środa, 31 sierpnia 2022

Od Jastesa - II Quest z tablicy ogłoszeń

Zastanawiał się czemu zdecydował się pomóc waderze. Jasne, wyglądała na zrozpaczoną ucieczką królika i chciał jej pomóc, jednak samo to zadanie wydawało mu się trochę... niepoważne.  Być może był zbyt przyzwyczajony do misji, w których na każdym kroku czyhało niebezpieczeństwo. W ostatnim czasie naprawdę był magnesem na wszelkiego rodzaju przeszkody: złodziei, asasynów, wyrastające spod ziemi magiczne lodowe szpikulce, nawet demona, a pogoń za królikiem siliatijskim była w porównaniu z tym czymś wręcz, no, nierealnym. Miał tylko nadzieję, że nie wykracze sobie czegoś, co zmieni jego proste zadanie w piekło.
Podążał śladami uciekiniera, coraz bardziej wgłąb Obrzeży. Spod ścian lepianek wbijały się w niego niezbyt przyjazne spojrzenia okolicznych mieszkańców, którzy jednak ani raz nie zaczepili basiora. W końcu Jastes był posłańcem i zdarzało mu się przenosić albo dostarczać listy w granicach slumsów. Nie był zatem całkowicie obcy, lecz nie był też przyjacielem. 
Dzielnica zaczynała się kończyć, a ślady, ku zaskoczeniu sivariusa, prowadziły dalej. Kiedy usłyszał, że wadera zgubiła trop na samym początku Obrzeży postawił na króliku krzyżyk. Szanse na przetrwanie w tym miejscu potencjalnego posiłku/szansy na wzbogacenie dla miejscowych były bardzo niewielkie, a w dodatku nie wiedział wtedy, że wadera była naprawdę kiepskim tropicielem. Zapowiadał się więc szybki spacer na zabicie nudy, teraz jednak bardziej przypominało mu to trening myśliwski, z czego w sumie był zadowolony. Nie wspominając już o tym, że robił dobry uczynek. Naprawdę miał nadzieję, że odnajdzie królika żywego, bo z łatwością mógł sobie wyobrazić reakcję wilczycy na złe wieści, a wolałby tego uniknąć. Nigdy nie wiedział jak się wtedy zachować i co powiedzieć, by rozmówca przyjął smutną dla niego wiadomość lepiej. 
Ślady przekroczyły granicę drzew za miastem i prowadziły w las. Basior zastanawiał się przez chwilę czy nie lepiej byłoby pozwolić zwierzęciu żyć na wolności, szybko jednak zrezygnował z takiego myślenia. Króliki siliatijskie często hodowano, nie znały więc realiów innych niż niewola. Szybko zginąłby, zjedzony przez jakiegoś drapieżnika albo nawet przez wilka, nie znającego wartości tego stworzenia. O ile już coś go nie dopadło.
Te spekulacje wkrótce okazały się błędne, bowiem po chwili uszy basiora wykryły jakieś delikatne szuranie kilkadziesiąt metrów przed nim. Zbyt ciche na duże zwierzę. Jastes opadł nisko na łapy i bardzo powoli zaczął zbliżać się do źródła dźwięków. Skierował wiatr w swoją stronę i zaciągnął się powietrzem, wyczuwając charakterystyczny zapach. Jeszcze tylko kilka ostrożnych kroków i... basior wyskoczył zza krzaków, wprost na niespodziewającego się niczego królika. Ten pisnął przerażony i w sekundzie zebrał się do skoku, lecz Jastes przydusił go łapami na tyle delikatnie, na ile się dało, po czym złapał zwierzaka zębami, pilnując by w razie możliwości nie stała się mu żadna krzywda. Biedne stworzenie zamarło ze strachu i gdyby nie szybki oddech na podgardlu sivariusa, wydawałoby się, że umarło. Masz ogromne szczęście, mały, że cię jak dotąd nic nie dopadło, pomyślał wilk, odwracając się w stronę, z której przyszedł. Teraz pozostało tylko oddać zgubę właścicielce.

~*~


-Jeszcze raz bardzo panu dziękuję. Co ja bym zrobiła bez mojego skarba? Jak mogłeś mi to zrobić, maluchu, widzisz jak się o ciebie martwiłam?- z pyska wadery Malisabis nieustannie płynęły słowa, raz kierowane w stronę Jastesa, a chwilę później do króliczego uciekiniera, siedzącego już w przeznaczonym dla niego miejscu w domu wilczycy. Widać było, że nie posiadała się z radości.- Należy się panu nagroda. Proszę chwilę zaczekać.- nie zareagowała na próbę machnięcia łapą na pieniądze i na minutę zniknęła w głębi swojego domu. Kiedy wróciła, miała ze sobą mały woreczek z łuskami, który zaraz wręczyła Jastesowi.- Proszę i jeszcze raz dziękuję za pomoc. Niech bogowie mają pana w swojej opiece, panie Jastesie. - basior uśmiechnął się lekko, skinął głową, przejął lewitujący w jego stronę przedmiot i odparł:
-I panią również. Do widzenia! 

Od Rosa - Trening X, cz. II

 Znaczy, najpierw zamoczył łapy, opierając się o te zanurzone w wodzie skały, dopiero potem już musiał wejść do rzeki, opierając się jej upartym prądom. Bumari tego dnia ewidentnie miała chrapkę na wilka w sosie własnym, gdyż uderzała w młodzieńca z każdej strony, atakując w bok, czy uparcie podcinając łapy. Jednak on też był uparty. Sam nie chciał zginąć w tak mało chwalebny sposób, a co dopiero pozwolić na to Generałowi, przecież dumny dowódca nawiedzałby za to Rosa zza grobu z całą swoją urazą. Tak więc walczył z prądem, skacząc między kamieniem, a kamieniem. 

Ros jednak przecież lubił życie. Wizja utraty go w końcu zaczęła być przytłaczająca. W danym miejscu koryto rzeki mogło mieć nawet dwadzieścia metrów szerokości, przykuty do skały basior znajdował się na wysokości około szóstego metra, zaś białooki zaczął męczyć się przy czwartym, wyraźnie odczuwając spadek energii przez akcje wykonywane w przeciągu paru ostatnich minut – właśnie, to były zaledwie minuty, a z przemoczonego pyska zaczęły ulatywać kłęby półprzezroczystej pary. 

– Trzymasz się tam?! 

Białe nagle się zatrzymał w pół kroku, parskając zimną wodą, która zlatywała z niego całymi strumieniami, chociaż sam nigdy do tej wody nie wszedł w całości. Przez wszechobecny hałas rzeki, a także własny puls, zmęczony wilczek ledwo usłyszał głos towarzysza. 

– T… Tak, ja… 

– Nie śpiesz się, do cholery, bo też cię porwie! – usłyszał rozkazujący ton– Teraz już nigdzie nie odpłynę, więc bądź ostrożny! 

Łatwo ci mówić, zaklął Ros w myślach, znów wracając wzrokiem na swoje skąpane po łokcie łapy, a następnie w przód, gdzie kamieni już brakowało. Trzeba było przyznać, że Generał trafił czasowo w punkt ze swoim przytykiem, bo jeszcze chwila i lerdis zrobiłby o jeden krok za dużo, a tak, to przynajmniej zyskał czas na wzięcie oddechu. Znów warknął. Gdyby jego umiejętności były nieco lepsze, mógłby stworzyć sobie mały pomost do stworzonej przez siebie góry lodu, ale w obecnym stanie już na bank zamroziłby drugiemu wilkowi więcej niż tylko łapy. Nie miał więc wyboru, zresztą nie dał sobie również zbyt wiele czasu do namysłu. Wziął głębszy wdech i przeniósł ciężar ciała bliżej nóg, które zgiął w kolanach i stawach skokowych, opierając się przednimi na czubku skały, a następnie bez chwili wahania rzucił się w przód, skacząc wprost w mroźną krainę Bumari. Celował w punkt na metr przed Generałem, jednak nie był wystarczająco silny i musiał dopłynąć, gwałtownie przepychając się między falami. Już po chwili prąd rzeki błyskawicznie pchnął nim prosto w wyprostowane przednie łapy ratowanego basiora, przypięte do lodu. W ten sposób Generał stracił swoje śliskie, ale jednak, oparcie na skutek uderzenia mniejszego ciała, jednak gdy zapadł się pod wodę, Ros wykorzystał ten moment aby na niego bezpardonowo wleźć, robiąc sobie z basiora schodek. Zajęło to chwilę, nim wspiął się na złamany lód, a z niego wlazł na kamień. Tymczasem jego przełożony zdążył się wynurzyć, biorąc przy tym głęboki wdech. 

– Ty bezczelna mendo! – wrzasnął od razu, a młodzieniec, mimo iż bez oddechu w płucach, od razu odpyskował. 

– Proszę obrażać mnie dalej, to dobrze świadczy, że Generał nie tonie. 

Białooki znów ostrożnie postawił łapy na lodowej skale, po czym spojrzał w dół, tylko po to, żeby prawie zetknąć się nosami z drugim wilkiem, który w tym samym momencie spojrzał w górę i prychnął. Woda lała się między miedzianymi kosmykami, wylatując z oczu, nosa i pyska, gdzie mieszała się ze śliną. 

