ^^

Z istotnych zmian, jakie zaszły: z dniem dzisiejszym wszystkie formularze i opowiadania proszę wysyłać do gracza Anko5 na howrse lub na adres email aneek5502@gmail.com
W sprawie bloga można również kontaktować się przez discord - zapraszam serdecznie na nasz blogowy chat, a z prywatnymi pytaniami można kierować się do Anko5#9375

Nastąpiła również zmiana w regulaminie, dotycząca opowiadań, konkretnie ich minimalnej ilości, zapraszam do zerknięcia na nią ;)


Powyższe zmiany obowiązywać będą do odwołania



~ Spero

poniedziałek, 19 sierpnia 2019

PRACE REMONTOWE

Blog przechodzi w stan spoczynku na jakiś czas. "Remont" ma potrwać do 15/30 września. 
Przy okazji chyba większości przyda się mała przerwa i odpoczynek.
Zapraszamy po zakończonych pracach! :D

piątek, 16 sierpnia 2019

Od Spero CD. Pandory

Uniesienie powiek wymagało ode mnie nadwilczego wysiłku.
Stęknęłam głucho, gdy nagle uderzył we mnie ból rozoranego do kości boku. Musiałam jak najszybciej otrzymać pomoc jakiegoś uzdrowiciela. Problem polegał na tym, że żadnego w okolicy nie było. Bo nadal znajdowaliśmy się w tych cholernych katakumbach, co poznałam po smrodzie tego miejsca, który zaraz dotarł do moich nozdrzy.
Uniosłam wzrok i zobaczyłam Jamesa, który siedział blisko mnie z podkulonym ogonem, rzucając w okół lekko spanikowane spojrzenia. Zaraz opok półleżał Pandora. Skrzydła zwisały mu smętnie po bokach. Wyglądał na wyczerpanego, podobnie zresztą jak ja.
Tylko że...
- Gdzie Ashaya? - natychmiast poderwałam się na łapy, nie zważając na ból. Świeża krew pociekła mi po boku, skapując na posadzkę.
Pandora podniósł na mnie smętny wzrok. Nie potrzebowałam nic więcej, by się domyślić.
Rzuciłam spanikowane spojrzenie ku miejscu, gdzie wcześniej znajdował się dziwny portal. Nie było po nim śladu, tylko ten smoczy posąg...
Czuć było od niego silną magię. I choć portal był nieaktywny, wiedziałam, że MUSI być jakaś możliwość otwarcia go.
Natychmiast ruszyłam w jego kierunku, ignorując protesty Pandory, zwracającego uwagę na mój, nie da się ukryć, że dość kiepski, stan. Pchnęłam magię w stronę posągu, by wybadać, o co z nim chodzi. Jak go uruchomić, a być może i odkryć powód, dla którego szczeniaki zostały ściągnięte aż tutaj.
Choć im dalej w tej dziwnej sytuacji się zagłębialiśmy, tym bardziej przypuszczałam, że chodziło o Ash. Jamesa trafiło... przypadkiem.
W końcu tak naprawdę nie wiem, skąd ta młodziutka wadera się tu wzięła. Czy nie uciekła przed czymś, czy ktoś nie chciał posiąść jej magii... tak jak chciano zapanować nad moją.
- Spero, nie powinnaś... - usłyszałam za sobą zatroskany głos Pandory, który poderwał się i ruszył za mną.
- Zamknij się - syknęłam. Byłam odpowiedzialna za to dziecko. A zawiodłam. - Znajdę ją, choćbym miała przetrząsnąć cały cholerny świat, zarówno ten, jak i każdy inny, jaki istnieje. Nie poddam się... - zacięłam się, a po policzku spłynęła mi pojedyncza łza. To wszystko... to było ponad moje siły. Nie z rozoranym bokiem, nie... nie w takim stanie.
Gdy poszukiwania źródła potężnej magii znajdującej się w tym miejscu kilka minut później nie ruszyły naprzód, byłam na skraju wyczerpania nie tylko fizycznego, ale i psychicznego. I coraz bardziej panikowałam, dając ponieść się emocjom.
Co było głównym powodem następnych wydarzeń.
Nagle, ni z tego, ni z owego, wzrok mi się zamazał. I to nie przez łzy, nadal płynące z moich oczu. Zachwiałam się nieco zaskoczona, potknęłam... W ostatniej chwili usłyszałam krzyk Pandory, który skoczył w moją stronę, jego łapy musnęły moją sierść, a potem... Przeskoczyłam.
Wylądowałam z jękiem na kamiennej posadzce, siła upadku sprawiła, że dodatkowo przekoziołkowałam kawałek, nim zatrzymałam się, z nieprzyjemnym zgrzytem szorując pazurami po kamieniu.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że poza mną w miejscu, w którym się znalazłam, jest jeszcze ktoś.
- Pandora? - powiedzieć, że byłam zaskoczona, to nazwać tutejszy klimat łagodnym. Basior leżał na grzbiecie kawałek dalej i zawzięcie mrugał, rzucając zdezorientowane spojrzenia to na mnie, to na pomieszczenie, w którym się znaleźliśmy. Musiałam... Jakimś cudem zabrać go ze sobą. Ale to znaczy, że James...
- Musimy znaleźć Ash - zerwałam się na łapy, natychmiast sięgając po magię tropiącą. Nie miałam pojęcia, gdzie nas zabrałam, ale coś mi mówiło, że to właśnie tu prowadził ten portal.
Napędzana adrenaliną niemal nie czułam bólu ani zbliżającego się magicznego wyczerpania. Nie zaprzątałam sobie głowy zastanawianiem się, jak wrócimy do domu. Coś... coś się potem wymyśli. Teraz najważniejsze było znalezienie Ashayi.

