poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Od Pandory CD. Lawrence'a

Było tyle możliwości. Banda zbójców obrabiająca podróżnych, którzy byli atakowani, jeśli nie posiadali czegoś kosztownego. Jakiś groźniejszy potwór, szukający pożywienia czy po prostu zabawy. Wróg rodziny, czyhający w lesie. Tyle możliwości, a żadnych odpowiedzi. Współczułem szczeniakowi, miałem nadzieję, że znajdą jego matkę. Nie musiała być cała i zdrowa, ważne, aby żyła. Rany można zaszyć, zabandażować, złamania się zrosną, ale serce, które przestało bić, już nie zacznę nigdy. Kiedy więc usłyszałem kroki, poczułem jak serce bije mi szybciej. Po chwili do środka wyszło kilka wilków: w pierwszych rozpoznałem wojowników, większość z nich była ranna. Tak samo jak wilczyca w środku, która na pewno musiała być matką szczeniaka. Miała na futrze krew, a po łbie, który zwisał jej w dół, stwierdziłem, że musiała być bardzo wykończona. Mogłem się tylko domyślać co jej się stało. Kiedy Lawrence poszedł spotkać się z dowódcą, ja zostałem w pokoju z rannymi. Maluch, który znajdował się obok mnie, podniósł głowę, kiedy wszyscy weszli do środka. Szeroko się uśmiechnął i krzycząc radośnie "Mamo!", szybko do niej podbiegł. Samica pomimo wycieńczenia, zmusiła się do podniesienia łba i przytuliła syna, uśmiechając się delikatnie. Wojownicy usiedli na ziemi, a ja podszedłem do nich. Widząc ich stan, postanowiłem w miarę możliwości im pomóc. Przyniosłem każdemu wodę do picia i kiedy każdy z nich ugasił swoje pragnienie, do pokoju wszedł medyk. Nie zapytałem go czego się dowiedział, ponieważ natychmiast musiał się zająć rannymi. Nie czekając ani chwili dłużej, poprosił mnie o pomoc. Ruszyliśmy do magazynu, z którego przynieśliśmy potrzebne zioła i kilka bandaży. Lawrence od razu zajął się leczeniem. Oczyścił ranny, niektóre zszył, niektórym wyciągnął kawałki drewna z ciała, a ja pomogłem mu tylko nałożyć opatrunki. Oczywiście pierwszy wilk, który otrzymał pomoc, była matka. Zająłem się maluchem, aby nie przeszkadzał medykowi. Kiedy samica była już opatrzona, a z jej ran nie płynęła krew, momentalnie się położyła i zasnęła. Lucien położył się obok matki. W sali panowała kompletna cisza, kiedy kolejni wojownicy kładli łby na łapach i oddawali się krótkiej drzemce. Gdy było już po wszystkim, wyszliśmy z Lawrenc'em na zewnątrz, aby odetchnąć świeżym powietrzem.
- Czegoś się dowiedziałeś? - zapytałem po chwili ciszy.