– Niewychowany gnoju. 

Lerdis zaśmiał się szczerze, a drugi basior choć próbował być poważny, sam nie potrafił powstrzymać krzywego uśmieszku nawet pomimo powagi całej sytuacji. Wciąż brodził w lodowatej rzece po połowę klatki piersiowej, opierając się tylko o kawał lodu, gdyż jego nogi nawet nie czuły dna. 

– Dobra, teraz cię wciągnę – rzucił w końcu Ros, ustawiając się w najdogodniejszej pozycji. 

– Nie wciągniesz mnie, oszalałeś. 

– Wciągnę cię. 

– Nie wciągniesz! 

– A zobaczysz że wciągnę! 

Już się nastawiał żeby złapać wilka za grzbiet, kiedy ten szarpnął się w bok, nieco tracąc oparcie. 

– Czekaj, cholera! Nadal mam przykute łapy, zresztą ważę dwa razy tyle co ty. Jak już musisz, to przejdź na drugą stronę, żebym mógł się jakoś zaprzeć! Jak mnie pociągniesz do tyłu, to co najwyżej oboje wpadniemy.

– To dobry plan – przyznał wilczek bez zastanowienia i z jednym większym krokiem pokonał odległość między krawędziami. Był cholernie zmęczony, jednak adrenalina zaczęła od nowa wypełniać jego krwiobieg – Dasz jakoś radę się odkuć? Bo szczerze mówiąc to sam jeszcze na to nie wpadłem. 

–...

Generał westchnął, po czym odchylił łeb w tył i nagle, pojedynczym, mocnym rąbnięciem uderzył nim w jedną z kajdan, rozpryskując lód we wszystkie strony. Następnie zrobił to samo z drugą, a zachwycony Ros aż sapnął z wrażenia, przeskakując z łapy na łapę. Drugi basior po wszystkim spiął się jak struna i szybko otrząsnął, jakby rozwalanie lodowców własną głową trenował od wieku szczenięcego. Mimo wszystko Białe postanowił nie tracić czasu i nachylił się, by złapać przełożonego za kark całym pyskiem, zaciskając na nim trzonowce. Najpierw podniosła się warstwa miękkiego futra i grubej skóry, a następnie pojawił się opór w postaci dodatkowej wagi. Starszy wilk również zaczął się wiercić, próbując nie wpaść do wody drugi raz, jednak i jemu zmęczenie dawało się we znaki, uparcie ciągnąc ciężkie ciało ku granatowej toni. Nie poddawali się jednak. Jeden i drugi zapierali się z całych sił, a gdy jedna z tylnych kończyn Generała znalazła się ponad taflą rzeki, białooki z najwyższą starannością (podczas najgorszego rozkojarzenia) dorobił jej punkt podparcia, a następnie drugi dla drugiej. Gdy ogromna, ciemno złota masa wylała się w końcu na kawał lodu, cała pionowa ściana już była wklęsła od orania pazurami, a pod jego brzuchem rozlała się kałuża. Ros przeskoczył na niższy głaz, lekko dysząc, jednak na jego pysku tkwił triumfalny uśmiech. 

– M… mówiłem że Generała wciągnę! 

Drugi basior oddychał dużo ciężej, jednak jego temperament nie pozwalał mu na dłuższy odpoczynek. Za chwilę podniósł się, zaparł łapami i otrząsnął z wody, po czym zwrócił spojrzenie płomieniście niebieskich oczu na młodziaka. 

– A ja mówiłem, że masz iść po pomoc – rzucił z przekąsem, po czym rozejrzał się po okolicy. Jego boki znów zaczęły wybijać równy, żywy rytm. 

– Ale tak było szybciej. 

– I mniej bezpiecznie, to prawda. Gdybyśmy zginęli, to oboje. 

– Po bratersku – żachnął się radośnie młodszy, a Generał charakternie parsknął. 

– Wytrzyj matczyne mleko spod nosa, to pogadamy o braterskości. Poza tym póki co, to nadal tkwimy na środku rzeki. 

– Śmieszne, nie pamiętam żebym kiedykolwiek pił matczyne mleko – zaśmiał się w odpowiedzi, nieco niezręcznie. Oboje wymienili błyskawiczne spojrzenia, jednak nie doszło ani do przeprosin, ani do krzyku. Niemo doszli do wniosku że mieli to tak samo w nosie, więc zaraz skupili się na powrocie na brzeg, jednak w tym temacie również nie musieli się głośno naradzać. Generał jako mieszaniec Eziris z Fenris odziedziczył po rodzicach żywioły wiatru i elektryczności, jednak jego moce nie zdawały się w ich sytuacji na nic, zaś Ros w obecnym stanie mógłby co najwyżej zrobić z lodu kamyczki i odbijać je od wody niczym kaczki… ewentualnie mógłby wepchnąć przełożonego do wody i zachęcić go do zostania prywatną łodzią, jednak ten pomysł nie miał prawa opuścić nawet pyska w formie żartu. Minęła dłuższa chwila ciszy. 

– Dobra, płyniemy. 

Lerdis spojrzał na towarzysza z niewysłowioną konsternacją. 

– Płyniemy..?

– Płyniemy, nie ma innej opcji. 

Złoty wilk również zeskoczył na niższy poziom kamieni, z powrotem mocząc nogi w Bumari, chętnie witającej go swoimi chłodnymi pieszczotami. 

– Żartuje Generał. Ja nie mam siły. 

Niebieskie oczy spojrzały z góry na młodzieńca, a pysk rozciągnął się we wrednym uśmiechu. 

– Kto pytał? Jak mówię, że płyniemy, to płyniemy. 

Białe przełknął ślinę. No tak, żywioł umysłu również był w posiadaniu Generała. Ten, którego Ros najbardziej nie lubił, póki nie potrafił nad nim do końca panować ani się przed nim opierać, a w przyszłości stanie się jego największym atutem. Teraz, szczeniak tylko czuł jak w jego magicznej sferze siedzi jakiś pasożyt i nic nie robi. Po prostu tam był, jak guz z tyłu mózgu, którego się czuje, ale nie da się wygrzebać siłą. Potrząsnął lekko głową, a ucisk samoistnie zniknął. 

– Dobra – mruknął w odpowiedzi i rozejrzał się po dnie, a przynajmniej tej jego części, którą mógł dostrzec. Już miał ochotę zapyskować, że wróci sobie drogą którą przyszedł, a drugi wilk ma sobie radzić sam, ale gdy wielki basior już stał obok niego, Ros stracił nieco ze swojej zaczepności. 

– Trzymaj się po mojej prawej, wtedy jakby co, to wpadniesz na mnie i nas nie rozdzieli. Od razu odbijamy na lewo, do tamtych kamieni – zarządził basior, wskazując gestem pyska na upatrzone przez siebie punkty zaczepienia. W odpowiedzi usłyszał wyłącznie niechętne "mhm", na które już nie zwrócił uwagi, bo bez wahania wlazł do wody, jakby wszechogarniający chłód nie robił na nim wrażenia. Białe oczy patrzyły na to z czymś między zazdrością, urazą, a naturalnym podziwem, gdyż sam czuł się jakby przechodził właśnie przez najgorszy trening na świecie - cały drżał z zimna i ze zmęczenia, podczas gdy ten niedoszły topielec na nowo wpychał się w ramiona śmierci, twardy jak głaz, którego już nie dałby rady rozkruszyć samym łbem. Jednak lerdis też nie mógł zostać sam po tej stronie, bo nie zniósłby takiego upokorzenia, a fakt że uratował prawą łapę Ivo straciłby całkowicie swoją wartość. Zacisnął więc zęby i szybko dołączył do towarzysza, a rzeka z całą swoją pasją docisnęła ich do siebie bokami. Gdy wychodzili, lerdis ledwo był w stanie utrzymać łeb ponad powierzchnią i tym razem to złoty wilk musiał go wyciągnąć z opresji, co też uczynił z wysiłkiem niewielkim, w porównaniu do poprzednich doświadczeń. Mimo wszystko, po tej kąpieli oboje musieli uwalić się na ziemi, parę metrów od rzeki żeby złapać porządny oddech. Płuca Rosa paliły, wychłodzone i wypełnione wszystkim tym, czym płuca nie powinny się wypełniać. Kaszlał raz, potem drugi, a całe jego ciało trzęsło się, jakby dopiero co wyszedł z rzeki… z której właściwie wyszedł. 

Nie minęły jednak dwie minuty, nim Generał znów wstał i bezpardonowo się otrzepał, w oczach przemęczonego wilczka sprawiając wrażenie niezmordowanego potwora. Niebieskooki zaraz przyjął pozycję i nisko zawył, dając określony sygnał określonym wilkom. Zaraz pojawiła się odpowiedź, następnie druga i trzecia, wszystkie od znanych członków stada. 

– Chodź, Rozie, nie możemy się za długo wylegiwać, bo to niezdrowe. 

Jednak młody wilk wpatrywał się w niego bez przekonania, stałe ziajając. 

