czwartek, 30 kwietnia 2020

Od Spero - Święto Jedności - Quest III

- Pokaz talentów?
- No dawaj, obydwie weźmiemy w tym udział - Sukki wręcz skakała z ekscytacji dookoła mnie. - Ja zrobię jakieś czary-mary z roślinami, a ty pokarzesz te swoje cuda z lodu i śniegu. Będą zachwyceni!
- Jesteśmy magami, Sukki - zaśmiałam się lekko, zawieszając wzrok na mijanym właśnie przez nas stoisku, których cała mnogość została rozstawiona w Centrum z okazji Święta Jedności. Dostrzegłam na nim apetycznie wyglądające potrawy ze świeżo złowionych ryb, prawdopodobnie pochodzących z Dystryktu II, który był wszak znany z morskich specjałów. Ciekawe, czy smakowały tak samo dobrze, jak wyglądały... i pachniały. - Nie kuglarzami.
- No weź, to tylko zabawa - młodsza wadera szturchnęła mnie w bok, zwracając moją uwagę ponownie na siebie. - Rozeeeeerwij się!
Uśmiechnęłam się lekko i pokręciłam głową z niedowierzaniem dla niegasnącego optymizmu wadery. Zawsze mnie tym rozczulała. I choć nie miałam jakiejś szczególnej ochoty brać udziału w pokazie, bo to były zupełnie nie moje klimaty... Namówiła mnie. W wyniku czego już raptem kilkanaście minut później szłyśmy dość żwawym tempem w stronę sceny, przygotowanej specjalnie na tę okazję.
- Em... Sukki? - zatrzymałam się w połowie kroku, gdy zobaczyłam wilki kręcące się w okolicy sceny, do której się zbliżałyśmy. - Bo wiesz... oni wyglądają na przygotowanych czy coś...
Wadera przewróciła oczami na moje słowa. Również się zatrzymała, ale zaraz przeszła za mnie i zaczęła mnie popychać w stronę sceny. Co szło jej całkiem nieźle, centymetr po centymetrze przesuwałam się do przodu, mimo że zapierałam się z całej siły łapami o ziemię.
- Narzekasz - miałam wrażenie, że wadera się śmieje. Ze mnie? Całkiem możliwe. - Chodzi o dobrą zabawę. To znaczy... nam. Nam chodzi o dobrą zabawę - wadera przestała mnie siłą przepychać w stronę sceny, chyba się zmęczyła. Rzuciłam jej spojrzenie przez ramię, a ta fuknęła niezadowolona. - Niektórzy chcą może połechtać swoje ego, ale w zamyśle chodzi o dobrą zabawę. No dalej, Spero. Przecież potrafisz różne cuda wyczyniać z tym lodem, na pewno poradzisz sobie z improwizacją - skrzywiłam się lekko, bo prawda była taka, że nie, mogę sobie nie poradzić. Nigdy nie poświęcałam tym moim zdolnościom zbyt wiele uwagi, uważałam władanie lodem za całkiem przydatną, jeśli chce się ją wykorzystać jako broń, żeby kogoś przymrozić do ziemi albo przebić wyrastającym niespodziewanie z ziemi lodowym szpikulcem. Ale artystyczne wykorzystanie tego...? Użyłam tej mocy w takiej formie tylko raz, gdy poproszono mnie o przygotowanie ozdób na Bal Zimowy.
Sukki ponownie westchnęła, przybrała jednak równocześnie minę, która nie zwiastowała niczego dobrego. To znaczy, dla mnie. Znałam waderę za dobrze, by sądzić, że mi odpuści. Jak już się nakręciła na jakiś pomysł, nie było odwrotu. A teraz dodatkowo widocznie coś knuła...
Niemniej, choć niechętnie i z dużymi oporami, ale jednak, podjęłam drogę w kierunku sceny, mamrocząc, że "niech jej będzie". No bo co innego miałam zrobić? Nie było na nią mocnych. Jakbym nie poszła po dobroci, prawdopodobnie by mnie związała i siłą zaniosła na scenę.
Dotarłszy do bocznego wejścia na scenę, gdzie swoje stanowisko miał przygotowane wilk, który zajmował się zapisami na pokaz talentów, ponownie uderzyły mnie wątpliwości, jednak Sukki nie dała mi czasu do zrezygnowania. Dopchała się do stanowiska, przy którym siedział czarno umaszczony basior, bawiąc się piórem do pisania. Przestał, gdy tylko nas zobaczył, wyprostował się i uśmiechnął się do nas zachęcająco.
- Dzień dobry drogim paniom - wykonał ruch, jakby uchylał nam wyimaginowanego kapelusza. - Co też sprowadza do mnie tak piękne wadery?
Sukki się zaśmiała, ja tylko lekko uśmiechnęłam. Mimo, że byłam mniej ekspresyjna, niż towarzysząca mi wadera, to właśnie na mnie zwrócił większą uwagę. Wydawał się być zdziwiony, że mnie widzi, jakby mnie znał, choć mogłabym przyjąć, że widzę go po raz pierwszy w życiu. Już po chwili jednak zrozumiałam, skąd ten błysk rozpoznania w jego oczach.
- Panna Spero? Wiele o pani słyszałem... - wypalił, kłaniając mi się, nos zbliżając do blatu biurka. Wyglądał, jakby był gotów paść mi do łap, gdyby tylko nie dzielił nas mebel. Położyłam uszy po sobie, zawstydzona, przeniosłam wzrok na Sukki, szukając w niej ratunku, którego jednak nie znalazłam, bo wadera była widocznie rozbawiona całą sytuacją. Z resztą jak zawsze, gdy ktoś mnie przy niej rozpoznawał i był ewidentnie zafascynowany moją osobą... Bycie żywą legendą, bohaterką historii o miłości, przeznaczeniu co prawda jakoś tego nie dostrzegałam, bo Lys był po prostu... przyjacielem, bywało upierdliwe. A Sukki ewidentnie bawiło. Za każdym jednym razem.
Szkoda, że ja o panu w życiu nie słyszałam, pomyślałam, odkłaniając się basiorowi, choć z mniejszym oddaniem, niż on. I, chcąc za wszelką cenę przerwać tę niezręczną dla mnie sytuację, rzuciłam:
- Chciałyśmy się zapisać na pokaz talentów - uśmiechnęłam się lekko, choć w środku byłam spięta. Nie lubiłam takich sytuacji. Bycia rozpoznawaną przez zupełnie obce wilki... Stresowało mnie to.
- Właśnie - natychmiast podchwyciła Sukki, litując się w końcu nad biedną mną. - Przyszłyśmy tu w końcu w konkretnym celu - spojrzała na mnie z przebiegłym błyskiem w oku. A ja momentalnie znowu się spięłam. Co ta cholera znowu kombinuje...?
- Co będziecie przedstawiać? - zapytał basior, uśmiechając się przyjaźnie i sięgając po pióro, przy pomocy którego miał nas wpisać na listę uczestników. Nie zdążyłam nawet otworzyć pyska, by odpowiedzieć, gdy Sukki wypaliła:
- Spero będzie śpiewać!
Zamarłam, w szczerym szoku przenosząc gwałtownie wzrok na przyjaciółkę. Uśmiechała się, zadowolona z siebie...
Zamorduję ją kiedyś.
- Och, wspaniale - byłam pewna, że basior widział moje mordercze spojrzenie, którym próbowałam teraz ukatrupić waderę, jednak, podobnie jak Sukki, ewidentnie bawiła go cała ta sytuacja. - Choć widzę, że twoja znajoma nie jest z tego zbytnio zadowolona - zaśmiał się, zwracając do młodszej wadery. Mruknęłam cicho jakiś sprzeciw, ale nie na wiele się to zdało, bo Sukki już ciągnęła mnie za kulisy sceny, gdzie rozgrzewali się już uczestnicy.
- To u niej normalne, nie ma się czym przejmować - rzuciła przez ramię, śmiejąc się w głos, czemu zawtórował nieco mniej głośny chichot basiora.
Gdy już oddaliłyśmy się od niego na tyle daleko, że nie mógł już nas usłyszeć, wyszarpnęłam się ciągnącej mnie waderze.
- Śpiewanie? Serio? - warknęłam. Byłam trochę zirytowana, ale nie wściekła. Generalnie starałam się trzymać emocje na wodzy, ale z tą waderą było to wyjątkowo utrudnione. - Miałam coś zrobić z lodu...
- Możesz zrobić sobie efekty specjalne - Sukki wzruszyła ramionami. Po czym przybrała bardziej poważną, przepraszającą minę. - Jakbym ci od razu powiedziała, to byś się nie zgodziła... A przecież pięknie śpiewasz!
Pokręciłam głową z niedowierzaniem, patrząc na wszystkie przygotowujące się do występu wilki. Szukałam jakiejś znajomej twarzy, jednak nikt nie rzucił mi się w oczy. Tsa, czyli jak się zbłaźnię, to przed zupełnie obcymi wilkami... Nie wiedziałam, czy powinnam się z tego cieszyć, czy raczej niekoniecznie.
- Skoro mam już występować, naprawdę wolałabym już zrobić coś z lodu - mruknęłam, gdy mijałyśmy kolejne wilki, które wodziły za nami zaciekawionymi spojrzeniami.
- Ale naprawdę ładnie śpiewasz - Sukki nie dawała za wygraną. - Świat zasługuje, by się o tym w końcu przekonać.
- I tak nie zostanę piosenkarką, mam inne zajęcie, więc po co...
- Narzeeekaaaasz!
Czasami zapominałam, jaka ona potrafiła być uparta.
W tamtej chwili byłam tak zestresowana tym wszystkim, że dopiero po chwili dotarło do mnie, że... Sukki się nie zapisała. O czym nie omieszkałam jej przypomnieć, przerażona do granic możliwości. Patrzyłam na przyjaciółkę błagalnie, gdy rzuciła, że chciała mnie po prostu rozerwać  musiała jakoś mnie przekonać, żebym jednak zgodziła się wziąć udział w pokazie...
- No chyba jaja sobie robisz - wydusiłam sobie na bezdechu. Byłam autentycznie przerażona. Wystąpienia publiczne nie były moją mocną stroną, to wszystko wcale mi się nie podobało...
Na szczęście, widząc mój popłoch i widocznie dochodząc do wniosku, że jeszcze gotowa będę zrezygnować z występu, ugięła się, że również wystąpi. A po kolejnej chwili moich namówień zgodziła się zaśpiewać ze mną.
- To będzie jak na imprezach, zobaczysz - wadera była podekscytowana, uśmiechała się promiennie i rzucała dookoła wzrokiem, widocznie nie mogąc nacieszyć się tym, że znajduje się za kulisami sceny. Nawet ja musiałam przyznać, że jest to niecodzienne doświadczenie... - Zaśpiewajmy nasz klubowy numer!
Parsknęłam na to śmiechem, bo na słowa Sukki przed oczami stanęła mi impreza, na której, już zdrowo wstawione, dobrałyśmy się do zestawu karaoke. Dobrze, że wszystkie inne obecne na imprezie wilki także już co nieco z procentami wypiły, bo do dzisiaj pewnie by nam to wypominali. A tak to... Pamiętałyśmy to tylko my. I, tak prawdę mówiąc, wcale nie były to złe wspomnienia...
- Porobimy trochę efektów specjalnych...
Sukki serio się nakręciła na ten występ. Choć prawdopodobnie nie zobaczy nas nikt znajomy... To było urocze i z czasem zaczęło mi się udzielać. Po półgodzinie prób, jak już miałyśmy mniej więcej rozplanowany nasz występ, byłam już bardziej podekscytowana, niż wystraszona tym wszystkim. Śmiałam się jak głupia, gdy coś nam nie wychodziło, nie przejmowałam się już tym, że zbłaźnię się na scenie... Przecież liczyła się tylko dobra zabawa.
I nawet gdy w końcu nadeszła kolej na nasz występ, nie stresowałam się już. Byłam pijana pozytywną energią, przekonana, że nawet jak coś spartaczę, to albo widownia tego nie zauważy, albo będzie się śmiała razem ze mną. Grunt to dobre nastawienie, reszta sama się zrobi.
Wyszłyśmy na scenę. Pewnym krokiem, cały czas zerkając na Sukki, żeby się upewnić, że jest i mnie nie zostawi, dotarłam na środek specjalnie przygotowanego podwyższenia. Młodsza wadera zaraz stanęła koło mnie, po czym jednocześnie się ukłoniłyśmy. Po czym zaczęło się przedstawienie.
Pierwszy raz w świetle reflektorów... Euforia, gdy publiczność zaczęła nam klaskać... Teraz rozumiałam, skąd ta miłość do występów u aktorów czy właśnie piosenkarzy... Szło się od tego uzależnić.
Słowa tradycyjnej, niemniej prostej piosenki z moich rodzinnych stron, której dawno temu nauczyłam Sukki i która od tamtego czasu była naszym popisowym, klubowym wykonem. Zawsze niezmiennie dobrze się przy tym bawiłyśmy, śmiałyśmy się z wszelkich wpadek i fałszywych nut, by na koniec wręcz tarzać się po podłodze ze śmiechu... Teraz również czułam się dobrze, choć byłam zupełnie trzeźwa. Dzięki obecności Sukki miałam poczucie, że nie jestem sama, że wszystko jest w porządku, że nawet jak coś spierniczę po całości, to nic się nie stanie, bo jestem tu z przyjaciółką. A najważniejsza jest przecież dobra zabawa. Po to tu byłyśmy - żeby się dobrze bawić, nie by komukolwiek cokolwiek udowadniać. Nawet jeśli inni mieli takie powody, nie musiałyśmy ich z nimi dzielić. Niech inni się przechwalają swoimi zdolnościami. My tu byłyśmy dla zabawy.
Sukki bawiła się swoją magią związaną z roślinami, sprawiając, że z parkietu wyrastały rośliny, tworząc efekty specjalne do wykonywanej przez nas piosenki. Ja pomagałam jej, tworząc śnieżne i lodowe figury, obrazy... W którymś momencie pokryłam nawet parkiet cienką warstwą lodu, po którym zaczęłyśmy się ślizgać.
A gdy po wszystkim zebrałyśmy owacje na stojąco... Uśmiechałam się jak głupia, czując się po prostu... szczęśliwa.
Gdy zeszłyśmy ze sceny w akompaniamencie oklasków widowni, rzuciłam się przyjaciółce na szyję, śmiejąc się w głos. Sukki mi zawtórowała, obejmując mnie, klepiąc po grzbiecie.
- No już już - wydusiła, między jednym napadem śmiechu a drugim. - Mówiłam, że ci się spodoba. A tak się opierałaś...
W zasadzie wytoczyłyśmy się zza kulis z powrotem na rynek, śmiejąc się bez opamiętania, pijane ze szczęścia... Kto by pomyślał, że Pokaz Talentów podczas Święta Jedności może dawać aż tyle wrażeń?
- To co? - rzuciła Sukki, gdy już się uspokoiłyśmy. Spojrzała w niebo, na pozycję Słońca na niebie. - Mamy jeszcze trochę czasu, nim będziemy potrzebne przy kamieniu. Idziemy zobaczyć, co u Williego?
Przytaknęłam ochoczo na ten pomysł.