<Pandora?>


Słowa: 564

sobota, 3 sierpnia 2019

Od Nevt - Festiwal Magii - Quest II

Siedziałam w bibliotece już tydzień i szperałam w coraz to kolejnych zakurzonych księgach. Nadchodził Festiwal Magów, a ja zupełnie się jeszcze nie przygotowałam. Muszę wciąż tyle zrobić! Ale zaklęcie jest najważniejsze. Pracuję nad nim i pracuję, ale wciąż coś idzie w nim nie tak jak powinno. Studiowałam języki magii, próbowałam wymawiać czar w czternastu dialektach i pięciu odmianach, ale to nadal okazuje się bezużyteczne. Nie wiem co może iść nie tak, naprawdę nie mam pojęcia. Powoli tracę cierpliwość, może powinnam rzucić tę próbę i zastanowić się nad czymś prostszym? Moje ciężkie westchnienie tylko potwierdza przeczucie nękające mnie od jakiegoś czasu. Nie mogę iść na łatwiznę. Po pierwsze nie przystoi to przyszłemu Wielkiemu Magowi, a po drugie i tak nie mam już czasu na zmienianie decyzji i pracowanie nad czymś innym. Festiwal jest już jutro. Zamknęłam z hukiem książkę opisującą jeden z najstarszych dialektów i wstałam od stołu. Dobrze, spróbuję jeszcze w taki sposób. Przetłumaczyłam szybko słowa i powtarzając je w głowie, wyszłam z biblioteki na świeże powietrze. Słońce niemal natychmiast mnie oślepiło, lecz nie zważałam na to. Musiałam jak najszybciej znaleźć się na otwartej przestrzeni, z dala od innych wilków, by spróbować rzucić zaklęcie i nie doprowadzić do żadnej katastrofy, co było bardzo możliwe zważając na ostatnie próby. Planowałam stworzyć lewitujące kryształy, które w spektakularny sposób rozsypywałyby się w miliony iskierek, zupełnie niegroźnych, lecz pięknie wyglądających. Sam pył oczywiście powinien znikać przed dotknięciem podłoża. Można by dzięki takiemu zaklęciu wspaniale uświetnić festiwal. Równocześnie próbowałam dodać element czaru, dzięki któremu miałby on wyzwalacz czasowy i nie potrzebowałoby stałej obecności maga. Kryształy takie przed rozpadnięciem się pięknie załamywałyby światło i dawały kolorystyczny efekt. Już wyobrażam sobie, jak wspaniała byłaby sala balowa pełna takich ozdób. Zanim jednak do końca rozpłynę się w marzeniach wypadałoby w ogóle stworzyć to zaklęcie. Do tej pory, albo wybuchały w eksplozji rozsypując się na tysiąc niebezpiecznych fragmentów, przed którymi musiałam uciekać, bo by mnie zraniły, albo w ogóle nie chciały wybuchać, albo nie unosiły się nad ziemię… Wiele porażek, zero sukcesów. Tym razem mi wyjdzie. Nie ma problemów, których nie da się rozwiązać przy odrobinie pracy prawda? Tak, jeszcze jedna próba, jeszcze jeden raz. Chwilę mi zajęło, zanim dotarłam na miejsce, ale w końcu mogłam zacząć. Stanęłam przygotowania, czyli w skrócie rozejrzałam się, czy nikogo nie ma w polu widzenia, odetchnęłam głęboko, zamknęłam oczy i skoncentrowałam się na symbolach, które tworzyły zaklęcie, oraz