– Jes… trze min.. u… tee…

– Ależ ty delikatny, dzieciaku. Gdybyś był pod moimi skrzydłami, to miałbyś codziennie takie treningi, że Bumari pokochałbyś jak mat… ekhmm… kochankę..? Dzieciaki w twoim wieku już interesują się seksem? 

Spojrzenie Rosa stało się jeszcze chłodniejsze, jednak metoda pierdolenia nad uchem pomogła, bo młodziak zaraz wstał, nie mogąc tego dłużej słuchać. Od razu zaczęli iść w kierunku, z którego wcześniej dobiegał do nich najbliższy głos. Przez dłuższą chwilę milczeli, aż lerdis zaryzykował kolejne spojrzenie na przełożonego. 

– Właściwie, to co Generał robił w tej rzece? 

Złoty basior zastrzygł uszami i zaśmiał się nieco niezręcznie. 

– Sam nie jestem pewny jak to się stało. Chciałem się napić i w jednej chwili usłyszałem czyiś głos dobiegający z wody, a w drugiej już porywał mnie nurt. To jest… zamglone… Ale nie zastanawiaj się nad tym. Zrobiłeś dobrą robotę z tym ratunkiem i jakoś ci to wynagrodzę… kiedyś. 

Wspierająco szturchnięty młodzieniec aż się zachwiał, jednak nie mógł nic poradzić na narastające w nim samozadowolenie. Rzeczywiście, do końca dnia wszyscy w legionie Generała wiedzieli o wyczynie Rosa, a dziwny głos z jeziora odszedł w zapomnienie. 



Nagroda: Do wyboru 5 punktów pływanie/latanie/magia

Od Karwieli - Trening dotyczący bestii II

-Dlaczego, na odwłok dziadka Cytiona, zgodziłam się na tę cholerną robotę?- wymamrotała Karwiela, ogarniając wzrokiem sięgające horyzontu połacie piasku. Nic tylko piasek, piasek, o, czyżby chrząszcz? i piasek. Nie tylko w krajobrazie, ale również w oczach i pysku, ponieważ wiatr porywał go w górę i ciskał w przeszkodę, jaką była stojąca wadera. Gorąco otaczało ją jak ciężka kołdra, jednak przynajmniej na to miała rozwiązanie. Pamiętając opowieści rodziców, których przodkowie mieszkali na obrzeżach pustyni, zaopatrzyła się w tabletki schładzające. Miała też łatwiej ze względu na krótką sierść i wysoką tolerancję ciepła, które odziedziczyła w genach. 
-Jak się dobrze zastanowić- mamrotała dalej, tęskniąc za możliwością rozmowy z kimś innym, niż jaszczurką- to dobrym pytaniem byłoby, co ja do stu diabłów robię w Królestwie Północy, skoro moje ciało znacznie lepiej przystosowane jest do takiego klimatu. A tak mrożę sobie dupę na lodzie.- kierowała się na wschód, taszcząc przy sobie bukłaki przynajmniej w 3/4 wypełnione wodą. Nie był to jednak bardzo uciążliwy ciężar, bo zapięła je tak, aby zbytnio nie przeszkadzały w wykonywaniu ruchów, a pozostały dyskomfort zagłuszała wyobrażaniem sobie wody spływającej do wysuszonego gardła.
-Ah, no tak. W Królestwie przynajmniej można pogadać z wilkami i nie być uważanym za dziwadło. W większości przypadków.- odpowiedziała sobie na pytanie, rozglądając się w poszukiwaniu śladów szukanej przez nią bestii. Roicher beżowy. Stworzenie bardzo strachliwe i cholernie szybkie. Tropienie takiego wydawać by się mogło szukaniem igły w stogu siana, jednak wyzwania były tym, co Karwiela lubiła najbardziej. W dodatku nieczęsto otrzymuje się propozycje podobnego sortu, dające możliwość poznania świata i poszerzenia swojego fachu, za które jednocześnie oferuje się zapłatę. A gdyby jej się udało dostrzec tego szczwanego Błękitnego Liska, jaki to byłby materiał na opowieści o jej przeżyciach! 
Karwiela, zmotywowana takim myśleniem, z zapału aż przyspieszyła i z większą werwą zaczęła rozglądać się za śladami. Powtórzyła w myślach zapamiętane informacje. Półtora metra długości, pół wysokości. Duże uszy, echolokacja... Wykorzystuje gorące powietrze. Iluzja niebieskiego dymu? Zmarszczyła brwi, upewniając się czy w pobliżu nie ma czegoś podobnego w tym kolorze (oprócz nieba oczywiście). Nic jednak nie przykuło jej uwagi. Westchnęła więc i przystanęła, by napić się wody. Boski płyn cudownie zwilżył gardło i po raz kolejny w trakcie obecnej podróży przypomniał, że nie ma nad niego lepszego. Ten stary pryk jednak miał rację, pomyślała, przypominając sobie kłótnię z jakimś starszym wilkiem, przez którą nieomal dostała po głowie butelką Pana Beczułki. Tematem była wyższość piwa nad wszystkimi innymi trunkami. Jej przeciwnik wychwalał rum. A potem dołączył się stary basior i dorzucił swoje trzy łuski o wodzie. Po kiego demona przyszedł wtedy w ogóle do baru, skoro wystarczyła mu woda? Karwiela skrzywiła się z niesmakiem. I choć od owego zdarzenia minęło już kilka lat, trudno było jej się pogodzić z tym, że tamten wilk mógł miał rację. 
Jej kwaśny humor przerwało zauważenie na piasku przed nią ledwo widocznych śladów, nie pasujących do żadnego znanego jej zwierzęcia żyjącego na pustyni. O malutkich przednich łapach i całkiem sporych, w porównaniu do nich, tylnych. Czyżby strzał w dziesiątkę? Nie pozostało jej nic innego, jak tylko ruszyć tym tropem i się przekonać. Jednak zanim to zrobiła, wyjęła notes i pospiesznie zapisała "przednie łapy: pięciopalczaste?tylne: trójpalczaste". W końcu naukowiec chciał, by zrobiła jakieś notatki. Szczerze, nie spodziewała się, że uda jej się zaobserwować cokolwiek, co będzie można zapisać, biorąc pod uwagę szybkość i nieśmiałość roicherów, dlatego z zadowoleniem ruszyła w dalszą drogę. Szła powoli, z nosem przy ziemi, próbując wyczuć zapach istoty. Był bardzo delikatny i trudny do uchwycenia, zupełnie inny niż wszystko, co do tej pory wąchała. Przypominał... sama nie wiedziała co. Staruszek się raczej nie ucieszy, pomyślała rozbawiona sobą. Trzeba będzie coś później wymyślić, bo jeszcze pieniędzy nie da.
Przez dłuższy czas tropiła bez większego sukcesu, jednak nie traciła nadziei na odnalezienie właściciela śladów. Miała tylko nadzieję, że poszukiwania nie będą trwały dużo dłużej. Piasek zaczynał robić się coraz cieplejszy, a wadera nie bardzo miała ochotę na przeczekiwanie upału w jakiejś norze. Albo, co gorsza, na piasku, bez żadnej innej ochrony niż kupiony przez nią spory kawałek materiału. Na wszelki wypadek zaczęła rozglądać się za jakimś schronieniem, by wiedzieć czy byłoby do czego wracać. 
Na szczęście jednak niedługo później dojrzała coś, co miało potencjał być bestią, której szukała. Kilkaset metrów od niej przemieszczało się kilka czarnych pasów. Niczego innego nie widziała, ale pamiętała jak stworzenie wyglądało na zdjęciu: taki sam układ czarnych pasów, na małym ciele w kolorze piasku. Karwiela przeklęła pod nosem swój słaby wzrok i pełna nadziei ruszyła dalej. Im była bliżej, tym ciało nabierało kształtów i coraz mocniej odrysowywało się od otoczenia. Wadera nie miała już wątpliwości. Trzy dni na pustyni i w końcu go znalazła!
Zwierzę leżało i wyglądało jakby drzemało. Albo zdechło. Tę teorię potwierdzało to, że bestia podobno miała świetny słuch i potrafiła posługiwać się echolokacją. Z jakiego innego powodu nie usłyszała Karwieli? Wszystkie źródła wiedzy o tym gatunku potwierdzały, że woli ucieczkę od ataku. Czyżby się myliły i istota zwabiałaby swoje ofiary udawaną bezbronnością, by chwilę potem rzucić się na nie i zagryźć na miejscu? Małe szanse.
Nie pozwoliła sobie jednak na żadne gwałtowne ruchy, bo nie mogła mieć pewności czy stwór naprawdę zdechł. Pamiętała zapewnienia uczonego, że roichery, pomimo nieproporcjonalnie krótkich nóg są diabelnie szybkie. Miała przewagę kamuflażu, w postaci swojego ubarwienia, które niewiele różniło się od otoczenia. Jedynym problemem w tym zakresie był długi, czarny i oznajmiający wszem i wobec "NIEBEZPIECZEŃSTWO" odwłok, lecz wadera schowała go za sobą. Zwierzę ani drgnęło. Około trzydziestu metrów od bestii zaczęła prawie szorować brzuchem po ziemi, starając się podchodzić jak najostrożniej i jak najciszej. Dostrzegła nieco zniekształcony pysk, wyglądający zupełnie tak, jakby bestia zderzyła się z czymś twardym, co spowodowało deformację. Może to było przyczyną jej śmierci?
Delikatnie położona na piasku łapa. Potem następna... Znieruchomienie. Głęboki wdech i ekscytacja szalejąca w piersi. Prawdziwy roicher, malowany skurczybyk! Chyba martwy, czy mogło być lepiej? Poduszka oderwana od ziemi, zastygłe w napięciu mięśnie... kur*a nO NIE, STÓJ TY MAŁY PIEPRZNIKU!
Wystarczyła sekunda, by nieruchome dotąd stworzenie poderwało się na nogi i zaczęło uciekać, lecz zaprawiona w zawodzie łowcy Karwiela nie pozwoliła sobie na chwilę zastanowienia czy nieuwagi i skoczyła za nim. Szybko jednak okazało się, że nie miała szans w starciu ze zbiegiem, który w krótkim czasie stworzył zadziwiająco dużą przewagę. Pytanie "jak on to robi??" kołatało jej się w głowie, gdy patrzyła jak długi stwór oddala się coraz bardziej i bardziej, aż w końcu znika za horyzontem. Podżegana dumą determinacja nie chciała pozwolić jej się poddać, lecz bukłaki z wodą i torba, obijające się nieprzyjemnie o jej boki, ostatecznie ją do tego skłoniły. Stanęła, dysząc ciężko i wypatrując istoty w miejscu w którym ta zniknęła, nie chcąc jeszcze odpuścić. Wiedziała jednak, że ta bitwa była już przegrana i zaalarmowany stwór zapewne nie da do siebie ponownie podejść tak łatwo. Nie wspominając już o tym, że ciągle mógł biec i tworzyć coraz większy dystans do pokonania. A najgorętsze godziny zbliżały się nieustająco. Szansa na spotkanie kolejnego roichera w niedługim czasie? Prawie żadne. Poza tym miała już serdecznie dosyć samotności i pustyni, a coś tam udało jej się zaobserwować, prawda? Prawda. Zastanowiło ją tylko to, dlaczego stworzenie poderwało się dopiero wtedy, kiedy była już tak blisko. Może było otumanione? Wyjaśniało by to zniekształcony pysk. 
Usatysfakcjonowana swoim rozumowaniem zawróciła i ruszyła z powrotem po swoich śladach. Czas wracać do domu. 