Treść questu:
Każdy z nas chce spędzić ten czas w jak najbardziej niezwykły sposób i zacieśnić więzy między przyjaciółmi, a jaki lepszy sposób na to, niż pokazanie co się potrafi? Specjalnie na tę okazję, abyście mogli się wykazać, rozwinąć kreatywność i oszołomić tłumy, zorganizowaliśmy wam ten mały pokaz talentów. Weź udział w zabawie, wysil trochę wyobraźnię i wykorzystaj swoje zdolności w nowy, nietypowy sposób, zadziwiając wszystkich gapiów. Kogo spotkasz za kulisami? Co pokażesz? Jaka będzie reakcja na twój występ? Pamiętaj, że nie jest to konkurs, ale pokaz, by nie rywalizować i nie dzielić się na zwycięzców i przegranych. Każdy tu wygrywa! Miejmy jednak na uwadze, że każdy tu chce się jak najlepiej popisać. Co zrobisz, by wypaść jak najlepiej?
Minimum 1800 słów
Nagroda: 4pkt do dowolnego zagospodarowania

wtorek, 28 kwietnia 2020

Od Pandory CD. Lawrence'a

Gdy dotarłem do miasta, zauważyłem plakaty, informujące o Święcie Jedności. Słabo znałem się na tradycjach i kulturze, ponieważ większości nie obchodziłem – nie miałem z kim, a samotne świętowanie było bardziej dołujące, niż kłótnia z kimś bliskim. Przeczytałem krótką informację, że za dwa dni ma się odbyć uroczystość. Dwa dni to nie dużo, łatwiej chyba by było tu już zostać. Ruszyłem na rynek.
Szczęście było po mojej stronie, ponieważ spotkałem tu Lawrenca. Co ważniejsze, zaproponował wspólne wzięcie udziału w święcie. Uśmiechnąłem się w duszy szeroko i niekontrolowanie zacząłem machać ogonem niczym radosny pies.
- Z wielką chęcią – powiedziałem spokojnie i w tym samym momencie ktoś stanął mi na ogonie. Szybko go skuliłem i odwróciłem się do ogromnego, czarnego basiora z rogami. Przyglądał mi się uważniej, przez chwilę morderczym spojrzeniem, a gdy przeniósł wzrok na moje poroża, jego mina złagodniała. Wymamrotał coś w stylu „przepraszam” i poszedł dalej.
- To Haider – usłyszałem obok głos medyka.
- Znasz go? - spojrzałem na towarzysza, z początkowy strach zniknął. Nie mam pojęcia czy wywołała go jego postura, czy te oczy. Lawrence pokiwał głową.
- Był raz u mnie, złapał łapę. Nie ważne, zjemy coś? - zaproponował, na co się zgodziłem.
Spędziłem z nim czas do końca dnia. Po małych zakupach ziół poszliśmy coś zjeść. Opowiadaliśmy sobie, co nam się przytrafiło w ciągu tych kilkunastu tygodni, a kiedy nadszedł wieczór, musiałem wrócić do siebie. Chociaż basior zaproponował, abym u niego nocował, skoro i tak miałem tu wrócić za dwa dni na święto, nie mogłem się zgodzić, ponieważ następnego dnia miałem się zająć szczeniakiem. Lawrence to zrozumiał, dlatego wróciłem do siebie. Jednak po drodze, kiedy właśnie skręcałem, aby wyjść z bramy, wpadłem na kogoś. Był to ten sam, duży, czarny wilk, co poprzednio. Cofnąłem się i starałem się nie złapać z nim kontakty wzrokowego, chociaż tym razem nie wyglądał na złego, a wręcz przeciwnie. Zapomniałem, co mnie tak wystraszyło.
- Dość późno jak na wychodzenie z miasta – zauważył. Mówił niskim głosem.
- Wracam do domu – wyjaśniłem i go wyminąłem. Basior nagle znalazł się obok mnie i zaczął iść przy mnie.
- Gdzie mieszkasz?
- Nie muszę ci tego mówić – zmarszczył brwi, po czym rozłożyłem skrzydła.
- Czemu tak ostro? Tylko pytałem – rzuciłem mu przelotne spojrzenie, po czym wzleciałem w niebo. Spokojnie wróciłem do mojego dystryktu.

Kiedy nadeszło Święto Jedności, wróciłem do centrum. Umówiłem się z Lawrencem na targu, dlatego od razu się tam skierowałem. Byłem tym wszystkim podekscytowany i uważnie obserwowałem wystrój miasta, kiedy na kogoś wpadłem. Jak na złość, znowu był to ten wilk.
- To dziwne, że za każdym razem się o mnie obijasz – powiedział rozbawiony i pomógł mi wstać jednym, mocnym chwytem za kark.
- Dzięki – wymruczałem. - I nie robię tego specjalnie – dodałem. Miałem go wyminąć, ale zagrodził mi drogę.
- Nie zdążyłem się wczoraj przedstawić, chociaż pewnie medyk to już zrobił – lekko się uśmiechał, a oczy niebezpiecznie błyszczały. Byłem od niego jakieś trzy, a może nawet cztery razy mniejszy. Basior bardziej przypominał niedźwiedzia niż wilka, z mojej perspektywy.
- Tak, zrobił – przytaknąłem.
- No a ty? Jak się nazywasz? - odsunąłem się kawałek, gdyż był zdecydowanie za blisko.
- Pandora – odrzekłem i się rozejrzałem. W oddali zobaczyłem posturę znajomego mi wilka.
- Ładnie i niebezpiecznie, jak ta Puszka – zerknąłem na niego i pokiwałem głową. „Idealnie zgadłeś”, pomyślałem zirytowany. Nienawidziłem, kiedy ktoś porównywał moje imię do plagi egipskiej.
- Tak. Wybacz, ale się z kimś umówiłem – po tych słowach pobiegłem w kierunku medyka, który nadchodził od strony fontanny. Stanąłem przed nim.
- Cześć Lawrence – uśmiechnąłem się lekko na jego widok.

<Lawrence?>

Słowa: 565

Od Spero CD. Aarveda

Pokręciłam powoli głową. Nie. Umysł nie był moim żywiołem, podstawy telepatii znałam, jednak nie przychodziła mi ona naturalnie, tak jak części wilkom posługującym się tym żywiołem i posiadającym tę zdolność od urodzenia. Może dałaby radę nam pomóc Ash... tyle, że jej tu nie było. A wzywanie jej tu z powrotem byłoby lekkomyślne, tym bardziej, że to właśnie o nią chodziło porywaczom. Gdyby mag jakimś cudem odzyskał przytomność i by nam uciekł, prawdopodobnie zabrałby ją ze sobą, a ponowne odbicie wadery mogłoby być o wiele trudniejsze. Pozbawieni elementu zaskoczenia mogliśmy zwyczajnie nie poradzić sobie sami.
- Nie jestem telepatką i nigdy nie byłam - skrzywiłam się lekko. - To nie moja dziedzina magii, jednak... Mogę wejść do jego snu.
Basior spojrzał na mnie pytająco, kończąc ostatecznie pętanie wrogiego maga, choć szczerze wątpiłam, czy to nam coś da. Chyba, że był znacznie mniej potężny ode mnie, w co wątpiłam, bo takie nędzne sznurki nie mogłyby mnie zatrzymać na długo. Już nawet pomijając to, że mogłabym po przebudzeniu zwyczajnie sobie przeskoczyć, więzy zostawiając za sobą. Istniało wiele prostych zaklęć na poradzenie sobie z takimi sznurami, które nie wymagały nawet kiwnięcia palcem, a zaledwie myśli, by zadziałały. Dlatego niewiele dawało obwiązanie nimi przeciwnika jak baleron.
- Mogę zsyłać sny na innych - wytłumaczyłam, zbliżając się do nieprzytomnego maga i rozpoczynając rysowanie pierwszej runy na śniegu. Krąg zatrzymujący wszystko, co znajduje się w jego obrębie. Przedmioty, wilki, magię... Na wszelki wypadek. Po co ryzykować niechcianej, potencjalnie niebezpiecznej ucieczki? - Dzięki temu byłabym w stanie upewnić się, że pozostanie nieprzytomny do przybycia wsparcia, a dodatkowo może go trochę podręczyć jakimiś koszmarami... - uśmiechnęłam się krzywo, jednak szybko spoważniałam, przechodząc kawałek dalej, by wyrysować kolejną runę kręgu. - Mogę jednak również odwiedzać inne wilki we śnie. Ich senny krajobraz... Przepraszam, ale nie wiem, czy chcesz o tym słuchać, bo to dość skomplikowane - posłałam basiorowi ciepły uśmiech, kończąc kolejną runę i idąc dalej. - Streszczę to najbardziej, jak się da, i okroję do niezbędnych faktów. No więc, jeśli znajdę w okolicy składniki do mikstury nasennej, którą bym następnie przygotowała i przyjęła, mogłabym we śnie odwiedzić tego tu osobnika - wskazałam maga ruchem głowy. - I zadać mu kilka pytań. Tyle że... To nie jest do końca dla mnie bezpieczne. Bo nie będziesz mógł mnie w żaden sposób wybudzić, a nieprzytomna pozostanę tak długo, jak działać będzie eliksir. Gdyby nagle przyszło jakieś ich wsparcie - wskazałam ruchem głowy maga - o którym nie wiemy, zostałbyś sam z problem walki z nimi.
- Czyli, podsumowując, raczej nie piszesz się na ten pomysł - westchnął basior, wodząc za mną wzrokiem, gdy kończyłam zataczanie kręgu wokół nieprzytomnego maga, rysując ostatnią runę.
- No tak nie bardzo - gdy dokończyłam runę, wyobrażona linia na śniegu, którą zakreśliła wraz z pozostałymi znakami, zalśniła na fioletowo, by zaraz wystrzelić cienką ścianą w górę i zamknąć się nad wilkiem w formie kopuły. Teraz w żaden sposób nie wydostanie się ze środka... chyba że ktoś z zewnątrz zatrze którąś runę. Ale tylko z zewnątrz, jeśli więc nikt nie przybędzie mu na ratunek, nie powinniśmy mieć już z nim kłopotu.
- Czyli czekamy na wsparcie - podsumował basior, siadając nieopodal kręgu i przyglądając się magicznej barierze.
- Czyli czekamy - skinęłam głową. Przeniosłam wzrok na obozowisko porywaczy, które znajdowało się w pewnej odległości pod nami. - A w tym czasie możemy przeszukać ich rzeczy. Może znajdziemy jakieś papiery, nie papiery...
- A co z tym tutaj? - basior wskazał maga. - I co to w ogóle za bariera? Tak z ciekawości pytam.
- Krąg runiczny, który zamyka w sobie wszystko, co się znajduje w jego wnętrzu i nie pozwala się temu wydostać - wytłumaczyłam, odpowiadając najpierw na pierwsze pytanie. - To rytuał, do którego wykorzystuję zwykle siły otaczającej nas natury, nie własne, nie wymaga on więc ode mnie jakiegoś szczególnego poświęcenia. A spełnia swoją funkcję, więc, gdy zajdzie taka potrzeba, sięgam do niego bez obawy, że coś się spitoli.
Basior skinął głową na znak, że rozumie, a ja kontynuowałam, odpowiadając na jego pierwsze pytanie.
- A co do tego tu... Możemy się w zasadzie rozdzielić. I tak pozostaniemy w zasięgu wzroku - ruchem głowy wskazałam doskonale stąd widoczne obozowisko. - Jedno z nas pójdzie przeszukać ich rzeczy, drugie poniańczy zakładnika, a w razie jakichkolwiek kłopotów, na pewno usłyszymy swój krzyk - wzruszyłam ramionami i choć moje słowa były dość makabryczne, taka była prawda. - Naczy, wiesz, zawsze możemy też nie robić nic i po prostu czekać. Niemniej, przyznam szczerze, ciekawi mnie, czy możemy być już w miarę spokojni o nasze życie, czy może ta dwójka działa z kimś w zmowie i w każdym momencie możemy zostać napadnięci... Ale ty tu dowodzisz, więc decyduj - uśmiechnęłam się lekko.

<Aarved?>

Słowa: 745

Od Aarveda - Święto Jedności - Quest I

Uwaga, opowiadanie zawiera brutalne sceny przemocy oraz przekleństwa. Z tego powodu oznaczone jest jako treść +16