tym co chciałam uzyskać wypowiadając je. Skupiłam się tak mocno, że mogłam wręcz usłyszeć panującą wokół mnie ciszę i poczuć otaczające mnie powietrze. Zebrałam w sobie magię, czułam dokładnie jak buzuje w moim ciele szukając ujścia. Poczułam lekki powiew wiatru na pysku i w futrze, gdy wypowiadałam pierwsze słowa zaklęcia, wypuszczając powoli magię. Czułam ją teraz na zewnątrz i w powietrzu. Wiedziałam, że udało mi się uformować kryształy, było ich pięć, czułam to i widziałam oczami wyobraźni. Nie chciałam otwierać oczu, by nie tracić koncentracji. Skoro ta część się udała, to teraz wyzwalacz czasowy. Wypowiedziałam starannie resztę zaklęcia i wypuściłam w stronę kryształów więcej magicznej mocy. Otworzyłam oczy i poczekałam dwadzieścia sekund, czyli tyle, na ile ustawiłam aktywowanie zaklęcia. Gdy kryształy w końcu wybuchły, towarzyszyło temu jasne, oślepiające na sekundę światło, ale udało mi się! Rozpadły się bezpiecznie na małe iskierki. I choć zniknęły dopiero po utraceniu mocy, a nie w momencie dotknięcia podłoża, był to sukces. Cieszyłam się jak małe dziecko, zaczęłam wręcz skakać z radości. Po tygodniu nieudanych prób i tylu przygotowaniach, wreszcie…
- Teraz tylko dopracować szczegóły. – mamrotałam do siebie, dreptając w koło po polanie - Spróbować manipulować położeniem lewitujących kryształów, przygasić odrobinę blask towarzyszący rozpadowi, poprawić czas potrzebny na zniknięcie iskier… Wszystko po kolei, najpierw spróbujmy pobawić się przemieszczaniem ich i sprawdzić maksymalną granicę czasową.
Jak postanowiłam, tak zrobiłam, przyzwałam znów kryształy i ustawiłam czas ich eksplozji na godzinę. Powinno wystarczyć jak na jeden raz. Nie mam czasu na sprawdzanie ich w dłuższym okresie. Spróbowałam teraz przemieszczać kryształy, co okazało się niesamowicie proste. Mogłam dowolnie nimi manipulować, jakby były nieważkie. Sprawdziłam też ich odporność na uszkodzenia i okazało się, że są bardzo wytrzymałe. Pomyślałam o czymś co nie do końca może było przeznaczeniem tego zaklęcia, ale byłoby równie przydatne, jeśli nie bardziej. A gdyby spróbować wykorzystać to zaklęcie w inny sposób? W teorii załamują światło i są wytrzymałe, do tego wybuchają w bardzo jasnym świetle. Czy kryształy mogłyby posłużyć też jako środek, do oślepiania wroga, lub dezorientacji przeciwnika? Czy wytrzymałyby jako tarcza na zaklęcia typu świetlistego? Moja ciekawość nie pozwoliła mi tego nie przetestować. Okazało się, iż mogą być użyte także i w taki sposób. Wypełniała mnie tak ogromna radość i duma z nowego zaklęcia, że było to wręcz nie do wyrażenia. Wreszcie mi się coś udało. Muszę natychmiast pokazać to zaklęcie i opowiedzieć o nim przed Radą Magów. Poczekałam jeszcze parę minut, by minęła godzina i kryształy wybuchły, a gdy to się stało odwróciłam się na pięcie i już miałam biec do Rady, gdy nagle powstrzymał mnie głośny krzyk.