Nagroda: 5 punktów szybkości + 100 KŁ

wtorek, 30 sierpnia 2022

Od Lys i Tin, CD Sakiego

Lys wywróciła oczami na naiwność Tin. Ta odpowiedź była oczywista. Przecież to byłoby nieopłacalne, mówiła jej wcześniej dokładnie to samo o czyszczeniu potem ogona. Za dużo zachodu, nieopłacalne. Mimo wszystko poczuła jakąś satysfakcję z tego, że miała rację. "A nie mówiłam?" chciało się powiedzieć, ale ugryzła się w język. Nie czas teraz na to.
Z pytaniem basiora spojrzała gdzieś w dół. Poruszyła uchem, zmarszczyła nos, jakby to miało pomóc wykręcić jej się od odpowiedzi. Powinna teraz zostawić Tin na lodzie, żeby sama się tłumaczyła, a nie jeszcze ją ratować.
– Nie wiem, to był pomysł Tin – wypaliła, choć przecież on nie miał pojęcia, o kim mówiła.
I teraz nagle zdały sobie sprawę, jak cała ta sytuacja wyszła absurdalnie. Lys poczuła wstyd za dwóch. Jak mogła dopuścić do tego wszystkiego? Co pokusiło Tin? Trzeba było zatrzymać ją w domu. Zachowywała się czasem jak dziecko, a ona musiała jej pilnować jak surowy rodzic. Jedno wspólne ciało w tym wcale nie pomagało. Być może, że tak było jeszcze trudniej.
Już szykowała jakieś paskudnie dłużące się kazanie, które wygłosi, gdy tylko wrócą. I sama postara się o to, aby Tin następnym razem zastanowiła się dwa razy przed wykonaniem jakiegoś głupiego pomysłu.
A ona wcale nie czuła się winna. Przecież nikomu niczym nie zaszkodziły, a zaspokojona ciekawość to nic złego! Nie rozumiała, czemu Lys tak się zdenerwowała o to wszystko. To nic takiego… Jeszcze pokaże, że wyciągną z tego nawet jakieś korzyści. Może nawet nowego znajomego?
Właśnie! Obie wróciły uwagą do rudowłosego wilka. Pokiwał nieco niepewnie głową, zdawał się być wciąż zdezorientowany. Dziewczyny odchrząknęły, tylko odrobinę niezręcznie.
– My jesteśmy Lys i Tin – przedstawiły się w końcu, pochylając nieznacznie głowę.
Wypadało mieć to wreszcie za sobą. Widziały, jak w oczach basiora gaśnie nadzieja na zostanie w spokoju, ale zignorowały to, uśmiechając się łagodnie. Zdążyły zauważyć, że nie należał do zbyt towarzyskich, ale mimo to brnęły dalej, wcale się nie zrażając. Chęć naprawienia pierwszego wrażenia, jakie za sobą zostawiły, była silniejsza.
– Saki – odparł po chwili, uciekając gdzieś wzrokiem.
Teraz muszą coś wymyślić, żeby nie wyszło głupio, że uganiały się za Sakim tylko dla tego jednego, tak mało ważnego pytania. Nawet jeśli to była właśnie prawda. Żenująca, ale prawda.
– Może chciałbyś wpaść na ciepłą herbatę? Pewnie zmarzłeś w tym śniegu.
Tak, to było pierwsze, co przyszło im do głowy. Liczyły się z odmową, ale spróbować zawsze było warto, prawda? Zaczęły grzebać łapą w białym puchu, starając się zapomnieć o wydarzeniach sprzed chwili. Chciałyby zacząć od początku, wymazać głupstwa. Marzenia.


<Saki?>
Słwoa: 410 = 26 KŁ

sobota, 20 sierpnia 2022

Od Xevy, CD. Hauro

Pochmurny, szary dzień. Mimo niezbyt sprzyjającej pogody, życie w stolicy jak zwykle tętniło z pełną siłą. Wilki kręciły się po ulicach, zajęte swoimi sprawami, kupując, sprzedając, rozmawiając i ciągnąc wózki lub plandeki z towarami. Z pozoru nikt nie odstawał od reszty. Ale tylko z pozoru.
Xeva przemykała pod ścianami, jej ciemno-wiśniowa sierść zlewała się z cieniami budynku.
Nie cierpiała Centrum; jego zapachów, hałasu i tłumów. Długie uszy, które zazwyczaj najbardziej zwracały uwagę przechodniów, położyła po karku, a jej głowa była zwieszona. Ubrana była w wyraźnie używany brązowy kubrak podbijany sierścią królika, który kupiła od znajomej Pensri oraz gruby płaszcz zrobiony z niedźwiedziej skóry - nowy, prosto od krawca. Był drogi. Dla niej - bardzo drogi. Odkładała na niego długie miesiące, obawiając się, że nie uda jej się uzbierać odpowiedniej sumy przed nadejściem srogiej zimy. Zdążyła jednak - i całe szczęście, bo sądząc po wyprawie, z której wracała, zrobiła to w ostatniej chwili. Ostatni tydzień spędziła w terenie, zbierając próbki roślin, grzybów i minerałów, które teraz, razem z masywną ilością notatek, spoczywały poukładane w jukach i torbach przerzuconych przez obolały grzbiet wilczycy. Ciało ją bolało, w dodatku miała wrażenie, że zbliża się przeziębienie. Mimo zakupienia grubego płaszcza, porządnie wymarzła.
Podsumowując: nie miała dobrego dnia.
Chciała wrócić do domu, rozpalić w kominku i zakopać się pod kocami, popijając ciepłą herbatę. Musiała jednak najpierw zajść do głównego biura odkrywców, aby oddać pieczołowicie zebrane próbki i złożyć raporty. Nabrała dużą ilość powietrza i westchnęła głęboko, próbując mentalnie przygotować się na nadchodzącą rozmowę. ,,Jeszcze tylko chwila, to ostatnia prosta i będziesz mogła się wyspać”, mówiła sobie w myślach, co jakiś czas uciekając wspomnieniami do tropikalnego klimatu Teneris, którego tak jej teraz brakowało. ,,Może trzeba było zostać… Tam był spokój, ciepło, miałam tam rodzinę i znajomych… A w Królestwie nie dość, że aż kości zamarzają od środka, to wszyscy są głośni i nikogo nie mam przy sobie. No, może poza Pensri… Ona jest kochana, zawsze mi pomoże. Może wszystko wydaje mi się paskudne przez to, że źle się czuję i jestem zmęczona. Może jak się wyśpię i odpocznę, to przestanę…”.

Huk.
 
Uderzenie w bok.