Trójka szczeniąt przebiegła Aarvedowi przed łapami. Jego towarzysz, Xavier, skrzydlaty wilk średniego wzrostu o ciemnej sierści, fuknął na nie, a ozdobny pióropusz na jego hełmie zafalował gniewnie.
- Uważajcie, dzieciaki, bo na kogoś wpadniecie - upomniał je rogacz. Basiorki odwróciły się i krzyknęły jakieś przeprosiny, wyraźnie przestraszone tym, że uwagę zwraca im wielki, groźnie wyglądający wojownik, po czym zniknęły w rozbawionym tłumie. Ved powstrzymał chęć podrapania się po głowie. Jak zwykle, jego kapitan zapomniał, że w swoim oddziale ma rogatego szeregowego i nie zgłosił zapotrzebowania na zaprojektowanie nietypowego hełmu. Kilka godzin przed rozpoczęciem parady zorientowano się, że Aarved nie wciśnie na siebie tego, co mu dano i w panice próbowano zmodyfikować element ubioru. W rezultacie srebrne nakrycie głowy boleśnie wciskało się w potylicę wojownika i było zbyt przesunięte na przód, bo dziury na poroże były krzywo wycięte. Nie mógł nic jednak na to poradzić. Pozostało mu jedynie znosić dyskomfort do końca tamtego dnia. Chciał podnieść tylną łapę i podrapać się po łbie, ale taki ruch nie wyglądał zbyt dostojnie, a jego zadanie polegało dziś na prezentowaniu się z godnością. Oczywiście oprócz zapewniania bezpieczeństwa. Zbroja paradna była piękna i wprawiała w zachwyt, zachowano jednak jej pełną funkcjonalność, więc w razie czego mógł w niej walczyć.
Dwaj wojownicy weszli na jedną z głównych ulic, mijając się z kolejną parą strażników. Aarved kiwnął im głową, po czym zorientował się, że razem z Xavierem zbliżają się do głównego rynku. Tłum był tak gęsty, że wilki tworzyły ścianę praktycznie nie do przebicia.
- Zbliża się wystąpienie królowej. Powinniśmy tutaj poczekać - mruknął ciemny Fenris. Rogaty kiwnął głową.
- Nie widzę, czy ktoś z naszych jeszcze tutaj jest. Za dużo cywilów.- Zawsze możemy sprawdzić. Przejście dla straży! - krzyknął niższy basior. Zgraja błyskawicznie się rozstąpiła, a obydwa samce sprawdziły cały plac. W istocie ich towarzysze, którzy mieli razem z nimi zapewniać bezpieczeństwo władczyni (rozpoznali ich po srebrnych zbrojach), zaczynali powoli zbierać się na samym rynku i w ujściach ulic.
- Idę na swoje stanowisko. Spotkamy się później. - Aarved kiwnął głową na pożegnanie Xavierowi.
- Oczywiście - odparł ciemniejszy samiec i odwrócił się, odchodząc w swoją stronę. Rogaty przeszedł przez plac z łatwością, albowiem obywatele ustępowali mu szybko miejsca. Nietrudno było go zauważyć nie tylko ze względu na ozdobny, jaskrawy strój, ale również dzięki rozmiarom basiora. No i oczywiście rogom, które od razu rzucały się przechodniom w oczy. Wszedł do jednej z mniejszych uliczek. Ścieżki takie jak ta były na tyle niewielkie, że mógł pilnować ich jeden strażnik. Miał stamtąd bardzo słaby widok na centrum wydarzeń, lecz nie żałował tego. Bezpieczeństwo błogosławionej królowej było ważniejsze, poza tym widział obchody Święta Jedności nie pierwszy raz. Już wielokrotnie był świadkiem popisów trupy teatralnej, tańczył do muzyki czy próbował jedzenia z niewielkich, kolorowych stanowisk. Nigdy dotąd jednak nie pojawił się na nim na służbie. Czuł się zaszczycony, że go wybrano i pragnął spisać się jak najlepiej. Ochranianie Nairy było bardzo dużym zaszczytem, ale jednocześnie ogromną odpowiedzialnością. Nie chciał zawieść swojej władczyni.
Dlatego skupił się na patrolowaniu swojego zaułka. Zostawił za sobą roześmiany, kolorowy tłum i piękne zapachy, aby wejść do ciemnej uliczki. Wyglądała tak, jakby ktoś dokleił fragment rysunku szczenięcia do pięknego obrazu, a potem próbował zatuszować swoją zbrodnię, żeby jego ,,twór" wyglądał na spójną całość. Mimo wiszących na jednej ze ścian tanich lampionów, miejsce to wyglądało na wyjątkowo nieprzyjemne. Było zimno i panował półmrok, albowiem świece w papierowych ozdobach powoli dogasały. Na ziemi znajdowała się kałuża z deszczówką skapującą z przerwanej rynny na sąsiednim domu. Nie pasowała do powszechnie panującej atmosfery szczęścia, zabawy i ekscytacji. Zupełnie jakby ciemna uliczka i kolorowy, głośny rynek były dwoma różnymi światami. Aarved rozejrzał się. Chyba ktoś machnął łapą na to zadupie. Nie dziwił mu się; kto mógł przypuszczać, że jakiś wilk wpadnie na wspaniały pomysł, aby łazić po takich ustroniach, podczas gdy na rynku trwa zabawa? Cóż, a jednak trafił się odmieniec; nie przyszedł on bowiem na popijawę, tylko po to, aby ochraniać królową i pozostałych obywateli. Dlatego szedł zaplutą uliczką, patrząc na brudne, pochlapane błotem ściany i przepełnione kubły na śmieci.
Nagle dostrzegł, że uliczka rozwidla się w dwie strony. Jedna z odnóg skręcała pod kątem prostym w prawo i znikała między budynkami. Postanowił ją sprawdzić, jednak gdy się do niej zbliżył, usłyszał coś, czego się nie spodziewał - szepty. Zamarł i przywarł do ściany, uważając, aby srebrny metal nie otarł się o cegły - skutkiem takiej nieostrożności byłby bowiem bardzo nieprzyjemny dźwięk, który na pewno zdradziłby jego obecność. Czemu nie chciał zostać wykryty? Sam nie wiedział. Może to stres związany z przydzielonym zadaniem, który spowodował taką paranoję; wojownik bowiem stał się niezwykle podejrzliwy w stosunku do wszystkich obywateli. Szczególnie tych, którzy ukrywali się w ciemnej uliczce z dala od zabawy i rozmawiali szeptem. Przysunął się bliżej do wejścia do zaułka i wytężył słuch.
- ...pół godziny - usłyszał koniec zdania. Potem chwila ciszy.
- Wszyscy na swoich stanowiskach? - zapytał drugi, niższy głos.
- Tak, szefie. Strzelcy są ustawieni dookoła placu. Nie ma szans, żeby ta zdzira się wymknęła, ani aby jej jebane żołnierzyki zdołały coś zrobić.
Aarved zacisnął szczęki, a serce mu przyspieszyło. Czyżby oni...?
Rozległ się trzask i szuranie łap po schodach.
- Zerian was wzywa.
- Co? Czego chce ten biały kundel? - warknął pierwszy głos.
- Przypominam ci, że ten biały kundel to twój dowódca i on przewodzi całą tą akcją - odparł chłodno nowy przybysz.
- Po śmierci naszej ukochanej królowej - Tutaj Aarved omal się nie zakrztusił własną śliną. - wyrwę mu jego brązowe kudły z karku. Mam dość jego mordy. Chętnie dodałbym na niej kilka blizn, skoro i tak ma na niej pokaźną kolekcję.
Tutaj nastąpiło splunięcie.
- Jasne. Pewnie bałbyś mu się spojrzeć w oczy, kretynie - zaśmiał się jego towarzysz.
- Coś ty powiedział, kurwisynie?!
- Cicho! - przerwał im trzeci głos. - Jeśli macie zamiar drzeć ryje na całą okolicę, to idźcie od razu do strażników i oszczędźcie mi problemów. A teraz za mną, zostało mało czasu.
Aarved usłyszał jeszcze niewyraźne przekleństwa, a potem trzaśnięcie drzwi. Zorientował się, że wstrzymywał oddech już od dłuższej chwili i w końcu wydusił z siebie powietrze. Musiał działać szybko. Nie wiedział, ilu zdrajcom musiałby stawić czoła, gdyby poszedł teraz za nimi, ani jak byliby oni silni. Pozostawało mu jedynie zawiadomić kapitana.
Odwrócił się i pobiegł w te pędy na plac. Było tyle osób, że nie miał nawet jak ich omijać - jedyne co mu pozostało to krzyki ,,uwaga, przejście dla straży!" i tratowanie nieuważnych przechodniów, którzy byli zbyt pijani, wolni lub rozkojarzeni, aby ustąpić mu drogi. Słyszał za sobą mnóstwo obelg i krzyków, ale nie zważał na to. Życie królowej było w niebezpieczeństwie, a on nie miał czasu. Zegar tykał - zostało mu mniej niż pół godziny. Gdzie jest dowódca?!
Wpadł na plac i zaczął przeciskać się przed zbiorowisko wilków. Morze obcych ciał falowało wokół niego, kiedy mozolnie brnął do swego brzegu - oddzielonej fioletową, pozłacaną taśmą części pałacu. To właśnie tam miała pojawić się Naira, aby wygłosić ogłoszenie, a potem porozmawiać z poddanymi. Przy bramkach ujrzał złoty, błyszczący w świetle latarni złoty hełm z jaskrawym pióropuszem. To właśnie jego szukał. Na widok swego celu, Aarved zaczął walczyć z tłumem jeszcze zacieklej. Czuł wściekłe kuksańce posyłane w swoją stronę, ale nie przestał, aż stanął przed kapitanem.  
Był to wysoki basior, którego dwukolorowe futro pokrywało umięśnione ciało. Jego pysk zdobyła jedna, dorodna blizna. Została prawdopodobnie zadana mieczem, bowiem rozdzielała górną wargę na dwie części czystą, cienką linią. Przez szparę widać było ułamany kieł i boleśnie pokiereszowane dziąsło. Potężny wilk spojrzał na rogatego i gestem przerwał młodej waderze, która właśnie zdawała raport. Wojowniczka natychmiast urwała.
- Aarvedzie, co ty tu robisz? - zasyczał na widok przybysza. - I jak ty wyglądasz? Zaraz wyjdzie królowa, masz być na swoim stanowisku!
- Kapitanie... - wydyszał Ved i pokłonił się nisko. Hełm zaskrzypiał o rogi. - Przepraszam za mój stan, ale bardzo muszę prosić kapitana na słowo. To niezwykle ważne.
Dowódca spojrzał na niego podejrzliwie, ale dał samicy gest, aby odeszła. Ta skinęła mu głową z szacunkiem i zniknęła.
- Możesz mówić, ale doprowadź się do porządku. Co ty sobą rep...
- Królowej grozi niebezpieczeństwo - wypalił Aarved, zbyt zdenerwowany, aby dać mu dokończyć. Widział, jak na twarz łaciatego wojownika wstępuje szok, ale ciągnął dalej półgłosem, aby nikt nieupoważniony nie usłyszał jego słów: - Podsłuchałem rozmowę zdrajców. Naradzali się w bocznej uliczce, tuż przy moim posterunku. Nie zauważyli mnie. Rozmawiali o białym basiorze z brązową sierścią na karku, którego twarz pokryta jest bliznami. Nazwali go Zerian i on im dowodzi. Mówili coś o śmierci królowej i połowie godziny...
Przez cały wywód Veda mimika przełożonego zmieniała się jak w kalejdoskopie. Od szoku, przez niedowierzanie, powątpiewanie, a na końcu przerażenie. W końcu nie wytrzymał.
- Pół godziny? - wykrzyknął kapitan. Nie czekając dłużej, odwrócił się do swoich ludzi i wrzasnął: - Natychmiast wysłać posłańca i zawiadomić straż królowej! Jej wysokość nie może dotrzeć na plac! 
Rozmowy wśród stojących nieopodal wojowników ucichły. Wpatrywali się w osłupieniu w dowódcę. Ten poczerwieniał z wściekłości.
- Ruchy! - ryknął - Tu chodzi o życie władczyni! Wasza piątka, macie natychmiast przeszukać dachy i okoliczne budynki. Znajdźcie białego basiora z brązowym karkiem i bliznami na pysku i natychmiast mnie powiadomcie. Macie aresztować każdego podejrzanego! Ruszać dupy, kurwa mać, to nie są ćwiczenia! Xavier, zawiadom resztę strażników na placu. Mają nikogo nie wpuszczać ani nie wypuszczać. Wasza trójka, za mną.
- Tak jest! - odpowiedzieli wojownicy, po czym rozpierzchli się na wszystkie strony.
- Aarved, zaprowadź mnie do ich kryjówki - rozkazał kapitan. Głos miał suchy, a spojrzenie wywoływało dreszcze na plecach. Czaiła się w nich chęć zamordowania każdego, kto odważył się podnieść rękę na ukochaną królową jego właściciela, a po litości nie było nawet śladu. Cętkowany basior ruszył pędem na swój posterunek.
Tłum jakby wyczuł napięcie strażników, albowiem rozstępował się przed rogatym w mgnieniu oka, zupełnie jakby był potężnym podmuchem wiatru, który rozdziela rzekę na pół. A może efekt taki był wynikiem tego, że biegł za nim wspaniale i groźnie wyglądający kapitan? Nieważne; nie to się teraz liczyło.
Xavier działał szybko. Gdy dotarli do obrzeży placu, ujrzeli przy wejściach do ulic po parze strażników, która zagradzała przejście. Na widok dwójki przybyłych odsunęli się jednak i skłonili przed swoim dowódcą, aby obydwa basiory nie musiały zwalniać pędu. Potem znów zagrodzili przejście, blokując zdenerwowany i domagający się wyjaśnień tłum. 
- To tutaj, panie - odparł Aarved, zwalniając kroku. Zaczęli się skradać w stronę rozwidlenia, obok którego jeszcze kwadrans temu stał rogaty wojownik. Nie usłyszeli jednak nic. Wyszli więc za rogu i ich oczom ukazał się ślepy zaułek oraz drzwi na jednej ze ścian, do których prowadziły schody. Kapitan pytająco wskazał je głową, a Ved skinął łbem. Dowódca podszedł do nich, a wszyscy strażnicy wyciągnęli miecze.
- Kapitan Haa'ur z ojca Nazema, dowódca piątego pułku wojsk lądowych! Rozkazuję wam otworzyć w imię Naszej Królewskiej Mości, błogosławionej przez bogów Nairy!
- Wasza królowa nadaje się jedynie do dawania dupy na ulicy! Jeśli chcecie sami sobie otwórzcie te drzwi! - odpowiedział im szyderczy głos.
- Skurwysyny, zapłacą za to! - syknęła sąsiadka Aarveda, trzymając srebrnym obłokiem magii miecz nad swoją głową. Rogaty nie odpowiedział, otworzył jedynie pysk, a między zębami pojawiła się kulka ognia. Dowódca odwrócił się, aby na niego spojrzeć i kiwnął głową. Drzwi otoczyła biała powłoka, a powietrze przeszył cichy trzask. Haa'ur bezgłośnie zaczął odliczanie: ,,Trzy... Dwa... Jeden..."
Pod łapy grupy wojowników padły drzazgi z głośnym hukiem, a wejście do kryjówki zamachowców stanęło otworem. Powietrze przeszył ognisty pocisk, a za nim do pomieszczenia wskoczyły wilki. Rozległy się dźwięki walki, skowyt i skomlenie. Przez kurz Aarved dostrzegł niewyraźną postać i automatycznie się na nią rzucił. Siła skoku popchnęła ich na ścianę. Ved poczuł, jak coś przytrzymuje go w miejscu, jednak ciął na oślep mieczem, a niewidoczne więzy puściły. Zdrajca zdołał wykonać niezgrabny unik, ale wojownik był już przygotowany na kolejny atak. Puścił w kierunku przeciwnika kulę ognia, a następnie wymierzył w głowę cios rękojeścią. Usłyszał, jak ciało opada na podłogę. Przycisnął ją do zakurzonych desek.
Pył opadł. Basior zdołał dostrzec, jak dwoje jego towarzyszy wbiega po schodach, a pozostała dwójka krępuje pokonanych i nieprzytomnych rzezimieszków. Jedna z wader właśnie wciskała im do pysków szmaty nasączone eliksirem, który blokował magię w ciele ofiary. 
- Ty... skurwielu... - usłyszał pod sobą. Gdy spojrzał w dół, dostrzegł krztuszącą się własną krwią samicę. Czerwona ciecz spływała jej ze skroni, gdzie prawdopodobnie trafił miecz. Zdrajczyni wypluła to, co miała w pysku i uśmiechnęła się szyderczo. - ..giń.
Aarved na te słowa instynktownie pokrył swoje ciało skałą. Próbował odskoczyć, poczuł jednak, jak coś wbija mu się w brzuch. Jedna z wojowniczek rzuciła się na niego, aby go odepchnąć. Potem nadszedł ból. Z jękiem osunął się na ziemię, a w miejscu, w którym przed chwilą stał, ujrzał zaostrzony skalny pal, który po chwili schował się z powrotem w ziemię. 
Zorientował się, że jego towarzyszka rozpaczliwie rozpina mu zbroję na brzuchu i szuka rany, mówiąc coś do niego rozdygotanym głosem. Jej dotyk powodował tylko jeszcze większe cierpienie. Basior krzyknął przez zaciśnięte zęby i odepchnął ją, nieco zbyt gwałtownie niż chciał.
- Co ci od...
- Nic mi nie jest - wydyszał samiec, walcząc o oddech. - Ochroniłem się mocą, nic mi nie jest - powtórzył, próbując podnieść się na nogi. Zebrało mu się na wymioty. - Dalej jednak czuję ból. Przepraszam, że tak tobą rzuciłem, ale byłaś bardzo niedelikatna.
W tym momencie spojrzał w stronę zdrajczyni, która leżała na ziemi. Przeszło mu przez myśl, że ,,niedelikatną" nazwał niewłaściwą wilczycę - o wiele lepiej pasowało to bowiem do wojowniczki, która stała nad kałużą krwi ze szkarłatną rękojeścią miecza i szałem w oczach. Zerknął na ciało przeciwniczki i zorientował się, że nie ma głowy. Po chwili dopiero zrozumiał, że była nią kiedyś szkarłatna kupa mięsa, która jęczała żałośnie, krztusząc się krwią i resztkami kości potrzaskanymi przez wściekłą strażniczkę.
Nie zdążył jednak skomentować tego aktu okrucieństwa - z góry dobiegły ich dźwięki szamotaniny. Aarved zerwał się mimo okropnego bólu i ruszył na pomoc dowódcy. 
Na szczęście, gdy wbiegli po schodach okazało się, że robota została załatwiona. Ich dowódca brutalnie przyciskał do podłogi białą, pokrytą bliznami twarz obcego basiora. Z nosa ciekła mu krew, a część zębów została wybita. Drugi wilk zajmował się pętaniem ostatniego zdrajcy.
- Czy ktoś jeszcze tutaj jest? - wycedził Ha'uur. 
- Nie - wyjęczał Zerian, plując krwią. - Nie, jeśli załatwiliście tych na dole. 
- Gdzie są zamachowcy? - przeszedł do rzeczy kapitan. Gdy pokonany nie odpowiedział, poderwał jego głowę i z dużą siłą wcisnął ją w parkiet. Rozległ się trzask kruszonych zębów, a na podłogę upadło kilka fragmentów połamanego kła. - Pytam, gdzie są zamachowcy!
- Ta... tam - wyjęczał biały basior, podnosząc drżącą łapę w kierunku niewielkiego biurka. Aarved momentalnie skoczył w jego kierunku i wśród papierów znalazł coś, co było mapą rynku. Narysowane na niej kółka nakładały się z pozycjami strażników. Na czterech budynkach zaznaczono jednak duże iksy.
- Czy to to? - syn Nazema podetknął rysunek przestępcy pod nos. 
- Tak - wybełkotał i kiwnął głową. 
- Jurga, natychmiast wyślij wizję tej mapy reszcie wojowników - nakazał dowódca. Wadera kiwnęła głową i zaczęła rysować na ziemi runę, na której usiadła. Linie zalśniły niebieskim blaskiem, podobnie jak oczy czarodziejki. Wilczyca zaczęła szeptać jakieś słowa, jednak po chwili ucichła. Jej wygląd wrócił do normy, a ona westchnęła.
- Gotowe, kapitanie. Zaraz ich zlikwidują. 
- Świetnie - odetchnął basior. - Zwiążcie go.
Aarved usiadł przy ścianie, zaciskając zęby z bólu. Rwało go tak, jakby ktoś rozszarpywał mu brzuch - i nie ma czemu się dziwić, bo prawie tak się stało. Jego moc była i błogosławieństwem, i przekleństwem w jednym. Z jednej strony chroniła przed obrażeniami, ale przed cierpieniem i dyskomfortem, jaki zadawały ciosy wroga, już nie. 
- Aarvedzie?
Wspomniany wilk uniósł głowę i spojrzał na swojego dowódcę. Zdjął on hełm i uśmiechnął się. - Gdyby nie ty i twoja szybka reakcja, nie udałoby się uratować królowej. To twoja zasługa. Zasługujesz na awans. Ojciec byłby z ciebie dumny, jesteś wzorowym obywatelem Królestwa i bohaterem dzisiejszego dnia.
- Dzi... Dziękuję, panie - wydyszał wojownik. Kapitan zmarszczył brwi.
- Coś nie tak? Jesteś ranny?
- Nie, moja moc nie pozwala mnie zranić. Ból... Ból jednak pozostaje - wyjaśnił.
- Jedna z nich o mało nie przebiła mu brzucha stalagmitem - wtrąciła się wadera, która rozłupała zdrajczyni czaszkę. Łaciaty basior kiwnął głową. 
- Rozumiem. Zaraz poślę po medyka, przyniesie opium. Przynajmniej jej wysokość jest bezpieczna. Powinna już być w drodze powrotnej do zamku.
Nagle z zewnątrz rozległy się krzyki i wiwaty. Tłum skandował, gwizdał i wrzeszczał z radości. Powietrze niosło odgłosy uniesienia. ,,Królowa, Królowa, Królowa!", w rytm tych słów drżały budynki poruszane przez głosy setek wilków. Mimo że dla każdej innej osoby były one powodem do radości, dla grupy wojowników wydawały się wołaniem samej śmierci.
Kapitan doskoczył do okna. Znieruchomiał, a jego twarz wykrzywił gniew. Aarved podźwignął się na nogi i stanął obok niego. Zauważył, jak na plac wjeżdża kareta Nairy. Srebrne renifery potrząsały złowrogo porożem, wyraźnie zestresowane hałasem i pchającymi się na barierki wilkami. 
- Co... Co się dzieje? - wyszeptał Ha'uur. - Co się dzieje?! Mieli ją odwołać! - ryknął. Rogaty patrzył na plac w niedowierzaniu. To musiał być sen. Nie mogło dziać się to naprawdę. Co Naira tu robi?
Za nimi rozległ się zdławiony śmiech. Jak jeden mąż cała piątka spojrzała na białego basiora. Patrzył na nich z nienawiścią w oczach i chichotał gardłowo, a krew gulgotała w jego pysku.
- A ty z czego się śmiejesz, skurwielu? - wycedził kapitan. Zerian zarechotał.
- Głupcy - wybełkotał w końcu. - To nie mnie szukaliście. Byłem przynętą. Możecie mnie zabić, ale najpierw patrzcie, jak wasza kurewska królowa wykrwawia się jak rzeźna świnia!
Aarved spojrzał przez okno, ignorując dowódcę, który w szale rzucił się na zdrajcę. Powietrze przeszyło skomlenie i głuche, mokre odgłosy uderzeń. Rogaty nie zwracał jednak na nie uwagi. Zniknęły. 
Scena na rynku ociekała radością i uwielbieniem, Naira już stała przed poddanymi. Poddani wyciągali do niej łapy, podnosili szczenięta, które biała wadera z czułością gładziła po pysku. Niektórzy dotykali jej skrzydeł i płakali z radości. 
Uniesienie nie trwało jednak dużo dłużej. Nagle straże otaczające skrzydlatą władczynię chwyciły ją brutalnie, szarpiąc za sierść. Królowa próbowała się bronić, z jej ust wydarł się krzyk przerażenia, jednak zamachowcy ogłuszyli ją celnym ciosem w potylicę. Wojownicy stojący dalej ruszyli w kierunku szarpaniny, jednak z okien pobliskich budynków skoczyły na nich zamaskowane skrzydlate wilki niczym anioły chaosu. Odurzyli ofiary, przyciskając im nasączone eliksirami szmaty do pysków.
Krzyki.
Płacz.
Tłum rozpaczliwie pragnął odsunąć się od sceny. Wilki zaczęły wylewać się głównymi ulicami, jednak drogę zagrodzili im zamachowcy. Uwięzili spanikowaną zgraję na głównym placu, zmuszając ją do oglądania widowiska, które miało za chwilę się rozpocząć.
Oprawcy podstawili skrzynkę, na którą wciągnęli ciało wadery tak, że jej głowa zwisała zza krawędzi. Przytrzymali skomlącą, półprzytomną władczynię, przyciskając jej szyję do desek. 
- Oto moment, w którym Naira z rodu Velicjuszy zapłaci za swoje zbrodnie. Odpowie za śmierć naszych dzieci na wojnach, odmowę pomocy biednym i potrzebującym, wpuszczenie do naszej krainy obrzydliwych imigrantów, którzy splugawili nasze ziemie. Karą za te przewinienia jest śmierć, a skoro ponoć jej wysokość jest równa nam wszystkim, wyrok zostanie wykonany od razu i jawnie!
Następnie jeden ze zdrajców dobył miecz. Rozległy się spanikowane wrzaski. Tłum patrzył w przerażeniu, jak uniesiona klinga błyszczy w słońcu.
- Niech żyje królowa! 
Ostrze opadło, zostawiając za sobą srebrną poświatę. Rozległo się chrupnięcie, a śnieżnobiała głowa potoczyła się po posadzce, wiodąc za sobą smugę krwi. Rynek zatrząsł się od przerażonego ryku obywateli. Kat uniósł zwycięsko królewski łeb, śmiejąc się maniakalnie.
- Oto Naira z rodu Velicjuszy, niech bogowie mają ją w opiece! Nastaje rewolucja! Koniec monarchii, wreszcie będzie rządzić lud!
Wziął zamach i rzucił ją w tłum. Krew błyszczała w świetle słońca niczym rubiny podążające za białym diamentem. Wilki rozpierzchły się, nie chcąc, aby spadły na nie drogocenne kamienie. A przecież były takie piękne.
Królewskie.