- Hej, ty tam!
Odwróciłam się w stronę głosu dochodzącego gdzieś zza mnie i z prawej. Odnalazłam wzrokiem wilka, który szybko zmierzał w moją stronę. Wyglądał na nieźle zdenerwowanego. Poczekałam na niego sprawdzając jednocześnie położenie słońca. Miałam jeszcze chwilę czasu, zdążę z nim porozmawiać, pobiec do Rady i wrócić do domu na odpoczynek. Przyda mi się trochę snu.
- Słucham, o co chodzi? – Zapytałam uprzejmie, uśmiechając się do nieznajomego.
- Czy to ty przed chwilą wyczarowałaś te latające przedmioty, które wybuchły?
- Tak, to był mój nowy czar, podobał się Panu? - Uśmiechnęłam się mocniej pełna entuzjazmu, który jednak szybko został zgaszony przez mojego rozmówcę.
- Był okropny! Oślepił mnie i przeraził! Co ty sobie myślisz, by tak czarować przy innych wilkach, narażając je na niebezpieczeństwo!? Mogłem przez ciebie oślepnąć, albo dostać zawału!
Zmieszałam się zachowaniem basiora. Może i faktycznie światło było trochę jasne, ale nie oślepiłoby nikogo na dłużej niż parę sekund, poza tym jak zaczynałam czarować nikogo nie było w pobliżu. No dobrze, mogłyby kogoś w sumie oślepić na trochę dłużej niż parę sekund, ale musiałyby wybuchnąć dosłownie przed czyimś nosem, a nie w odległości w jakiej on stał, lub w jakiej one lewitują. Postanowiłam jednak go przeprosić, w końcu mądrzejszy ustępuje.
- Przepraszam Pana, jeśli uznał Pan, że było to niebezpieczne mogę spróbować jakoś to zrekompensować…
- Oj nie! Nie wykręcisz się.
Nawet nie próbowałam… Przemknęło mi przez myśl, lecz nie wypowiedziałam tego na głos.
- Wyzywam cię na pojedynek! Zapłacisz mi za uszczerbek na moim zdrowiu i psychice w swoim własnym cierpieniu!
Szczęka mi opadła, no teraz to przesadził. Jaki uszczerbek na zdrowiu i psychice? Czy on chce mnie zdenerwować, czy tylko udaje? Nie, wydaje się naprawdę poważny. Wzięłam głęboki oddech, by się jakoś uspokoić. Nie dam się wyprowadzić z równowagi.
- Proszę Pana, niech pan będzie rozsądny…
- Teraz jeszcze mnie obrażasz!? O nie, nie pozwalaj sobie dziecko! Czy ty wiesz kim jestem? – Nie mam pojęcia, pomyślałam. – Najlepszy sztukmistrz dziedziny magii, – Sztukmistrz dziedziny magii? Kto tak mówi? - wielki i wspaniały Konv! – Nie znam… - Lepiej dla ciebie, żebyś mnie nie obrażała, bo może się to źle skończyć! Pożałujesz swoich słów, przysięgam ci! - Lunatyk jakiś… I niby kiedy ja go obraziłam?
- Skoro zna się Pan na magii, to na pewno zdaje Pan sobie sprawę, iż moje zaklęcie jest niegroźne, jeśli zachowa się odpowiednie środki ostrożności, o które naprawdę nie jest ciężko…