<Lawrence? Obiecuje częstsze odpisy>

Słowa: 349 = 22 KŁ

Od Xevy - Trening VII

Pogoda była piękna, a świat tego dnia - spokojny. Promienie słońca przedzierały się żwawo przez liście, delikatnie głaszcząc wyłaniającą się powoli i nieśmiało spod śniegu wątłą trawę. Smugi cienia ciągnęły się między drzewami. Krajobraz wydawał się oazą niezmąconej równowagi, ale jedna rzecz nie pasowała do obrazą naturalnej utopii - młoda wilczyca skacząca od pnia do pnia. I śpiewająca na całe gardło. Xeva, mocno nadwyrężając swoje struny głosowe i podrygując, truchtała przed siebie. Gdzie? Nie wiedziała. Ale wiedzieć nie musiała, ważna była jedynie podróż, a ta na razie okazywała się bardzo przyjemna. Szczególnie, że piegowata istota dochodziła powoli do stóp góry. Mimo że jej wycieczka nie miała celu (odkrywczyni po prostu szła tam, gdzie łapy ją poniosły), samicę niemalże nosiło, aby wreszcie zacząć wspinać się na szczyt.
W związku z tym ruszyła biegiem. Ale nie wolnym truchcikiem, pełnym gracji, nie. Wystrzeliła niczym przerażony zając, płosząc kilka ptaków szukających resztek ziaren w krzakach i omal nie wpadając na początku na drzewo. Zaczęła śpiewać głośniej, wymijając zwinnie świerki. Nie miała zamiaru zwalniać, nawet pomimo tego, że las zaczął gęstnieć; oznaczało to, że musiała bardziej się skupić, niestety kosztem swoich piosenek, zamilkła więc i nastawiła się na wykonywanie długich, okrągłych skoków. Przed jej pyskiem wyrosła stroma ściana pokryta ześlizgującym się śniegiem i luźną ziemią, spod której wyglądała plątanina korzeni. Mogła ją ominąć, nakładając kilkadziesiąt minut drogi, albo podjąć wyzwanie i...
Wadera podciągnęła pod siebie długie, tylne kończyny i wybiła się z całej siły zadu. Mocne mięśnie wyniosły ją w górę, pazury znalazły oparcie na chropowatej powierzchni. Xeva zwinęła się niemalże w kulkę, nie mieszcząc wszystkich nóg na platformie z błota i korzeni. Pęd zmusił ją do uniesienia górnej części ciała i wskoczenia wyżej, nieco w bok. Kości strzeliły, kiedy wygięła całe ciało w bok. Ledwo wylądowała, musiała wykonać kolejny skok. I szybko następny. Tym razem jednak kończyna ześlizgnęła się w dół. Xeva opadła z piskiem na brzuch, przygniotła piszczel. Niebezpiecznie odchyliła się w tył. Chwyciła zębami wystającą część drzewa. Nie mogła użyć swoich przednich łap, bo nie miała dostatecznie dużo miejsca. Ziemia wpadła jej na język i zatrzeszczała między trzonowcami.
Samica wisiała więc tak, utrzymując się w miejscu jedynie dzięki sile swoich szczęk i cierpnącej kończyny. Podciągnęła się na tyle, na ile pozwalała jej giętkość karku i udało jej się postawić podwiniętą nogę na ziemi. Przytuliła się do ściany i puściła korzeń. Szurając brodą po błocie, rozejrzała się i nad sobą ujrzała jedyny występ, który był w jej zasięgu. Skurczyła się niczym sprężyna, pomagając sobie w utrzymywaniu równowagi ogonem, po czym wystrzeliła w górę.
Wybiła się i wyciągnęła przednie łapy przed siebie. Palce rozczapierzyły się drapieżnie, wbiły się w korę i puściły, gdy z dużą siłą zostały odepchnięte w tył, nadając większej szybkości szybującemu przed siebie ciału. Po chwili na tym samym miejscu wylądowały tylne stopy. Potężne mięśnie zadu napięły się i dodały dodatkowej prędkości, gdy puściły. Dzięki temu długi ogon przeszył powietrze i w końcu zniknął za granicą urwiska, podążając za resztą łuku smukłego ciała.
Xeva wylądowała. Nie zwalniając tempa, ruszyła przed siebie, rzucając szybkie spojrzenie do tyłu. Ujrzała pod sobą, kilka metrów niżej, miejsce, w którym stała kilkanaście sekund temu. Wbiła na nowo wzrok przed siebie i wciągnęła szybko powietrze.
Wbiła łapy w ziemię, siadając niemalże na zadzie. Drzewo. Przed jej nosem znikąd wyrosło drzewo. Skoczyła w bok, orientując się, że nie zatrzyma się na czas. Omalże nie wpadła na kolejny pień. Wstała na tylnych nogach, oparła się przednimi o korę. Skoczyła w przód. Pierwsza para kończyn oderwała się od kory, uderzyła o ziemię, kręgosłup wygiął się w bok, a ogon uniósł wysoko, usiłując utrzymać równowagę, którą zaburzała ogromna prędkość. Wilczyca zatoczyła się i nieco straciła na tempie, o mało nie wywracając się na pysk.
Przeskoczyła przez kłodę, odzyskała balans, intensywnie przebierając łapami pod sobą. i zanurkowała pod powalonym przez wiatr drzewem. Wskoczyła na duży głaz, omal nie ześlizgując się w dół, co pewnie poskutkowałoby skręconą łapą, dzięki czemu mogła dostać się na kolejny poziom ziemi, który prowadził ją w górę - do podnóża góry.