~*~

Aarved obudził się z krzykiem. Dopiero po chwili zrozumiał, że znajduje się w swojej własnej jaskini, w swoim własnym posłaniu. Przełknął ślinę. Dysząc ciężko, zwlókł się ze skór i poszedł napalić w wygasłym palenisku. Siedział przy nim przez chwilę, próbując się uspokoić i patrzył, jak płomień powoli rośnie. Cienie ruszały się po jaskini zupełnie tak, jakby żyły swoim życiem. Przemykały po kątach i skromnym wyposażeniu domu wojownika, prześlizgując się po powierzchniach niczym czarne jaszczurki. Wilk nie zwracał jednak na nie uwagi, zbyt zajęty bezwiednym wpatrywaniem się w żar.
,,To był sen, to był tylko chory sen", pomyślał i westchnął. To nie wydarzyło się naprawdę. Królowa i państwo byli bezpieczni. A może nie...? Może to była prorocza wizja?
Basior uśmiechnął się drwiąco. Nie, na pewno nie. Musiałby się zdarzyć cud, aby został przydzielony do strażników ochraniających Nairę i obchody święta. Bardzo chciałby zostać przydzielony na tak odpowiedzialne stanowisko, ale raczej nie nastąpi to w bliskiej przyszłości. O ile w ogóle. Może wtedy ujrzałby chociaż zalążek aprobaty w oczach swojego ojca. Ochranianie głowy państwa... Tak, to byłoby coś.
A co jeśli rzeczywiście ktoś planowałby zamach na Nairę? Czy dałby radę? Wątpił. Mimo że to był tylko sen, czuł się winny, że zawiódł. Nawet jeśli zrobił wszystko, co mógł, to i tak nie było to wystarczająco dużo. Zawsze tak było. Niewystarczająco. On taki był. Niewystarczający.
Posiedział jeszcze chwilę przy ogniu, patrząc na jego zwinny taniec, po czym wrócił do łóżka, zbyt zmęczony, aby dalej się dołować.. Zasnął w miarę szybko, postanawiając nie przywiązywać większej wagi do koszmaru. Nie wierzył w przeznaczenie ani w przepowiadanie przeszłości - przynajmniej nie przez zwykłego, nie będącego wyrocznią wojownika. A może tak tylko sobie wmawiał?
Spał spokojnie, a następnego ranka z uśmiechem wspomniał głupi sen, aby zapomnieć o nim na resztę dnia. To był tylko idiotyczny wytwór jego mózgu. Powinien zająć się swoim treningiem i obowiązkami.
Ale skąd mógł mieć pewność, że naprawdę jego nocna mara nie miała żadnego znaczenia?
Jedynie bogowie znają przyszłe losy tego świata i o nich decydują.
A bogowie lubią czasem droczyć się z wilkami, które myślą, że wiedzą cokolwiek o życiu.


Treść questu:
W Święto Jedności Królowa cały czas przebywa wśród tłumu, pokazując, że tego dnia znikają wszelkie podziały. Nie każdy jednak jest pozytywnie do tego nastawiony. Udaje ci się dowiedzieć, że właśnie wtedy ktoś zamierza przeprowadzić zamach na Nairę. To idealna okazja, nikt nie spodziewa się ataków. Kto chce się pozbyć głowy państwa? Samotnik, grupa przestępcza, najemnik wrogiego ludu? Zdołasz się tego dowiedzieć? Uratować Królową? Co jeśli ci się uda, a nikczemnik się nie podda? Nie pozwól doprowadzić do zamachu stanu i znajdź zdrajców korony!
Minimum 2000 słów
Nagroda:  200 łusek + 5pkt do dowolnego zagospodarowania

Od Aarveda CD. Spero

Przez moment nie wiedział, co się wydarzyło. Po chwili jednak wszystko do niego dotarło. Zerwał się na równe nogi, sapiąc głośno. Patrzył, jak jego przeciwnik wije się pod zębami Spero, a krew kapie na śnieg. Dostrzegł jednak to, czego niebieskooka widzieć nie mogła - za nią pojawił się mag. wyskoczył z boku, stamtąd, gdzie go zostawiła. Przed jego pyskiem pojawiła się srebrna, wirująca kula. Powietrze wokół niej falowało z gorąca.
Basior zareagował błyskawicznie.
Skoczył przed waderę. Nie miał nawet szans jej odepchnąć, gdy stała wczepiona w szyję porywacza. Użył kamiennej skóry. Miał nadzieję, że nie było za późno.
Poczuł przeszywający ból. Zawył, ale nie miał czasu, aby spojrzeć na bok, w który trafił pocisk. Szybko otworzył pysk i wystrzelił w stronę przeciwnika kulę ognia.
Wilk chciał odskoczyć, jednak rogacz upewnił się, że odbierze mu tę możliwość. Wokół niego wyrosły wysokie kamienne ściany. Mag zatoczył się na jedną z nich, oszołomiony.
Aarved skoczył w jego kierunku i wbił kły w ciemną szyję. Zamiast jednak trwać przy przeciwniku tak, jak Spero, wykonał jedno szybkie szarpnięcie i odskoczył, nim wróg zdążył zareagować. A zareagować chciał, albowiem chwilę później wokół jego ciała pojawiła się gorąca fala powietrza.
Czarodziej podniósł się chwiejnie na łapy. Dyszał ciężko i otarł powoli szkarłatną od krwi sierść. Zaśmiał się.
- Pięknie, pięknie. Waleczny żołnierzyk i pyskata suka. Cudowne duo.
Basior poczuł, jak coś oplata mu się wokół łapy. Nie mógł się wyrwać, mimo że próbował. Gdy macka mocy uniosła go w powietrze, wiedział, że zaraz przeciwnik rąbnie nim o ziemię. Zrobił więc jedyną rzecz, która przyszła mu do głowy; poluzował magię, która trzymała stworzone przez niego ściany.
A potem zepchnął je telekinezą na porywacza.
Czarodziej zawył, lecz jego głos zginął pośród huku zwalających się na niego skał. Stracił przytomność.
Wraz ze świadomością maga, zniknęła macka oplatająca kończynę Aarveda. To była bardzo dobra wiadomość - gorzej, że basior znajdował się jakieś pięć metrów nad ziemią, a grawitacja zaczęła ciągnąć go w dół. Nie miał jak zripostować tego ataku. Nawet gdyby użył mocy i pokrył swoją skórę skałą, bardzo prawdopodobne było, że z bólu straciłby przytomność. Przygotował się więc na nadchodzące cierpienie i zamknął oczy, aby nie widzieć zbliżającej się coraz szybciej ziemi. Zacisnął zęby, wiedząc, że impet wyciśnie mu powietrze z płuc. A potem nadejdzie ciemność.
Nie nadszedł jednak ani szok, ani huk, których się spodziewał. Zamiast tego otoczyła go białe morze zimna. Chłodne drobinki wpadły mu do oczu i nosa. Zdziwiony leżał przez chwilę w śniegu, zastanawiając się, czemu jest jeszcze świadomy. Dopiero po chwili do niego dotarło - wylądował w zaspie, której wcześniej tam nie było, Ktoś musiał mu pomóc.
Wygrzebał się z góry puchu i otrzepał sierść. Przed sobą ujrzał Spero, która stała nad leżącym w kałuży krwi basiorem. Nie oddychał. Uświadomienie sobie, że to właśnie niebieskiej towarzyszce zawdzięcza swoją świadomość, zajęło Aarvedowi chwilę.
- Dziękuję - skinął jej głową, gdy wreszcie uporządkował sobie w umyśle to, co przed chwilą się wydarzyło. Samica uśmiechnęła się.
- Nie ma za co. Ja też jestem tobie wdzięczna. To twoja moc, prawda? Potrafisz się osłonić przed ciosami?
- Nie tylko przed ciosami - wyjaśnił basior, podchodząc do przysypanego gruzami porywacza. Przycisnął mu łapę do rany na szyi. Gdy go zaatakował, uważał, żeby nie przerwać tętnicy i udało mu się to. Niestety drugi przeciwnik nie miał tyle szczęścia. Ilość krwi, która wypłynęła z jego ciała sugerowała, że wykrwawił się w przeciągu kilku sekund.
- Mogę na chwilę pokryć moje ciało bardzo trudną do przebicia powłoką - kontynuował Aarved, wyciągając drugiego wilka spod gruzów. - Ból pozostaje, ale obrażeń nie ma.
,,O tak, ból pozostaje", pomyślał, krzywiąc się, kiedy bok zapiekł tak, jakby pokrywały go bąble po poparzeniu drugiego stopnia. Nie chciał przyznać się do słabości, ale wiedział, że sam nie da sobie rady z wydostaniem spod zawaliska rannego. Prędzej zemdleje.
- Rozumiem - oznajmiła wadera.
- Masz jakiś opatrunek? Coś, co można mu zawiązać wokół szyi?
- Niestety nie za bardzo. Ale na dole jest ich obozowisko. Tam powinno coś być.
- Świetny pomysł - pochwalił ją wojownik i wyprostował się. - Trzeba mu to szybko opatrzeć. Pomóż mi go wyciągnąć.
Wadera bez wahania chwyciła za bezwładne ciało. Kilka stęknięć i fal bólu w boku Aarveda i mag znalazł się poza gruzowiskiem. Basior odetchnął, mrużąc oczy i ucisnął ranę. Wilczyca pobiegła po opatrunek i pojawiła się równie szybko, jak zniknęła.
- Teraz czekamy, aż się obudzi - mruknął rogaty, kończąc obwiązywanie ugryzienia, a biorąc się za pysk i kończyny porywacza. - Jesteś w stanie wysłać wiadomość do zwiadu?
- Oczywiście. Powiedzieć im, że walczyliśmy?
- Tak. Przekaż, że jeden przeciwnik nie żyje, drugi włada silną magią, ale jest nieprzytomny. Zostaliśmy zaatakowani, ale szczenię i ty jesteście bezpieczni.
Spero kiwnęła głową i oddaliła się nieco. Wojownik odetchnął z ulgą. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Na początku bał się, że nie wyjdą z tego cali - wadera zbyt łatwo dawała sobą manipulować i zamiast skupić się na najsilniejszym przeciwniku, próbowała mu pomóc. To był przejaw jej lojalności wobec towarzysza, ale przez to dała magowi szansę na zaatakowanie jej. Cóż, czy mógł ją winić? Nie była magiem wojskowym. Walczyła najlepiej, jak potrafiła.
Musiał jednak przyznać, była silniejsza, niż się spodziewał. I bardzo się z tego faktu cieszył. Czuł również niewymowną wdzięczność za uratowanie od bardzo nieprzyjemnego upadku. Zastanawiał się jednak, co się dzieje. Czemu te basiory w ogóle się tu znalazły, czemu porywały uzdolnione szczenięta? Podskórnie czuł, że złapanie tej dwójki wcale nie jest rozwiązaniem problemu, a jedynie odkryciem wierzchołka góry lodowej. Miał wrażenie, że to nie koniec i ta sprawa będzie się za nim długo ciągnąć.
- Szkoda, że go zabiłaś - wskazał głową na zwłoki. Wadera, która właśnie skończyła wysyłanie wiadomości, podniosła głowę ze zdziwieniem.
- ,,Szkoda"?
- Gdyby przeżył, moglibyśmy zabić tego o - szturchnął nieprzytomnego maga. - A tamten posługiwał się o wiele słabszą magią.
- W ogóle jej nie używał. Albo nie zdążył - doprecyzowała Spero. Aarved kiwnął głową.
- Dokładnie. Łatwiej byłoby go przetrzymywać. Po tym nie wiemy, czego się spodziewać, dlatego musimy pilnować, aby pozostał nieprzytomny do dotarcia wojsk. Boję się go przepytywać bez kogoś, kto potrafi kontrolować umysły. Nawet jeśli nie będzie próbował nas skrzywdzić, może się z kimś telepatycznie porozumiewać bez naszej wiedzy. Chyba że potrafisz wyczuwać takie rzeczy lub czytać w myślach.
Spojrzał na wilczycę pytająco.