Świat zawirował. Poczuła zimno na pysku i ból rozlewający się po kręgosłupie.
Podniosła chwiejnie ubłoconą głowę z kałuży. Rozejrzała się zdezorientowana, przesuwając spojrzeniem po patrzących na nią zdziwionych wilkach. Zamrugała i otarła nos ociekającą łapą. Kątem oka ujrzała ruch. Obróciła się, dostrzegając podnoszącą się z ziemi waderę. Miała białe futro oraz charakterystyczne, szpiczaste uszy - musiała mieć w sobie krew Sivariusa. Wyglądała, jakby uciekała przed kimś lub przed czymś; jej brzuch oraz łapy były pochlapane błotem, a w jadeitowych ślepiach czaiła się panika. Dyszała ciężko, jakby biegła już od jakiegoś czasu.
Nieznajoma usiadła gwałtownie, o wiele bardziej przytomna niż odkrywczyni. Wadery spojrzały sobie w oczy. Zielone tęczówki przesunęły się w dół i zafiksowały się na czymś. Xeva podążyła za nim spojrzeniem.
Jej ukochana torba utkana z barwionej trawy leżała w błocie. Kolorowe, tradycyjne wzory przesiąknęły brudem, a jeden z rogów rozpruł się pod wpływem impaktu. Piegowata poczuła, jak serce jej pęka.
Spojrzała znów na nieznajomą.
Ta zerwała się na nogi. Biała smuga przecięła powietrzę, gdy Sivariuska chwyciła pasek torby w zęby. Odwróciła się na pięcie i śmignęła błyskawicznie w boczną ulicę, rozpychając gapiów na boki.
- Hej! - krzyknęła Xeva, zrywając się na równe łapy, uświadamiając sobie, że w torbie znajduje się coś o wiele bardziej cennego niż tylko sakiewka z pieniędzmi. Przeszyła ją czysta panika. - To oddawaj! Oddawaj, materedan! Poeden materedan!
Zerwała się chwiejnie i ruszyła za złodziejką, przelatując obok zaskoczonych przechodniów.
- Złodziejka! Złodziejka! Ją łapać! - wrzeszczała Teneriska, pędząc za uciekającą Sivariuską. Próbowała ją dogonić, wyciągając długie łapy najdalej, jak potrafiła, lawirując między wilkami chodzącymi po ulicy, jednak tydzień intensywnej pracy, obolałe mięśnie oraz ciężkie torby sprawiały, że biały ogon coraz bardziej się oddalał. Wilczyca poczuła, jak łzy pieką ją pod powiekami, jednak nie ustawała, mimo że jasny grzbiet zaczął znikać za tłumem przechodniów i po kilku minutach wtopił się w niego zupełnie. Dyszała ciężko, a całe ciało bolało, domagając się tlenu i odpoczynku. Wybiegła zza rogu i…

Trzask.

Jęk i teneriskie przekleństwo.

Przetoczyła się przez grzbiet, lądując z szyją zgiętą tak, że głowa wylądowała pod ciałem. Poczuła, jak łzy toczą jej się po pysku, mieszając się z błotem pokrywającym policzki. Opadła na ziemię, zwijając się na boku, przeciążona strachem, złością i wstydem. Miała wrażenie, że setki oczu wypalają jej spojrzeniem dziury w brudnym, ubłoconym płaszczu. Słyszała śmiechy i szepty. Chciała zniknąć. Chciała wrócić do domu i wtulić się w znajome futro matki.

xXx

Pojawiło się znikąd.
Stało w wejściu do alejki, w którą miała wbiec wiśniowa wadera. Zniekształcona masa powiewającej na wietrze skóry oplatała połamane kości i wykrzywione stawy. Mlecznobiałe oczy skierowały się na samicę leżącą w roztopionym śniegu zmieszanym z błotem, a zakneblowane zrośniętym mięsem szczęki rozwarły się, jakby w niemym wrzasku.
Potoczyło się w przód, swoim obrzydliwym jestestwem wypełniając wejście do uliczki. Ku szczęściu przechodnich nikt zdawał się go nie widzieć, albowiem nawet największym mędrcom brakowało słów na opisanie szpetności tej… istoty. Czymkolwiek to COŚ było.
Stanęło nad Teneriską. Odchyliło głowę, jakby wdychało jej zapach. Długi, pulsujący język wytoczył się spomiędzy zębów otaczających gardziel. Obniżyło łeb, coraz bardziej zbliżając się do Xevy.
Nagle ta otarła łapą pysk. COŚ odskoczyło gwałtownie, przelewając swoje ciało w tył. Wadera drgnęła.

xXx

Odkrywczyni uniosła głowę, spoglądając w puste wejście do alejki, w którą uciekła złodziejka. Przez chwilę wydawało jej się, że ktoś nad nią stoi, ale to był tylko wymysł. Nikt nie podszedł pomóc ani jej, ani temu, na kogo wpadła… Właśnie, co z tym drugim wilkiem?
- Oj! Przepraszam, nie zauważyłem Cię.
Zamrugała, kierując swój zamglony wzrok na basiora, który podniósł się z ziemi. Podszedł do niej z uśmiechem, ale gdy ujrzał łzy spływające jej po policzkach, spoważniał.
- Coś się stało? Pomóc pani, coś panią boli?
I wtedy coś w niej pękło. Wtuliła pysk między łapy, czując się nagle tak bardzo samotna i zagubiona. Straciła dzisiaj coś, co przypominało jej o domu - nie tylko torbę, ale i to, co się w niej znajdowało. Pieniądze, dokumenty... To nie było nic ważnego. Dotknęła miejsca na szyi, przy którym zazwyczaj wisiało rytualne ostrze. Ostrze wykonane z kości jej babki, a podarowane przez matkę, które zdjęła podczas nurkowania w jeziorze i schowała do torby, aby się nie zgubiło. Teraz jednak nie poczuła gładkości wypolerowanej kości ani wyżłobień kształtujących się w jej inicjały i znaki ochronne. Poczuła pustkę. Nie tylko pod łapą, ale i w sercu.
Ono było jej, tylko jej. Jedyna rzecz, którą nie musiała dzielić się z rodziną ani watahą. Tylko ona mogła go używać - dokonanie rytuału obcym sztyletem uważane było za bezczeszczenie świętego przedmiotu i obrażanie bogini. Swoje ostrze je podczas ceremonii wejścia w dorosłość. Te chwile przeleciały jej przed oczami. Zwinęła się i zaszlochała cicho na te wspomnienia.
Zostało stworzone tylko dla niej. Miało jej chronić. Było częścią jej rodziny.
Straciła najcenniejszą rzecz, jaka istniała na tej planecie.
Gdy sobie to uświadomiła, poczuła, jak pęka jej serce.
Była absolutnie zdewastowana. Basior, na którego wpadła, próbował z nią porozmawiać, ale nic nie przebijało się przez mur smutku i oszałamiającej żałoby.
Z pomocą jakiegoś przechodnia udało im się zaciągnąć szlochającą w głos Xevę do jakiejś karczmy.  Eufemizmem byłoby powiedzenie, że klienci byli zaskoczeni. Nikt jednak do nich nie podszedł ani się nie odezwał, więc Xeva po kilkunastu minutach nieco się uspokoiła. Rogaty basior zamówił jej coś do picia i jedzenia i namówił ją, aby wypiła chociaż kilka łyków grzanego wina, które bardzo zaniepokojony kelner postawił przed jej nosem.
Alkohol złagodził jej nerwy, a ciepły napój uspokoił dreszcze wywołane emocjami i przemarznięciem przemokniętej sierści. Xeva poprosiła jeszcze o chusteczki lub materiał, którym mogłaby się wytrzeć i zaczęła opowiadać całą sytuację.
- No i pan... - Pociągnęła nosem. - No i pan widzi, to najcenniejsza rzecz, jaką ja mam. Ja sobie tego wybaczyć nie mogę, co robić, nie wiem. Pieniądze też ukradła, za poszukiwanie zapłacić jak nie mam.
Zamilkła, opuszczając pysk, który niezdarnie wycierała bawełnianą szmatką.