Dyszała głośno, duże łapy wyrzucały w powietrze chmury śniegu, gdy wadera sadziła potężnie susy przed siebie. Teren zaczął się znacznie podnosić, w dodatku spod śniegu zaczęły wyłaniać się nagie skały. Były śliskie i tylko długim pazurom wilczyca utrzymywała przyczepność. Zaczęła się męczyć, bo powierzchnia wymagała od niej coraz większego wysiłku. Spała, wykonując wymagające susy, mięśnie łap piekły, próbując walczyć z grawitacją. W końcu niemalże wspinała się po pionowej ścianie. Nad sobą widziała coś na kształt ścieżki, tylko musiała się do niej dostać. Wyginając mocno ciało wdrapywała się coraz wyżej i wyżej, podsadzając się na zadzie, czasem pomagając sobie ogonem i zębami. Podróż stawała się coraz cięższa, a skoki, które wcześniej zajmowały jej ułamki sekund, teraz trwały setki razy dłużej przez to, że musiała odpowiednio wymierzyć w niewielkie ustępy w skale.
Nagle jednak stanęła (o ile można tak nazwać kurczące przywieranie do ściany kamienia). Nie mogła zobaczyć żadnej półki, która byłaby w jej zasięgu. Nie mogła nawet odwrócić głowy, bo oznaczałoby to zaburzenie jej równowagi i spadnięcie w przepaść, która nagle stała się o wiele bardziej przerażająca niż kilka minut temu.
Wadera uśmiechnęła się. Przypomniało jej to, jak wspinała się na jedno ze wzgórz Teneris w wieku siedmiu miesięcy. Być może nie było to tak ogromne wyzwanie dla dorosłego wilka, ale niej i paru przyjaciół - owszem. Zapamiętała na całe życie to kopnięcie adrenaliny, strach, niepewność... I radość. Nawet gdy jedna z jej znajomych popłakała się w panice, bo utknęła na wyłomie skalnym. Nawet wtedy Xeva była pewna, że będzie chciała jeszcze raz to powtórzyć. Gdy jednak jej wataha wróciła w to miejsce rok później, już nie było tak ekscytująco. Eskapada, która kiedyś zajęła grupie podrostków dobre godziny, teraz trwała maksymalnie trzydzieści minut. Żadnego rozedrgania, żadnego ryzyka, żadnych niepokoi. Po prostu... nuda.
Czym innym było to, co przeżywała wisząc na krawędzi urwiska, utrzymując się resztkami sił przy skale, stojąc na niemal niewidocznych odchyleniach od pionu. Przyciskała pierś i brzuch do zimnego kamienia. Musiała brać bardzo płytkie wdechy, aby nie odchylić się zanadto od ściany. Nie miała jak pójść dalej. Nie miała, jak się cofnąć.
Uśmiechnęła się, zamykając oczy, kiedy zimny, przeszywający wiatr uderzył w jej pysk. Wzięła głęboki oddech, czując bijące pod żebrami serce i cierpnące z adrenaliny i podniecenia łapy. A może to przez fakt, że stała na nich w nienaturalnej pozycji od kilku minut?
W każdym razie miała zamiar temu zaradzić.
Wiedziała, jak znaleźć drogę.
Odchyliła głowę i odepchnęła się z całych sił od zimnego kamienia.
Spadła w przepaść. Ryk wiatru szarpał jej uszy, białka wysychały od zimna. Sierść uniosła się w górę, niemalże sprawiając wrażenie powiewających za lecącą w dół waderą skrzydeł. 
Pozwoliła sobie tylko na kilka sekund tej przyjemności. Obróciła się, podkurczając pod siebie łapy. Zmusiła się do otworzenia oczu. Zaśmiała się w głos.
Pod jej ciałem pojawił się niebieski krąg. Uderzyła w niego, amortyzując siłę uderzenia na kończynach. Nic to nie dało. Stoczyła się w bok, impet odebrał jej oddech. Spadła za krawędź dysku, na szczęście miała tyle rozumu, że utworzyła kolejny, tym razem mniejszy, tuż pod pierwszym. Westchnęła i przewróciła się na brzuch. Rozprostowała nogi i otrzepała się z lekkim jękiem. Miejsce, z którego skoczyła, widniało jakieś dobre cztery metry nad nią. Skrzywiła się.
- Mogłam szybciej wylądować na tarczy... - mruknęła. Jej wzrok skierował się na ostre występy skalne, obok których musiała przelatywać. Dobrze, że na nie natrafiła...
Znów się otrzepała, a z wielobarwnej sierści uniosły się drobinki kurzu. Nad waderą pojawiły się trzy niewielkie okręgi run, po których piegowata dostała się na górę. Zwinnie zeskoczyła z tarczy na stały grunt - ścieżkę, którą upatrzyła sobie z dołu i ruszyła w głąb skalnej fortecy gór, ciekawa tego, co spotka ją na drodze.
xxx
Stanęło na skraju lasu, nagle cichego, nagle martwo nieruchomego. Jasne widmo wyłoniło się spośród krzewów. Spojrzało w górę, na szczyty ukryte we mgle. Więc to tam...
Ruszyło w ich stronę, czując zapach wadery - już wiedziało, gdzie iść. Wiedziało, gdzie ona jest.