- Nie pouczaj mnie głupia! Jestem od ciebie starszy i wiem więcej o magii, niż ty mogłaś czytać przez całą swoją dotychczasową naukę! Kto jest twoim mistrzem? Muszę się z nim spotkać i przedyskutować to, jak wychowuje swoich uczniów. Twoje zachowanie jest niedopuszczalne, a twoja magia jest ledwo początkującą zabawą, do tego niebezpieczną! Nie powinno się uczyć takich zaklęć, takie pisklaki jak ty! Nauczę cię dobrego zachowania, zobaczysz co to prawdziwa magia!
Przesadził. Mnie może obrażać ile chce, ale nad tym zaklęciem pracowałam przez długi czas i było niesamowicie zaawansowane techniczne. Nie po to tyle nad tym siedziałam, by jakiś byle basior zaczął mi je obrażać. Straciłam mój spokój i niestety dałam się sprowokować.
- Jeśli chcesz ze mną walczyć, to proszę bardzo, ale na własną odpowiedzialność.
Przyjęłam szybko postawę, by być w każdej chwili gotowa do walki.
- Nie teraz. Najpierw zobaczę się z twoim mistrzem. Policzę się z tobą dziś o północy dokładnie w tym miejscu! Tylko nie stchórz mała dziewczynko.
Prychnęłam na niego i już miałam mu powiedzieć, że nie mam mistrza, bo już dawno przestałam być uczniem, ale on zdążył się już odwrócić i zaczął odchodzić. Zastanowiłam się, z nie jakim rozbawieniem, że ciekawe jak chce porozmawiać z moim mistrzem, skoro nie wie jak się nazywam, ani jak on by się nazywał, gdybym w ogóle go miała. Nie mogłam uwierzyć w to co się tu właśnie stało. Cham i prostak. No cóż, może przynajmniej nauczy się czegoś, jak w nocy spiorę mu futro.
Resztę dnia spędziłam na zajściu do rady, przedstawieniu jej mojego zaklęcia i otrzymania gratulacji, zjedzeniu czegoś na mieście i lekkim odpoczynku w domu. Czas płynął szybko więc skierowałam swoje kroki w stronę miejsca spotkania. Ostatecznie nie chciało mi się znów użerać z tym basiorem, ale w chwilach największego poirytowania zaistniałą sytuacją, przypominałam sobie o tym, jak obrażał mnie, moje umiejętności i moje nowe, trudne zaklęcie. Stawiłam się punktualnie i zaczekałam na wilka. Gdy już myślałam, że może stchórzył, lub poszedł po rozum do głowy i już nie przyjdzie, pojawił się na drugim końcu polany z okropnym uśmieszkiem na pysku.
- Więc jednak się pojawiłaś. Podziwiam twoją odwagę dziewczyno. Muszę ci powiedzieć, że jesteś już zgubiona. Po północy mam największą moc, gdy to księżyc wzejdzie już na niebo i widzę jego blask!
Na mój pysk wkradł się uśmieszek, gdy złośliwe słowa cisnęły mi się na usta. A co mi tam, pomyślałam.
- Jak poszła ci rozmowa z moim mistrzem? Czy dostanę kazanie po powrocie do Rady Czarodziei?
Widok wściekłego wyrazu jego pyska był więcej niż zadowalający. Nie dał mi się jednak nacieszyć, gdyż zaraz poszybowała w moją stronę wiązka jasnej mocy. Postawiłam jakąkolwiek tarczę tak szybko jak mogłam i zdążyłam na szczęście w samą porę, bo już po chwili trafiła ona w osłonę i rozprysła się.
- Nie ładnie tak atakować bez ostrzeżenia, Panie wielki i potężny.