<Spero?>

Słowa: 1009

poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Od Ashayi do Vallieany

Święto Jedności... było wspaniałe.
To był pierwszy raz, gdy mogłam je obchodzić jako dorosły wilk, pełnoprawny członek społeczeństwa Królestwa Północy. Wobec tego miałam całkowite prawo być podekscytowana. Tak sądzę.
Otaczające mnie dźwięki, muzyka, rozmowy, głośny śmiech rozbrzmiewający od czasu do czasu z różnych kierunków... To wszystko upajało, mieszało w głowie, prosiło, bym dołączyła do tego wszechogarniającego szczęścia i pozytywnej energii emanującej z każdego członka tłumu.
Biegałam od stoiska do stoiska, z niegasnącą ekscytacją wysłuchiwałam lokalnych mistrzów kuchni i cukiernictwa, zachwalających swoje wyroby. Czerpałam radość ze słuchania muzyki wygrywanej przez muzykantów przechadzających się po rynku. Wszystko tutaj było... po prostu wspaniałe. Słyszałam, że na otwartej scenie ma być jakieś przedstawienie, po Centrum przechadzała się Królowa... Tyle rzeczy do zrobienia, tyle miejsc do odwiedzenia, a tak mało czasu. Po zmroku miałam się stawić wraz z pozostałymi magami przy kamieniu, który podtrzymuje barierę, by pomóc przy przeprowadzeniu niesamowitego widowiska, jakim było rozejście się po barierze błyskawic, by pokazać mieszkańcom, gdzie magiczny twór, który pozwala tu mieszkać rasom innym niż Sivarius, się rozpościera, jak daleko sięga i, przede wszystkim, że jest, cały czas chroni nas przed śmiertelnym zimnem...
Poprawiłam swój czerwony płaszcz, który ze względu na grubą sierść, którą byłam pokryta, w zupełności wystarczył mi, bym mogła utrzymać ciepło i się nie wyziębić na zewnątrz. Truchtem pokonywałam właśnie drogę między straganami kupców, którzy, korzystając z tego, że na Święto Jedności wiele wilków przybywa do Centrum, rozstawili swoje kramy niemal w każdej uliczce, wykorzystując całe dostępne miejsce. Zauważyłam kątem oka wilka wykonującego kuglarskie sztuczki ku uciesze zebranych wokół niego szczeniaków. Uśmiechnęłam się lekko na ten widok. Jeszcze niedawno bym do nich dołączyła, ciągnąc za sobą Spero i z zafascynowaniem przyglądałabym się temu, co wilk robi. Teraz... Teraz potrafiłam posługiwać się prawdziwą magią, a po sytuacjach, które już zdążyły mnie w związku z nią spotkać... Cóż, nie uważałam jej wcale za dobre źródło rozrywki. Bardziej przykry obowiązek, który musiałam dźwigać, od urodzenia dysponując zdolnościami potężniejszymi, niż byłam w stanie wykorzystać czy w ogóle nad nimi zapanować.
Zostawiłam jednak kuglarza i otaczającą go zgraję szczeniaków za sobą. Kontynuując moją drogę między straganami, zastanawiając się, gdzie najlepiej będzie się teraz udać. Przedstawienie? A może poszukam Spero i zapytam, czy nie chciałaby się razem ze mną napić nektaru, w końcu pierwszy raz mogłybyśmy to zrobić razem przy świątecznej okazji? Już chciałam podjąć próbę wyśledzenia wadery przy pomocy magii, ale dostrzegłam coś, co odwróciło moją uwagę.
Stoisko mojej ulubionej cukierni. I mini tarty jagodowe. Wspaniałe. Przepyszne. Kruche. Tarty jagodowe na waniliowym spodzie, małe na tyle, że można je było wziąć do łapy i zjeść na kilka gryzy, w biegu.
Bez wahania skierowałam się w tamtą stronę. Już z daleka zobaczyłam, że do stoiska ustawiła się już spora kolejka wilków złaknionych słodkości, nie zniechęciło mnie to jednak w żadnym stopniu. Za wypieki właścicielki cukierni można było zabić, tak niesamowicie pyszne były, przysięgam.
Stanęłam więc kulturalnie w kolejce, by poczekać na swoją kolej. Przy okazji rozglądałam się dookoła z ekscytacją, już planując, co pójdę zobaczyć w dalszej kolejności. Może pokaz talentów? Widziałam tam wielu artystów, którzy przedstawiali swoje prace, a także wilki z zupełnie innymi niż twórcze zdolnościami... Może też do nich dołączę? Na pewno wymyśli się coś, co mogłabym przedstawić, a może inni mnie zainspirują?
Na rozmyślaniach na ten temat upłynął mi czas oczekiwania na moją kolej do zakupu ciastek. Wymieniłam się ze sprzedawczynią uśmiechami, kilkoma przyjaznymi, ciepłymi słowami. Następnie przyjęłam od wadery papierową torbę z kilkoma mini  tartami i już miałam odchodzić od stoiska, gdy zobaczyłam, że stojąca za mną niewielka wadera patrzy na wszystkie wspaniałe, wyłożone na stoisku wypieki i widocznie nie może się zdecydować, co wybrać. I możliwe, że nie zwróciłabym na to większej uwagi, ewentualnie doradziła tarty jagodowe... Ale koło wadery stał duch. I patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem.
Zatrzymałam się na moment, patrząc na ducha. Duch patrzył na mnie. Wadera nadal kontemplowała nad ciastkami.
Zamrugałam powoli, przenosząc spojrzenie z ducha na resztę otaczających nas wilków, a potem na waderę. I znowu na ducha. Jego obecność tu była dziwna, a przynajmniej dla mnie nielogiczna. Czemu akurat tutaj, przy tym stoisku z ciastkami...
Wtedy zobaczyłam, jak duch rusza szczęką, jakby coś mówił. Pewnie z resztą tak było, tylko ja nie usłyszałam, byłam za daleko, a dookoła było za głośno, Jeśli duchy nie zwracały się bezpośrednio do mnie, mogłam je usłyszeć, jednak im więcej było bodźców rozpraszających, tym gorzej mi to szło. Za to usłyszał go ktoś inny, do kogo pewnie się zwracał... Wadera zastrzygła uszami, jakby wyłapała dźwięk. Po czym podniosła głowę i spojrzała... prosto na mnie.
Uznając, że niekulturalnym byłoby teraz odwrócenie się i udawanie, że nic się nie wydarzyło, zawróciłam, chwilowo odraczając moje plany wzięcia udziału w pokazie talentów na rzecz zdobycia nowej znajomości. I być może otrzymania logicznego wyjaśnienia obecności ducha tutaj, w środku Centrum, w czasie trwania corocznego Święta jedności. Podeszłam nie bezpośrednio do wadery, ale dość blisko, by mnie usłyszała i, uśmiechnąwszy się promiennie, rzuciłam:
- Spróbuj tart jagodowych. Są przepyszne. Zjesz jedną i nigdy nie będziesz miała dość.