KONIEC CZĘŚCI I

Nagroda: 2 punkty zwinności

niedziela, 30 sierpnia 2020

Od Trevligt'a - "Nowy świat" cz. II

Nowiny, które Trevligt usłyszał od Hertozy bardzo go zmieszały. Od wielu lat w rodzinie krążyły historie o tym, że za lodowymi szczytami znajdują się zamieszkałe obszary, o nie tak surowych warunkach jak te panujące po tej gór, również o tym, że dawno temu dolina nie była tak odizolowana od świata, a nawet tętniła życiem. Do tej pory latem, gdy śnieg i lód nieco topniały można było natknąć się na wejścia do jaskiń, które nosiły ślady obecności wilków. Trevligt był skłonny nawet uwierzyć w te historie, jednak niektóre z nich opowiadały o wilkach, których futra (bynajmniej) nie koniecznie miały kolor typowy dla futer  sivariusów, a niekiedy nawet zamiast niego miały pióra lub
rogi. W to jednak basior nie wierzył w ogóle.
Trevligt przysiadł na krawędzi podwyższenia w oczekiwaniu na starszych członków rodziny oraz na Razjela, swojego bratanka, który po jego śmierci stanie się głową rodziny. W krótkim czasie u stup podwyższenia pojawiła się podekscytowana i rozradowana Hertoza, oznajmiając że starszyzna niedługo przybędzie. Hertoza chciała jeszcze dodać parę słów o swoim dzisiejszym odkryciu, jednak Trevligt widząc jak jego wnuczka otwiera pyszczek natychmiast zgromił ją wzrokiem.
- Najlepiej nic już nie mów. Poczekaj aż reszta przyjdzie, a na razie zaczekaj tutaj i nigdzie nie odchodź – nakazał basior.
Niedługo potem na podwyższenie powolnym krokiem zaczęły wdrapywać się najstarsze Shiverringi, Trevligt wstał i skierował się do pomieszczenia oddzielonego od reszty jaskini futrami niedźwiedzia, które pozszywane ze sobą tworzyły niezbyt wysoki parawan. Gdy wilki zajęły swoje miejsca na wygodnych poduszkach basior zorientował się że nie ma jego bratanka. Nie chciał zaczynać bez niego, gdy chciał spytać swojej kuzynki Eloizy gdzie jest partner jej córki, Razjel wpadł do
środka przepraszając za spóźnienie, tłumacząc się, że musiał rozstrzygnąć niewielki spór miedzy dwoma wilkami. Gdy wszyscy już zajęli swoje miejsca Trevligt zabrał głos:
- Nie wiem czy jest wam znany powód naszego dzisiejszego spotkania – zaczął, przyglądając się jednocześnie wilkom, jednak żaden z nich nie wykazał większego zainteresowania jego słowami, więc prawdopodobnie nowina, którą Hertoza przyniosła jeszcze do nich nie dotarła.
- Zostało odkryte przejście nowe przejście przez góry. Co jednak różni je od innych dotychczas nam znanych po drugiej stronie odnaleziono inne wilki – kontynuował basior.  – Podobno są przyjaźnie nastawione do obcych.
- Legendy okazały się prawdą – szepnęła jedna ciotka do drugiej. A wilki zaczęły rzucać ? pytaniami:
- Wiadomo coś więcej na temat tych wilków?
- Jak duża jest to grupa?
- Ktoś nimi przewodzi?
- A najważniejsze, kto to odkrył? – zapytał Razjel.
- Hertoza – natychmiast odpowiedział Trevligt, choć wiedział jaki to przyniesie skutek.
- Ty wierzysz tej małej?! – prychnęła Eloiza. – Moim zdaniem tylko próbuje zwrócić na siebie uwagę, pamiętacie jak kiedyś przybiegła opowiadała, że rozmawia ze zwierzętami – mówiła podniesonym głosem.
- Ale to jej moc Eloizo – wtrącił Ren, jej brat.
- A co to kogo obchodzi, do czego to jej się przyda w tych górach – obruszyła się Eloiza. – Chce tylko naszej atencji.
- Mimo wszystko należy sprawdzić czy to co mówiła to prawda – wtrącił Razjel. – Nie wiadomo czy pokojowe nastawienie tych wilków nie jest tylko przykrywką.
- Razjel ma rację – przytaknął Ren – trzeba tylko będzie zorganizować grupę, która się tym zajmie. Amalio, Reino, co wy o tym sądzicie?
- Uważam, że Eloiza ma rację – powiedziała Reina. – Ale dla na wszelki wypadek warto wysłać kogoś do sprawdzenia tej plotki. Zobaczycie że będzie nie prawdziwa i…
- O nie moja droga! – przerwała Amalia – Hertoza na pewno tego nie zmyśliła, owszem miewa swoje dziwactwa, ale tym razem nie wymyśliła tego. Tak jak powiedział Ren trzeba wysłać tam grupę, którą oczywiście waderka poprowadzi. Proponuję wysłać jednego z tropicieli i jakiegoś myśliwego.
- Jeszcze kogoś kto szybko biega, gdyby to była pułapka i trzeba było uciekać – mruknęła Eloiza.
Trevligt przysłuchiwał się rozmowie i nie zabierał głosu. Czekał aż reszta starszyzny ustali szczegóły, kto wyruszy z Hertozą i jaka będzie kara dla wadery (na co szczególnie naciskała Eloiza) jeśli
okaże się to nieprawdą. Gdy już wszystko było ustalone Trevligt zawołał Hertozę do siebie, a jego głos był bardzo donośny. Gdy jego wnuczka pojawiła się za parawanem basior oznajmił:
- Hertozo, zaprowadzisz Evalyn, Shoku oraz Bremu do przejścia, które dziś odkryłaś. Razem z wami pójdzie również Razjel, który będzie czuwał nad waszym bezpieczeństwem…
- To oburzające! – wykrzyknęła Eloiza. – Przyszła głowa naszej rodziny
ma się narażać dla tej, tej…
- Powiedziałem! – wszedł jej w słowo Trevligt, dając do zrozumienia, że nie ma w tej kwestii nic do dodania.
- Razjel – zwrócił się do swojego następcy. – Zbierz drużynę i wyruszcie jak najszybciej, nim zapadnie zmierzch macie być z powrotem – tu basior zrobił krótką pauzę. – Dziękuję wszystkim za przybycie, na teraz to już wszystko.