Denerwowałam go tylko coraz bardziej, ale jakoś mi to nie przeszkadzało.
- Jak cię zwą dziecko? – Wykrztusił przez zaciśnięte zęby mój przeciwnik.
- Jestem Nevt z Rodu Avirative. Przyszły Wielki Mag i aktualnie jeden z silniejszych magów w Królestwie.
Basior nagle zbladł, w sumie mu się nie dziwie. Sądził, że wyzywa na pojedynek jakiegoś podlotka, ale cóż, to jego wina, że nie dał mi niczego wytłumaczyć. Skoro jest najpotężniejszy gdy widzi księżyc, nie mogę mu pozwolić zaatakować pełną mocą, bo mógłby naprawdę wciągnąć mnie w jakąś walkę, a nie zwykłe popisy. Albo po prostu nie pozwolić mu widzieć blasku srebrnego globu. Uśmiechnęłam się ze sprytem w oczach, gdy wpadłam na pomysł, jak zakończyć tą niedorzeczną walkę.
- Więc Panie wielki i wspaniały, mówiłeś że moje zaklęcie może być niebezpieczne i miałeś rację, ale jak wspominałam, tylko w określonych warunkach. Rozumiem, że ta walka jest na takich samych zasadach magicznego pojedynku, jak zawsze. Pozwól mi więc pokazać ci okoliczności niosące niebezpieczeństwo przy użyciu mojego nowo stworzonego czaru.
Wilk cofnął się krok, lecz było już za późno. Koncentrowałam się przez całą drogę tutaj i byłam gotowa w każdej chwili stworzyć kryształy, co oczywiście natychmiast uczyniłam. Wysłałam je wszystkie, by lewitowały w kole wokół jego głowy i rozbijałam jeden po drugim, oślepiając i dezorientując basiora. Nie miał szansy zareagować, gdy użyłam kolejnego czaru i zwaliłam go z nóg magicznym uderzeniem. Szybko przyszło, szybko poszło. Oszołomiony zbierał się z ziemi klnąc na mnie i przecierając łapą oczy, oślepione na dobre parę minut.
- Pojedynek zakończony, wygrałam. Nie wchodź mi już więcej w drogę i spadaj stąd. Miłego Festiwalu Magii. A tu masz najlepszą informację, będziesz mógł cieszyć na nim oczy moim najnowszym zaklęciem w bezpiecznej formie.
Odwróciłam się z gracją i wesołym uśmiechem zabarwionym może delikatnie zadziorą, ale nie czułam się z tego powodu źle. Dziś pierwszy dzień Festiwalu, powinnam iść się przespać. Zapowiada się naprawdę wspaniały dzień. Otworzyłam więc portal i zniknęłam w mroku nocy pozostawiając pokonanego przeciwnika światłu mroczków przed oczami.

Słowa: 2019

Treść questu: 
Właśnie udało ci się wymyślić nowe zaklęcie. Śpieszysz się, by powiadomić o nim radę magów, sądzisz, że może być w przyszłości bardzo użyteczne. Niestety po drodze ktoś cię zatrzymuje i wyzywa na pojedynek. Czymś zalazłeś mu za skórę, a to bardzo wrażliwy typ. Poza granicami miasta macie stoczyć walkę na czary.  Godzisz się, nie chcąc by twoje dobre imię zostało zszargane. Nieznajomy ma tylko jeden warunek. Musi się to dziać o północy. Dlaczego tak mu na tym zależało?
wersja a:
Minimum 1800 słów
Nagroda: 150 łusek + 2 punkty do dowolnej dyspozycji
Layout by Netka Sidereum Graphics