<Hauro?>
Słowa: 1300 = 85 KŁ
Bonusowe punkty dla Toxa za przypomnienie mi, czym jest eufemizm.

piątek, 19 sierpnia 2022

Od Mordimera, do Ametrine

 Spojrzałem na granatowe morze i na niebo o tym samym odcieniu niebieskiego, które sprawiało, że niebo i morze się łączyło. Gdyby nie statki płynące na horyzoncie, nie można by było stwierdzić, gdzie się kończy jedno, a rozpoczyna drugie. Zapowiadało się na deszcz, to była tylko kwestia czasu, nim pierwsze krople wody dotkną ziemi. To była jedna sprawa. Druga, o wiele ważniejsza, płynęła właśnie przed nami. Duży statek wypełniony różnymi drogocennościami, od zwykłych obrazów po złote wisiory. Zadanie specjalne dla najlepszych – czyli nie dla mnie. Ja się tylko załapałem, aby „podziwiać” mojego ojca w akcji. Statek był dobrze strzeżony; na wodzie, a potem na lądzie. Ryzyko jest warte swojej ceny, ale żeby je zmniejszy, w szeregi zabrano tylko najstarszych i najbardziej doświadczonych członków Krwistych. Z jednej strony powinienem być dumny, że mój ojciec jest za takiego uważany, z drugiej kiedy myślę o ich celu, duma momentalnie miesza się z żalem, a nawet w nim zanika.
Siedziałem przy dużej, starej, zardzewiałej kotwicy, obserwując wodę. Nadpływali. Plan był już opracowany. Każdy wiedział, gdzie ma się skryć, co zrobić, ile ma na to czasu. Okazywało się, że w takich momentach każda sekunda była ważna, każda sekunda mogła odegrać ważną rolę w twoim życiu lub najprościej rzecz ujmując: zdecydować czy przeżyjesz, czy umrzesz. Moim zadaniem była obserwacja i nauka. Miałem oglądać całe zajście, zastanawiać się nad ich każdym posunięciem, uczyć się ich sztuki walki, skradania się, kłamania i porywania. W tym celu ukrywałem się między skrzyniami – w cieniu. Nim jednak doszło do rozpoczęcia akcji, Hayli, najmniejsza samica w gronie ale o najostrzejszych zębach i pazurach, dostrzegła nieprzewidzianego gościa.
Skrzydlata wilczyca pojawiła się na moście. Rozglądała się na boki, jakby czegoś szukając.
- Zajmę się nią – dodała Hayli. Wszyscy przytaknęli, prócz mnie. Wiedziałem, jak to się mogło skończyć dla nieznajomej. Chociaż Hayli nie była pełna mordu i nie chciała pozabijać każdego na swej drodze (gdy nie pracowała), to jednak samica nie wiedziała co to jest charyzma, ani ile siły może włożyć w swoje czyny. Wszyscy jednak wiedzieli, że nie miała cierpliwości.
- Lepiej ja pójdę – odezwałem się.
- Zabrałem cię tu, abyś się uczył – powiedział ostro mój rodzic. Posłałem mu spokojne spojrzenie.
- Uczę się każdego dnia, a jeśli ta wilczyca będzie bardziej uparta, niż się wydaje, to Hayli ją rozerwie na strzępy i będą niepotrzebne kłopoty – wyjaśniłem.
- Niech młody idzie – odezwał się Cole, do którego częściej mówiłem „wujku” niż po imieniu. Wilk był starszy od mojego ojca i nadzwyczaj chętny do zabawy ze szczeniakami. – Wszyscy mamy co robić, nikt nie ma czasu na niezaproszonych gości – dodał, patrząc na mojego ojca, który tylko skinął głową i popchnął mnie w kierunku wadery. Hayli posłała mi niezadowolone spojrzenie, po czym wróciła do grupy. Gdy oni się rozproszyli i zajęli swoje miejsca, podszedłem do nieznajomej.
- Cześć. Szukasz czegoś? – zapytałem, zwracając na siebie jej uwagę. Wadera była niższa ode mnie, jednak przez skrzydła dawała odwrotne wrażenie. Miała futro w różnych odcieniach beżu, brązu i bieli. Fioletowe oczy zaczęły mi się przyglądać.
- Tak, szukam znajomego, często tu przesiaduje – wyjaśniła. – A ty…
- Jestem Morty – przedstawiłem się. – Jestem pewien, że nie ma tu twojego znajomego – samica pomachała ogonem.
- Skąd taka pewność?
- Właśnie płynie statek z innego regionu. W porcie jest masa straży. Jeden z nich kazał mi opuścić port. Podejrzewam, że albo płynie coś wartościowego albo ktoś ważny. W każdym razie tobie też każą stąd znikać – wyjaśniłem.

<Ametrine?>
Słowa: 550 = 33 KŁ

Mordimer


Autor arta: Adulara
,,Ten, kto raz nie złamie w sobie tchórzostwa, będzie umierał ze strachu do końca swoich dni."
Imię: Mordimer. W skrócie - Morty
Ród: Skarabeusza
Wiek: 7 lat i 8 miesięcy
Płeć: Basior♂
Rasa: Mieszanka Fenris, Folix i Rasmith
Stan: Mieszkaniec
Stanowisko: Grabarz
Upomnienia: 0
Charakter: Morty to bardzo miły i towarzyski basior. Każdy czuje się przy nim, jakby znali się od małego. Charyzmatyczny wilk, często trzymający w dłoni pałeczkę i prowadzący swoje owieczki do celu. Troszczy się o innych i wierzy w lepszy świat. Wyobraża sobie świat, w którym wszyscy są równi i nikt nie czuje się zagrożony. Marzyciel, jednak stara się stąpać twardo po ziemi. Nie wierzy w taki idealny świat, dlatego pozostaje przy obronie swoich przyjaciół. Wierny jak pies, ale nie głupi. Nie łatwo jest zdobyć jego zaufanie. Można powiedzieć, że jest zbyt szczery oraz zbyt miły. Nie sprawia mu kłopot komplementowanie innych, kiedy jednak słyszy dobre słowa w swoim kierunku, nie wie, jak się zachować. Ma problem z opisaniem swoich uczuć i często po prostu zmienia temat.
Skoro jest taki sympatyczny i wierzy w lepszy świat bez bólu i cierpienia, jak może być członkiem gangu? Otóż wszystko ma drugie dno. Tak samo jak jest bardzo optymistyczną osobą, która zarzuci żartem i która wesprze w gorszych chwilach, potrafi być bezlitosny i okrutny. Pracuje w mafii i nie raz robił okropne rzeczy: sprzedał narkotyki małoletniemu i oglądał, jak się zatacza, sprzedał na czarnym rynku porwane niemowlę i oglądał żałobę prawdziwych rodziców, wywiózł z miasta zbrodniarza i oglądał jak szuka go sprawiedliwość. Ma to jednak swoja tajemnicę. Chce pozostać członkiem gangu, aby móc ratować wilki. Wielu wilkom grozi śmierć, dlatego w nocy potajemnie przekazuje im wiadomości o zbliżając się zagrożeniu. Aby pozostać członkiem gangu i ratować niektóre wilki, musi wykonywać rozkazy. Nie zawsze mu się to podoba. Są rzeczy, których żałuje, są rzeczy, które chciałby cofnąć, ale zamiast tego brnie dalej. Jak sobie z tym radzi? Wyzbył się wszystkich uczuć. Nie odczuwa już szczęścia ani smutku, żalu i bólu. Jedyne, czego nie może się pozbyć ze swojego umysłu, to złości. Ma w sobie ogromne pokłady nienawiści i każdego dnia ma ochotę kogoś zabić, a wszystkie pozytywne emocje, jakie ukazuje, są wyuczone.
Nie brzydzi się krwi ani bólu, niektórzy nazwali by go szaleńcem, ponieważ strach i ból popędza go do działania. Im większy, tym bardziej uparty. Nie potrafi odpuścić, ma ogromnego ducha walki i nienawidzi się ani poddawać, ani przegrywać. To drugie znosi z ciężkim bólem.
Jeśli go lepiej poznasz, a on otworzy się przed tobą jako prawdziwy Morty, a nie jako członek gangu bądź fałszywie optymistyczny grabarz, okażę się, że jest bardzo kruchy i delikatny. Boi się odrzucenia, jest słaby psychicznie i niestabilny emocjonalnie. Stara się to ukrywać, aby być wzorcem dla innych, jako silny i niezależny wilk. Wierzy, że kiedyś będzie lepiej.
Wygląd: Duży wilk o krótkiej, czarnej sierści. Jego całe ciało jest ciemne, nie odziedziczył po matce żadnych jaśniejszych plam. Wygląda jak jego dziadek, z ta różnicą, że oczy odziedziczył po obu rodzicach: jedno oko jest granatowe, a drugie jasnoniebieskie. Ma długi, wąski ogon, którego długość można porównać do połowy długości basiora. Samiec jest silny, ma atletyczną budowę ciała, ale jest smukły. Jego budowa ciała pozwala mu na zwinne i szybkie poruszanie się. Tylne łapy są szersze od przednich, co pozwala mu na wysokie i długie skoki. Długość sierści nie chroni go przed zimnem, na szczęście naturalnie jest przyzwyczajony do niższych temperatur. Plusem są małe uszy i krótki pysk.
Żywioł: Cień, Percepcja, Energia
Moce:
- Telekineza,
- Zamiana w cień. Wilk może ukryć się w cieniu. Na pierwszy rzut oka jest niewidoczny, ale wystarczy trochę uwagi i można go zauważyć, jeśli cień, w którym zniknie, jest mały. W nocy może poruszać się w ciemności, będąc niewidoczny. Ponad to samiec może przeniknąć przez ściany, jeśli są skąpane w ciemności. Gdy Morty przebywa w cieniu dłużej niż trzy minuty oraz przeskakuje przez ściany więcej niż dwa razy na noc, zaczyna tracić siebie; jego ciało ulega rozkładowi a umysł zatraca się w ciemnościach. Używając mocy jest podatny na obrażenia,
- Zaginanie rzeczywistości. Działa podobnie jak iluzja, jednak zamiast tworzenia iluzji, którą wszyscy widzą, moc działa na umyśle jednego osobnika. Ofiara widzi świat inaczej, może widzieć coś innego niż pozostali, a nawet robić: może jej się wydawać, że biegnie lub walczy, a w rzeczywistości stać w miejscu. Moc trochę ryzykowna, ponieważ zdarza się, że wilk nie może opanować całkowicie umysłu ofiary, która zamiast widzieć to, co on chce, widzi to, co ona chce; więc jeśli jego ofiara jest w głębi duszy wojownikiem i będzie chciała walczyć ze zbirem, jej umysł wykreuje taką rzeczywistość. Co jest w tym ryzykownego? Ofiara nie otrzymuje żadnych ran z wymyślonego świata, w przeciwieństwie do posiadacza mocy, który przyjmuje na siebie wszystkie ataki,
- Wpływanie na zmysły. Moc bezpieczniejsza od wcześniejszej. Wilk może panować nad zmysłami drugiego wilka lub panować nad bodźcami, które do niego dochodzą. Może sprawić, że wilk poczuje inny zapach, usłyszy krzyk, którego nikt nie wydał albo poczuje ciepło,
- Panowanie nad cieniami. Wilk może zmieniać swój cień oraz poruszać nim, bez zmieniania swojej pozy. To samo dotyczy się innych wilków: może poruszać ich cieniami. Z tą różnicą, że jeśli poruszy czyimś cieniem, poruszy również czyimś ciałem. Nie może nikogo zranić, moc bardziej się nadaje, gdy chce kogoś zatrzymać w miejscu. Umiejętność działa tylko wtedy, gdy cienie są wynikiem światła naturalnego, czyli słońca. Co ciekawsze, im częściej przejmuje kontrolę nad czyimś cieniem, tym mniej potrafi kontrolować swój własny cień,
- Wszystkie moce związane z cieniem zabierają mu dużo sił. Aby się „doładować” może pobierać energię z innego cienia np. budynku. Wilk wtedy śpi w cieniu, a w czasie snu pobiera energię, potrzebną mu do dalszego wykorzystywania mocy. Morty wykorzystuje cienie przedmiotów stałych i niematerialnych. Energia z nich jest słabsza i wilk musi więcej czasu poświęcić na regeneracje. Nie pobiera energii z istot żywych, w których energia płynie trzy razy szybciej, chociaż może; jednak wtedy jego dawca cienia powoli traci energię, a jeśli energia jest pobierana zbyt wiele razy, osobnik umiera.
Rodzina:
- Matka Eurella (Folix). Kochana żona i opiekuńcza matka. W każdym widzi dobro i nie ma pojęcia o działaniu syna i męża w gangu,
- Ojciec Helvin (Fenris). Dbający o żonę mąż i ceniący życie dzieci ponad wszystko. Dołączył do Krwistych gdy miał 5 lat. Aktualnie emerytowany komendant,
- Siostra Ruth. Diabeł w domu, ale aniołek w szkole. Wredna i uparta jak osioł. Ma 2 lata i jest okropnie wścibska,
- Brat Roggie. Cichy bibliotekarz, żonaty z krawcową. Ma 10 lat i domyśla się, gdzie działają jego ojciec i młodszy brat.
Partnerstwo z: -
Potomstwo: Prawdopodobnie bezpłodny
Miejsce Zamieszkania: Centrum. Wilk nie ma mieszkania, ani jaskini. Przez swoje moce stara się co wieczór pobierać energię z cieni budynków, a ponieważ pobieranie energii z rzeczy niematerialnych trwa dłużej, wilk przesypia całe noce na zewnątrz. Wyjątki stanowią deszczowe lub śnieżne noce, podczas których wraca do rodziców, mających mieszkanie blisko rynku.
Patron: Brak
Umiejętności:
 