CDN~


Słowa: 734 = 41 KŁ

niedziela, 23 sierpnia 2020

Od Vallieany CD. Azarotha

O niespodziewanym kliencie zapomniałam dosyć szybko. W końcu nie było w nim niczego niezwykłego, ot, Zerdin, jak Zerdin, a jego problem również nie był wybitnie niesamowity, gdyż podobne mieszanki musiałam sporządzać parę razy na miesiąc, zazwyczaj hurtowo. Od razu więc wróciłam do jeszcze ciepłego posłania z nadzieją, że nie zostanę odwiedzona tej nocy/tego poranka przez następnego zmęczonego wilka.
Obudziłam się, kiedy słońce było jeszcze przed zenitem. Poprzez “obudzenie się” oczywiście chodzi o obudzenie przez marudzącego Vernona, który przecież nie pozwoliłby mi się spóźnić z wykonywaniem obowiązków.
Przesadź lodowczaki, bo pół nocy w innym dystrykcie pójdzie się pieprzyć jeśli zwiędną.
- Tak, już… - mamrotałam, okrywając się mocniej jelenią skórą, zapewniającą tak upragnione ciepło. Modliłam się w duchu, aby duch Zerdina jednak dał mi spokój, chociaż sama w to nie wierzyłam.
Musisz też nakarmić inne krzaki.
Głos tego bytu miał to do siebie, że nawet jeśli duch szeptał, w głowie roznosiło mi się to ze swego rodzaju hukiem. Kiedy duch do mnie mówił, brzmiało to silniej niż własne myśli, ponieważ był w stanie się przez nie przebić. Tym samym, nawet gdybym chciała go zignorować i dalej iść spać, przez cały czas ogarniało mnie rozbudzające uczucie, jakby spadania.
Ponadto musisz zrobić mieszanki dla tego naukowca z Dystryktu IV.
Odetchnęłam leniwie z dezaprobatą, zaraz jednak coś przeskoczyło mi w głowie niczym strumień prądu. Automatycznie się wyprostowałam.
- Jakiego naukowca?
Nawet nie żartuj że zapomniałaś.
Nie minęło dziesięć sekund, zanim zwinięty w rolkę pergamin spadł z wyższego piętra i uderzył prosto w mój łeb. Tępe puknięcie rozeszło się po pomieszczeniu, gdy zwój odbił się od głowy, następnie od ściany, by na końcu spocząć na miękkim posłaniu. Natychmiast zerwałam się na równe łapy, bo nawet nie musiałam zaglądać do listu, by wiedzieć co w nim jest. Na litość boską, to wszystko przez zmęczenie!
- Oczywiście, że nie zapomniałam.
W pośpiechu zeskoczyłam na sam dół swojego mieszkania, by wybrać stamtąd odpowiednie liście, korzonki i kwiaty, które, na szczęście, przygotowałam już wiele dni wcześniej aby mieć na zapas.
Jesteś niesamowita. Doprawdy, twoja odpowiedzialność powinna służyć za wzorzec dla innych.
- Zamilcz - wymamrotałam z pyskiem wypchanym aromatycznymi roślinami. 
Gdybym milczał, to nie wiem czy obudziłabyś się zanim przybędzie po ciebie eskorta, moja droga.
Zamiast kontynuować dyskusję, wskoczyłam na najwyższe piętro jaskini, następnie wykonałam jeszcze kilka kursów po rośliny, zebrałam ostatnie elementy i rozpoczęłam rozgniatanie, rozcinanie i mieszanie ze sobą poszczególnych składników, tworząc kilka sporej wielkości kupek. Nawet jeśli lodowczaki obserwowały mnie błagająco z kąta pomieszczenia, nie wiedziałam ile zostało mi czasu do przybycia wojskowych, więc naturalnie- najważniejsze sprawy na początek, a w szczególności te, które nie znoszą pośpiechu. Przez cały czas dokładność musiała trzymać się mnie jak najmocniej, gdyż akurat ta sprawa była na tyle wysokiej wagi, by najwyższe organy zadbały o jej bezpieczeństwo, przydzielając mi eskortę. W tym wszystkim więc byłam zmuszona zaufać, że mój towarzysz obudził mnie na tyle wcześnie, żebym się ze wszystkim wyrobiła, bo inaczej mogłoby wyjść nieprzyjemnie.
Odetchnęłam z pewną frustracją, niezadowolona z siebie. Tymczasem wszystko rozchodziło się o naturalne paliwo, którym można nakarmić stworzone eksperymentalnie pół-naturalne, pół-magiczne hybrydy, w tym przypadku rośliny. Nie zostałam wtajemniczona w szczegóły, a wiedziałam tyle, że muszę wybrać się na kilka dni z proponowanymi ziołami do Dystryktu IV, konkretniej - jaskini Esteli z Rasmith, naukowca, by razem przetestować z nią czym można nasycić te wyjątkowe istoty. Pani Estela w liście zagwarantowała, że jeśli zechcę być skłonna do współpracy, to się dogadamy we wszystkich kwestiach, a kilka dni po wysłaniu do niej listu z potwierdzeniem, otrzymałam informację od dowódcy wojska, że dostanę eskortę. Zrobiło się więc poważnie. 
Wszystkiego ostatecznie wyszło na jedną sporej wielkości torbę, oraz moją średnią podręczną, którą zawsze miałam ze sobą, by mieć w niej zapasowe rzeczy na drogę, w postaci leków przeciwbólowych, wstrzymujących głód, rozgrzewających i tym podobnych.
Gdy skończyłam pakowanie, od razu wzięłam się za przesadzanie nowych towarzyszy o niesamowicie silnym zapachu, a potem karmienie wszystkich po kolei. Ostatecznie jeden z wojskowych wkroczył do mojej jaskini w chwili, w której bandażowałam pociętą kończynę i zaczęłam zastanawiać się nad szybkim śniadaniem. Nie mając już wyboru wzięłam swoją torbę, basior wziął tę większą i streszczając mi przewidywany przebieg trasy, wyszliśmy z mojego mieszkania.