<Vallieana?>

Słowa: 825

niedziela, 26 kwietnia 2020

Od Kvischa

Zimny, porywisty wiatr po raz kolejny zaatakował basiora, wbijając swoje niewidzialne lodowe kły w jego odsłonięte ciało. Ten, w kontrataku, jedynie zaciągnął wyżej, bo aż po sam pysk, grube, niedźwiedzie futro i zacisnął mocniej szczękę.
"I jak teraz zamierzasz się do mnie dossstać, co?" pogardliwie przeszło mu przez myśl. Zdążył się już niejako przyzwyczaić, do wiecznie panującego w tym miejscu mrozu, jednak nie mógł powiedzieć, że sprawiało mu przyjemność mierzenie się z ciągłymi ranami i oznakami wychłodzenia. To miejsce znacznie różniło się od jego rodzimych stron. Mimo przeczucia na początku, że fizycznie da sobie radę, to nie był ostatnio w najlepszej formie. Ostatnie dni nie należały do najlżejszych, jego organizm, nieustannie zalewany był coraz to silniejszymi truciznami, w celu uśmierzenia bólu, lecz nie przynosiło to oczekiwanej, długotrwałej ulgi. Zazwyczaj rzadko stosował tego typu środki, więc jego ciało nie było nawet przyzwyczajone do przyjmowania tak dużych dawek. Zdawał sobie sprawę, że doprowadzało go to powoli do skraju wycieńczenia. Nie mógł nic na to jednak poradzić, ostatnimi czasy, pogoda mocno dawała w kość, dni były koszmarnie zimne. Do tego również nie łatwo było mu się przyzwyczaić, szczególnie biorąc pod uwagę, że za rogiem czaiła się wiosna, a pogoda była tak samo marudna, jak podczas zimy. Ale żeby tego było mało, w zajmowanej przez niego komnacie przewalił się jeden z podtrzymujących sufit filar, robiąc przy okazji się sporą wyrwę w ścianie. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie, by ten przeklęty wiatr, nieraz wraz z towarzystwem śniegu, wdzierał się do pomieszczenia, a świst, jaki temu towarzyszył, doprowadzał go do obłędu i nie dawał spać po nocach. Przez to wszystko nie miał, nawet kiedy zregenerować sił. Obiecał sobie, że w końcu się tym zajmie, ale jakoś nigdy nie było na to czasu. Oczywiście, mógł po prostu przenieść się do innej pustej komnaty (tak jakby były tu jakieś zajęte), jednak zwyczajnie brakowało mu sił i chęci, by targać ze sobą wszystkie pakunki. Zresztą, znalezienie tutaj miejsca do spoczynku, w co najmniej akceptowalnym stanie, nie było też takie łatwe. Trzeba byłoby przejrzeć co najmniej paręnaście komnat. Przeszło mu nawet przez myśl, czy nie zejść niżej, ale wolałby to zrobić, jak już się nieco zregeneruje. Schody prowadzące do podziemi, nie były w najlepszym stanie, więc potrzebowałby sporego skupienia, by przypadkiem nie potknąć się i nie spaść. Nie wiadomo również, czy ktoś, lub coś, przed nim nie wpadło na ten sam pomysł i przypadkiem tam nie nocuje. Co prawda nie wyczuwał niczyjej obecności w pobliżu, jednak przez zmęczenie, nie do końca ufał ostatnio swoim zmysłom.
Basior leżał tak jeszcze przez chwile, zagrzebując się głębiej i korzystając z, chociaż chwilowej osłony od wiatru i skupiając co jakiś czas myśli na poszukiwaniu rozwiązania całej tej sytuacji. W końcu jednak wziął głębszy wdech i chwiejąc się nieco, podniósł z posłania. Niedźwiedzia skóra zsunęła się po nim, upadając głucho na ziemie, a ciało mimowolnie zadrżało. Jeśli by mógł, najchętniej zostałby tam do rana, jednak zbliżająca się godzina jego zmiany, stanowczo wybijała mu ten pomysł z głowy. Przepasał się nieco lżejszymi skórami, tak by chociaż trochę chroniły go przed mrozem, jednocześnie nie ograniczając jego ruchów i zaczął schodzić krętymi schodami. Te znał już na pamięć, więc z łatwością omijał każde pęknięcie i przeskakując nie raz po parę, co bardziej zniszczonych schodków, szybko znalazł się na dole. Z niezadowoleniem zauważył, że wiatr, nie tyle, co przybrał na sile, lecz zmieszał się ze śniegiem i wirując jak szalony, atakował lodowymi podmuchami, wszystko, co stanęło mu na drodze. Doprawdy, dawno nie było tak paskudnej nocy. Wychodząc, szarpnęło mocno jego ciałem, lecz zaparł się mocno nogami, dzięki czemu udało mu się nie stracić równowagi i powoli posuwać się na przód. Przynajmniej miał pewność, że jego warta będzie spokojna, w końcu żadna inteligentna istota nie będzie wychodziła w taką pogodę z domu, bez naprawdę pilnego powodu... prawda?
Wysokie konary drzew rzucały się na wszystkie strony, zrzucając z siebie kolejne pokłady śniegu, a księżyc spowił się ciemnymi chmurami, nie siląc się nawet na oświetlenie drogi. Nie, żeby basiorowi specjalnie utrudniało to drogę. Znał już te tereny na pamięć, więc bez najmniejszego problemu zaczął kierować się do dobrze znanego mu miejsca. Śnieg trzeszczał nieprzyjemnie pod jego łapami, zagłuszany nie raz przez bardziej porywiste podmuchy wiatru. Zamieć wdzierała się do nosa, szorstko ocierała o skórę i przyklejała do futra, tworząc coraz to większe zbitki, lecz Kvisch nie zwracał na to większej uwagi. Użył nieco swojej magii, mącąc w krążącej w jego ciele truciźnie i dostarczając tym samym do organizmu nieco adrenaliny, która pomogła mu szybciej się poruszać. Musiał tylko dotrzeć do punktu między skałami, skąd zwykle patrolował teren. Wysokie, zlodowaciałe głazy, stykały się ze sobą czubkami, tworząc swego rodzaju mini jaskinie i dając wystarczającą ochronę przed wiatrem, by spokojnie przeczekać noc. Jednocześnie miejsce znajdowało się w na tyle dobrej lokalizacji, by bez problemu basior mógł wyłapać każdy najdrobniejszy szelest w promieniu najbliższych kilometrów, choć nie zapowiadało się, by coś takiego miało mieć miejsce.
Choć droga była długa i żmudna, basiorowi w końcu udało się dotrzeć do wyznaczonego punktu. Wchodząc do środka, od razu zrzucił z siebie przemoczone futra i otrzepał się z pozostałości śniegu. Wiatr dalej szalał na zewnątrz, lecz basior mógł w końcu odetchnąć z ulgą. Zmęczony całą podróżą, położył się przy wejściu i zaczął nasłuchiwać. Mimo niesprzyjającej pogody noc zdawała się jednak spokojna, jedyne co rzucało się basiorowi na uszy to wszelkiego rodzaju świsty wiatru, uginające się pod jego naporem drzewa i ewentualne szmery uderzających o siebie gałęzi. Po niecałej więc godzinie, mocno znużony zasnął płytkim snem.
Odpoczynek jego nie trwał specjalnie długo. Parę godzin przed świtem, obudził go ryk okrutny i trzepot ptasich skrzydeł. Podniósł się szybko na równe łapy, lecz głowa jego zdawała się cięższa niż zwykle. Zachwiał się, o mało nie lądując z powrotem na ziemi, lecz udało mu się w ostatniej chwili odzyskać równowagę. Pogoda niewiele się zmieniła przez ten czas, a może nawet i przybrała na sile. Ciężkie podmuchy zdawały się próbować przewalić już teraz wszystkie drzewa, nawet te najgrubsze i najcięższe, które skrzypiały teraz niemiłosiernie, kładąc się i oddając tym samym pokłony niewidzialnemu panu. Jego położenie zdawało się nie być już tak bezpiecznie, jak wydawało się parę godzin wcześniej, szczególnie biorąc pod uwagę wszechobecność gór w pobliżu. Nie tak mało razy, zdarzały się tu lawiny, a biorąc pod uwagę masę świeżego śniegu, którego napadało przez ostatnie dni, szanse na tragedię niebezpiecznie rosły.
Przede wszystkim należało jednak namierzyć źródło ryku, bo to ono zdawało się teraz najrealniejszym niebezpieczeństwem. Basior wyszedł ze schronienia, a jego futro od razu zostało smagane przeszywającym zimnem. Skupił się, ignorując irytujący fakt, że kręciło mu się w głowie i przeczucie, jakby zaraz jego ciało stracić miało wszelkie siły. Wmawiał sobie uparcie, że przecież nie jest tak słaby, by nie móc zrobić szybkiego obchodu, a jego ciało po prostu jest jeszcze zaspane.
Gdy skupił się na swoich zmysłach, wyczuwał niedaleko stąd obecność dwóch istot, w czym obie totalnie były mu obce, a z tej odległości i przy takich warunkach, ciężko było mu ocenić nawet ich gatunek, choć to drugie niewyraźnie wydawało się przypominać wilka. Brodząc w głębokim śniegu i słaniając się od wiatru, ruszył przed siebie, czując się odpowiedzialnym za to, by zreflektować się, kto, lub co, zakłóca spokój, bądź też czy komuś nie zagraża niebezpieczeństwo. Chociaż niespecjalnie obchodziło go czyjeś życie, chcąc pozostać w tym społeczeństwie, musiał zwracać uwagę na takie rzeczy i reagować, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Choć, kłóciło się to z jego przekonaniami. W duchu przeklinał ich nieodpowiedzialność i wychodzenie w tak koszmarną pogodę, lecz mimo to, szedł uparcie przed siebie. W pół drogi był już w stanie ocenić, że niedaleko znajduję się niewątpliwie wilk, lecz druga postać... Nie zdawała się pasować do żadnego ze znanych mu zapachów. Miała w sobie coś z niedźwiedzia, lecz zapach był o wiele silniejszy i nieco zalatywał padliną, tak jakby istota żyła już zdecydowanie za długo na tym świecie. Bez namysłu Kvisch przyspieszył kroku, by zaraz znaleźć się na terenie lasu, gdzie śniegu leżało zdecydowanie mniej i bieg stał się zdecydowanie prostszy. Jego płuca płonęły od napływu zimnego, ostrego powietrza, lecz nie zwalniał tempa. Powietrze przeszył kolejny ogłuszający ryk i zdecydowanie można było wyczuć unoszącą się dookoła woń krwi. Basior wbiegł w końcu na otwartą polanę, gdzie bez wątpienia przebywał jakiś obcy wilk i to... Coś. Doprawdy, pierwszy raz czuł coś takiego. Ziemia drżała, gdy zwierze się przemieszczało, dzięki czemu basior mógł mniej więcej oszacować jego wielkość, która swoją drogą była zadziwiająca, lecz także bez problemu mógł dzięki temu nawigować, gdzie się owo monstrum przemieszcza. Choć z początku naturalnie przeszło mu przez myśl, by nie wtrącać się w walkę, winą obcego w końcu było, że wyszedł w taką pogodę i natknął się na jakieś zwierzę, lecz niestety zdawał sobie sprawę, że jeśli ten przypadkowo umrze, wina niejako spadnie też na niego, za nie udzielenie pomocy, a to postawiłoby go w niekorzystnym świetle, nie mówiąc już o czekających na niego konsekwencjach. Przemknął więc po polanie, niemalże sunąc brzuchem, po śniegu i starając się nie zwracać na siebie uwagi. W końcu udało mu się dostać do wrogiego stworzenia na tyle blisko, że było na wyciągnięcie łapy. Po drodze udało mu się nawet przygotować silną truciznę unieruchamiającą, którą wprowadził do ciała napastnika dzięki szybkiemu atakowi pazurami. Przez jego gabaryty nie wiedział, czy taka dawka wystarczy, ale najwyżej zaatakuje ponownie. Na tę chwilę odskoczył do tyłu, po czym unikając lecących w jego stronę ogromnych pazurów, dołączył do, prawdopodobnie, członka watahy. W tym samym momencie coś innego przykuło jego uwagę.
Podczas gdy potwór wydał z siebie kolejny ryk i już zamierzał dosięgnąć ich dwójkę, Kvisch czuł, że coś się zbliża. Czuł to pod łapami, bardzo delikatne drżenie ziemi i nie było to spowodowane poruszaniem się zamierzającej atakować istoty. Gdzieś w oddali jego uszy wyłapywały jakieś nowe szumy... Szumy, które niebezpiecznie szybko się zbliżały.
- Na ziemię! - zdążył tylko telepatycznie wysyczeć wiadomość nieznajomemu wilkowi i odepchnąć go za grube skały, samemu jednak nie nadążając, by uchylić się przed niespodziewanym i silnym chwytem ze strony bestii. Zanim zdążył jednak jakkolwiek zareagować, tona rozpędzonego śniegu uderzyła z impetem w jego ciało, uwalniając z uchwytu i przenosząc go coraz to dalej i dalej, przykrywając przy tym coraz to grubszą warstwą. Walcząc o każdy oddech, starał się jakkolwiek zapanować nad swoim ciałem, lecz te bezwładnie turlało się przed siebie, niesione przez lawinę. Czuł jak zebrane razem z nim kamienie i gałęzie uderzają w niego co chwile, otwierając coraz to nowsze rany. Ostatnie co udało mu się zarejestrować, to zahaczenie o coś obrożą, potworny ból i brak możliwości złapania oddechu. Następnie zapadła ciemność.