Intelekt: 10 | Siła: 20 | Zwinność: 11 | Szybkość: 10 | Latanie: 0 | Pływanie: 5 | Magia: 15 | Wzrok: 12 | Węch: 7 | Słuch: 10 |

Historia:
Matka zawsze poświęcała mu dużo uwagi, jak pozostałym swoim dzieciom. Wyjątkiem był wiecznie zapracowany ojciec. Samiec od zawsze był pełen energii i wszędzie go było pełno. Często miał styczność z krwią czy śmiercią, ponieważ jego ojciec był komendantem. Łatwo to znosił, o wiele lepiej niż jego starszy brat. To sprawiło, że jego ojciec postanowił mu pokazać znaczenie słowa 'gang' oraz jego sekretne życie, mając nadzieję, że Morty przyjmie ofertę wstąpienia do Krwistych, tak samo jak to zrobił jego ojciec, przyjmując ofertę od swojego ojca. Mimo, że Morty'emu nie podobała się ukryta praca ojca, chcąc zyskać jego aprobatę i uwagę, zgodził się. W wieku 5 lat dołączył do gangu. Widząc ile krzywdy jeden wilk może wyrządzić drugiemu, jego charakter zmienił się na bardziej opanowany i zdystansowany. Po 8 miesiącach działalności w Krwistych samiec stwierdził, że uwaga ojca nie była tego warta i dlatego chcąc zadośćuczynić swoje czyny, zaczął sabotażować gang wysyłając informacje wilkom, którym grozi niebezpieczeństwo. Jednak aby nie zostać zdemaskowanym, w dalszym ciągu wykonuje zadania gangu.
Inne:
- Wilk ostatnimi czasy dostrzega, że jego cień samoistnie się zmienia i porusza. Tłumaczy sobie, że to wynik jego żywiołu i mocy i nie musi się tym przejmować,
- Często śnią mu się czarne postacie o różnych kształtach. Bywa, że ma sny na jawie, wtedy czarne postacie również są obok niego,
- Ma uczulenie na ryby; drętwieją mu kończyny,
Autor: Pande.#5497

czwartek, 11 sierpnia 2022

Od Hauro

Leniwie otworzyłem oczy. Światło porannego słońca wlewało się przez okno. Ziewnąłem i wstałem. Ułożyłem skóry na moim łóżku i podszedłem do komody z futrami. Otworzyłem ją i wyjąłem futro z niedźwiedzia. Narzuciłem je na grzbiet. Wziąłem sakiewkę z monetami i wyszedłem uśmiechnięty z domu. Wilk wiedziały, że to ja idę. Dzwonki przy moich łapach dzwoniły przy każdym kroku a szpony stukały o zmarznięty kamień. Większość mieszkańców witała się ze mną uśmiechem, lub uniesieniem skrzydła. Jednak niektórzy tylko odwracali wzrok lub wywracali oczami. Było to trochę smutne, że nie cieszyli się z życia, jednak nie mogłem nic zrobić. W końcu doszedłem tam gdzie chciałem. Targ. Dopiero teraz zastanowiłem się, na co mam ochotę.  Może… Rybę! Tak, to dobry plan. Szybko namierzyłem stoisko z rybami i podszedłem tam.
- Dzień Dobry! - Uśmiechnąłem się a sprzedawca odwzajemnił uśmiech.
- Dzień dobry, co podać? - Zapytał po czym spojrzał na mnie wyczekująco.
- Jedną sztukę Antara proszę - Powiedziałem. Sprzedawca wziął rybę i zapakował ją w papier. Podał cenę a ja zapłaciłem. Wziąłem ją i pożegnałem się. Szybkimi radosnym krokiem wróciłem do domu. Wytarłem łapy o wycieraczkę. Poszedłem do sypialni i zdjąłem futro, a następnie poszedłem na górę. Stanąłem przed szafką, oznaczoną literą ,,K”. Wziąłem książkę, pod tytułem ,,Jabłonki i Zdrady” autorstwa Jennego Kylo. Zszedłem na dół i usiadłem przed kominkiem, w fotelu. Wziąłem trochę drewna i rozpaliłem w kominku. Po chwili zrobiło się ciepło i jeszcze bardziej przytulnie.  w  Rybę położyłem na stoliku i odwinąłem papier. Nie była duża, ale idealna abym się najadł. Usadowiłem się w fotelu, w wygodnej pozycji i otworzyłem książke. Bardzo lubiłem Jennego Kylo, pisał w bardzo ciekawy sposób. W jego książkach było również dużo tajemnic i zwrotów akcji. Czytałem ją i co jakiś czas jadłem rybę. Zanim się obejrzałem, już jej nie było. Zmiąłem papier i wrzuciłem go do kominka. W mgnieniu oka się spalił. Znowu pochłonęła mnie lektura, jednak nie mogłem cały dzień czytać! Niechętnie odłożyłem książkę na stolik i przeciągnąłem się. Wstałem i wyszedłem na spacer. Nie miałem obranego kierunku. Po prostu szedłem przed siebie. Zagłębiłem się w swoich przemyśleniach na temat ,,Jabłonki i Zdrady”. Kto zabił? Zostanie złapany? Czy ona umrze? Nie patrząc przed siebie, niechcący na kogoś wpadłem.
- Oj! Przepraszam, nie zauważyłem Cię - Powiedziałem i uśmiechnąłem się. Miałem nadzieję, że ten Ktoś nie będzie zły za ten mały wypadek. 
 