<Aziroth? Próbuję się rozkręcić XD>

Słowa: 685 = 39 KŁ

środa, 19 sierpnia 2020

Od Vallieany CD. Jastesa

Młody może i wydawałby się spokojny, gdyby nie sposób w jaki jego mięśnie napinały się pod grubym futrem. Pochylał się w przód, w tył i na boki, nie poruszając przy tym łapami. Wzrokiem wbitym w ziemię usilnie unikał tej trawy, która pokryta była czerwoną posoką. Nawet jeśli była prosto przed nim... wyglądał niczym lunatyk. Lunatyk z brwiami mocno zaciśniętymi z gniewu, zbyt jednak trzeźwy. A mój żołądek zawiązał się w supeł, gdyż z każdą chwilą również coraz bardziej trzeźwiałam.
Cicho westchnęłam i mimowolnie mocniej oparłam się na białym basiorze, spuszczając głowę jeszcze niżej. Jastes na szczęście pozostał niewzruszony, może tylko zerknął kątem oka, czy przypadkiem nie mam zamiaru sobie upaść. Nie miałam, bardziej analizowałam w pośpiechu swoją sytuację. Wylałam z siebie więcej krwi niż normalny wilk powinien, jednak bywało już ze mną znacznie gorzej. Moment, kiedy w wieku dwóch lat chciałam uratować umierającego młodziaka przeleciał mi natychmiast przed oczami, jak nieprzyjemna mara. Oddałam mu wtedy o wiele za dużo swojej mocy, kiedy dla niego było już o wiele za późno. Był cały poszarpany, praktycznie przestał oddychać. Mój opiekun wrócił do jaskini, kiedy szczeniak sztywniał, a ja nad nim wisiałam. Mały oczywiście umarł, a mi wyjście ze śpiączki zajęło nieco ponad miesiąc. Adril wzywał lekarza za lekarzem, a ja przez cały czas miałam przed oczami enigmatyczne wizje Vernona biegającego z martwym dzieckiem u boku, poprzeplatane ze wspomnieniami i bólem jaki młody odczuwał przez cały etap własnej śmierci. Potem przez kolejne tygodnie dochodziłam do siebie, bo mój organizm oraz umysł bardzo dziwnie odreagowywały ten przespany czas. Nie odróżniałam snu od jawy, gubiłam się we własnych myślach i nawet pełne nierozładowanego stresu wrzaski Adrila nie miały na to żadnego wpływu. Tym razem więc nie było tak źle. Bolało jak diabli, jednak wiedziałam, że dojście mojej łapy do pełni sprawności zajęłoby jej jakieś cztery tygodnie, co i tak brzmi jak znakomity wynik w porównaniu do standardowego organizmu. Większość wilków w ogóle nie miałaby co liczyć na naprawienie takich szkód, ponieważ ciało nie jest w stanie samo z siebie odtworzyć takich ilości mięśni, nie wspominając o żyłach, nerwach, sierści. Nieczęsto cieszyłam się z żywiołu krwi, nie był bardzo zjawiskowy,  jednak w takich momentach nie mogłam trafić lepiej.
Z zamyślenia wyrwał mnie cichy syk Caiasa. Najwyraźniej zahaczył pazurem o jakiś korzeń, kiedy znudziło mu się obserwowanie zielonych źdźbeł, nerwowo smaganych przez wiatr. Podeszliśmy wystarczająco blisko, by podniósł w końcu głowę, więc kiedy Jastes się poruszył i ja też musiałam, zaciskając zęby przy siadaniu, sfrustrowana niespokojnym spojrzeniem dwukolorowych oczu, wędrującym za każdym ruchem mojego ciała. Zapadła rzekoma cisza, jednak moje uszy wciąż podrygiwały, czy to skupione na dźwiękach przyrody, czy z tych wszystkich nagromadzonych we mnie emocji. W końcu sprawca mojego stanu siedział przede mną, z obrażoną miną i nieprzyjemnym spojrzeniem, którym jakby chciał wywiercić we mnie dziurę. Już otworzyłam pysk, bo chciałam się odezwać. Gotowa na dyskusję tak, jak rozmawiałam z Jastesem.
- Jeśli planujecie mnie zostawić- zaczął szczeniak, a ja ugryzłam się w język - to proszę, powiedzcie wprost. Nie będę miał wam za złe, ale nie bawmy się w takie podchody.
Stres i zmęczenie zmieniły się w coś dziwnego… chyba złość. Tak dziwną, że moja łapa zapiekła. Po tym wszystkim on miał nam tyle do powiedzenia? "Nie bawmy się w podchody"? Znowu otworzyłam pysk, jednak tym razem to Jastes mnie uprzedził. 
- Zdecydowaliśmy, że zabierzemy cię do Centrum i tak zrobimy - powiedział sucho, nieco zachrypniętym głosem. Spojrzałam na niego ale tylko na chwilę, próbując uspokoić walące serce. Chciałam mieć tyle spokoju i zrozumienia co wysoki wilk. Chociaż tak naprawdę w głębi przeczuwałam, że to nie kwestia zrozumienia. Przecież nikt nic nie rozumiał.
Znów pochyliłam głowę do przodu, biorąc kolejny już wdech. No, Vall, to nie czas na załamywanie się. I doskonale o tym wiedziałam, powstrzymując odruchy własnego ciała, które kazało mi uciekać, od niewiele mniejszego szczenięcia. Jakby nagle samo stwierdziło, że nie powinnam siedzieć tak blisko istoty, która próbowała, i, ba, byłaby w stanie mnie zabić. Nie powinnam siedzieć obok czegoś tak niestabilnego i niebezpiecznego, jak opętany wilczek o jasnej sierści.
Wtedy ponownie poczułam wyraźny ruch mięśni, pod grubym futrem mojego towarzysza. Zamrugałam zdezorientowana, powoli zdając sobie sprawę z tego, jak mocno próbowałam się zatopić w białym futrze. Spojrzałam w złote oczy, uciekając od tych kolorowych. Jastes przełknął ślinę, a jego gardło zadrżało.
- Wszystko w porządku?
- Przepraszam, zamyśliłam się.
Natychmiast pochyliłam głowę do przodu w przepraszającym geście, jednak zdrętwiałam w połowie. 
- Caias, wstań- wymamrotałam najłagodniej jak potrafiłam, speszona tym, że obce dziecko się przede mną płaszczy. Oczywiście, że było mu przykro, w końcu sam nie wiedział co się z nim działo i był daleko od domu, właściwie bezbronny..!
- Przepraszam. Za wszystko. I dziękuję - wydusił z łebkiem praktycznie zakopanym w śniegu, a jego ciałem wstrząsnęły doskonale widoczne dreszcze - Ale… Ale naprawdę przepraszam, ja… Twoja noga…
I znowu zacisnęłam zęby na języku, bo co odpowiedzieć na takie przeprosiny? “To nie twoja wina, że prawie oderwałeś mi nogę”, nawet jeśli to prawda, z którą ciężko było mi się pogodzić? Gdyby złamał kość, nie byłoby czego ratować i jakie w tym wszystkim miało znaczenie to, że to nie był on? Jak mógłby wtedy udowodnić, że to właśnie z nim teraz rozmawiałam, a nie ze sprawcą, który tylko podszywał się pod słabe szczenię?
Zbawcą po raz kolejny okazał się opierzony basior, który przez dłużącą się ciszę ostrożnie zaczął wstawać.
- Nie oczekuj pełnego wybaczenia i się podnieś. Nie mamy czasu do stracenia.