<Ktoś?>

Słowa: 1741

Od Spero - Święto Jedności - Quest I

Czas otworzyć oczy, Spero.
Obudziłam się gwałtownie, a przywitała mnie tak wszechobecna, gęsta ciemność, że przez chwilę myślałam, że uderzenie w głowę uszkodziło w jakiś sposób nerwy w czaszce, w następstwie czego straciłam wzrok. Ale nie. Na szczęście.
Poruszyłam się ostrożnie, sprawdzając, czy wszystkie kości mam całe. Nie poczułam jakiegoś wielkiego bólu, jedynie niewielki dyskomfort po stronie, na której teraz leżałam, a którą prawdopodobnie uderzyłam w ziemię, gdy mnie tu przywlekli. Pewnie jestem tylko posiniaczona.
Spero... Spero, pospiesz się.
Zacisnęłam mocniej powieki, zastanawiając się, skąd się bierze ten dziwny głos, który słyszałam. Po chwili jednak przestałam się już przejmować jego pochodzeniem, bo ważniejsze miało okazać się to, co mówił. Pospiesz się. Ale dlaczego? O co chodziło? Czemu powinno mi być tak pilno...?
Zerwałam się gwałtownie, omal nie przywalając głową w jakąś półkę skalną. Zaklęłam, a mój głos rozszedł się echem po jaskini. Zaklęłam ponownie, gdy oprzytomniałam na tyle, by przypomnieć sobie, gdzie byłam, co tu tak w zasadzie robiłam i... czego się przypadkiem dowiedziałam.
Mój pysk opuściła teraz cała wiązanka przekleństw, każde jedno zostało zwielokrotnione przez echo, codzienność w Jaskiniach Morskich, przez co wydźwięk był jeszcze bardziej dramatyczny. To znaczy... tak sądziłam. Że tak mógłby pomyśleć jakiś przechodzący obok wilk, czy coś. Jednak tak się złożyło, że byłam sama. Jak na złość.
Pewnie zastanawiacie się, skąd u mnie ta panika, co? No cóż. W wyniku serii niefortunnych zdarzeń tak się zdarzyło, że znalazłam się teoretycznie w złym miejscu, w złym czasie, z drugiej jednak strony dało to szansę na powstrzymanie tragedii. Niewielkie, bo nie miałam pojęcia, ile leżałam nieprzytomna, ale nadal - jakieś. Mogłam jeszcze coś z tym zrobić.
Cholera, czemu zawsze to mi się takie historie przydarzały? Byłam tylko magiem. Magiem, cholera. Nawet nie magiem bojowym czy coś takiego. A wszystko wskazuje na to, że w praktyce właśnie takie stanowisko pełnię. W sensie... nie oficjalnie, nikt mi za to nie płaci. Mimo to, średnio raz w miesiącu, musiałam wpakować się w jakąś kabałę, z której cudem tylko uchodziłam cało, bez większych uszczerbków na zdrowiu.
Do Jaskiń Morskich udałam się z poleceniem sprawdzenia jakiś magicznych anomalii, które podobno miały tam miejsce w ostatnich czasach, a które zdążyły już spowodować zapadnięcie się części korytarzy. Może i mniej uczęszczanych, ale wiadomo, jak to bywa z magią i tego typu sprawami - teraz może nie jest to w żaden sposób krzywdzące dla społeczeństwa, a potem nagle coś pierdyknie nie tak, jakby ktokolwiek przypuszczał i od razu zniszczenia, które albo okazują się poważnie zagrażać życiu obywateli, albo zaprzepaszczają pracę naszych przodków i sił natury, niszcząc doszczętnie na przykład takie bardzo malownicze jaskinie, jak te... No i w każdym razie, dlatego tu przyszłam. Dlatego poszłam korytarzami w głąb Jaskiń Morskich, kierując się śladami magii i dlatego wpadłam na jakieś... nielegalne zgromadzenie.
To znaczy, nie że nielegalne było zbieranie się w więcej osób. Nie, nie, nie o to chodziło. Bardziej o to, o czym rozmawiali...
Prawdopodobnie to oni odpowiadali za te dziwne anomalie. Nie wiem, co robili, ale z ich rozmowy wywnioskowałam, że mogli eksperymentować w jakiś sposób z magią. Niebezpieczna sprawa, ale oni mieli ku temu, w ich mniemaniu, ważny powód. Na tyle ważny, że gotowi byli ryzykować. Bardzo, bardzo wiele, bo magia to niewdzięczny materiał na prowadzenie z nią eksperymentów.
No a ja, z moim już prawie legendarnym szczęściem, znalazłam się akurat przy rozmowie, którą prowadziły te, spotykające się w tak nietypowym do spotkań miejscu, wilki. Dzień przed Świętem Jedności, w czasie którego chcieli swój plan zrealizować. Kręciłam się po wydrążonych przez morską wodę korytarzach, można powiedzieć, że losowo wybierałam kierunek i w ten sposób... znalazłam się dokładnie nad komnatą, w której odbywało się właśnie spotkanie tajnych kompletów. Czy raczej zamachowców, jak dowiedziałam się już chwilę później. Przyczajona na skalnej półce, nad głowami obcych wilków, przysłuchiwałam się toczącej się między nimi rozmowie. Podsumowaniu tego, co osiągnęli, prawdopodobnie powtórzenie całego planu raz jeszcze... pięć wilków zamieszanych w intrygę. Pięć wilków, każdy z nich ze ściśle wyznaczony zadaniem, pracujący razem, by wspólnie osiągnąć sukces.
Zabić Nairę.
Nie wyobrażałam sobie, jaki powód mógł przyświecać ich poczynaniom. Zabić Królową? Jeszcze tak dobrą jak ta, która włada nami obecnie? Po co? Ze zwykłej chęci buntu przeciwko panującemu porządkowi? Przecież to był idiotyzm. Cały ten plan przecież nie mógł się powieść.
Dobrze wiesz, że tak nie jest, Spero.
Nie wiem, co to za głos zaczął przemawiać do mnie w myślach, ale zdecydowanie z każdym wypowiadanym przez niego zdaniem coraz bardziej miałam go dość. Chyba dlatego, ze miał rację, no ale nieważne.
Jeśli Królowa albo ktoś z jej bliskiej świty nie zostanie w porę ostrzeżony, Nairze naprawdę może grozić niebezpieczeństwo. Musiałam się pospieszyć. Jak najszybciej opuścić te kręte korytarze i dotrzeć do Centrum przed oficjalnym rozpoczęciem obchodów Święta Jedności. Tyle że nie należałam do najszybszych wilków, jeśli chodziło o tradycyjny sposób poruszania. Niemniej... miałam swoje sposoby, by możliwie przyspieszyć czas, w jakim dotrę do Centrum.
Przeskok za przeskokiem, z prędkością, o jaką bym się nie podejrzewała w najśmielszych marzeniach, mknęłam przez Królestwo, znikając z jednego miejsca, a pojawiając się na zaledwie ułamek sekundy kilkanaście kilometrów dalej, by ponownie zniknąć. Liczyła się każda sekunda, musiałam powiadomić Nairę o tym, czego się dowiedziałam...
Dotarłam do Centrum, a przytomności nie straciłam prawdopodobnie tylko dlatego, że we krwi buzowała adrenalina. Niestety - nie w porę, jak się okazało zaraz po tym, jak wypadłam na zatłoczony Rynek. No tak... było już blisko południa, zabawa trwała w najlepsze. A gdzieś w tym tłumie, Zerdin jeden wiedział gdzie, przechadzała się królowa, która była w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a o czym nie miała pojęcia ani ona, ani nikt z jej świty.
- Szlag by to wszystko trafił - warknęłam, nieopatrznie na głos. Przechodzący koło mnie basior spojrzał na mnie krzywo i mruknął coś o kulturze języka, która, ma wrażenie, z roku na rok coraz bardziej podupada. Miałam ochotę mu coś odwarknąć, ale to nie był ani czas, ani miejsce.
Zignorowałam więc po prostu wilka i zaczęłam przeciskać się przez gromadzony na Rynku tłum.
Poszukiwanie białej, nawet uskrzydlonej, wadery, w takim tłumie wilków, z których przeważająca większość była właśnie biała, rzadziej uskrzydlona, ale nadal nie były one rzadkością, było jak szukanie igły w stogu siana. Jakie miałam szanse na to, że ją odnajdę wystarczająco szybko, by zapobiec tragedii? Co mógł w obliczu zamachu stanu zrobić jeden wilk, do tego tak drobny i wątły jak ja?
Powinnam kogoś poinformować. Kogoś z wojska, z osobistej eskorty Królowej... Nie dysponowałam jednak zdolnościami telepatycznymi, a znalezienie kogoś z eskorty było mniej więcej tak samo trudne, jak dostrzeżenie samej Królowej.
Byłam w czarnej dupie.
Nie traciłam jednak nadziei, zdecydowana zrobić wszystko, by powstrzymać zamach stanu. Biegnąc bez wytchnienia, przeciskając się przez tłum, zastanawiałam się jednocześnie... jaki jest tak w zasadzie powód zamachowców? Zabić Nairę... Przecież na tronie będzie musiał zastąpić ją ktoś inny. Z tej samej rodziny królewskiej. Więc... Cholera, o co mogło chodzić?
Skąd założenie, że działają sami z siebie?
No tak. Może są wynajętymi zabójcami czy coś. Nie wiem. Byli mi obcy, ale prawa jest taka, że mimo iż znam sporo wilków w Królestwie, nie było mowy, bym spotkała się z każdym. Było ich zwyczajnie za dużo. Zamachowcy mogli więc być zarówno tutejsi, jak i obcy. Nie wiedziałam tego i nie mogłam wiedzieć... Więc tak. To mógł być każdy. A że nie zapamiętałam imion, z resztą w zasadzie żadne nie padły podczas tamtej rozmowy...
Zatrzymałam się gwałtownie. Cholera. O czym ja myślałam do tej pory? Przecież... nawet jeśli znajdę Nairę albo kogoś z jej świty, to co im powiem? Wpadnę i wyrzucę z siebie, że podczas badań Jaskiń Morskich wpadłam na jakieś podejrzane spotkanie pięciu wilków? Nie znałam ani ich imion, ani nie miałam dowodów, że faktycznie mają takie zamiary, jak sądzę. Moje słowo przeciwko ich, o ile w ogóle ktoś ich znajdzie w tym tłumie.
Sama musisz się tym zająć. Wiesz o tym.
Cholerny, upierdliwy głos w głowie.
- Zamknąłbyś się wreszcie - warknęłam cicho, mając nadzieję, że usłyszy mnie właściciel tego głosu, a nie otaczające mnie wilki. Z tym drugim się udało, z pierwszym - trudno powiedzieć. W każdym razie w tamtym momencie już się nie odezwał.
Niemniej miał rację. Kimkolwiek był, a podejrzewam, że jakimś duchem, który się do mnie przyczepił w Jaskiniach. Zdarzało się, nigdy nie na długo, ale często w momentach, w których miałam coś ważnego do zrobienia... na czym przy okazji zależało duchowi, który się na mnie jakimś zrządzeniem losu napatoczył. W każdym razie... zwykle mówił do rzeczy i tak było również tym razem. Jakbym miała zacząć nagle wypytywać otaczające mnie wilki, gdzie jest Królowa i gdybym potem wyleciała nagle z informacją, że ktoś szykuje na nią zamach... Albo zostałabym uznana za wariatkę, albo za współwinną zamachu, która w ostatniej chwili postanowiła zdradzić towarzyszy...
Dlaczego ta sytuacja była tak powalona?
Zatrzymałam się nagle, przy jakimś stoisku z wypiekami. Ale nie to było teraz dla mnie ważne, gdzie się znajdowałam. Zaczęłam za to raz jeszcze przypominać sobie całą sytuację z Jaskiń. Jakie dokładnie słowa padły? Co mówili po tym, jak mnie zauważyli i, po chwili pościgu, złapali, ogłuszyli i rzucili w jeden z rzadko uczęszczanych korytarzy...
Jakbyś wcześniej się stamtąd ewakuowała, nie miałybyśmy teraz problemu, bo zdążyłabyś ostrzec kogoś na czas.
- Jak masz zamiar ze mną rozmawiać, to mi się pokarz, z łaski swojej - warknęłam cicho. Serio, kultury ten duch nie miał za grosz...
Po chwili zamajaczyła przede mną półprzezroczysta sylwetka białej wadery... która zdawała mi się dziwnie znajoma. Nie przypominałam sobie jednak, bym ją kiedykolwiek spotkała, może widziałam na jakiejś rycinie w książce, na obrazie...
Przyglądałam się im od jakiegoś czasu i zastanawiałam się, jak kogoś poinformować... A potem napatoczyłaś się ty.
- No tak, to w istocie było wygodne - mruknęłam, schodząc z głównej drogi, za stragany, gdzie kręciły się tylko pojedyncze wilki. Duch podążył za mną. - I to jeszcze wilk widzący duchy.
Zawsze uważałam, że mam szczęście w życiu.
Westchnęłam ciężko. Nasza współpraca będzie okraszona obopólnym cierpieniem, jak nic.
Ruszyłam truchtem przed siebie, decydując się wypuścić macki magii sondującej. Chciałam wyśledzić najlepiej Królową, a jak się nie da, to chociaż jednego ze spiskowców. Żeby choć w jakiś sposób pokrzyżować ich szyki. Zrobić cokolwiek.
- Skoro tyle tam z nimi siedziałaś, to pewnie znasz ich plan od podszewki? - rzuciłam w powietrze, do ducha, którego już nie widziałam, ale podejrzewałam, że nadal za mną podążał. Miał wspólny ze mną cel więc nie odejdzie, dopóki nie zrealizuje go za moim pośrednictwem.
Znam. Ale nie za wiele ci to da, nie jesteś wojownikiem, prawda?
Nie byłam, jednak przecież walka nie była mi obca. Moja przeszłość, dzieciństwo o tym zadecydowało i nie mogłam na to nic poradzić. Czasami było to przydatne, czasami mniej, w tej jednak chwili...
- Priorytetem jest powstrzymanie zamachu - powiedziałam powoli. - Bez względu na koszty, które będę musiała ponieść ja. Bezpieczeństwo Królowej jest najważniejsze.
No proszę... Nie podejrzewałam cię o tak daleko sięgający patriotyzm.
- To nie patriotyzm. To dbałość o życie drugiego wilka i podejście pod tytułem "nie mam nic do stracenia" - obejrzałam się za siebie, mając nadzieję zobaczyć ducha wadery, jednak nic tam nie było. - A Naira nie zasłużyła w mojej opinii na śmierć. Dlatego zrobię wszystko, by do tego nie doszło.
Po moim uzewnętrznieniu zapadła cisza. Która się przedłużała, gdy tyłem straganów przemykałam bliżej placu przed Pałacem. Duch wadery odezwał się dopiero gdy byłam już niemal na miejscu.
Jest na dziedzińcu.
Przeskoczyłam.
Pojawiłam się przy fontannie, przy której lubiłam przesiadywać w ostatnim czasie. Rozejrzałam się dookoła, szukając białej, uskrzydlonej wadery. I ją znalazłam.
A zaraz za nią, niebezpiecznie blisko, podejrzanie nie zwracając uwagi na Królową, jeden z wilków, które widziałam w Jaskiniach.
Spero...
- Widzę - warknęłam. Natychmiast zaczęłam się przeciskać przez tłum, który w tym miejscu był, zdaje się, jeszcze gęstszy, niż w pozostałych częściach rynku.
Mają w ekipie maga, który ma z oddali pilnować, by nic nie zakłóciło ich planu.
To też słyszałam podczas podsłuchanej rozmowy, jednak dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, co to znaczy.
Nie mogłam tak po prostu podejść i zacząć krzyczeć czy coś... bo oberwę również ja, a potem i tak Naira zginie. Nie, musiałam pomyśleć nad czymś innym... Czymś mniej przewidywalnym.
I wtedy zobaczyłam basiora w oficjalnych barwach królestwa. Wojownik. Jednak miałam szczęście...
Ruszyłam w jego kierunku, z zamiarem przekazania mu, czego się dowiedziałam... I wtedy dostrzegłam ruch basiora z Jaskiń, który stał przy Królowej.
Zareagowałam instynktownie, przeskakując w tamto miejsce, idealnie pomiędzy niego, a Królową. Momentalnie poczułam, jak coś przebija moją skórę na klatce piersiowej, nóż ześlizguje się po żebrach... Zaraz potem nadszedł ból.
Spero, bariera! Mag zaraz rzuci zaklęcie!
Zamrugałam powoli, patrząc w oczy basiorowi, który ugodził mnie właśnie nożem i tylko fartem nie wbił się w żaden ważny organ, tylko ześlizgnął, tworząc długą, mocno krwawiącą szramę. Nie była jednak śmiertelna, a ja zdobyłam sporo materiału do rzucania zaklęć rytualnych.
Cofnęłam się, niby przypadkiem dotykając umazaną krwią łapą zadu Nairy, która jeszcze chyba nie ogarnęła, co się przed chwilą stało. Wymamrotałam kilka słów zaklęcia obronnego, które jednak mogło nie zadziałać w przypadku zaklęcia. Więc kolejną rzeczą, którą zrobiłam, było postawienie wokół mnie i Królowej magicznej bariery, która odgrodziła nas od jakichkolwiek bodźców zewnętrznych.
- Co się... - usłyszałam głos Nairy, ale zaraz zamilkła, gdy bariera zadrżała pod wpływem reakcji z innym zaklęciem, co odczułam na tyle dotkliwie, że zwaliło mnie z nóg. Sapnęłam głucho, padając na ziemię, barwiąc ją posoką, wypływającą z rozciętej piersi... Kręciło mi się w głowie, czułam metaliczny posmak w pysku.
Trzymaj się, Spero. Zrobiłaś już dość... Naira przeżyje.
Westchnęłam ciężko, jęknęłam z bólu, zakaszlałam, wypluwając krew... Po czym oczy zaszły mi mgłą i straciłam przytomność.
Jednak najważniejsze było to, że zwróciłam uwagę strażników. Królowa była uratowana...
To, że teraz ja potrzebowałam pomocy, było zupełnie inną kwestią. Nie z takich problemów się wywijałam... Wyliżę się i z tego.

~*~

Królowa przeżyła, ja również - choć cudem. Duch wadery, który mi pomagał, pokazał mi się zaraz po przebudzeniu w szpitalu, uśmiechnął się do mnie i zniknął, więcej się nie pokazując. Nadal nie wiedziałam, kim był i miałam się już o tym prawdopodobne nigdy nie dowiedzieć.
Zamachowcy zostali złapani przez wojowników obecnych na rynku, teraz czekał ich sąd. No cóż... Plan zdecydowanie im się nie powiódł. Potem wyszło na to, że byli to płatni zabójcy wynajęci przez wrogów rodziny królewskiej, która wieki temu została wygnana z Królestwa i teraz chcieli się zemścić. Zabijając Królową.
Słabe to jakieś, karanie potomków osób za coś, co zrobili ich rodzice, dziadkowie... generalnie przodkowie. Ale cóż... tak było.
Na całe szczęście nie musiałam się już tym przejmować. Szczególnie, gdy już zdałam relacje z mojej wizyty w Jaskiniach Morskich, jako świadek... Królowa żyła, zdążyłam przybyć z pomocą i to było najważniejsze.


Treść questu:
W Święto Jedności Królowa cały czas przebywa wśród tłumu, pokazując, że tego dnia znikają wszelkie podziały. Nie każdy jednak jest pozytywnie do tego nastawiony. Udaje ci się dowiedzieć, że właśnie wtedy ktoś zamierza przeprowadzić zamach na Nairę. To idealna okazja, nikt nie spodziewa się ataków. Kto chce się pozbyć głowy państwa? Samotnik, grupa przestępcza, najemnik wrogiego ludu? Zdołasz się tego dowiedzieć? Uratować Królową? Co jeśli ci się uda, a nikczemnik się nie podda? Nie pozwól doprowadzić do zamachu stanu i znajdź zdrajców korony!
Minimum 2000 słów
Nagroda:  200 łusek + 5pkt do dowolnego zagospodarowania