<Ktoś?> 
Słowa: 380 = 24 KŁ

Hauro

 

 ,,Nie myśl o swoich zmartwieniach, uśmiechnij się! Nie ważne jak zły będzie ten dzień, świat jest piękny z odpowiedniej perspektywy!"
Imię: Moje imię to Hauro, bardzo je lubię i nigdy bym go nie zmienił, przyjaciele mogą mówić do mnie Haur lub Hauruś.
Ród: Pochodzę z mało znanego, rodu Petru
Wiek:  Mam 5 Lat, nie jestem już dzieckiem, ale mocno stary też nie jestem.
Płeć: Basior♂  
Rasa: Jestem Lerdisem, co od razu widać. Moja Matka i Ojciec też byli Lerdisami.
Stan: Mieszkaniec
Stanowisko: Treser
Upomnienia: 0
Charakter: Hauro to energiczny, wesoły młody wilk, który lubi towarzystwo innych. Przez większość czasu wydaje się być dziecinny i raczej zwracający na siebie uwagę, choć ma swoje mądre i dojrzałe chwile. Pomimo tego, że nie chce walczyć, chce chronić wszystkich przed niebezpieczeństwem. Może łatwo rozpoznać, co dzieje się z daną osobą, a nawet ma dalekowzroczność. Wydaje się również, że wie więcej niż jest w stanie powiedzieć i może z tego powodu wydawać się kłamliwym. Jednak w rzeczywistości czeka na odpowiedni czas, aby powiedzieć rzeczy, ponieważ nie może łatwo pokazać lub wyrazić tego innym, biorąc pod uwagę okoliczności. Basior potrafi być bardzo sympatyczny i czasami próbuje przełamać kłótnie innych. Szczególnie uwielbia zwierzęta i książki. Kocha się bawić i imprezować, zawsze ma w zanadrzu świetne żarty.
Wygląd: Jestem naprawdę duży, mam 93 cm w kłębie. Nie mam zbyt wyrobionych mięśni, moja sylwetka jest szczupła i żylasta, ale też zwinna. Mam krótkie futro, w szarym kolorze. Mam białą dupę, lewą tylną łapę, pysk, szyję i brzuch. Nie mam normalnego, wilczego ogona, mój ogon jest długi (Prawie półtora metra!) i zielony, pokryty łuskami. Czyli w skrócie jaszczurzy. Moje przednie łapy są chude, takie jakby ptasie.  Z przodu mam dwa palce, zakończone ostrymi szponami, a z tyłu jeden, też zakończony szponem. Mój pysk jest średniej długości, a moje oczy mają kolor zielony. Mam również porożę jelenia. Ma ono 57 cm. Mam bliznę na nosie i na lewym oku, ale to wyjaśnię gdzie indziej. Nosze… mnóstwo błyskotek. W futro mam wplątane kolorowe piórka, a na porożu mam porozwieszane złote łańcuszki i złote obręcze. Na łańcuszkach, które noszę również na łapach i ogonie, są kryształki. Przy każdej łapie noszę po dwa dzwoneczki, więc wiadomo kiedy idę. Mam też trzy obręcze na prawej przedniej łapie, jedną na lewej przedniej, jedną na prawej tylnej i dwie na ogonie. Nigdy nie zdejmuję swojej biżuterii.
Żywioł: Myśli, Zwierzęta, Cień
Moce:
- Telekineza - Umiem dowolnie podnosić i przesuwać przedmioty za pomocą umysłu
- Kõne - Umiem się porozumieć z wybraną istotą (inną niż wilk).
- Niitmine - Potrafię wytworzyć wilczy cień. Jest on bardzo pomocny w trudnych chwilach. Walczy za mnie, więc mogę uciekać. Umie dowolnie zmieniać swoje rozmiary. Znika po 10 minutach, jednak może to trwać krócej. Używam tej mocy bardzo rzadko, gdyż jest strasznie męcząca.
- Raz dziennie widzę kilkusekundowe przebłyski przyszłości, odległość czasu jest losowa i nie mogę tego kontrolować. 
 
Świetnie się wspina, nie tylko po skałach, ale dzięki ptasim kończynom również po drzewach. 
 
Rodzina:
Matka: Moją matką jest Lasuchita, jest ona Lerdisem. Ciągle żyje, jednak nie w Królestwie. Odeszła razem z moją dawną Watahą.
Ojciec: Moim ojcem jest Charles, jest on Lerdisem. Ciągle żyje, jednak nie w Królestwie. Odszedł razem z moją dawną Watahą.
Partnerstwo z: -
Potomstwo: -
Miejsce Zamieszkania: Mieszkam w małym, acz przytulnym mieszkaniu niedaleko świątyni. Jest ono dwupiętrowe. Na dole jest moja sypialnia i salon, a na górze… Mój azyl. Gdy wchodzi się do mojego domku, jest się w salonie. Jest on nieduży, pomieści maksymalnie 10 wilków. Jest tam kanapa i dwa fotele, są one koloru beżowego. Na ścianach są obrazy, przedstawiające naturę. Pomiędzy fotelami jest ceglany kominek, a na środku stolik. Po dwóch stronach drzwi, są okna, widać z nich ulicę. Przed drzwiami jest wycieraczka z napisem: ,,Zapraszam!’’. Pod schodami jest wejście do mojej sypialni. Przy oknie mam łóżko, a okno jest naprzeciwko drzwi. Obok łóżka mam szafkę nocną. Mam też małą szafeczkę na futra a obok lustro. Gdy wejdzie się na górę zobaczy się…. bibliotekę. Jest to spory pokoik, na od góry do dołu, na wszystkich ścianach stoją szafki z książkami. Panuje tam porządek. Na środku pokoju stoi moje biurko. Jest na nim kałamarz z piórem i książki potrzebne do mojej pracy. W biurku są zapiski na temat tresowania zwierząt. Za mną jest okno.  Za domkiem mam plac przystosowany do tresury zwierząt.
Patron: Nemphir
Umiejętności: 
 
Intelekt: 25 | Siła: 15 | Zwinność: 15 | Szybkość: 20 | Latanie: 0 | Pływanie: 0 | Magia: 20 | Wzrok: 10 | Węch: 10 | Słuch: 10 |
 
Historia: Urodziłem się w małej, wędrownej watasze, zwanej Watahą Słońca. Byłem wychowywany, nie tylko przez swoją matkę, ale również przez inne wadery z watahy. Gdy skończyłem rok, zacząłem moje szkolenie. Uczyli mnie jak walczyć, polować i przetrwać. Nie przepadałem za treningami, wolałem czytać książki zakupione od wędrownych kupców i spędzać czas z niegroźnymi zwierzątkami. W wieku 2,3 lat odkryłem swoją pierwszą umiejętność, Kõne, gdy szedłem za jakimś zającem, powiedziałem, żeby nie uciekał, a ten się zatrzymał. Zacząłem z nim konwersację, ale po chwili uciekł. Uradowany swoim odkryciem, popędziłem do Wilczej Mamy. Była tak samo zachwycona jak ja. Była to moc po dziadku. Następna moc nie pojawiała się dość długo. Gdy skończyłem 3 lata, zobaczyłem, jak zajadam ryby. Zignorowałem to. Gdy nadszedł czas kolacji. Powiedziałem, że widziałem jak jemy ryby. I naprawdę na kolację były ryby! Okazało się, że była to kolejna moc. Przez następny rok nic się nie działo. Gdy miałem 4 lata, przechodziliśmy blisko granicy z Królestwem Północy. Akurat przechodziła tamtędy grupa zwiadowców. Ten najmłodszy rzucił się na mnie i zaczął mnie atakować, trójka pozostałych rzuciła się na resztę watahy. Tylko jedna wilczyca próbowała ich powstrzymać. Gdy myślałem o tym, co się teraz z nami stanie, ucisk zniknął. Otworzyłem oczy i zobaczyłem wielkiego cienistego wilka. Krążył on wokół mojej watahy i nie dopuszczał zwiadowców do nich. Zrobiło mi się słabo. Kręciło mi się w głowie i wszystko mnie bolało. Po chwili straciłem przytomność. Obudziłem się chyba… w jakieś klinice. Wilcza Mama była uradowana moim wybudzeniem. Byłem ciekaw gdzie jestem, jedna z pielęgniarek, wytłumaczyła mi wszystko. Kilka dni po wybudzeniu, moja wataha chciała ruszać. Ja chciałem tu zostać. Nikt mnie nie namawiał. Pożegnałem się i ruszyli w dalszą drogę. Powiedzieli mi, że muszę przejść Próbę Śniegu i wytłumaczyli co to jest. Za kilka dni zaczęła się. Na szczęście udało mi się ją przejść. Mijały miesiące, a ja zadomowiłem się w Królestwie i zostałem Treserem.
 
Inne:
- Nie przeszkadza mi dzwonienie moich dzwonków
- Uwielbiam przebywać ze zwierzętami
- Uwielbiam wszystkie gatunki książek od romansów po encyklopedię
- Nie przepadam za kąpielami w zimnej wodzie
Autor: 🐲🐉Smoczek aka Wiosenka 🐉🐲#6927

 

 

Layout by Netka Sidereum Graphics