- Nie oczekuję! - odpyskował młody, krzyżując spojrzenie z właścicielem chłodnego głosu i tylko zerknął na mnie z przestrachem. Na szybko otarł śnieg i krew z pyska, by na koniec się oblizać. Dziękowałam niebiosom, że mogłam udawać, że tego nie zauważyłam, niby zajęta ustawianiem się do pozycji odpowiedniej do chodzenia.
Po raz kolejny z wdzięcznością przyjęłam bok wyższego basiora jako podporę, a młodszy jakby z poczucia winy ustawił się po mojej drugiej stronie, pytając, czy może mi jakoś pomóc. Nawet mimo mojej odmowy, nie przyspieszył nawet o pół kroku przez całą drogę z grzecznie pochyloną głową.
Przez ten czas zastanawiałam się, jak wiele mogliśmy mu powiedzieć, a jak wiele sam już wiedział. Co zdążył wywnioskować oprócz tego, że coś z nim było mocno nie w porządku? 
Powoli zbliżyliśmy się do najczęściej uczęszczanego w całym dystrykcie szlaku, gdzie mieliśmy zaczepić jakichś wojowników, by odprowadzili nas do centrum.
Zapytaj teraz, póki masz szansę. 
Zastrzygłam uszami, lekko się wzdrygając wraz ze znajomym głosem wypełniającym moją własną ciszę. Głos o którym moi towarzysze nie mieli pojęcia. Nie potrafiłam wtedy określić, dlaczego to krótkie zdanie aż tak we mnie uderzyło, ale nie miałam zamiaru do tego docierać, bo brakowało mi tego głosu, a skoro się odzywał, to znaczyło, że nic nam przez chwilę nie groziło. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
Uważaj o co pytasz.
Znowu zrobiło się cicho, a ja wbiłam wzrok jeszcze intensywniej w ścieżkę, ładując siły.
- Caiasie… Wiem, że to pytanie może być dziwne w aktualnej sytuacji, ale lepszego nie zadam - nabrałam powietrza w płuca i zerknęłam na tuptającego obok szczeniaka, którego dwukolorowe, lśniące oczy wbiły się w te moje - Czy masz pytania? Jeśli tak, to je zadaj.
Cisza. Przez chwilę. Dwie. Trzy.
- Czy to wszystko to moja wina? Czy ja jestem...chory? Jakoś?
Spojrzałam na niego zdezorientowana, aby zrozumieć, że nadal mówi o tym ataku na życie moje i mojego towarzysza. Spojrzałam gdzieś w bok, skupiając myśli.
- Nie jesteśmy pewni... ale nie nazwałabym tego chorobą - wyjaśniłam pokrętnie, jednak zgodnie z prawdą. Jeśli miał zrozumieć, to zrozumiał.
- Oh… Załóżmy, że rozumiem- mruknął- W takim razie co planujecie dalej?
Spojrzałam na Jastesa, odpowiedział krótkim spojrzeniem.
- Oboje mamy dużo pracy, ale może jeszcze się zobaczymy - wyjaśniłam równie pokrętnie. Skinął głową.
- Byłoby… miło…
Przez głowę przeszło mi jeszcze jedno pytanie, które mogłoby paść z ust młodzieńca: skąd wiesz, jak mam na imię? Jednak nie padło, więc nie musiałam się po raz kolejny tłumaczyć, w jaki sposób mimowolnie wpycham się w najbardziej intymne szczegóły życia innych, które i tak zaraz zapominam.
Podniosłam nagle łeb, słysząc głosy innych wilków. Nie spodziewałam się, że znajdziemy tak szybko jakąś ewentualną pomoc, co absolutnie nie oznaczało, że się nie cieszyłam. Przeciwnie, nigdy jeszcze w życiu nie poczułam takiej euforii emocji na raz. Od szoku, przez szczęście, chwilę potem znowu szok i przerażenie, by skończyć na najczystszej nienawiści do siebie samej za głupotę. 
Mimowolnie spróbowałam przyspieszyć, przez co w skutkach niemal się przewróciłam, z automatu zranioną łapą uderzając o ziemię w próbie ratunku. Jastes jakby wstrzymał oddech odsuwając się, gdy ja natychmiast usiadłam.
- Zatrzymaj ich, Caias - polecił basior szybko, spoglądając tylko na młodziaka, który od razu kiwnął głową i pobiegł. 
Tymczasem ja zacisnęłam zęby, opuszczając nisko łeb, szukając pozycji w której będę mogła złapać normalny oddech. Nie było to jednak takie oczywiste- przez mój mózg, gwałtownie, raz za razem, przelatywał ostry, mrożący impuls, odbierający oddech i przyćmiewający zmysły. Non stop przypominał o bólu odrywanych tkanek, kiedy adrenalina jeszcze nie zdążyła mnie wypełnić. Kiedy oprzytomniałam z wizji, sama walka była szybką bitwą o przetrwanie- mogłam umrzeć, albo nie. W tej chwili jednak hormony mi nie pomagały, bo wygrałam, więc musiałam się mierzyć z konsekwencjami. Każda kropla krwi wsiąkająca w brudną już szmatę powodowała identyczne cierpienie, zupełnie jakby na raz wybuchała mi zarówno głowa, jak i całkowicie zniszczona kończyna, uświadamiając jak najbardziej dobitnie, że wciąż jestem tylko zwierzęciem, nawet pomimo posiadania magii. 
- Proszę pani, czy wszystko w porządku?!
Głos wadery spowodował chwilowe otrzeźwienie, przez które byłam w stanie unieść głowę. Nie wiedziałam czemu tak szeroko otwierałam oczy, ani czemu z mojego wykrzywionego pyska leciała ślina, gdy łapałam powietrze, całkowicie niezdolna do wydania z siebie żadnego dźwięku. Chciałam, żeby to się skończyło. 
- Czy macie może medyka? - głos Jastesa wypełnił powietrze, tak niespokojny i zmęczony.
- Nie, p..przepraszam - wadera także była porządnie wystraszona, a przynajmniej na tyle, żeby przepraszać za rzecz na którą nie miała wpływu - Mamy za to wózek. Możemy wziąć towar na plecy, a panią tam położyć. Co wam się stało? 
Jednak biały wilk zignorował to pytanie i tylko zapytał mnie cicho, czy dam radę wstać. 
Nie dam. Jak mogłabym dać radę w takim stanie?! 
Skinęłam jednak głową, gdy nieruchoma kończyna niesamowicie powoli przestawała dawać o sobie znać. 
Podniosłam się, potem upadłam na zad, by znowu wstać przytrzymywana z obu stron, niezdolna powstrzymać drżenia całego obolałego ciała. Ale się podniosłam.
- Więc co się stało?- ponowiła pytanie samica, mocno przywierając do mnie bokiem. Przez pierwszy moment trwała cisza, kiedy stawiałam pierwsze kroki jak nowo narodzone źrebię, jednak mój towarzysz podjął się wyjaśnień.
- Coś nas zaatakowało. Nie widziałem co, musiało zsyłać na nas wizje… - mamrotał, powodując u mnie niemalże zdumienie, jak szybko był w stanie objaśnić ostatnie zdarzenia. 
- Trzeba będzie powiadomić wojsko w takim razie. Powiem chłopakom, że trzeba uważać, skoro pan mówi, że tego nie widział. Może być wszędzie... - odparła wilczyca, na co już nie otrzymała żadnej reakcji.
Następne chwile zapamiętałam jak przez mgłę, kiedy, najwyraźniej handlarze, a nie wojsko, rozładowywali swój wózek, ciągnięty przez jakieś zwierzę, a następnie mnie na niego wsadzili. Nim zdążyłam zawyć z bólu, szybko usnęłam, zaś ostatnim co zapamiętałam, były kolorowe oczy Caiasa.