Od Vallieany CD. Jastesa

Biegnij...
Biegnij... 
Oddychałam znacznie ciężej niż nakazywał zdrowy rozsądek i doświadczenie. Jednak nie panowałam nad tym. Kiedy moje serce pulsowało w panice, a krew w uszach huczała niczym wodospady, ja podświadomie czułam jak moje kończyny samoistnie się poruszają, niszcząc mięśnie. Czułam jak przerażająca cisza opadała na las.
Gdzieś z tyłu zaryczał jeleń, który jednym kopniakiem złamałby mnie w pół, potem w powietrze wzbił się przerażony ptak, napadając skrzydłami na rozedrgane gałęzie dzikich malin. Jednak czułam ciszę. Bynajmniej nie wyciszenie.
Zamrugałam ponownie, aby nawilżyć dotychczas szeroko otwarte oczy, smagane wiatrem. Intuicyjnie zwróciłam pysk delikatnie w lewo, gdzie masywna, ciężka masa sunęła tuż przy moim boku. Widziałam go.
Biegnij, Vallieano... 
Widziałam też jak Jastes po mojej prawej kręci dookoła głową, szukając możliwej drogi ucieczki przed spłoszonymu zwierzętami, jednak te jakby zaczęły nas otaczać od tyłu. Co szybsze osobniki różnych gatunków zaczęły pojawiać się w zasięgu wzroku, a te biegnące za nami niemal sapały mi na kark.
Biegnij...
Jasnowłose szczenię wpatrywało się w nieokreślony punkt przed siebie. Oczy błyszczały mu przerażeniem, a łapy raz za razem odbijały drewnianą maskę, utrudniając mu poruszanie.
Czy to tak umrę?
Vallieana, nie panikuj. Nie umrzesz.
A jeśli zginę?
Zamknęłam na chwilę pysk, jednak ten zaraz sam się otworzył, nie pozwalając organizmowi się udusić. Chyba tylko magia utrzymywała mnie wtedy przy życiu. Inną kwestią był widocznie wymiękający szczeniak, który zwrócił na siebie naszą uwagę dopiero kiedy głośno pisnął, a jego ciało zostało z tyłu.
- Potknął się...- wyszeptałam, gwałtownie orając ziemię pazurami. Zatrzymaliśmy się jak oparzeni, zupełnie ignorując biegnącą w amoku wprost na nas falę wszelkiego rodzaju zwierząt. Mimo mroczków przed oczami, doskonalne widziałam jak biały basior posyła w kierunku zwierząt potężny podmuch wiatru, jednak wyłapałam również czarny cień wyrastający na samym przedzie pochodu, który natychmiast się rozstąpił w obie strony.
Doskoczyłam do malca, a mocny ruch powietrza zmierzwił mi futro.
Młodzieniec podniósł łepek, a wyraz jego pyska był tak żałosny, że sama bym się nad nim rozkleiła. Był głodny, wymęczony i najwyraźniej coś innego również postanowiło dodatkowo go obciążyć.
Maska.
Ta pierdolona maska.
- Potknąłeś się o nią- rzuciłam bez ogródek, a drżenie mojego głosu poruszyło całym ciałem. Zarówno jego, jak i moim. Już widziałam, jak chce zacząć kręcić głową i krzyczeć, jednak nie pozwoliłam mu nawet się wtrącić- Tylko nas spowalnia, poza tym cuchnie złem na kilometr. Zdejmij ją.
Niebo jakby zaczęło ciemnieć, a las ponownie zastygał w milczeniu. Nie widziałam kiedy złotooki stanął tuż obok mnie.
- Nie możemy tu zostać- warknął, rozglądając się, natomiast na pysk szczeniaka wpłynął tak brzydki grymas gniewu, że cały żal dotychczas wpływający pomiędzy każdą moją myśl niczym ciesz, nagle zmienił się w parę.
- To się stąd wynoście, sam sobie dam radę!- wrzasnął. Lodowaty, piszczący głosik dotknął mnie w taki sposób, jakiego jeszcze chyba w swoim życiu nie czułam.
Doskonale widziałam też, jak źrenice mojego towarzysza niebezpiecznie się zwężają, a długie pazury wbiają w ziemię. Nawet nie tyle widziałam, co poczułam.
Pokręciłam gwałtownie głową, jakby coś lepkiego przykleiło mi się do skroni.
Zobaczyłam Vernona, który stał wyprostowany za najmłodszym basiorem, jednak nikt inny go najwyraźniej nie widział. Czerwone oczy miał zmrużone, nieruchome, jednak wielki łeb kręcił się lekko na boki... aby po chwili zmienić się w rozmazaną plamę.
Nie. Takie rzeczy się nie zdarzały.
Nie zawahałam się więc, kiedy postanowiłam złapać zębami po skórzany pas i gwałtownie zerwałam przedmiot z szyi szczeniaka. Nie zawahałam się też, kiedy odrzucałam protezę, aby zniknęła nam z drogi choć na chwilę.
Zawahałam się dopiero, kiedy podejmowałam decyzję co powinnam zrobić z małymi zębami próbującymi dopaść przez grube futro mojej szyi. Dopadł.
Świat mi się rozjaśnił w mgnieniu oka dopiero kiedy silne szczęki Jastesa oderwały ode mnie młodzeńca i rzuciły nim o najbliższy kamień, przypadkiem lub nie. Z niewielkiej głowy zaczęła sączyć się plama obrzydliwie czerwonej posoki, a zaszklone oczy zamarły.
Stanęłam tam jak wmurowana, czując każdym fragmentem ciała jego krew. Mój instynkt samozachowawczy rozpoczął wojnę z poczuciem sprawiedliwości, a także zerdinowskim genem, który jakby chciał rozerwać każdą komórkę ciała.
- To nie była jego wina, wiesz o tym... musimy jak najszybciej stąd odejść- wypowiedziałam szybko, przeskakując z nogi na nogę. Coś we mnie wrzało i wyraźnie pragnęło naszej krzywdy. Spojrzałam w oczy Jastesa, gubiąc te kulturalne słówka, którymi darzyliśmy się jeszcze godziny temu- Dziękuję ci, ale proszę, musimy go uratować.
Potok słów jaki z siebie wylewałam nawet przez chwilę nie wzbudził we mnie zażenowania. Byłam czysto przerażona, w dodatku coś krążyło między nami, a wręcz w nas, jak trucizna. Chciało nas zastraszyć i dobrze mu szło.
- Mamy go teraz dźwigać?- ani na chwilę nie spuściłam wzroku z jego oczu. To pytanie nie było ani złośliwe, ani wytykające. On pytał. On też nie rozumiał.
- W razie konieczności porzucimy go- obiecałam, rozglądając się w końcu po lesie tonącym w ciemnościach. Przez cały czas na granicy mojego spojrzenia widziałam czarnego, masywnego basiora, który kiwał ostrożnie głową na boki. Kiedy jednak chciałam na niego spojrzeć, ten się rozpływał.
Dziwny paraliż jakby odcinał ode mnie logiczne myślenie, jakim więc było dla mnie wysiłkiem, zdać sobie sprawę, że to nie mógł być koniec świata.
- Ta ciemność… i cisza…- wymruczałam, kiedy opierzony wilk stał koło mnie zdębiały. Jakby sam nad sobą tracił kontrolę. To się działo. Straciłam wątek. Raz, drugi i trzeci.
Wszystko było tak dziko ciche i nieruchome, za razem słyszałam zmodulowany śpiew ptaków, gdzieś nade mną pojawiło się niebieskie niebo, chociaż wpatrywałam się w ziemię.
Nagle do mojej głowy napłynęły obrazy ciepłej chatki, szczupłej, zmęczonej wadery, pachnącego posiłku. Gdzieś z boku przemknął srebrny basior, jednak uśmiechał się, wadera także. Mieli w końcu śliczne dziecko, silnego synka. Jak oni się kochali. Jak ten młody dobrze dorastał, taki szczęśliwy, napawający swoich rodziców dumą. Potrafił już polować na zające. Może i miał epizody uciekania z domu, jednak nadal byli szczęśliwą rodziną. Tylko czym jest ta czarna breja, w której miał skąpane łapy? Na miłość, tak cuchnęła, w dodatku wspinała się coraz wyżej. Bogowie, pomóżcie mu, to okrutne! A skąd to obrzydlistwo pojawiło się na mnie?! Bogowie…
Vall. Obudź się. To koniec.
Koniec? Koniec czego?
Otworzyłam oczy, wzięłam wdech. Wróciły ptaki, wiatr i słońce. Wrzasnęłam. Tak głośno, jak mocno pociągnęły mnie za sobą negatywne emocje i iluzja. Jakby łamali mnie na żywca.
Natychmiast spróbowałam oderwać się od podlotka, który z taką namiętnością rozrywał mi łapę, powodując niewyobrażalny ból. Kontynuowałam wrzaski, kłócące się z jego warczeniem. Trzymał zębami i ciągnął w swoją stronę, a ja miałam wrażenie, że zechce mnie zaraz pożreć żywcem. Nie mogłam mu pozwolić na dalsze ruchy i próbowałam odzyskać kończynę z uścisku. Rzuciłam się na bok, wściekle ujadając, przy okazji odsłoniłam brzuch, jednak ten uparcie trzymał. Tego, że w najbliższym czasie niczego z tą łapą nie zrobię byłam pewna. Kość poorana śladami zębów była na wierzchu, żyły zostały poprzecinane, gdzieś z boku leżał jakiś kawał mojej białej skóry. Ale nie mogłam zginąć.
Przewaliłam się na brzuch w ten sposób, że ranna kończyna była pode mną. Gdy tylko młodzieniec się nachylił, zaciskając szczęki na resztkach mojej łapy, złapałam go za kark z całą pozostałą siłą i pociągnęłam ku ziemi. Nie puszczał, nawet nienaturalnie wykręcony. W tej pozycji przynajmniej miałam dostęp do jego brzucha. Bez chwili zastanowienia poderwałam się z głośnym krzykiem na zdrowe nogi i złapałam jego pachwinę. Młody skulił się z piskiem i histerią w oczach gwałtowniej, niż się spodziewałam. W końcu jednak do niego dopadłam i siłą przytrzymałam łeb przy ziemi.
- No już, uspokój się, Caias- rozkazałam szybko, zdrową łapą zakrywając mu oczy, na drugą bałam się spojrzeć- Czy ta wilczyca to twoja mama? Jest prześliczna. Naprawdę, piękna i… auć!- syknęłam, zaciskając zęby, kiedy mimowolnie się poruszyłam. Szczeniak próbował się szarpnąć, nawet warknął, ale był już mój. Wzięłam ciężki oddech i przyciszyłam ton- Nie przejmuj się, Caiasie, nic się nie stało. A ten tam to twój tato, prawda? Są razem bardzo ładni. Muszą cię kochać- wyszeptałam, poluźniając uścisk- Też ich bardzo kochasz. Nie przejmuj się, teraz się pewnie o ciebie martwią, ale to jest w porządku, niedługo się z nimi spotkamy. Zobaczysz swoją rodzinę. Teraz leż spokojnie, dobrze?- spytałam cicho, przykładając nos do jego czoła w miejscu, w którym wcześniej widziałam poważny uraz głowy. W końcu był czysty i zrelaksowany.
Wstałam powoli, stękając z bólu. Ryczeć musiałam zacząć razem z napływającymi do głowy wspomnieniami szczeniaka, kiedy ten w końcu dopadł się do mojej krwi, bo teraz po prostu lały się po moich polikach. Nie chciałam patrzeć na łapę, więc po prostu ją podciągnęłam, jęcząc przy tym jeszcze gorzej. Moim priorytetem było uwolnienie Jastesa z iluzji.
Kiedy doczłapałam do białego wilka, skrzywiłam się jeszcze bardziej, a łzy, które męczyły mnie przez cały czas, przybrały na sile. Wilk leżał przyklejony do podłoża z przerażonym spojrzeniem, odsłaniał zęby, a pazury wrzynał w ziemię. Wyglądał jak zając, którego zaraz coś ma dopaść. Jakby był gotowy na śmierć.
Zaryczana usiadłam obok niego i bez problemu wsadziłam mu pysk w kałużę, która tworzyła się pode mną przy każdym ruchu nogi, a pod którą wyrastała powoli gęsta trawa. Przynajmniej się wzmocni.
- Jastes, proszę, wróć do mnie. Potrzebuję cię- załkałam, walcząc o uspokojenie ciała. Na miłość, jak to bolało- No już, wstań, musimy iść dalej… To tylko iluzja… Wszystko jest już dobrze.
Położyłam się obok, kiedy po grzbiecie basiora przeszedł dreszcz jeden, a za nim drugi. Wilk zaczął szybko mrugać, ale wiedziałam że się uspokaja. Miałam właśnie wgląd do dwóch głów, które przytłaczały mnie swoimi wspomnieniami i uczuciami, ale byłam zbyt wyczerpana, aby je przyswajać. Pozwoliłam, aby przelatywały, przy okazji musiałam ułożyć sobie to, czego zapomnieć nie mogłam.
- Vall..?- młody nagle podniósł głowę. Przestraszony i zagubiony Caias. Nie wiem czy od początku naszej "znajomości" był choć raz tak trzeźwy i dojrzale wyglądający jak w tamtej chwili. Ze strachem w oczach i krwią na całym pysku. Przynajmniej on dobrze się odżywił.
- Idź znajdź jakieś szmaty- powiedziałam poważnie, chociaż już nawet nie miałam ochoty udawać, że jestem jakkolwiek groźna i że mam panowanie nad głosem- Zapytaj kogoś, czy coś. Byle jak najszybciej i wróć sam.
I nie odpowiedział, tylko odbiegł. Odetchnęłam i spojrzałam na miejsce, w które odrzuciłam maskę. Podczas całej tej szamotaniny trochę się odsunęliśmy od przerażającego przedmiotu. Może i lepiej, że nie muszę na nią patrzeć- pomyślałam.
Jak wywnioskowałam, maska pojawiała się w życiu młodego od samego początku, jednak zamaskowany wilk nie mógł być jego ojcem. Przede wszystkim krew Caiasa była czysta, po drugie jego biologiczny ojciec nadal żył, po trzecie nie byłam pewna, czy zamaskowany w ogóle jeszcze żył, kiedy młodziak został poczęty. Przywiązanie do maski było tylko iluzją, stworzoną przez kogoś, kto miał powiązanie z zamaskowanym. Jeszcze inną kwestią było to, że zamaskowany wilk, był zamaskowanym wilkiem, natomiast to Caias był wyznaczony na wilka z maską. A przecież "wilk z maską nie kończy dobrze". Westchnęłam, świadoma tego, jak wiele rzeczy było przed nami ukrytych, nie mniej jednak poczułam się spokojniejsza na duchu. Na chwilę cokolwiek co opętało młodego, odeszło, chociaż nie miałam pewności na jak długo, skoro weszliśmy mu w drogę. Jego przekaz również był niejasny, chociaż miałam wrażenie, że nie zdziwiłoby mnie coś tak prymitywnego, jak zemsta.
Na samym początku musimy dorwać się do Centrum, może nawet powinniśmy się podłączyć pod jakiś patrol, bo spacerowanie we trójkę jakoś mnie przerażało. Potem droga do biblioteki. Stamtąd się okaże.
Uporządkowywanie tego pozwoliło mi się zająć czymś na tyle, że kiedy kolorowooki zdążył wrócić z jakimś płóciennym materiałem w zębach, po moich łzach zostały tylko szlaki na ciemnym futrze, a magia w moim ciele walczyła z otwartymi naczyniami i zmarnowaną krwią. Mój bezruch jej pomagał, nawet trochę odcięła ból.
- Dziękuję- wymruczałam i delikatnie uniosłam łapę z grymasem. Się naodpoczywałam- Weź owiń, tylko szybko, nie pieść się proszę, bo i tak będzie bolało.
Młody skinął łebkiem, po czym narzucił mi na kość szmatę i rzeczywiście bez krztyny delikatności wykonał moje polecenie. Kiedy skończył, ja zaciskałam zęby na zdrowej nodze, a ogonem zdążyłam zamieść całe poszycie lasu w jego zasięgu.
W końcu odłożyłam nogę na ziemię, dopiero wypuszczając powietrze z płuc.
- To powinno trochę wspomóc gojenie, bo przynajmniej więcej krwi się zachowa- mruknęłam zmordowanym głosem, a Caias bez słowa usiadł tuż obok mnie, przytulając się barkiem do mojego boku. Miałam ochotę zapytać jak wytłumaczył ten brudny pysk, jednak jego głowa była opuszczona, a wzrok uciekał gdzieś na bok. Postanowiłam dać mu spokój.
Minuty mijały, las się uspokoił razem z nami i wtedy w końcu Jastes podniósł głowę. Wbiłam wzrok w jego zdrętwiałe ciało i lekko się odsunęłam, przy okazji zmuszając Caiasa, aby wstał. Westchnęłam. Że też się wplątaliśmy w coś takiego. Tracenie kontroli, iluzje, prześladowania.
Najgorsze chyba było to, że wszystko co zrobiliśmy, było za nami… A co jeszcze miało stanąć nam na drodze? Czy w ogóle coś osiągnęliśmy?
Czułam, jak nerwy odbijają mi się na kręgosłupie i prawej łapie dreszczem oraz pulsującym bólem.
- Jastes, musimy porozmawiać.


<Jastesie? Oczywiście, że nudzie mówimy: nie c:>


Słowa: 2094
Layout by Netka Sidereum Graphics