<Jastesie? Wybacz to… coś… To tak na rozgrzewkę XD>

Słowa: 1807 = 135 KŁ

sobota, 8 sierpnia 2020

Od Lawrence'a CD. Pandory

- Lucien. - Maluch przedstawił się, spoglądając w kierunku białego wilka. Lawrence zaczynał współczuć maluchowi. Biedak najpewniej nie zdawał sobie sprawy z sytuacji, w jakiej się znalazł. Co jeśli jego mama się nie znajdzie? Albo co gorsza, odnajdą jej ciało? Medyk potrząsnął łeb. Nie może z góry zakładać najgorszego. Wystarczy poczekać, aż patrol sprowadzi waderę całą i zdrową.
- Bardzo ładnie. - Idący obok mnie basior zagadywał do małego. - Ja jestem Pandora, a to jest Lawrence.
Brązowy basior przytaknął, delikatnie się kłaniając. Szczeniak nie odzywał się przez chwilę, najwyraźniej nad czymś myśląc.
- A Pandora to nie żeńskie imię? - odezwał się po chwili. Towarzysz Lawrence'a jedynie położył po sobie uszy.
- Tak - potwierdził po momencie milczenia. Medyk zaśmiał się cicho, na co jego przyjaciel zareagował szturchnięciem skrzydła.
- Gdzie jest twój tata? - Lawrence postanowił zmienić nieprzyjemny temat. Nie chciał, aby mały zaczął drążyć rozmowę dalej.
- W domu - odpowiedział, uśmiechając się delikatnie. Medykowi spadł kamień z serca. Dzieciak nie zostanie sierotą, jeśli patrolowi się nie powiedzie. Chociaż tyle.
- A gdzie mieszkasz? - dopytywał. Może dobrym pomysłem będzie odprowadzenie malucha do ojca.
- Nie mogę powiedzieć, nie znam was - mruknął, kuląc się nieznacznie. Pandora uśmiechnął się, na co Lawrence odwzajemnił podobny gest. Inteligentny malec.
- Racja. Kiedy przyjdzie twoja mama, wrócicie do domu - zapewnił biały wilk.
W końcu doszli do mieszkania medyka. Pierwszą czynnością, jaką zrobił Lawrence, po wejściu do domu było sprawdzenie stanu swojego pacjenta. Lis dalej pozostawał nieprzytomny, ale chociaż przeszła mu gorączka. Lekarz wierzył, iż ranny szybko dojdzie do siebie. Następnie przygotował posiłek, którym poczęstował swoich gości. Jak zauważył, w międzyczasie Pandora umył szczeniaka.
- Smacznego. - Lawrence podał sarninę. - Musisz nabrać energii przed powrotem twojej mamy - dodał, podsuwając talerz pod sam nos malucha. Lucien obwąchał niepewnie posiłek. 
- Mama mówiła, aby nie brać nic od nieznajomych - odparł, krzywiąc się lekko. 
Lawrence zaśmiał się serdecznie. 
- Jestem medykiem - wyjaśnił łagodnie. - Jaki cel miałbym w tym, aby cię otruć, a później leczyć? 
Szczeniak spojrzał na mięso. Brązowy basior wzruszył ramionami i sam zajął się swoim posiłkiem. Nie jadł od dawna. Czuł niebywały głód. 
Kończąc swoją porcję usłyszał dochodzące z zewnątrz głosy. Wyjrzał przez drzwi, skąd dojrzał wracający patrol. Zamarł widząc kulejących i rannych wojowników. Co ich tam spotkało? Pomiędzy nimi dojrzał nieznaną sobie waderę. Od razu domyślił się, że jest to matka Lucien'a. Wilczyca wydawała się wycieńczona. Bez słowa Lawrence wybiegł na spotkanie z patrolem. Musiał dowiedzieć się, co zaszło w lesie. 


<Pandora?>

Słowa: 390 = 24 KŁ

wtorek, 4 sierpnia 2020

WPIS #9


W okresie 24 czerwca - 24 lipca:


Napisano 21 opowiadań!
Dołączył 1 wilk
Odszedł 1 wilk; 1 dołączył  ->  aktualny stan liczbowy 12♀/12♂



Najaktywniejszymi wilkami zostają Aarved i Saita z wynikiem 4 postów!
W nagrodę za to dostają 100 kryształowych łusek.


Zarobione łuski:


za co:
Fioletowy - opowiadania
Zielony - questy
Pomarańczowy - nagroda Najaktywniejszego Wilka
Różowy - 20% z sumy wszystkich zarobionych KŁ, jeśli wilk napisał minimum 20 opowiadań



Aarved - 315 KŁ + 100 KŁ = 415 KŁ
Aziroth - 33 KŁ
Elijas - 140 KŁ
Jastes - 124 KŁ
Karwiela - 73 KŁ
Nevt - 120 KŁ
Pandora - 22 KŁ
Quigley - 46 KŁ
Saita - 165 KŁ + 100 KŁ = 265 KŁ
Spero - 35 KŁ
Xeva - 71 KŁ
Layout by Netka Sidereum Graphics